Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

"Kiedy w katedrze gasną światła"

edytowano luty 2008 w Arkan Noego
Kiedy w katedrze gasną światła
from Dziennik 2006 by Szczepan Twardoch

Dzisiaj, na wieczornej mszy w gliwickiej katedrze. Obojętny ksiądz w towarzystwie dwóch ministrantów odprawia niedbale, wypuszcza słowa przez zęby, jak przeżute.
W ławkach siedzą przegrani, zmęczeni ludzie, może dwudziestu w całym wielkim, neogotyckim kościele. W burych płaszczach, z burymi minami, prawie nie śpiewają, organista śpiewa sam, nie fałszuje, ale w każdym tonie słychać tęsknotę za chwilą, w której będzie mógł pójść do domu.

Stoję w kolejce przed konfesjonałem, jakiś facet w brudnej kurtce robi awanturę, że ktoś się tak długo spowiada. â??Zamordował kogoś, czy co?" - rzuca głośno. Z konfesjonału wychodzi przerażona babina w czerwonym kapelusiku. Pewnie słyszała durnia, który tak niecierpliwie czekał na swoją kolej. Zaciskam palce, Bóg milczy, a w tym niedoskonałym entourage powszedniej mszy, odprawianej jakby tylko po to, by podtrzymać ciągłość codziennej Eucharystii, wydaje mi się, że milczenie Boga jest wyjątkowo głośne. Bóg milczy, Kościół śpi, neogotycka architektura jest martwa, ksiądz jest zmęczony, ja jestem zmęczony.

Niecierpliwy dureń włazi wreszcie do konfesjonału i spowiada się błyskawicznie, wychodzi, przed kratkami klęka A. i wtedy w kościele gaśnie światło. Zabrakło prądu.

Księdzu na chwilę załamuje się głos, potrzebuje przecież mikrofonu. Czuję przerażenie: jeśli kapłan przy ołtarzu przerwie teraz Mszę, to tym samym zerwie tę cienką nić, która mnie tu trzyma. Wszystko się skończy. Jeśli ksiądz przerwie mszę, bo zabrakło prądu, to wszystko we mnie umrze.
Lecz jednak nie: kapłan kontynuuje, wyprostował się jak łyżwiarz, który już miał upaść, ale w ostatniej chwili złapał równowagę i ruszył dalej. Jest zdziwiony: stuletnie cegły filarów niosą jego głos równie dobrze, jak elektryczne kable, chociaż przecież nie stoi tam, gdzie powinien, bo czterdzieści lat temu ktoś ślepy na sakralną przestrzeń, ktoś, kto nie rozumiał prawdziwego sensu tej przestrzeni, porzucił ofiarny ołtarz z prezbiterium i ustawił stół na skrzyżowaniu głównej nawy i transeptu. Tam teraz stoi ksiądz, ale i tak go słychać, chociaż każda cegła, każdy błyszczący w świetle płonącej stearyny detal, ceramiczny zwornik, służka, żebro i rozeta - wskazują jasno, że jego miejsce jest dalej.

Oczy przyzwyczajają się do ciemności i czerń zamienia się w ciemną szarość, wśród której można odróżnić ludzkie sylwety; tylko na ołtarzu płoną trzy świece, lecz po chwili z zakrystii wychodzą ministranci, niosą grube świece osłaniając wątłe płomyki dłońmi. Pomarańczowe światło maluje im twarze w drgającym chiaroscuro, jakby odkleili się od źle zagruntowanego płótna Merisiego z Caravaggio. Mają po dwanaście lat, są poważni i przejęci. Ksiądz, wcześniej znudzony, teraz mówi z mocą: ludzie odpowiadają mu głośnym chórem, jakby w ciemnościach głosy lepiej się rozchodziły. Pewnie nie wstydzą się śpiewać, kiedy nikt ich nie widzi.

Po omacku trafiam do konfesjonału, spowiadam się po omacku, w ciemnościach stoję do końca i wychodzimy, w latarniane, deszczowe miasto.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.