Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Budynie słodziutkich celebracji

edytowano marzec 2008 w Arkan Noego
We trzech o Vaticanum II
Paweł Milcarek

Byłem wczoraj gościem panelu zorganizowanego przez historyków na Uniwersytecie Śląskim - na temat znaczenia ostatniego soboru. Poza prowadzącym to spotkanie Michałem Witkowskim za stołem był jeszcze ks. prof. Jerzy Szymik (teolog z Międzynarodowej Komisji Teologicznej), Tomasz Terlikowski i ja - a na sali coś koło pięćdziesiątki studentów i pracowników naukowych z różnych wydziałów. Bardzo miłe spotkanie, okazaj do poważnej rozmowy o sprawach ważnych.

Miałem pierwszy głos, który zatytułowałem: "Sobór, który zaskoczył wszystkich".

Mówiłem więc najpierw o zaskoczeniu Kurii rzymskiej - gdy skrupulatnie przygotowane przez komisję przygotowawczą schematy dokumentów zostały przez sobór odesłane do gruntownego przepracowania. To było zaskoczenie kurialnych konserwatystów - i sygnał, że sobór chce się zająć czymś innym niż tylko podsumowaniem dotychczasowych interpretacji magisterialnych. Wtedy pierwsze skrzypce zaczęli grać reformatorzy - ale i wśród nich porozumienie nie było dopowiedziane do końca. Gdy reformatorskie dokumenty zostały zredagowane i uchwalone, tkwiły w nich zarówno nie do końca spełnione nadzieje modernizujących radykałów, jak i niezbyt skuteczne zabezpieczenia konserwatystów. W sumie na poziomie treści dokumentów, w ich najprostszym znaczeniu tekstowym wziętym wraz z notami wyjaśniającymi, przebiły się intencje umiarkowanych reformatorów.

I tak to konserwatyści wyjeżdżali z soboru w końcu 1965 roku z odczuciem, że ich wytrzymałość została wystawiona na krańcowe doświadczenie, a linia dokumentów dorowadzona w kilku miejscach do samych granic akceptowanej ortodoksji. Z drugiej strony modernistyczni radykałowie zdawali sobie sprawę, że na poziomie dokumentów nadzieje na rewolucję pojęciową nie zostały zrealizowane, a w każdym razie że to, co uchwalono, nie zadowala ich. Zadowoleni byli tylko reformatorzy umiarkowani - oraz ten ogół Ojców, który odetchnął z ulgą, że kończy się czas tych wytężonych prac.

Czas więc teraz na zaskoczenie numer 2: przeżyli je właśnie umiarkowani (nie mówiąc o dobrodusznej przeciętnej światowego episkopatu), którzy w jakieś dwa lata po zamknięciu soboru mogli zobaczyć jasno, iż co prawda dokumenty były umiarkowane, lecz ich realizacja nabiera charakteru progresywnie radykalnego. Można powtórzyć za o. Aidanem Nicholsem OP - adaptując jego diagnozę dotyczącą kwestii liturgicznej - że co prawda na soborze wygrała linia umiarkowanych, ale realizację reform powierzono radykałom. Wielu przecierało oczy ze zdumienia - ale skoro Rzym nie mówił "nie" (albo mówił je w dyplomatycznym i hamletycznym stylu Sługi Bożego Pawła VI)... Zaraz potem przyszedł rok 1968, i o wiele przyjemniej było mieć wtedy te bardziej radykalne, progresywne, modernistyczne, lewicowe nastawienia!

W ten to sposób słynna "hermeneutyka zerwania" stała się w świecie niemal dominującym sposobem rozpoznania znaczenia Vaticanum II. Co ciekawe, było to zerwanie nie tylko z wcześniejszą Tradycją, ale i z samą literą Soboru. Kluczy do zrozumienia dokumentów nie szukano więc ani wcześniej, ani w nich samych - ale raczej w teologicznych wizjach tego czy innego nowatora. Nie można zrozumieć, o co dokładnie chodzi w Lumen gentium? No przecież wystarczy postudiować Rahnera! Sobór został oddany w niewolę babilońską części "ekspertów". Na ogół pod panowanie tych, których poglądy można było ułożyć w linię entuzjastycznej adaptacji Kościoła do oczekiwań świata.

Czy można się dziwić, że dokumenty Soboru służyły już coraz częściej jedynie jako alibi lub ozdobnik dla awangardowych uniesień, albo że przekształcano je w Koran do wykrywania przeniewierstw "integrystów"? Stopniowo coraz mniej entuzjastów "odnowy soborowej" interesowało się na serio jej rzeczywistą podstawą w dokumentach wyrażających myśl i wolę Kościoła.

A jednak tamten sobór - podobnie jak żaden inny - nigdy nie należał do jakiejś grupy teologów. Owszem, możemy w dokumentach odnaleźć charakterystyczne motywy tego czy innego autora - i pewnie brzmią one dzisiaj czasami równie zagadkowo i groźnie jak fragmenty podręczników prof. Tomasza Węcławskiego, czytane po jego apostazji. A jednak - Sobór jest własnością Kościoła.

Tu zaczyna się zaskoczenie numer trzy: że w ostatnich latach najwnikliwsze studia dotyczące treści nauczania soborowego wychodziły spod pióra autorów-teologów pochodzących ze środowisk raczej konserwatywnych i raczej krytycznych względem tego, co okrzyknięto zdobyczami posoborowymi. Najciekawsze prace teologiczne śledzące soborową doktrynę o liturgii, o jej reformie, o wolności religii, o możliwości dialogu z innymi religiami - mają za autorów postacie z kręgów konserwatywnych i tradycjonalistycznych. To oni są zaangażowanymi uczestnikami owej potrzebnej "hermeneutyki ciągłości". To oni - nic dziwnego! - zamiast wtykać do dokumentów soborowych wizje tego czy innego teologa, chcą po prostu odnaleźć te dokumenty in medio Ecclesiae, a wewnątrz nich - ich sens katolicki.

Takie to rzeczy mówiłem na tejże sesji. Jak widać, nic szczególnie odkrywczego - i zapewne dlatego relacjonując to spotkanie na portalu wiara.pl dziennikarz "GN" postanowił tego mojego wystąpienia nie relacjonować w ogóle, omawiając jedynie wystąpienia dwóch pozostałych mówców.

Wypowiedzi Tomka Terlikowskiego i ks. prof. Szymika zostały przez nich obu połączone piękną klamrą: najpierw TT wyznał na początku, że z soborów on najbardziej czuje się związany z tym chalcedońskim, który w starożytności sformułował naukę dogmatyczną o Chrystusie - a ksiądz profesor powtórzył to i rozwinął w naprawdę poruszającą myśl, że prawda z Chalcedonu jest rdzeniem naszej cywilizacji, gdy uczy, że maksimum Boga nie niweczy człowieczeństwa - a maksimum człowieczeństwa nie narusza Bóstwa (gdy to słyszałem, "grały mi w duszy anioły": to przecież moja ulubiona fraza o "harmoniach Wcielenia"!).

TT i ksiądz profesor mówili dużo ciekawych rzeczy także o Vaticanum II - i wydaje mi się, że ogólne wrażenie z tych wystąpień jest jednak inne niż to jakie może sobie wyrobić czytelnik notki z wiara.pl (bo skrupulatnie usunięto z niej wszystkie "pieprzyki" uwag krytycznych, których było sporo zwłaszcza u TT, a które też przecie tworzą smak całości). To zresztą dla mnie kolejne takie doświadczenie, że o ile jest już możliwa ciekawa i swobodna rozmowa o Soborze na sesjach naukowych i popularnonaukowych, o tyle relacjonujący je dziennikarze mediów katolickich przerabiają ją regularnie w budynie słodziutkich celebracji; skoro ja znam co najmniej kilka takich przypadków blokady umysłowo-informacyjnej, to czasem myślę sobie, że katolickie media dzielnie budują jakiegoś swoistego matrixa. Pytanie: po co?

Czy w grę wchodzi jakaś już prawie niezawiniona blokada w mózgu? Sam nie wiem, ale co powiedzieć na przykład o takim przypadku, gdy pewne wpływowe katolickie medium otrzymawszy propozycję patronatu medialnego nad albumowym wydaniem Ducha liturgii kard. Ratzingera, odpowiada: "nie, bo to ma wydźwięk lefebrystowski"? Tak właśnie, drodzy państwo, myślą w tej redakcji: czas bronić trzódki czytelników przed lefebvrystowskimi wybrykami ich Papieża. Boki zrywać czy raczej łapać się za głowę?


H/T CyberSylwa
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.