Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Nadzieja, nie pewność

edytowano kwiecień 2007 w Arkan Noego
Nadzieja, nie pewność
Paweł Milcarek

Skoro według rzymskich teologów limbus nie istnieje, to czy dusze dzieci zmarłych bez chrztu będą na pewno zbawione? Reakcje na dokument Międzynarodowej Komisji Teologicznej pokazują, jak trudno jest nam uszanować pojęciową próżnię, która towarzyszy tajemnicom wiary

Podobno niedawno archeolodzy odnaleźli w Palestynie skrawek starożytnego papirusu zawierającego szczątek słynnej "piątej ewangelii". Dobrze poinformowane źródła twierdzą, że do tej pory uczonym udało się odtworzyć jedno zdanie: "Zaprawdę powiadam wam, strzeżcie się serwisów religijnych wielkich agencji prasowych, gdyż zamieniają wino mądrości w wodę sodową z sokiem malinowym". Wielu komentatorów uważa, że zdanie to stawia w zupełnie nowym świetle nasze widzenie religii i każe nam zrewidować dotychczasowe rozumienie chrześcijaństwa... Aha, trzeba jeszcze dodać, że tajemniczy tekst nosi najprawdopodobniej tytuł: Księga Przestróg przed Associated Press.

Czyżby zmiana?

Może to prawda, a może nie. W każdym razie przestroga ta wygląda na zupełnie proroczą, jeśli się spojrzy na to, co się działo w ostatnich dniach wokół dokumentu rzymskiej Międzynarodowej Komisji Teologicznej dotyczącego zbawienia dzieci, które zmarły bez chrztu. Associated Press ogłosiła światu, że "Papież zrewidował tradycyjne rzymskokatolickie nauczanie". W tonie "zmiany nauczania Kościoła" pisały o sprawie wpływowe media na całym świecie.

Właściwie nie powinno to nas aż tak bardzo dziwić. Jak wszyscy wiemy, paradoks polega na tym, że redaktorów działów "wiadomości religijnych" najbardziej kręci to, co w bardzo niewielkim stopniu fascynuje ludzi religijnych: zmiana jako taka. Niusy powstają dzięki zmianie - więc tak zwana zmiana stanowiska Watykanu jest pożądaną sensacją niezależnie od tego, czy papież miałby zmienić nauczanie dotyczące prezerwatyw (nius liberalny), czy może zmienia akurat postępowanie wobec liturgii tradycyjnej (nius tradycjonalistyczny). W przypadku niusów o "zmianach w Kościele" pojawia się dodatkowa gratka, pokusa nie do odparcia: proszę, tyle się mówiło o niezmienności Kościoła - a jednak zmiana! Kontrast między majestatem Tradycji a przynajmniej pozornymi wahnięciami w nauczaniu Kościoła to prawdziwy kąsek dla publicystów szukających potwierdzenia tezy o zmienności wszystkiego - lub pokarm tych publicystów katolickich, którzy dowodzą, że "nie taki Kościół straszny", bo "umie się dostosowywać".

Dopiero gdzieś pod warstwami tego rodzaju powierzchownych przekazów znajdować się może właściwy problem. A trzeba przyznać, że problem podniesiony w dokumencie przygotowanym po latach prac przez Międzynarodową Komisję Teologiczną należy do tak samo trudnych co pasjonujących.

Pytanie o to, co wiemy o losie dusz dzieci, które zmarły bez chrztu, jest egzystencjalnie ogromnie ważne dla wielu ludzi, zwłaszcza dla rodziców, którzy stanęli przed tym problemem osobiście. Jest to również klasyka poszukiwań teologicznych. I trzeba przyznać, że napięcie między pytaniami zatroskanych a możliwościami nauczających jest tu dramatycznie wyraźne.

Złagodzić Augustyna

Teologia objaśnia tajemnice dane wierzącemu - lecz objaśnianie tajemnic różni się zasadniczo od fantazjowania, nawet gdyby miałoto być fantazjowanie pocieszające. "To, co pochodzi od samej tylko woli Bożej, a przerasta prawa natury stworzonej, możemy poznać jedynie w oparciu o Pismo Święte, które wolę tę objawia" - tak pisał św. Tomasz z Akwinu, równocześnie przypominając fundament teologii i przestrzegając przed tworzeniem hipotez teologicznych zbyt odległych od prawd wyraźnie objawionych.

W dokumencie rzymskim pozycję takiej ryzykownej hipotezy przyznano nauce o limbusie. W gruncie rzeczy nauka ta była bowiem zawsze jedynie domysłem mającym pojęciowo domknąć sylogizm zbudowany z dwóch nauk skądinąd zupełnie fundamentalnych dla chrześcijaństwa: o grzechu pierworodnym obciążającym cały rodzaj ludzki i o absolutnej konieczności łaski bożej do zbawienia. Jeśli bowiem wszyscy poczynamy się w grzechu Adama, a jedynym ratunkiem od związanego już z samym tym grzechem zatracenia wiecznego jest łaska boża - to co można sądzić o losie tych, którzy są ludźmi jak my (choć małymi), a umarli bez chrztu?

Na to pytanie odpowiadano czasami wedle logiki równocześnie najprostszej i przerażającej: takie dzieci idą na zatracenie, do piekła, gdzie cierpią męki. Tak twierdził św. Augustyn w ogniu polemik z heretykami pomniejszającymi znaczenie łaski i chrztu. Jednak już w średniowieczu pojawiły się u mistrzów tak wybitnych jak św. Tomasz czy św. Bonawentura wątpliwości, czy cierpienie dusz nieochrzczonych dzieci, niezasłużone ich własnymi uczynkami, może być takie jak męki potępieńców, którzy na swą zatratę pracowali złym życiem. Tą drogą odróżniania poszedł w XV w. sobór florencki, gdy orzekł nieomylnie: "[dusze tych], którzy w grzechu śmiertelnym albo w samym grzechu pierworodnym umierają, zaraz schodzą do piekła, jednak nierównymi karami są dotknięte". Po tym nienaruszalnym orzeczeniu domyślano się więc dalej, że dusze nieochrzczonych dzieci odbierają jakiś najłagodniejszy wymiar kary - i tak doszło do skonstruowania wizji, zgodnie z którą dusze te pozbawione są jedynie widzenia Boga (to jest ich kara), ale nie odczuwają żadnych cierpień. Przebywając gdzieś na najdalszych obrzeżach piekła, w owym limbusie, czyli otchłani, być może nawet nie zdają sobie sprawy z dóbr nadprzyrodzonych, które je ominą, więc cieszą się swym naturalnym szczęściem ludzi, którym nigdy nie dane było zawinić uczynkiem. Obiektywnie cierpią pewien zasadniczy brak, ale subiektywnie cieszą się spokojnym życiem w zaświatach.

Przyglądając się temu mechanizmowi tworzenia się tezy o "limbus puerorum", trudno nie dostrzec tego, że była ona formą łagodzenia surowej logiki zawartej w teologii św. Augustyna. Tak więc z perspektywy rygorystycznych zwolenników tej ostatniej odróżnienia Akwinaty i propozycje twórców teorii limbusu musiały uchodzić za kompromisy mięczaków. "To bajka pelagiańska" - mówili jansenistyczni radykałowie oburzeni, że Kościół toleruje taką ucieczkę przed straszną prawdą. Papieże rzeczywiście dopuszczali naukę o limbusie - chociaż nigdy nie uczyniono z niej składnika obowiązującej doktryny wiary.

Dzisiaj rzymska komisja teologiczna mówi - z akceptacją papieża - że teoria limbusu nie jest właściwym rozwiązaniem tajemnicy losów dzieci zmarłych bez chrztu. Komisja przypomina, że ani Pismo, ani niezmienna Tradycja nie zawierają "wyraźnej odpowiedzi" w tej sprawie. Jeśli tak - zapytajmy - to czy nasze dalsze domysły nie będą jedynie tworzeniem kolejnych hipotez, równie kruchych jak limbus, lecz podobnie jak on uznanych szybko za swoisty pewnik?

Tania nowina

Ten mechanizm wprowadzania ludzkiej hipotezy w miejsce tajemnicy możemy przecież obserwować także dziś. Ludziom najwyraźniej bardzo trudno jest uszanować pojęciową próżnię, która zawsze towarzyszy tajemnicom wiary - i dlatego, gdy tylko z miejsca należnego owej próżni niewiedzy usuwa się pozorną pewność limbusu, umysły ludzkie chcą w to samo miejsce wprowadzić inną pewność: pewność zbawienia niewinnych dzieci. Nie bacząc na to, że również to jest pewność pozorna. Tymczasem w dokumencie o możliwości zbawienia nieochrzczonych dzieci jego autorzy podkreślają rzetelnie, że "istnieje tu raczej modlitewna nadzieja, a nie podstawy pewnej wiedzy". W innym miejscu mówią jeszcze dobitniej: "Trzeba wyraźnie podkreślić, że Kościół nie ma pewnej wiedzy o zbawieniu dzieci, które zmarły bez chrztu".

Ludzka pewność wytwarzana zamiast tajemnicy jest zawsze pozorna, lecz bywa i groźna. W pewnym sensie groźna - lub raczej szkodliwie nieludzka - mogła być pewność tych teologów, którzy wnioskowali automatyczne wieczne potępienie wszystkich nieochrzczonych. Ale podobnie groźna, bo będąca szkodliwym złudzeniem, jest pewność tych, którzy głoszą zgoła automatyczne zbawienie dla wszystkich. Ostatnie wystąpienie Międzynarodowej Komisji Teologicznej traktują oni jako oczekiwaną "rewolucję", skok na drodze "od pesymizmu do optymizmu" - krok otwierający perspektywę, w której już nie będziemy się lękać o zbawienie nieochrzczonych i grzeszników, już nie będziemy traktowali chrztu i wiary jako drogi wymaganej przez Boga. Po prostu już nie będziemy tacy lękliwi, małoduszni, ekskluzywni i przywiązani do formułek - my już wydorośleliśmy, mamy umysły jak żylety i pogodnie patrzymy na ten boży świat.

Takie postawy czy tezy - noszące często kryptonim "nadzieja zbawienia dla wszystkich", a zawierające de facto tanią nowinę, że "wszyscy i tak będą zbawieni" - najczęściej wyróżniają się nonszalancją w traktowaniu wszystkich tych elementów nauki Pisma i Kościoła, które nie pasują do pogodnej impresji teologicznej.

Tajemnica przyjazna nadziei

Postawa rzymskich teologów jest jednak inna: w swoim dokumencie mówią otwarcie, że sprawa nie jest prosta, gdyż uznanie dla bożego miłosierdzia musi być tu pogodzone z fundamentalnym nauczaniem Kościoła o grzechu pierworodnym i o konieczności chrztu do zbawienia. Obie te nauki są nienaruszalne - tak jak były i dla św. Augustyna, i dla autorów teorii limbusu. Jak więc na tym samym gruncie, z szacunkiem dla tej samej Tradycji przez duże T, można dojść do innych rozwiązań?

Przede wszystkim - podkreślmy to jeszcze raz - wysiłek rzymskich teologów zmierza do czegoś innego, niż domknięcie problemu jakimś pewnikiem. Przyznają, że nikt, nawet Kościół, nie ma pewności w tej konkretnej sprawie, gdyż Bóg nic na ten temat wyraźnie nie objawił. Ich rozważania zmierzają więc nie tyle do zastąpienia tajemnicy pewnością, ile do ukazania takiej możliwości zbawienia nieochrzczonych dzieci, która pozostaje niesprzeczna z nauką o grzechu i łasce.

Skoro ani nauka o dotknięciu wszystkich przez grzech, ani nauka o absolutnej konieczności łaski Chrystusa do zbawienia nie ulegają żadnej zmianie - kwestią absolutnie kluczową pozostaje tutaj pytanie o związek udzielania łaski z sakramentem chrztu. I właśnie w tym miejscu komisja teologiczna kładzie nacisk na w pełni tradycyjne twierdzenie, że Bóg związał swą łaskę z sakramentem chrztu, ale nie znaczy to, że w ten sposób zamknął sobie drogę do dawania łaski także w inny sposób, gdy zechce i komu zechce. Jeśli więc połączymy z sobą takie fakty, że Bóg chce zbawienia wszystkich i ma dość łaski dla każdego, że może udzielać swej łaski także drogą inną niż zwyczajna (chrzest), że dzieci przed dojściem do używania rozumu nie są nawet zdolne do osobistego odrzucenia łaski - wtedy tajemnica losu dzieci zmarłych bez chrztu nie wygląda już tak ponuro i strasznie. Dostrzegamy pewną nadzieję, lecz "nadzieja nie jest tym samym co pewność co do przeznaczenia tych dzieci". Uznanie nadziei to nie uchwycenie jakiejś prawidłowości.

I nie jest to nadzieja zupełnie nowa. Kościół od dawien dawna czci - jako świętych Młodzianków - dzieci pomordowane na rozkaz Heroda, przecież niemające ani chrztu, ani wiedzy o Chrystusie. Wielu teologów średniowiecznych - tak wybitnych jak św. Bonawentura - pocieszało rodziców nauką, że Bóg udziela łaski i zbawia ich umierające bez chrztu dzieci, jeżeli oni tego sakramentu dla nich pragnęli. Nigdzie tu jednak nie została naruszona - i nie zostanie - fundamentalna zasada znana z katechizmowych prawd wiary, że "łaska boska jest do zbawienia koniecznie potrzebna". Łaska chrystusowa znajdująca sobie także nadzwyczajne ścieżki.

W dokumencie rzymskim podkreślono, że tej nadziei nie wolno używać do "negowania konieczności chrztu lub do odwlekania udzielania tego sakramentu". "Chodzi tu raczej o podstawy nadziei, że Bóg zbawi te dzieci właśnie dlatego, że nie było możliwe dla nich to, co było najbardziej wskazane? ochrzczenie ich w wierze Kościoła i widzialne włączenie do ciała Chrystusa".

W imię czego pytamy

Przyglądając się temu, jak relacjonowany jest ten dokument o losie dzieci zmarłych bez chrztu, możemy zauważyć, że w samym sercu omówień albo gdzieś między wierszami uproszczonych naświetleń błąkają się dwa sprzeczne duchy.

Daleko od zrozumienia czy akceptacji treści tego dokumentu, na obrzeżach jego lektury czai się duch zły, kuszący do tego, by znów zastąpić tajemnicę jakąś ludzką pewnością: jeśli kiedyś była nią quasi-pocieszająca hipoteza limbusu, niech teraz będzie nią zgoła entuzjastyczna pewność zbawienia. Ten duch będzie nadal wodził teologów ku lekceważeniu dogmatów - zaś ludzi spoza Kościoła będzie chciał "uspokoić", że już nawet w Watykanie spuszczono z tonu i "przestano straszyć piekłem". Tenże duch organizuje zainteresowanie wokół tego dokumentu wedle jednej idei: koniec obaw.

Sądzę jednak, że inny, dobry duch znajduje się w samym środku tego tekstu i będzie oświetlał jego lekturę tym, którzy chcą zrozumieć. Ten duch jest pełen szacunku dla tajemnicy (tak dużego szacunku, że oddala wszelkie fałszywe poczucie pewności), za to z prawdziwą troską pochyla się nad sprawami życia i śmierci - dając dokładnie tyle nadziei, ile jej znajduje się w Piśmie i Tradycji. Tyle, ile jest w modlitwie Kościoła, który, grzebiąc dzieci zmarłe bez chrztu, ośmiela się po prostu powierzać ich dusze miłosierdziu bożemu.

Jest w tym dokumencie także jedno takie miejsce, w którym duchy: dobry i zły, stoczą śmiertelną walkę. Gdy bowiem dojdziemy do wyjaśnienia, że ten dokument sformułowano pod wpływem coraz mocniejszego pytania, co się dzieje z duszami dzieci zabitych przed urodzeniem - sumienie każdego stanie przed innym pytaniem, o motyw zainteresowania tą sprawą: czy jest to troska o kogoś - czy może raczej zbycie trosk? To zasadnicza kwestia.

Źródło
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.