Może to kwestia kryzysu w związku z wrześniowym urwaniem głowy, ale mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach po prostu nie da się mieć więcej dzieci nie ryzykując poważnych problemów psychicznych.
Przez wieki ludzie mieli dużo dzieci mimo biedy, trudnych warunków bytowych itp., ale:
1. Rodzicom należał się szacunek, to była sprawa oczywista, pyskowanie i nieposłuszeństwo wobec ojca i matki było surowo karane
2. Dzieci miały obowiązki a nie tylko prawa
3. Niepokornych małoletnich można było wyrzucić na podwórko, żeby nie słyszeć wiecznych kłótni, a w razie większych przestępstw zastosować dotkliwą karę.
Mieszkam w dużym mieście, w bloku, mam stosunkowo małe dzieci. Na podwórko ich samych nie wypuszczę, jak chcę żeby były na dworzu, muszę sama spędzać całe dnie w parkach i na placach zabaw a praca w domu czeka. Nie mówiąc o szkodach psychicznych wiecznego nadzorowania dzieciarni. Z kolei w ciasnym mieszkaniu z sąsiadami za ścianą muszę jednak dbać o względną ciszę, co stoi w sprzeczności z koniecznością zastosowania czasem zdecydowanych kroków dyscyplinujących. A ogólnie panujące wokół przekonanie, że dziecku trzeba zapewnić gry, zabawy, lektury, rozmowę, bezwarunkowe zrozumienie, codzienny czas sam na sam z rodzicem, zajęcia dodatkowe i nie wiadomo co jeszcze, a jak nie zapewniasz, to dziecko zaniedbane i nie dziw się, że niegrzeczne, stawia rodziców na pozycji z góry przegranej w starciu z dziecięcym egocentryzmem.
I co Wy na to? Potraficie mnie jakoś podnieść na duchu?
Komentarz
Nie wiem, czy podniosłam na duchu.
Przepraszam jeśli trochę frustracją jadę, ale aktualnie bardzo, bardzo mam dość dzisiejszego miejskiego wychowywania dzieci.
@Bagata - może warto poszukać koleżanek, co myślą tak, jak ty? Żeby się nie spinać.
A z tymi cierpliwymi i idealnymi - Ty ich widzisz przez chwilę, a nie 24/24. Ile ci cierpliwi mają dzieci? W jakich odstępach czasowych?
Nie ma się co porównywać, tylko robić swoje.
Powodzenia!
k.
Tymczasem dzis było sortowanie kartofli na całe i uszkodzone a ten mały rozbojnik wyrzucał je do nieodpowiednich pojemników a potem do zboża i trzeba go było zabrać na spacer żeby nie psuł roboty.
Jak najstarsze były małe,wychodziłam na spacery,dużo się z nimi bawiłam,jak poszłam do pracy to byli dziadkowie.Moja mama-emerytowana przedszkolanka, bardzo mi pomagała.
Gdy podrosły,zaczęły się same bawić,my dorośli nie byliśmy już im potrzebni do organizowania zabaw. Tym bardziej,że pojawiały się kolejne niemowlęta i ja musiałam im poświęcić uwagę. Jakoś to wszystko naturalnie przebiega. Jest równowaga,może z przewagą taką, że więcej bawią się same z sobą.
Czasem robimy razem różne rzeczy,jakieś wypieki,pierniki,prace do szkoły na konkursy plastyczne itp. Coś tam podpowiem pomogę. Młodszym trzeba pomóc w lekcjach,czasem pogram z nimi w jakąś planszówkę,ukladankę,poczytamy książki-ja im albo one mi—w ramach ćwiczenia czytania.
Na podwórku starsze mają na oku młodsze to już mi odpada pilnowanie cały czas,ale lubię z nimi iść na plac zabaw,albo jakaś wycieczkę w okolicy,na rowery,u nas jest pięknie.Dla mnie to sama radość takie wyprawy.Tym bardziej dla nich. Latem czasem do siana (tego akurat dziewczyny nie lubią i unikają jak mogą )
Nie czuję się jakoś bardzo tym obciążona,bardziej ciążą mi obowiązki domowe-sprzatanie,pranie,wieszanie,składanie,układanie,ale do niektórych prac angażuje najstarsze.
Robić coś,rozmawiać, wychodzić gdzieś z dziećmi bardzo lubię. Problem w tej całej reszcie obowiązków, to to mnie psychicznie wykańcza,bo do końca nie ogarniam a mam w głowie jakąś presję, że powinno wszystko być zrobione.Z tego rodzą się niepotrzebne nerwy,stres,myślę. To jest moje główne pole do pracy nad sobą -robię to co zdążę, resztę staram się olewać z różnym skutkiem...
Jeśli chodzi o dzieci,na pewno jest trudniej niż kiedyś, bo jest presją srodowiska,że dziecko ma być zadbane, zaopiekować,a też zagrożenia różnymi uzaleznieniami-telewizja,internet,telefon. Lepiej dziecku pomóc zorganizować czas niż żeby się wpakowało w jakieś tego typu bagno.
Zgadzam się, że teraz jest o wiele trudniej niż dawniej.
Za potężną kasiorę organizują dziecku multum zajęć, chcą mieć poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
I ok. Dziecko ma jakieś zainteresowania, warto je rozwijać, ale często jest przebodżcowanie dziecka, które powinno odczuwać niedosyt a niejednokrotnie wszystko wjeżdża na tacy. Co dziecko chce to ma, myślę, że to duży błąd.
Kiedyś też mieszkaliśmy w bloku. Normą były wypady do lasu, wózek z zabawkami i hajda rajda do lasu, my mogliśmy porozmawiać a w tym czasie chłopaki budowały szałas, grały, nudziły się...
Współcześnie dziecko nie może się nudzić- większej bzdury nie słyszałam !
Potem sprawdzenie i pochwała.
Od najmłodszego dziecko może coś robić, mój półtoraroczniak obcinał końcówki fasolki szparagowej
Dziecku trzeba wtłaczać poczucie sprawczości, że może, że umie i wykona.
a) trzeba posyłać dziecko do szkoły żeby się szybko zetknęło z tym jakie jest życie i się uodporniło
b) trzeba posyłać dziecko do szkoły bo potem jak w wieku 18 lat zetknie się z życiem to nam samobójstwo popełni bo nie wytrzyma
Obawiam się że stąd że dużo "normalnych" ludzi tak myśli
mi najlepiej wykonywało się codzienne obowiązki z dziećmi np. przygotowania do obiadu, prasowałam i szyłam kiedy one się bawiły ( w tym samym pokoju), pranie też razem, wieszanie też.
Czasem prałam wieczorem a wieszałam rano, do obiadu też wszystko poprzynosiłam z piwnicy wieczorem a rano obiad.
Szybko oduczyłam się robienia zakupów z dziećmi, zawsze łapały jakieś choroby. Wyjątkiem był targ na świeżym powietrzu. Zakupy robiłam wieczorami albo po południu.
Generalnie nasz czas wolny zbiegał się z odpoczynkiem dzieci.
Przyznaję, że na wsi w domu z ogródkiem jest dużo łatwiej.
Nie popadalabym w czarna rozpacz jeśli dopiero maluszki. Zanim się ustabilizuja emocjonalnie trochę czasu mija na aktywnym wychowaniu - i dobrze bo więź potrzebuje czasu i wkladu zeby zaprocentowala, a pepowine odcina się stopniowo, a nie ciach po urodzeniu. Slysze tu na forum ze potem stasze nasiakniete rygorem domowym tak prowadza mlodsze. I powoli slysze to u siebie, gdy corki bawia sie same!
No ale najpierw w te pierworodne wypada coś włożyć. Z pustego i Salomon nie naleje. Ale te procesy twaja lata. I wymagaja nie tyle animacji co uwagi i przykladu rodzica.
Jest niemożliwością na razie zeby moja starsza sama pociagnela swoje prace plastyczne itp. Bo jej coś nie wychodzi - nie ma tej sprawności itd. Ale czlowiek tlumaczac zeby szukala innych, mozliwych dla niej rozwiazan, uczac nowych umiejetnosci, widzi ze z czasem te bariery znikają. Samodzielność coraz wieksza. No ale wesprzeć jakoś musze. Nie ma sily zebym się zajela na 200% swoja robotą i odciela od dzieci dopóki nie skończę.
To maluchy są. Upadna, placza, nie wychodzi im coś. Powolutku ze wsparciem uczą się sobie radzić.
Znam kilkoro doroslejacych nastolatek z chowu klatkowego ktorym nie zaszkodzily place zabaw. Matki mialy taki system zeby wyszalec dzieci. W domu, w kosciele i w harcerstwie odbywalo sie wychowanie w wartosciach. A na placu zabaw są też inni rodzice, z fajnymi mozna się powspierac. Pogadac jak z dorosłym. Tego na wsi gdzie wiekszosc dzieci (i rodziców!) jest po placowkach 3/4 dnia brakuje troche.
Co do socjalizacji, odbywa sie wg definicji do śmierci. Najbardziej zyskują Ci ktorzy moga budowac glebokie relacje, spokojnie wyjasniac konflikty (w rodzinie) - a nie z braku czasu (jak w szkole) zamiatac pod dywan nieporozumienia. No i wcale niekoniecznie wśród rówieśników... bo czego nauczy 3-latek, 3-latka?