Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Feministyczna krytyka teologii ciała

Jan Paweł II być może pisał o kobietach pięknie, ale piękna teoria może być fałszywa. Jego teologia ciała zafałszowuje świat kobiet jako istot wolnych i rozumnych. Z Justyną Melonowską rozmawia Zuzanna Radzik.

ZUZANNA RADZIK: Kim jest ta skulona kobieta na okładce?
JUSTYNA MELONOWSKA*: To Ewa, bohaterka jednej z rzeźb Rodina. Zobaczyłam tę postać z brązu na jego wystawie w Sofii i było to porażające doświadczenie. Dostrzegłam w niej kobietę zasłaniającą się przed ciosem.

Ale biblijna Ewa nie jest bita, tylko wstydzi się nagości.
- Tu jednak nie zakrywa części intymnych, ale brzuch i twarz, czyli rejony wrażliwe, na które zwykle spada cios. Układ jej ciała sugeruje też, że w kompozycji jest jakaś nieobecna postać, przed którą ten gest ma Ewę chronić. Pomyślałam sobie, że jeśli istnieje jakakolwiek istota kobiecości, to jest to właśnie zasłanianie się przed ciosem.

To okładka pani książki „Osobna”, mówiącej o tym, jak Karol Wojtyła/Jan Paweł II mówił o kobiecie.
- Próżno udawać, że ta ilustracja nie ma znaczenia. Powiedziałabym, że antropologia płci Jana Pawła II jest takim ciosem. Ten cios jest bardzo wyrafinowany i ma w sobie coś z paradoksu, ponieważ wydaje się, że papież chciał wziąć kobiety w ochronę, jakoś się nimi zająć. Ale de facto jest to tylko kolejny cios.

Rozumowanie Wojtyły w kwestii kobiet nie zdaje egzaminu?
- Na temacie płci większość myślicieli poległo, tu przestają obowiązywać zasady wnioskowania, reguły nieuprzedzonego rozumu, a zaczyna królować doksa, czyli opinia, to, co im się wydaje, i świat, jakim chcieliby go widzieć.

Wojtyła miesza według pani ową doksa z filozofią?
- Raczej podaje ją za episteme, wiedzę pewną. Już „Miłość i odpowiedzialność”, jego pierwsza ważna personalistyczna książka, zawiera to napięcie. Z jednej strony powtarza on klasyczne ustalenia na temat osoby, podkreśla wolność, rozumność, miłość jako cechy po prostu ludzkie. Z drugiej wprowadza bardzo stereotypowy, oparty na mniemaniu i na swój sposób potoczny opis kobiet. Zatem zasadniczym problemem, z którym mierzy się Wojtyła - i z którym ja się mierzę, referując jego pracę - jest stosunek osoby do płci: czy istnieje jedna natura osoby i bytuje tak w kobietach, jak w mężczyznach, czy też istnieją jakieś oddzielne natury kobiet i mężczyzn? Ile identyczności, ile podobieństwa, ile różnicy między płciami? I jak ustalamy te proporcje, jak poznajemy?

I na czym stanęło?
- Wojtyła twierdzi, że osoba integruje w sobie dwa porządki: wyższy, rozumowy, poddany woli oraz niższy, który zwykle kojarzymy z naturą, czyli partie przedrozumowe, popędowe, biologiczne, instynktowne. Jego opis kobiety dąży w tę drugą, naturalistyczną stronę.

Jak to działa, kiedy pisze o kobiecie?
- Jeżeli patrzy się na to, co istotowo jest kojarzone z kobiecością, zwłaszcza macierzyństwo, to można to rozumieć w sposób bardzo personalistyczny, jako umiejętność, wyzwanie dla woli i dla rozumu, pracę miłości. Albo można też patrzeć w sposób naturalistyczny, co jest dyskursem dominującym w rozumieniu kobiecości i macierzyństwa. Mówi się wtedy np., że kobietą kieruje instynkt macierzyński. Nie twierdzę, że część instynktowna w człowieku nie istnieje, ale gdy koncentrujemy się w rozumieniu kobiety na tym aspekcie, umniejszamy ją jako osobę.

Jak to jest, że dojrzały myśliciel, jakim jest Karol Wojtyła, nie czuje tego i umyka mu, że nie argumentuje, tylko dzieli się dość stereotypową obserwacją?
- Tego się nie dowiemy, ale uważam, że jego piśmiennictwo jest niezrozumiałe poza kontekstem jego pracy duszpasterskiej. Bardzo wyraźnie podkreśla w wypowiedziach autobiograficznych, że jest przede wszystkim księdzem. Zasadnicze znaczenie ma dla niego formowanie wiernych. On nie szuka odpowiedzi, tylko przekonujących uzasadnień dla znanych tez.

Oprócz tego, że obnaża pani sposób, w jaki swoje obserwacje o kobiecości przedstawia jako normatywne, chwali go pani za to, że stoi za nim tradycja klasycznej filozofii.
- Wykonał kawał dobrej roboty, m.in. innymi podkreślając, że miłość jest nie tylko emocją, pisząc o absorpcji wstydu przez miłość, otwierając nowe pola refleksji o seksualności małżeńskiej, a zwłaszcza opisując struktury osoby. Podkreśla, że osoba jest pod swoim własnym prawem i jest nieprzekazywalna drugiemu, co oznacza, że żaden akt woli nie może być podstawiony pod akt samej osoby. Nawet Bóg nie ma mocy podstawienia swej woli pod moją wolę. To jest ta nieprawdopodobna godność bycia człowiekiem. Ta nieprzekazywalna osoba w akcie miłości może udzielić siebie drugiemu. Można zatem powiedzieć, że separacja jest warunkiem relacji. Wojtyła dobrze to tłumaczy.

Dobrą robotą jest też jego kolejna książka „Osoba i czyn”?
- To jego najważniejsza książka. Na pozór niewdzięczna, jest jednak świetnie zorganizowanym wykładem na temat osoby. To solidny punkt oparcia dla pracy nad sobą czy dla pracy pedagogicznej. Pomaga wykuwać charakter. Co ciekawe, kwestia płci się w niej nie pojawia!

Ale gdy sięga pani po katechezy środowe, które głosił już jako Jan Paweł II, okazuje się, że odszedł od własnej personalistycznej antropologii.
- Dokładnie tak.

I tu spotykamy Ewę z okładki.
- W katechezach „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” Jan Paweł II interpretuje oba opisy stworzenia z Księgi Rodzaju. Próbuje wywieść, jak człowiek stał się osobą. Więzi go jednak duch hebrajski, bardzo podkreślający płeć. No i papież dochodzi do wniosku, że płeć modyfikuje struktury osoby. A zatem już nie ma wolności jako takiej, jest wolność męska i kobieca. A właściwie ludzka i kobieca, bo mężczyzna i człowiek to wręcz synonimy.

Pisząc o płci, papież idzie w stronę dziwnej i dowolnej hermeneutyki. Sygnalizuje, że ma intencję opisania wzajemnego daru, jakim kobieta i mężczyzna są dla siebie. Jednak gdy śledzi się tekst słowo po słowie, sekwencja po sekwencji, okazuje się, że mężczyzna jest samozasadny, a kobieta może istnieć o tyle, o ile jest przez niego odebrana jako dar. Ona uzyskuje tożsamość, gdy zostaje odebrana przez mężczyznę.

Kobieta nie tyle daje się w darze, co jest dana mężczyźnie.
- Tak, czyli mamy tu odejście od tego, co Wojtyła jasno mówił w „Miłości i odpowiedzialności”: podmiot jest ukonstytuowany jako odrębny i permanentnie w relacji, ale musi zachodzić ten wstępny warunek tak czy inaczej rozumianej separacji. A tutaj temu zaprzecza.


Komentarz

  • Mówi pani, że Jan Paweł II odbiera kobiecie cechy osoby, i pokazuje pani, jak punkt po punkcie rezygnuje z podstawowych założeń personalizmu Karola Wojtyły.
    - W „Osobie i czynie” ważnym ustaleniem jest, że osoba „może, ale nie musi”, a konieczność jest antynomią wolności. Osoba funkcjonuje w polu indeterminacji, czyli istnieje w polu różnych możliwości i różnych wartości. Sama dokonuje autodeterminacji, wyboru, do czego będzie dążyć.

    Tymczasem w katechezach czytamy, że kobiecie nie wolno się wyrzec macierzyństwa dla prowadzenia jakiejkolwiek innej działalności, a zatem nie mamy tu już do czynienia z indeterminacją. Gdy mowa o kobiecie, „autodeterminacja” zamienia się w „automatyczną determinację” do macierzyństwa. Nie da się utrzymać pozoru, że to jest ta sama koncepcja osoby, którą Wojtyła rozwijał w „Osobie i czynie”.

    Miała pani hipotezę, że rozmontował personalizm ze względu na mariologię, ale ostatecznie stwierdza pani, że to niewystarczający powód.
    - Badania doprowadziły mnie do konkluzji, że zatrzymał się na soborowej koncepcji osoby jako mogącej się odnaleźć wyłącznie w darze, jakim jest dla innego. Maryja spełnia dwa ważne kryteria: po pierwsze, jest darem z siebie w macierzyństwie, po drugie, jest kobietą. Dlatego papież musiał swoją koncepcję kobiecości uczynić mariocentryczną, a nie chrystocentryczną.

    Chrystus jest darem z siebie, ale nie musiałby skierować kobiet w macierzyństwo.
    - Tak, prawdę mówiąc nie da się też go powiązać z biologicznym ojcostwem.

    Papież bardzo potrzebował argumentów na rzecz tego, że kobiety muszą rodzić dzieci.
    - Używając Maryi jako modelu kobiecości, uzasadniał swoje przekonania.

    Ma pani jakąś diagnozę tego, co się wydarzyło, że z tak niesamowitą konsekwencją rozmontowuje kobietę jako osobę?
    - Myślę, że w pewnym momencie zrezygnował z filozofii i zajął się teologią, ale naiwną, wprost duszpasterską.  Jednocześnie, mając warsztat akademicki, prezentował ją w sposób quasi-akademicki. Ja jednak porównałabym ją raczej z poezją.

    W końcu był i poetą.
    - Nie szukam prawdy o bycie w poezji Leśmiana, tylko szukam tam piękna, głębi i wzruszenia. Tego samego można szukać w papieskiej teologii ciała. Tyle.

    Ale czy teologia ciała to nie piękna teoria?
    - Probierzem prawdziwości nie może być kryterium estetyczne. To, że być może pięknie to opisał, nie znaczy, że teoria jest prawdziwa. Piękna teoria może być fałszywa i błędna, a o tej konkretnej można też powiedzieć, że jest niegodna i hańbiąca, bo zafałszowuje świat kobiet jako istot wolnych, rozumnych, zdolnych do rozstrzygania i autodeterminacji.

    Kobieta u Karola Wojtyły jest osobą, ale już w pismach Jana Pawła II staje się osobną, tak jak w tytule pani książki.
     Tak, „Osobna” zawiera grę znaczeń, bo zawiera trzon „osoba”, ale łamie go, podkreślając, że kobieta jest raczej osobną, inną... Śmiejąc się przez łzy, można by też powiedzieć, że jest nie tyle osobą, co osóbką... Taką pomniejszoną, zminiaturyzowaną.

    Próbuje pani w ogóle ocalić coś z Wojtyły?
    - Nie jest to, powiedzmy jasno, książka pisana ku obronie liberalizmu czy feminizmu, który zresztą krytykuję. To jest wykład „trzeciej drogi” pomiędzy konserwatyzmem a liberalizmem. Wychodzi poza proste dychotomie czy antynomie. Myślę, że mądrze przeczytana moja książka może służyć ocaleniu ogromnej części dorobku Wojtyły. Natomiast mam inne niż on powołanie. Jest nim badanie rzetelności argumentacji, również jego argumentacji.

    Czy nikt mu takich pytań jak pani nie zadawał?
    - Rozmawiamy w roku 2016 i jesteśmy mądrzejsze o wszystkie dokonane przemiany społeczne. Papież wyraźnie podlegał uwarunkowaniom swojego czasu. Jednak na tym też polega wielkość prawidłowo przeprowadzonego wnioskowania, że ono daje autorowi szanse większego dystansu do czasów, w których żyje. Jan Paweł II z tej szansy nie skorzystał.

    Inni interpretatorzy nie dostrzegają niekonsekwencji jego rozumowania?
    - To jest autor, którego albo potępia się w czambuł i niemal mieni idiotą, albo zakłada się jego całkowitą nieomylność. Trudno o poważną dyskusję nad jego tezami. Ciekawe, że doczekał się w Polsce apologetów - księży, którzy wręcz łączą jego antropologię z wielkimi kultami pogańskimi. W tym szaleństwie brak rzecz jasna metody. Gdy czytam takie „opracowania”, szczerze mi żal Wojtyły.

    Czy miała pani opory, żeby wejść z Janem Pawłem II w sparing?
    - Kiedy zaczęła pani zadawać pytanie, chciałam odpowiedzieć, że żadnych. Nie mam problemów z wchodzeniem w konflikty. Ale w miarę jak rozbudowywała pani pytanie, zrozumiałam, że udzieliłabym kłamliwej odpowiedzi. Znając realia polskiego życia religijnego i duchowego, bałam się, dlatego ta praca tak długo dojrzewała, była pisana i pisana od nowa. Polski Kościół jest bardzo trudny, ale może to też źródło jego wielkości i siły. W starożytności też mieliśmy lokalne Kościoły, które były Kościołami wiernymi, bo były szczególnie toporne intelektualnie. Dzięki temu część tradycji przetrwała, więc nie należy mieć o to pretensji. Jakoś łatwo mi zrozumieć tę umysłowość, duchowość, rozumiem jej siłę, wiem co, ona wnosi, cenię ją.

    Nie mogła pani zająć się mniej kontrowersyjnym tematem?
    - Moja córka właśnie skończyła czytać „Przeminęło z wiatrem” i zwróciła mi uwagę na słowa Rhetta Butlera: jedyne, co go interesuje w życiu, to sprawy przegrane, i to jedynie kiedy upewni się, że są naprawdę przegrane. Mam w sobie coś podobnego i bunt wobec niesprawiedliwości. Uważam, że bitwy przegrane też ktoś musi toczyć.


  • Toczy pani bitwę z polskim papieżem o sprawy kobiet?
    - Rzadko rozumiemy, jak bardzo osobo-twórczy i osobowościo-twórczy jest sprzeciw. Można by wręcz powiedzieć refuto ergo sum, czyli odmawiam, więc jestem, bo w akcie sprzeciwu, odmowy docieram do swoich granic. Widzę je, więc widzę, kim jestem. Bardzo wnikliwie i uczciwie starałam się postępować z autorem, którego badam, ale któremu w pewnym momencie muszę powiedzieć „nie zgadzam się, refuto”.

    Można się nie zgadzać z Karolem Wojtyłą - Janem Pawłem II?
    - W „Osobie i czynie” Wojtyła przeprowadza typologię postaw autentycznych i nieautentycznych. Nieautentyczne to postawy konformizmu i uniku. Wśród postaw autentycznych wymienia zaś sprzeciw. Mowa tu o kimś, kto nie uchyla się od członkostwa we wspólnocie, ale przyjmuje uczestnictwo ze wszystkimi konsekwencjami i musi się sprzeciwić przez troskę o kształt tej wspólnoty. Wojtyła pisze, że wspólnota ma prawidłowy ustrój tylko wtedy, kiedy potrafi dostosować się do wymogów stawianych przez słuszny sprzeciw.

    Tylko który sprzeciw jest słuszny?
    - To ustala się w dialogu. Możemy więc postawić pytanie, gdzie jest ten dialog w jego namyśle i narracji o kobiecości. Nie ma tam odniesień do teologii feministycznej, śladu jakiegokolwiek dialogu, to jest po prostu monolog, nawet jeśli podparty różnymi autorytetami kobiecymi, tymi, z którymi się zgadzał.

    Warto było się sprzeciwić?
    - To była dla mnie praca bardzo rozwojowa, również konstytuującą moje własne granice. Widzę, w jakim zakresie muszę się z autorem zgodzić, i uważam, że każdy rozumny człowiek powinien się z nim zgodzić, bo pewne operacje prawidłowego wnioskowania prowadzą do mniej więcej takich konkluzji, jakie on podaje. Natomiast są całe areały, w których zgodzić się nie należy.

    Ukonstytuowała się pani w tym sprzeciwie jako badaczka filozofka czy jako katoliczka?
    - Przede wszystkim jako osoba. „Osoba” jest kluczem do zrozumienia tej książki. To jest pojęcie, które jest komunałem, używamy go jak każdego rzeczownika pospolitego, jak „drzewo”, „stół”, „ławka”, i nie wiemy już, że zatraciliśmy całą głębię, jaką miało to pojęcie korzeniami sięgające teatru antycznego, krystalizujące się w czasie wczesnych sporów chrystologicznych i próbujące opisać człowieka w jego specyfice oraz w jego relacji do tego, co boskie.

    Rozmawiamy dość chłodno o argumentach i zgodności pism z personalizmem, ale w tej książce widać, że nie była pisana bez emocji.
    - Ma pani na myśli fragment, w którym piszę, że studia gabinetowe mówią czasem tym samym językiem co barykady rewolucjonistów?

    Właśnie. Tu widać, że się pani zdenerwowała. Z jakimi emocjami pisała pani tę książkę?
    - Czytelnik nie musi się zajmować moimi emocjami. Mam mu dać dobry wykład. Dobry, to znaczy taki, żeby znał stanowisko Wojtyły, moje zastrzeżenia i potrafił rozstrzygnąć sporną kwestię.

    Doceniam solidny wykład, ale i tak co jakiś czas musiałam odejść od książki albo ciężko westchnąć. Zderzenie z taką liczbą autorytatywnych opinii o kobiecie, z którymi nie umiem się zgodzić, nie było proste. Pani go czytała przez wiele lat.
    - To rzeczywiście jest poruszające widzieć, jak człowiek, który pewnie ma jak najlepsze intencje oraz cały zakres władzy, całą możność skorygowania krzywd, używa tych zasobów, żeby wzmocnić dawne uniwersum symboliczne. W pewnym sensie wzmocnić krzywdę.

    Mówimy o naszym polskim papieżu Wojtyle.
    - Wojtyła Wojtyłą czy Jan Paweł II Janem Pawłem II, ale na tym świecie żyły, żyją i żyć będą miliardy kobiet, które są poddane pewnemu reżimowi czy instruktażowi symbolicznemu. Tak naprawdę to one są ważne. Ważniejsze od niego i od tego, co chcemy o nim myśleć, czy tego, jak chcemy go pamiętać. Zresztą najlepiej pamiętać ludzi prawdziwie.

    Pisze pani, że „patrzenie na kobietę, jakie proponuje papież, jest redukujące i typowe, nużąco męskie i nienowe”. Jaki rodzaj oskarżenia się w tym kryje?
    - Mówię to na 217 stronie, sądzę, że to wniosek uzasadniony całym wcześniejszym tokiem wykładu. To nie jest jakaś erupcja emocji, tylko komentarz do papieskich wywodów, zawierających dokładnie to, co się zawsze mówi o kobiecie, co wszyscy autorzy pod każdą szerokością geograficzną, należący do różnych wspólnot kulturowych zawsze powiedzą, a co jest najbardziej im dostępne. Że kobieta jest swoją płcią, spełnia się w macierzyństwie, a poza nim się nie spełnia i nie warto, by się zajmowała czymkolwiek innym; że jest zrozumiała poprzez odniesienie do mężczyzny. To są rzeczy stare jak świat.

    Nie trzeba być papieżem ani katolikiem i chrześcijaninem, żeby to powiedzieć?
    - Absolutnie.

    Czego by pani w tej sferze oczekiwała od chrześcijan?
    - To nie jest obszar moich badań, nie muszę się mierzyć z tego rodzaju kwestiami. Kiedy jednak Jan Paweł II prowadzi swój wywód i wymienia swobodnie różne bohaterki Ewangelii, to jest to zabawne, bo niemal żadna z nich nie jest przedstawiona w Piśmie jako matka. Nie wiadomo, jak one miałyby wspierać jego tezy. Te kobiety byłyby dużo bardziej czytelne, gdyby przeprowadzić egzegezę ich postawy na podstawie „Osoby i czynu”, czyli autodeterminacji samostanowienia, etyki cnót. Dopiero wtedy stają się czytelnymi postaciami. Kiedy natomiast czytamy je przez pryzmat natury kobiecej, są absolutnie niejasne. To może budzić we mnie zdziwione rozbawienie, ale nie muszę z tego wywodzić strategii dla chrześcijaństwa.

    Na koniec postuluje pani jednak pewien kształt antropologii teologicznej.
    - To nie jest już moje poletko, tylko stwierdzam, że teologowie nie są konsekwentni, gdy wpierw twierdzą, że antropologia musi być chrystocentryczna, a potem tworzą mariocentryczną teologię kobiety. Wnioski: albo kobieta nie jest człowiekiem, albo ich antropologia nie jest teologiczna. Muszą się zdecydować. Jeśli chcą stworzyć antropologię teologiczną, to muszą stworzyć chrystocentryczną antropologię kobiet i mężczyzn czy po prostu osoby ludzkiej. Zauważam więc w konkurencyjnej branży niedociągnięcia.

    Czy Jana Pawła II interesują kobiety, skoro tyle o nich pisze?
    - Mnie kompletnie nie interesuje, co jego interesuje. Stwierdzam niespójności. Badam kwestie wolności ludzkiej, podmiotowości oraz to, czy Kościół, który się mieni znawcą wszystkiego, co ludzkie, rzeczywiście nim jest, czy raczej wypracowuje pewną teologię w reakcji na procesy kulturowe, które go otaczają. Interesuje mnie faktyczny poziom mistrzostwa Kościoła w tym, czego mieni się rzecznikiem.

    *Dr Justyna Melonowska – filozofka, pracuje w Akademii Pedagogiki Specjalnej. Publicystka „Więzi”. W tym roku ukazała się jej książka „Osobna: kobieta a personalizm Karola Wojtyły Jana Pawła II. Doktryna i rewizja” (wyd. Difin)

    http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,20998693,kobieta-na-wieki-wiekow-karol-wojtyla-i-kobiety.html
  • ??? przepraszam @Maciek_bs ale przez całość nie jestem wstanie... Biedna kobieta...
    Podziękowali 3Katarzyna Katia Wiol
  • Wywiad jest ciekawy. Warto słuchać wrogów, aby dostrzec różne rzeczy. Mnie katechezy środowe zachwyciły i w wywiadzie znajduję podobny rezonans, choć oczywiście inaczej wartościowany.
  • Sluchalam tej pani i kilku innych tego typu na spotkaniu w Niespodziance, o kobiecie w Kosciele. Upewnilam sie, ze katolickie feministki nie roznia sie od zwyklych. I ze kobiety raczej nie powinny robic doktoratow z teologii. Na dyskusje sa impregnowane.
    Podziękowali 4Polina maliwiju Katia zbyszek
  • Przeczytałam, ale nie wiem czy zrozumiałam. Chodzi o to, że kobietę definiuje jej płeć i instynkty macierzyńskie a mężczyznę coś innego? A w ogóle to rzeźba "Ewa" Rodina jest, wg mnie, napiętnowana jego fatalnym stosunkiem do kobiet i macierzyństwa. 
    Podziękowali 1Katia
  • Maciek_bs powiedział(a):
    Wywiad jest ciekawy. Warto słuchać wrogów, aby dostrzec różne rzeczy. 
    Serio postrzegasz tak osoby ktore maja po prostu inne zdanie?
  • A jak mam nazwać kogoś, kto na łamach Wyborczej dewastuje nauczanie Kościoła? Przecież spór nie dotyczy "zdania", które piwo jest lepsze, tylko spraw fundamentalnych.
    Podziękowali 1Katia
  • Świetny tekst.Jestem w polowie.
    Wspolczuje mezczyznom
    Nie zatrzymają juz tego zjawiska
    Ale tak to juz jest ze przeciwwaga do skrajności jest inna skrajność
  • Maciek, ok, dla mnie to slowo ma jednak za duzy kaliber by uzywac go w takim kontekscie.
    No i proporcje. Jesli ktos kto neguje zdanie niezyjacego papieza (zwlaszcza ze papiez nieomylny nie jest) jest wrogiem to kim jest ktos kto nazywa obecnego papieza uzurpatorem, lewakiem, ignorantem itd?
  • Jak raz zgadzam się z @Paprotka. Słowo wróg jest za duże i w dodatku przecenia tę panią.
    Podziękowali 1madzikg
  • Też nie do końca zrozumiałam tę panią, ale myślę, że należałoby się zająć zgłębieniem myśli Jana Pawła celem prowadzenia polemiki z takimi osobami.
    Podziękowali 1Monira
  • Omg
    przeczytalam calosc
    Pani stworzyla mocno, zmieloną papkę pseudo teologiczna, żeby uznać kobietę jako ofiarę swojej płodności

  • @jan_u  uznasz panią za wroga kościoła czy nie.Ty sam jako bezduskusyjny byt osobowy męski czy jestes w Kosciele czy nie jestes wrogiem ..i wlasnie Cie przezuwają  ;)

    Podziękowali 1Berenika
  • edytowano listopad 2016
    Kiedy jednak Jan Paweł II prowadzi swój wywód i wymienia swobodnie różne bohaterki Ewangelii, to jest to zabawne, bo niemal żadna z nich nie jest przedstawiona w Piśmie jako matka. Nie wiadomo, jak one miałyby wspierać jego tezy. Te kobiety byłyby dużo bardziej czytelne, gdyby przeprowadzić egzegezę ich postawy na podstawie „Osoby i czynu”, czyli autodeterminacji samostanowienia, etyki cnót. Dopiero wtedy stają się czytelnymi postaciami. Kiedy natomiast czytamy je przez pryzmat natury kobiecej, są absolutnie niejasne. To może budzić we mnie zdziwione rozbawienie, ale nie muszę z tego wywodzić strategii dla chrześcijaństwa.
    ----------------------------------

    Wypisywanie takich głupot powinno wykluczać z powaznych publicznych dyskusji
  • edytowano listopad 2016
    Drodzy Paprotko i Janku:

    Zobaczcie sobie protesty amerykańskich licealistów przeciwko Trumpowi. Fajni, młodzi ludzie, których sformatowano na durnych lemingów. Możecie uważać ludzi, którzy za tym stoją za niewinne gołąbki, ja będę jednak uważał za wrogów.
  • Ale co ma do tego Trump, bo troche naciagana ta analogia. To ze ktos uwierzy czy zgodzi sie z pania Melanowska nie oznacza ze bedzie protestowac przeciw Trumpowi czy przejdzie do innego "obozu wroga", moze po prostu miec inne zdanie na temat tworczosci JP2.
  • Maćkowi nie chodzi o twórczość JP2, tylko naukę Kościoła ;) Choć zgadzam się, że "wróg" brzmi za poważnie.

    Feminizm jest błędny per se, z zapałem robi z kobiet ofiary wszystkiego, co się da. Przykre, że łapią się na to czasem całkiem inteligentne kobiety... ale przecież tak samo jest z homeopatią :lol: 
  • To nie jest "twórczość JP2", tylko nauczanie Kościoła. W tym punkcie - dotyczące płciowości. 
    Podziękowali 1Katia
  • Wojna może być otwarta, albo hybrydowa. Ale wróg pozostaje wrogiem. Osobę określa jej postępowanie - to też z JP2 :)
    Podziękowali 2Berenika Rogalikowa
  • Katia, stwierdzenie "feminizm jest bledny per se" jest bledne per se :D  EOT.

    Ok, nie tworczosc tylko nauczanie. Dalej nie ma to nic wspolnego z Trumpem ani nawet nie oznacza ze ktos wystapi z Kosciola.
  • edytowano listopad 2016
    Na całe nasze szczęście, teologia ciała Jana Pawła II jest nieprzyswajalna dla mas.

    A zdolność przeczytania i komentowania "Osoby i czynu" świadczy tylko o tym, że autor jest nienormalny.
  • Paprotka powiedział(a):
    Katia, stwierdzenie "feminizm jest bledny per se" jest bledne per se :D  EOT.


    Upieram się, że tak ;) Błąd feminizmu jako takiego jest taki sam jak błąd nacjonalizmu - skoncentrowanie się nie na tym, co łączy, a na tym, co dzieli.
    Oczywiście, można tak robić, ale po co?
    Wanda powiedział(a):
    Ja powiem tak:  uważam, że w ogóle na temat "czy płodność/ macierzyństwo są cechą istotową kobiety czy tylko przypadłościową" nie powinny się wypowiadać kobiety, które nie są matkami. 

    A na temat tego, czy woda jest mokra tylko ryby? :lol:  Płodność/rodzicielstwo jest cechą istotową człowieka (i nie tylko!). Nieuznawanie tego świadczy - imho, oc - niedociągnięciach intelektualnych nieuznającego. Albo o sileniu się na oryginalność ;)
    Podziękowali 1Milagro
  • @Lulu - masz rację. Jeszcze nie spotkałam osoby określającej się mianem feministki (fakt, znam tylko kilka - na szczęście! :p ), która nie miałaby kompleksu niższości.

  • Co do feminizmu też sobie pozwolę się nie zgodzić:) Feminizm u początków traktował o bardzo słusznym i ze wszech miar chrześcijańskim postulacie równości wobec prawa.

    Ba, ale do tego niepotrzebny feminizm, wystarczyłaby sprawiedliwość.
    Podziękowali 2asiao Rogalikowa
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.