Kociara, ok, rozumiem Twoje pojęcie "wsparcia". Jan_u, cóż- tu się różnimy. Ja nie widzę sensu i celu przymusowej (=wymagającej specjalnie organizowanych zajęć) integracji sztucznego tworu (klasy), którego zadaniem jest przecież zdobywanie wiedzy. Poza przygotowaniem dzieci do "integracji" w korpo i stawiania "zintegrowanego" działu wyżej niż rodzina. Oczywiście, mimowolnie. Jeśli procesy grupowe pozwalają na zbliżenie się dzieci, świetnie. Jeśli nie - z jakiegoś powodu tak się dzieje, i właściwie na tym też polega życie. Nie wszyscy się muszą lubić i integrować z wszystkimi, prawda?
W szkole nauka nie odbywa się w relacji 1:1, nauczyciel nie może wziąć Waszego bezproblemowego dziecka, przekazać mu wiedzy i wysłać do domu. Musi sobie jakoś poradzić także z dziećmi trudnymi, których jest bardzo dużo.
W szkole nauka nie odbywa się w relacji 1:1, nauczyciel nie może wziąć Waszego bezproblemowego dziecka, przekazać mu wiedzy i wysłać do domu. Musi sobie jakoś poradzić także z dziećmi trudnymi, których jest bardzo dużo.
Ależ oczywiście. Tylko dlaczego "bezproblemowe" dziecko ma być pomijane w "zajęciach dostosowanych do jego potrzeb" a cały system skupia się na dzieciach "problemowych"?
OMG, faktycznie, skoro moje dziecko przeżywało stres szkolny, z którym trudno mu było sobie poradzić, to zamiast iść do pedagoga, powinnam była je wysłać do szkoły specjalnej. Czemu ja głupia o tym nie pomyślałam...
OMG, faktycznie, skoro moje dziecko przeżywało stres szkolny, z którym trudno mu było sobie poradzić, to zamiast iść do pedagoga, powinnam była je wysłać do szkoły specjalnej. Czemu ja głupia o tym nie pomyślałam...
A czemu z powodu stresu szkolnego Twojego dziecka cała klasa brała udział w przymusowych zajęciach? Bo to, że poszłaś do pedagoga i uzyskałaś indywidualne wsparcie/poradę/Co tam potrzebowałaś, to super. Tylko co z resztą dzieci, które "stresu szkolnego" nie przeżywały?
Zintegrowanie klasy jest w interesie wszystkich dzieci - wiadomo, ze nie wszyscy muszą sie lubic, ale muszą sie tolerować na tyle, zeby nie było jakiś zaogniających sie konfliktów - w takich sytuacjach edukacja tez cierpi. Tyle, ze w integracji pomagaja np. wspólne wyjścia, wycieczki, przygotowywanie jakiś wystepów itp, czyli działania, a nei pogadanki.
Zintegrowanie klasy jest w interesie wszystkich dzieci - wiadomo, ze nie wszyscy muszą sie lubic, ale muszą sie tolerować na tyle, zeby nie było jakiś zaogniających sie konfliktów - w takich sytuacjach edukacja tez cierpi. Tyle, ze w integracji pomagaja np. wspólne wyjścia, wycieczki, przygotowywanie jakiś wystepów itp, czyli działania, a nei pogadanki.
Patrze na przykład klas moich dzieci - w zintegrowaniu Szymona z jego klasa pomógł czas, wspólna wycieczka szkolna, wspólne wyjście do lasu w ramach innej wycieczki oraz apel, na którym udało mu sie indywidualnie i ladnie wystapić. Klasa uznała go za "swojego", mimo, ze jest "dziwny" - mimo kilku trudnych kolegów już mu nie dokuczają. Nie musi sie lepiej integrować, tyle nam wystarczy. Pogadanki pedagoga były mało skuteczne, poza tym - szpile potrafią być dośc subtelne.
Czepiłyście się w moim wpisie jedynej rzeczy, którą mogłyście podciągnąć pod swoją teorię, że działania pedagoga szkolnego są szkodliwe. Z tego tytułu dopowiedziałyście sobie historie o jakichś nadprogramowych pogadankach, niepowetowanej stracie arcycennego czasu dzieci zdolnych i bezproblemowych, a to wszystko bez zgody rodziców i ze szkodą dla ogółu.
Resztę mojego wpisu lepiej pominąć, bo przeczy Waszej tezie, jakoby pedagog NIGDY nie bywał wsparciem dla rodziców.
Jasne, stres szkolny to wymysł, a jak ktoś ma problem, to niech idzie do szkoły specjalnej. A pedagog won, po co on komu.
Z tego co pisała Bagata, to efekty podobno niezłe. Co do klas integracyjnych to mam mieszane uczucia. Nie zawsze się sprawdza niestety. Co nie oznacza, że na różnych etapach, różne dzieci potrzebują dodatkowego wsparcia. Również nierzadko rodzice potrzebuja rady i wsparcia w wychowaniu dziecka, sprawiającego problemu
A ta córka, żeby studiować w Londynie musiała zdać w polskim systemie rozszerzoną maturę z matmy na ponad 80% ? Stawiam orzechy przeciwko euro, że by dzisiaj zdała najwyżej na 40-50% bo kluczem do zdania matury jest klucz )
Nie wiem jak inne przedmioty, ale jeżeli chodzi o matematykę i fizykę piszesz bzdury. Mój mąż już wiele lat przygotowuje do matury z tych przedmiotów i nigdy pod klucz. Każde prawidłowe rozwiązanie prawidłowa metoda jest zaliczane. Na arkuszu jest taka informacja. Klucz jest potrzebny, gdy zadanie nie jest do końca rozwiązane, aby móc ocenić tę część która jest zrobiona. Zresztą w kluczu jest kilka rozwiązań
Czepiłyście się w moim wpisie jedynej rzeczy, którą mogłyście podciągnąć pod swoją teorię, że działania pedagoga szkolnego są szkodliwe. Z tego tytułu dopowiedziałyście sobie historie o jakichś nadprogramowych pogadankach, niepowetowanej stracie arcycennego czasu dzieci zdolnych i bezproblemowych, a to wszystko bez zgody rodziców i ze szkodą dla ogółu.
Resztę mojego wpisu lepiej pominąć, bo przeczy Waszej tezie, jakoby pedagog NIGDY nie bywał wsparciem dla rodziców.
Jasne, stres szkolny to wymysł, a jak ktoś ma problem, to niech idzie do szkoły specjalnej. A pedagog won, po co on komu.
Kilka razy Ci napisałam, czytaj uważnie, że jeśli Ty potrzebowałaś i otrzymałaś wsparcie to świetnie . Jak również, że nie widzę sensu przymusowych działań integracyjnych w szkole, bo to wchodzenie w kompetencje wychowawcze innych rodziców. Oraz pytałam co to "stres szkolny", bo - być może błędnie- rozumiem tę nazwę jako określenie napięcia związanego z chłodzeniem do szkoły.
I nie "wy" z łaski swojej. W niektórych kwestiach zgadzam się z Małgorzata czy Elunia, w innych nie, a w innych jestem w totalnej opozycji, i pisze o tej dyskusji. Więc uniesienie histeryczne w klimacie "wy zawsze wszystko" niezbyt pomaga.
Zatem, na spokojnie, co to "stres szkolny"? Jak się objawia i jak mu zapobiegać, jak (nie wiem czy to dobre slowo) leczyć/naprawiać
I zdawałam pytania, na które nie byłaś uprzejma odpowiedzieć - czy te "specjalne integracje" odbywały się za wiedza i zgodą rodziców. Bo ja chciałabym o takich działaniach wychowawczych- "specjalnie dostosowanych do potrzeb" jednego problemowego dziecka wiedzieć zawczasu i moc ocenić, czy i w jakiej mierze udział mojego dziecka jest zasadny. Być może wyrazilabym zgodę, nie wiem.
@E.milia doskonale to wszystko ujęłaś i ja się pod tym podpisuję. Problem jednak w tym,ze zgodnie z wymogami nakladanymi na szkołę mamy postępować całkowicie odwrotnie. Integrować, spowodować,zeby dzieci niesmiale stały się przebojowe, te zbyt aktywne bardziej stonowane. Zrobic tak,by inne dzieci polubily to mało lubiane. Te mniej zdolne obstawic milionem zajęć,by staly sie wybitne. Czyli jednym slowem dokonywac niemożliwego. Indywidualizowac i jednoczesnie nauczyć współpracy. Perspektywa zmienia się, jeśli masz pogodzić interesy 25 indywidualnosci. I każdemu zapewnic opieke ( edukacyjną ,psychologiczną,pedagogiczną)jak w domu. Wszystko ma byc nowatorskie, bo stare metody nie są dobre.
Bagata, a te zajęcia integracyjne że szczególnym uwzględnieniem potrzeb Twojej córki uwzględniały potrzeby innych dzieci? I zdanie ich rodziców? I rozumiem, że odbywały się jedynie poza godzinami lekcji, i były absolutnie nieobowiązkowe, prawda? Bo jak nie, to mówimy o wchodzeniu w kompetencje wychowawcze innych rodziców, którzy z różnych powodów mogą nie chcieć/ nie zgadzać się na podjęte działania, ich treść lub formę. Wszyscy zostali o tych działaniach wychowawczych, ich treści, zakresie i formie uprzedzeni, poinformowani, mieli czas i możliwość zgłosić swoje uwagi oraz, jak wyżej- zajęcia poza lekcjami i w pełni dobrowolne?
Patrzysz że swojego stołeczka. Dopóki interwencja pani pedagog obejmuje Twoją rodzinę a Ty z jakichś powodów tego chcesz, super. Ale tu interwencja objęła też inne rodziny, czego nie zauważasz.
@E.milia doskonale to wszystko ujęłaś i ja się pod tym podpisuję. Problem jednak w tym,ze zgodnie z wymogami nakladanymi na szkołę mamy postępować całkowicie odwrotnie. Integrować, spowodować,zeby dzieci niesmiale stały się przebojowe, te zbyt aktywne bardziej stonowane. Zrobic tak,by inne dzieci polubily to mało lubiane. Te mniej zdolne obstawic milionem zajęć,by staly sie wybitne. Czyli jednym slowem dokonywac niemożliwego. Indywidualizowac i jednoczesnie nauczyć współpracy. Perspektywa zmienia się, jeśli masz pogodzić interesy 25 indywidualnosci. I każdemu zapewnic opieke ( edukacyjną ,psychologiczną,pedagogiczną)jak w domu. Wszystko ma byc nowatorskie, bo stare metody nie są dobre.
I jako osobie Ci głęboko współczuję, serio. Jako urzędnikowi - z zasady!- głęboko nie ufam. A jako matka świadoma z jednej strony dzialani sytemu edukacji a z drugiej - mojego podejścia do sprawy unikam systemu jak ognia I z pozycji obserwatora zadaję pytania, bo personalnie mam w nosie, czy specjalne zajęcia integracyjne się odbyły i w jakim wymiarze. Ciekawi mnie zasada i praktyka szkolna, bo gdybym miała dzieci w szkole to chciałabym o takich rzeczach wiedzieć. Ponadto zgadzam się co do meritum. Od wychowywania jest dom, szkoła pełni funkcję nazwijmy ją pomocniczą, ok? A system państwowy jako taki zmierza do zwiększenia zakresu władzy szkoły i zmniejszenia władzy rodziny, stąd nowe obowiązki urzędników (nauczycieli, pedagogów), bezpośrednio wkraczające w kompetencje rodzica.
@E.milia doskonale to wszystko ujęłaś i ja się pod tym podpisuję. Problem jednak w tym,ze zgodnie z wymogami nakladanymi na szkołę mamy postępować całkowicie odwrotnie. Integrować, spowodować,zeby dzieci niesmiale stały się przebojowe, te zbyt aktywne bardziej stonowane. Zrobic tak,by inne dzieci polubily to mało lubiane. Te mniej zdolne obstawic milionem zajęć,by staly sie wybitne. Czyli jednym slowem dokonywac niemożliwego. Indywidualizowac i jednoczesnie nauczyć współpracy. Perspektywa zmienia się, jeśli masz pogodzić interesy 25 indywidualnosci. I każdemu zapewnic opieke ( edukacyjną ,psychologiczną,pedagogiczną)jak w domu. Wszystko ma byc nowatorskie, bo stare metody nie są dobre.
I jako osobie Ci głęboko współczuję, serio. Jako urzędnikowi - z zasady!- głęboko nie ufam. A jako matka świadoma z jednej strony dzialani sytemu edukacji a z drugiej - mojego podejścia do sprawy unikam systemu jak ognia I z pozycji obserwatora zadaję pytania, bo personalnie mam w nosie, czy specjalne zajęcia integracyjne się odbyły i w jakim wymiarze. Ciekawi mnie zasada i praktyka szkolna, bo gdybym miała dzieci w szkole to chciałabym o takich rzeczach wiedzieć. Ponadto zgadzam się co do meritum. Od wychowywania jest dom, szkoła pełni funkcję nazwijmy ją pomocniczą, ok? A system państwowy jako taki zmierza do zwiększenia zakresu władzy szkoły i zmniejszenia władzy rodziny, stąd nowe obowiązki urzędników (nauczycieli, pedagogów), bezpośrednio wkraczające w kompetencje rodzica.
No dokładnie tak jest! Cieszę się, że to zwerbalizowałaś. Szkoła stała się miejscem, gdzie załatwia się różne braki i niedostatki w innych obszarach. Rękami szkoły bez jednoczesnego poszerzenia choćby kadry próbuje się załatać bolączki społeczne Nauczyciel jest teraz (zgodnie z wymogami, nie z powodu własnych chęci) przede wszystkim urzędnikiem, który głownie pracuje z papierami (i nie są to wyłącznie dzienniki czy sprawdziany). Ma załatwiać też za rodzica jego problemy i kłopoty i jest z tego rozliczany. Ponosi też odpowiedzialność za to, co rodzic robi (albo czego nie robi). Przykład-alkoholizm i przemoc w rodzinie. Nauczyciel (wychowawca, pedagog i dyrektor) na komisji dyscyplinarnej, bo "szkoła nie zdiagnozowała sytuacji rodzinnej ucznia" i nie zauważyła, ze w domu jest uzależnienie i przemoc a dzieciak po lekcjach nawywijał w galerii handlowej. Dzieciak w weekend ląduje z zatruciem alkoholowym - szkoła musi się tłumaczyc, czy przeprowadziła odpowiednią ilosć zajęć uswiadamiajacych. Panienka wykrada z telefonu koleżanki jej erotyczne zdjęcie i wysyła innym...szkoła musi wykazać, ze prowadziła zajęcia z bezpieczeństwa w sieci, zajeć integracyjnych z klasą. Dzieciakowi świat sie wali, bo rodzice sie rozstają, robi głupotę...szkoła odpowiada za to, ze nie zapobiegła destrukcyjnemu zachowaniu, nie wsparła ucznia (ma obowiązek!!! zdiagnozować sytuację rodzinną i życiową dzieciaka, objać też wsparciem rodzicow - tj zaproponować mediacje)...
Kociara ale wiesz że z mojego punktu widzenia jako rozwodzącej się matki wygląda to w skrócie tak, że pani z geografii zamiast porządnie się wziąć za nauczanie geografii mojego syna który ma jedynkę to dopytuje mnie, dlaczego kłócę się z mężem? I że nie da się od rodzica oczekiwać empatii dla urzędnika który bardzo mocno (a niektórzy z upodobaniem) wkracza w sprawy rodziny, niezależnie od jego osobistych odczuć. Bo mogę założyć, że pani z geografii w sprawie tych kłótni mnie będzie odpytywać z obrzydzeniem i niechęcią wynikająca z konieczności zajmowania się tematem - ale jednak.
Kociara ale wiesz że z mojego punktu widzenia jako rozwodzącej się matki wygląda to w skrócie tak, że pani z geografii zamiast porządnie się wziąć za nauczanie geografii mojego syna który ma jedynkę to dopytuje mnie, dlaczego kłócę się z mężem? I że nie da się od rodzica oczekiwać empatii dla urzędnika który bardzo mocno (a niektórzy z upodobaniem) wkracza w sprawy rodziny, niezależnie od jego osobistych odczuć. Bo mogę założyć, że pani z geografii w sprawie tych kłótni mnie będzie odpytywać z obrzydzeniem i niechęcią wynikająca z konieczności zajmowania się tematem - ale jednak.
A nie nie. Ja mam sie domyśleć, że możesz mieć jakieś problemy. W zasadzie, to powinnam wiedzieć. Zupełnie nie wiadomo, jak mam tę wiedzę posiąść, ale powinnam ją mieć. Bo takie mam obowiązki. No nie wiem...może ankiety robić, na rozmowę zaprosic (a potem czytać o sobie np na jakimś forum, ze durna baba pyta, ile w domu dzieci i czy dziecko ma osobne łózko...albo pyta o problemy z uzależnieniami, chorobami itp)
I absolutnie nie wolno mi zapytać, dlaczego się kłócisz-bo ja to powinnam wiedzieć. Tym samym powinnam zaproponować Tobie, że może jednak zechcesz zasięgnąć specjalistycznej pomocy poza szkołą-dla Ciebie, dla męża i dla dzieci. No i powinnam ci podać choć z kilka adresów żebyś mogła wybrać. Oczywiscie, wszystko musze też odnotować i dać Tobie do podpisu, zeby był dowód. Tym samym mam objąć pomocą Twoje dziecko. psychologiczno-pedagogiczną. Bez skonkretyzowania, jak ma ta pomoc wyglądać.
@Malgorzata - to, o czym piszesz-było tematem protestów. Ale nikt tego nie słuchał. Mało tego-dorzucono kolejnych absurdalnych wymagań. Wiec chyba pozostało jedynie domagać się zapłaty za te kilka etatów, jakie w ramach pracy nauczyciela musimy wykonywać.
a swoją drogą to fascynujące wypłakiwać się gdzie indziej (no dobrze, moze nie zawsze wypłakiwać czy wygadywać, ale wspominać z niezadowoleniem), jak to inni krzywdząco oceniają wielodzietnych, jakie przytyki trzeba znosić i w ogóle jacy to ludzie nierozumiejacy (nie wiedzą, a sie wymądrzają, nie potrafią, a krytykują i to niesprawiedliwie) a kiedy ku temu okazja-wylać wszystkie żale, niekiedy wręcz obelgi na uczestnika dyskusji...i dokonać jego pogłębionej analizy osobowości, motywacji tegoż, poziom zaangażowania, warsztat pracy, kompetencje...zupełnie, jakby codziennie mieli z nim do czynienia...pełnam podziwu, naprawdę
A ta córka, żeby studiować w Londynie musiała zdać w polskim systemie rozszerzoną maturę z matmy na ponad 80% ? Stawiam orzechy przeciwko euro, że by dzisiaj zdała najwyżej na 40-50% bo kluczem do zdania matury jest klucz )
Nie wiem jak inne przedmioty, ale jeżeli chodzi o matematykę i fizykę piszesz bzdury. Mój mąż już wiele lat przygotowuje do matury z tych przedmiotów i nigdy pod klucz. Każde prawidłowe rozwiązanie prawidłowa metoda jest zaliczane. Na arkuszu jest taka informacja. Klucz jest potrzebny, gdy zadanie nie jest do końca rozwiązane, aby móc ocenić tę część która jest zrobiona. Zresztą w kluczu jest kilka rozwiązań
Ok.moze tak jest z matmą i fizyką. Ilu ma Twój mąż maturzystów z wynikiem powyżej 80% i dlaczego tak niewielu )
Z biologii jak nawet uczeń napisze za dużo, to ma mniej pkt.
A skąd wiesz że nie wielu. Ten kto sumiennie się uczy nie ma problemu mieć 80%. Wynik egzaminu nie zależy tylko od nauczyciela ale także od wkładu pracy ucznia.
a swoją drogą to fascynujące wypłakiwać się gdzie indziej (no dobrze, moze nie zawsze wypłakiwać czy wygadywać, ale wspominać z niezadowoleniem), jak to inni krzywdząco oceniają wielodzietnych, jakie przytyki trzeba znosić i w ogóle jacy to ludzie nierozumiejacy (nie wiedzą, a sie wymądrzają, nie potrafią, a krytykują i to niesprawiedliwie) a kiedy ku temu okazja-wylać wszystkie żale, niekiedy wręcz obelgi na uczestnika dyskusji...i dokonać jego pogłębionej analizy osobowości, motywacji tegoż, poziom zaangażowania, warsztat pracy, kompetencje...zupełnie, jakby codziennie mieli z nim do czynienia...pełnam podziwu, naprawdę
Tu nikt nie wspomniał ( chyba) o ilczbie dzieci. Tu rozmowa o wchodzeniu w kompetencje rodzica.
Ale jeszcze kogoś dziwi,ze uczen 1 na 1 pracuje zupełnie inaczej,niz w klasie 30 osobowej? Uczeń bardzo slaby,z trudnosciami tez pracuje inaczej na nauczaniu indywidualnym. Nie bardzo rozumiem zaskoczenie
@Elunia uczy prywatnie i tylko prywatnie. Ale jakie to ma znaczenie. Ja tylko napisałam, że nie jest prawdą, że aby zdać maturę z matematyki, fizyki to trzeba wpasować się w klucz.
Może po prostu slabe dzieci nie chcące się uczyć nie powinny być w klasie z tymi co uczyć się chcą?
w aktualnym stanie prawnym i tendencjach?Absolutnie niewykonalne. Zasada jest taka, że nikogo nie interesuje, jak to zrobić, ale zrobić trzeba, by dzieci zechciały się uczyć. No a jak nie chcą to wina...tak, zgadłaś nauczyciela
W wielu wpisach w tym wątku dostrzegam pewną niekonsekwencję. Bo oki, przyjmijmy, że szkoła ma wypełniać oczekiwania rodziców i działać zgodnie z ich wolą. Pytanie, jak w takim razie pogodzic skrajnie rózne oczekiwania? Choćby w zakresie, jaki przedstawiła @Bagata a @E.milia "była niezadowolona"(w sensie eksperymentu myslowego)..wyobraźmy sobie, że obie panie mają dzieci w jednej klasie...dołózmy do tego jakąś kolejną z tutejszych mam, mającą dziecko o specyficznych potrzebach czy zaburzeniach zachowania...i dodajmy kolejną mamę, której dziecko nie wpasowuje się w system...i tak mamy w jednej klasie dziecko wycofane, dziecko nazbyt aktywne, dziecko atypowe...dziecko buntujące się, z zaburzonymi procesami pobudzania-hamowania, plus dziecko niezainteresowane w ogóle nauką lub niepotrafiące się skupić. Do tego dziecko zdolne Y, które wymaga podwyższania mu poprzeczki, inne Z-pracujące wolno, mające mniejsze możliwości...następne-spokojne K, nieśmiałe, źle reagujące na hałas, krzyki, zabieranie mu przedmiotów...a zaraz obok niego siedzi taki "aktywista" B, który w bardzo ekspresyjny sposób rozładowuje napięcie, biegając po klasie, zabierając przedmioty...mamy też dziecko A, które czyta głośno i musi stukać ołówkiem a obok kolega B, którego rozprasza najmniejszy ruch. Mama B będzie wymagać, żeby jej dziecko miało warunki, jakich potrzebuje, mama Y będzie oczekiwać, ze pani nie będzie poświęcać czasu Z, bo jej Y się uwstecznia, a mama Z będzie wyrażać nadzieje, że pani pochyli się nad jej dzieckiem i ono w końcu zacznie odnosić sukcesy edukacyjne. Mama K będzie oczekiwać, że pani "zrobi coś z A", bo jej K nie jest w stanie normalnie funkcjonować.
Naprawdę, czasami bardzo bym chciała, zeby wiele mam z org było mamami dzieci z jednej klasy. Może to by trochę otworzyło oczy na te wszystkie problemy, jakie codziennie muszą rozwiązywać nauczyciele, którzy-jak powszechnie wiadomo-do niczego się nie nadają i niczego nie uczą
Komentarz
W szkole nauka nie odbywa się w relacji 1:1, nauczyciel nie może wziąć Waszego bezproblemowego dziecka, przekazać mu wiedzy i wysłać do domu. Musi sobie jakoś poradzić także z dziećmi trudnymi, których jest bardzo dużo.
Resztę mojego wpisu lepiej pominąć, bo przeczy Waszej tezie, jakoby pedagog NIGDY nie bywał wsparciem dla rodziców.
Jasne, stres szkolny to wymysł, a jak ktoś ma problem, to niech idzie do szkoły specjalnej. A pedagog won, po co on komu.
Co do klas integracyjnych to mam mieszane uczucia. Nie zawsze się sprawdza niestety. Co nie oznacza, że na różnych etapach, różne dzieci potrzebują dodatkowego wsparcia. Również nierzadko rodzice potrzebuja rady i wsparcia w wychowaniu dziecka, sprawiającego problemu
I nie "wy" z łaski swojej. W niektórych kwestiach zgadzam się z Małgorzata czy Elunia, w innych nie, a w innych jestem w totalnej opozycji, i pisze o tej dyskusji. Więc uniesienie histeryczne w klimacie "wy zawsze wszystko" niezbyt pomaga.
Zatem, na spokojnie, co to "stres szkolny"? Jak się objawia i jak mu zapobiegać, jak (nie wiem czy to dobre slowo) leczyć/naprawiać
Problem jednak w tym,ze zgodnie z wymogami nakladanymi na szkołę mamy postępować całkowicie odwrotnie. Integrować, spowodować,zeby dzieci niesmiale stały się przebojowe, te zbyt aktywne bardziej stonowane. Zrobic tak,by inne dzieci polubily to mało lubiane. Te mniej zdolne obstawic milionem zajęć,by staly sie wybitne. Czyli jednym slowem dokonywac niemożliwego.
Indywidualizowac i jednoczesnie nauczyć współpracy.
Perspektywa zmienia się, jeśli masz pogodzić interesy 25 indywidualnosci. I każdemu zapewnic opieke ( edukacyjną ,psychologiczną,pedagogiczną)jak w domu.
Wszystko ma byc nowatorskie, bo stare metody nie są dobre.
Szkoła stała się miejscem, gdzie załatwia się różne braki i niedostatki w innych obszarach. Rękami szkoły bez jednoczesnego poszerzenia choćby kadry próbuje się załatać bolączki społeczne
Nauczyciel jest teraz (zgodnie z wymogami, nie z powodu własnych chęci) przede wszystkim urzędnikiem, który głownie pracuje z papierami (i nie są to wyłącznie dzienniki czy sprawdziany). Ma załatwiać też za rodzica jego problemy i kłopoty i jest z tego rozliczany. Ponosi też odpowiedzialność za to, co rodzic robi (albo czego nie robi).
Przykład-alkoholizm i przemoc w rodzinie. Nauczyciel (wychowawca, pedagog i dyrektor) na komisji dyscyplinarnej, bo "szkoła nie zdiagnozowała sytuacji rodzinnej ucznia" i nie zauważyła, ze w domu jest uzależnienie i przemoc a dzieciak po lekcjach nawywijał w galerii handlowej.
Dzieciak w weekend ląduje z zatruciem alkoholowym - szkoła musi się tłumaczyc, czy przeprowadziła odpowiednią ilosć zajęć uswiadamiajacych.
Panienka wykrada z telefonu koleżanki jej erotyczne zdjęcie i wysyła innym...szkoła musi wykazać, ze prowadziła zajęcia z bezpieczeństwa w sieci, zajeć integracyjnych z klasą.
Dzieciakowi świat sie wali, bo rodzice sie rozstają, robi głupotę...szkoła odpowiada za to, ze nie zapobiegła destrukcyjnemu zachowaniu, nie wsparła ucznia (ma obowiązek!!! zdiagnozować sytuację rodzinną i życiową dzieciaka, objać też wsparciem rodzicow - tj zaproponować mediacje)...
I absolutnie nie wolno mi zapytać, dlaczego się kłócisz-bo ja to powinnam wiedzieć.
Tym samym powinnam zaproponować Tobie, że może jednak zechcesz zasięgnąć specjalistycznej pomocy poza szkołą-dla Ciebie, dla męża i dla dzieci. No i powinnam ci podać choć z kilka adresów żebyś mogła wybrać. Oczywiscie, wszystko musze też odnotować i dać Tobie do podpisu, zeby był dowód.
Tym samym mam objąć pomocą Twoje dziecko. psychologiczno-pedagogiczną. Bez skonkretyzowania, jak ma ta pomoc wyglądać.
@Malgorzata - to, o czym piszesz-było tematem protestów. Ale nikt tego nie słuchał. Mało tego-dorzucono kolejnych absurdalnych wymagań.
Wiec chyba pozostało jedynie domagać się zapłaty za te kilka etatów, jakie w ramach pracy nauczyciela musimy wykonywać.
wypłakiwać się gdzie indziej (no dobrze, moze nie zawsze wypłakiwać czy wygadywać, ale wspominać z niezadowoleniem), jak to inni krzywdząco oceniają wielodzietnych, jakie przytyki trzeba znosić i w ogóle jacy to ludzie nierozumiejacy (nie wiedzą, a sie wymądrzają, nie potrafią, a krytykują i to niesprawiedliwie) a kiedy ku temu okazja-wylać wszystkie żale, niekiedy wręcz obelgi na uczestnika dyskusji...i dokonać jego pogłębionej analizy osobowości, motywacji tegoż, poziom zaangażowania, warsztat pracy, kompetencje...zupełnie, jakby codziennie mieli z nim do czynienia...pełnam podziwu, naprawdę
aha
Uczeń bardzo slaby,z trudnosciami tez pracuje inaczej na nauczaniu indywidualnym.
Nie bardzo rozumiem zaskoczenie
Bo oki, przyjmijmy, że szkoła ma wypełniać oczekiwania rodziców i działać zgodnie z ich wolą. Pytanie, jak w takim razie pogodzic skrajnie rózne oczekiwania?
Choćby w zakresie, jaki przedstawiła @Bagata a @E.milia "była niezadowolona"(w sensie eksperymentu myslowego)..wyobraźmy sobie, że obie panie mają dzieci w jednej klasie...dołózmy do tego jakąś kolejną z tutejszych mam, mającą dziecko o specyficznych potrzebach czy zaburzeniach zachowania...i dodajmy kolejną mamę, której dziecko nie wpasowuje się w system...i tak mamy w jednej klasie dziecko wycofane, dziecko nazbyt aktywne, dziecko atypowe...dziecko buntujące się, z zaburzonymi procesami pobudzania-hamowania, plus dziecko niezainteresowane w ogóle nauką lub niepotrafiące się skupić.
Do tego dziecko zdolne Y, które wymaga podwyższania mu poprzeczki, inne Z-pracujące wolno, mające mniejsze możliwości...następne-spokojne K, nieśmiałe, źle reagujące na hałas, krzyki, zabieranie mu przedmiotów...a zaraz obok niego siedzi taki "aktywista" B, który w bardzo ekspresyjny sposób rozładowuje napięcie, biegając po klasie, zabierając przedmioty...mamy też dziecko A, które czyta głośno i musi stukać ołówkiem a obok kolega B, którego rozprasza najmniejszy ruch.
Mama B będzie wymagać, żeby jej dziecko miało warunki, jakich potrzebuje, mama Y będzie oczekiwać, ze pani nie będzie poświęcać czasu Z, bo jej Y się uwstecznia, a mama Z będzie wyrażać nadzieje, że pani pochyli się nad jej dzieckiem i ono w końcu zacznie odnosić sukcesy edukacyjne.
Mama K będzie oczekiwać, że pani "zrobi coś z A", bo jej K nie jest w stanie normalnie funkcjonować.
Naprawdę, czasami bardzo bym chciała, zeby wiele mam z org było mamami dzieci z jednej klasy. Może to by trochę otworzyło oczy na te wszystkie problemy, jakie codziennie muszą rozwiązywać nauczyciele, którzy-jak powszechnie wiadomo-do niczego się nie nadają i niczego nie uczą