Stawianie sprawy na ostrzu noża - ,,póki jesteś w naszym domu itp. " - zadziałało na niektóre dzieci, ale na obecnie zbuntowanego syna by nie zadziałało. On wie, że nie mogę fizycznie wyegzekwować mojego prawa aby słuchał mnie póki jest w domu. Nie daje dzieciom gróźb których nie jestem w stanie spełnić, a tu częściowo jest taka groźba. Nie mogę go wyrzucić z domu i on o tym wie.
No dokładnie, jak to wyegzekwować? Wyrzucić z domu i zmienić zamki?
Obejrzałam, wysłuchałam do końca. Podoba mi się to, co mówi biskup Ryś. Wypowiedzi Gajdów w pozostałych filmach są do przemyślenia. Na pewno jednak nie wolno przenosić tego wiernie na swoje życie i swoje dzieci, bo każdy człowiek jest inny, ma inną historię życia, charakter, itp. Najważniejsza myśl chyba jest taka, żeby nie brać odpowiedzialności całkowicie na siebie. I mieć nadzieję na powrót.
Stawianie sprawy na ostrzu noża - ,,póki jesteś w naszym domu itp. " - zadziałało na niektóre dzieci, ale na obecnie zbuntowanego syna by nie zadziałało. On wie, że nie mogę fizycznie wyegzekwować mojego prawa aby słuchał mnie póki jest w domu. Nie daje dzieciom gróźb których nie jestem w stanie spełnić, a tu częściowo jest taka groźba. Nie mogę go wyrzucić z domu i on o tym wie.
No dokładnie, jak to wyegzekwować? Wyrzucić z domu i zmienić zamki?
No a jak powie, że nie będzie sprzątał, pomagał w domu czy chodził do szkoły to też tak zostawisz, żeby robił co chce?
Hmm, ja jestem w stanie wytłumaczyć i przekonać, że mam racje w moich wymaganiach i to jest dla dzieci dobre. Wymagam, bo są dla mnie ważni, oni i ich przyszłość. No i przede wszystkim sama robię to czego wymagam. I jak minie fala oporu szesnastolatek przychodzi i mówi, wiesz mama masz rację przepraszam. A to że mieszkasz w naszym domu, to nie jest główny i podstawowy argument.
Szkola - jest obowiazek szkolny. Sprzatanie - zawsze mozna argumentowac, ze jesli dziecko nie chce miec porzadku samo dla siebie, to ma dbac o dom, bo jest jego czescia i tez w nim mieszka, korzysta ze sprzetow itd. Z wiara chyba to tak nie dziala, nie da sie do niej zmusic.
Tak mi jeszcze przyszło do głowy, że wiara jest łaską. Tylko tę łaskę można przyjąć lub nie. Tam była mowa o dojrzewaniu do przyjęcia wiary. Ładnie biskup Ryś mówił o wyrastaniu z pierwszokomunijnego garniturka. Można jednak tkwić w tym garnituru, obwiniając rodziców, kapłanów, świat i kogo tam jeszcze, że nie dali mu tego, co się należało. A przecież tu trzeba iść dalej i samemu się wysilić . I tu rola rodziców polegałaby na tym, by dziecko przyzwyczaić do podejmowania wysiłków, samodzielnych poszukiwań, samodzielnego życia, podejmowania decyzji i ponoszenia ich konsekwencjia nie prowadzić JE ciągle za rączkę.
Szkola - jest obowiazek szkolny. Sprzatanie - zawsze mozna argumentowac, ze jesli dziecko nie chce miec porzadku samo dla siebie, to ma dbac o dom, bo jest jego czescia i tez w nim mieszka, korzysta ze sprzetow itd. Z wiara chyba to tak nie dziala, nie da sie do niej zmusic.
Ja to inaczej widzę, to nie jest zmuszanie do wiary, to jest nakłanianie, żeby poszedł do kościoła, nawet jak mu się nie chce, żeby był z tym na bieżąco. A druga sprawa to dzieci widzą, jak się modlimy w różnych trudnych sytuacjach i również proszą o modlitwę przed trudnym sprawdzianem, czy w chorobie. Wtedy czasem zbuntowanemu tłumaczę, po co mam się za ciebie modlić skoro deklarujesz, że w to nie wierzysz albo buntujesz się. I chyba czuje to, że bez wiary zostaje całkiem sam.
Chyba rozmawiamy z innych poziomów wiary i przekonań. Nie jest to wiara pod przymusem. Nie wiem jak to ubrać w słowa, ale ja piszę o sytuacji takich jednorazowych wyskokow dziecka-nie idę do kościoła bo mi się dziś nie chce. I wtedy reaguje tak jak napisałam. Jednak nasze dzieci wiarę w sobie mają i wiedzą, że chcemy dla nich dobrze. I nie muszą być stale namawiane. Na obozie sportowym wiem, że chodził do kościoła z trenerem i jeszcze jednym chłopakiem i nikt go nie zmuszal.
Długo się zmagałam z sobą, kiedy nasze dzieci odchodziły od wiary. Przeżywałam strasznie. Ustalaliśmy różne zasady, podejmowaliśmy próby, nawet szantażowaliśmy. Dopóki nie dotarło do mnie, że żeby mieć wiarę dojrzałą to trzeba mieć DOŚWIADCZENIE Boga. Czyli przeżyć coś, gdzie będzie można powiedzieć, że tu był Pan. Pamiętam jedna rozmowę szczególnie. Mamy pewne ważne dla naszej rodziny wydarzenie w Barcelonie, w którym wyraźnie widzieliśmy działanie Boga. I rozmawiając mówimy synowi: "A Barcelona? Czy nie widziałeś tam Boga?" A syn na to: " Tak, widziałem. WASZEGO Boga. A ja chcę spotkać MOJEGO."
Więc teraz już nie walczę, tylko modlę się, żeby Bóg działał w ich życiu.
Jadnak widzę jak w moim pokoleniu, ci którzy odeszli od wiary ponad 20 lat temu, jeszcze nie powrócili, najgorzej jak związali się z niewierzącymi, o co teraz coraz łatwiej, to potem tak już całe życie leci. Nie jest regułą, że młodzieńczy bunt zamienia się w silniejszą wiarę...
Szkola - jest obowiazek szkolny. Sprzatanie - zawsze mozna argumentowac, ze jesli dziecko nie chce miec porzadku samo dla siebie, to ma dbac o dom, bo jest jego czescia i tez w nim mieszka, korzysta ze sprzetow itd. Z wiara chyba to tak nie dziala, nie da sie do niej zmusic.
Ja to inaczej widzę, to nie jest zmuszanie do wiary, to jest nakłanianie, żeby poszedł do kościoła, nawet jak mu się nie chce, żeby był z tym na bieżąco. A druga sprawa to dzieci widzą, jak się modlimy w różnych trudnych sytuacjach i również proszą o modlitwę przed trudnym sprawdzianem, czy w chorobie. Wtedy czasem zbuntowanemu tłumaczę, po co mam się za ciebie modlić skoro deklarujesz, że w to nie wierzysz albo buntujesz się. I chyba czuje to, że bez wiary zostaje całkiem sam.
No tak, można zmusić do chodzenia do kościoła, ale to nie znaczy ze dziecko będzie wierzyć, a taki przymus może tylko nasilić niechęć, o to mi chodzi. Jesli nie chce chodzić do kościoła to jest jakis tego powód i w pierwszej kolejności warto o tym porozmawiać, niekoniecznie zmuszać by chodzić na msze. A jesli nastolatek odmówi np chodzenia do spowiedzi? Zaciągnąć go za rękę do konfesjonału?
To osobiste doświadczenie Boga jest kluczowe. I jeśli Bóg nie zadziała, to rodzic nic nie zrobi. Wychować w wierze katolickiej, jak @Malgorzata pisze, dać przykład wiary żywej, modlić się za dziecko i ufać Bogu. Tylko tyle i aż tyle.
Zwłaszcza że na kazaniach często ksiądz czyta listy KEPu albo w ogóle nie wiadomo o czym mówi. (Ja jestem zwolenniczką wybierania kościoła ze względu m.in. na kazania)
Jeśli chodzisz tylko na tridentinę, to wybór nie jest zbyt duży.
Rzeczywiście Msza Trydencka jest koncesjonowana i wg hierarchii w stolicy w niedzielę wystarczą 2 Msze o super godzinach 14 i 19.
w Bractwie są chyba 3 Msze w niedziele i 1 na Karolkowej. a o 19 gdzie jest?
są też Msze pod warszawą w kilku miejscach.
Choć zgadzam się, że spokojnie mogłoby być tego dużo więcej. U nas jest stary kilkuset letni kościół używany jedynie okazjonalnie bo malutki. Byłby idealny.
U nas najstarszy będzie miał 16 w rym roku. Dla mnie to niesamowite że są tak mocno osadzeni w kościele. To zasługa kapłanów na jakich trafiali, służby ministranckiej od 4 roku życia, i wczesnej pierwszej komunii. My z mężem nie c nie musieliśmy. Ktoś inny zaproponował im służbę. Za pierwszym synem poszły wszystkie dzieci.
Jeśli się pogubia w życiu, będą pamiętać, gdzie wrócić. Jestem tego pewna.
Dopóki jesteśmy w kościele "konsumentami", to wybrzydzamy i szukamy lepszej oferty. Kiedy zaczynamy się angażować, to zyskujemy większe zrozumienie dla słabości innych, bo sami często zawodzimy. To moje cenne doświadczenie, ściśle związane z Wędrownikami Mamy Róży.
Jeżeli chodzi o zbuntowane dzieci, polecam modlitwę za pośrednictwem Marka Tarnowskiego, męczennika, zamordowanego w Warszawie w Wielkim Poście tuż po spowiedzi generalnej. Nam już jednego gagatka przyprowadził do konfesjonału po dwuletniej przerwie.
@Monira, moje doświadczenie jest bardzo podobne. Osobiście nie robiliśmy nic poza własnym przykładem, regularną modlitwą rodzinną, przed którą nikt się raczej nie buntuje bo jest rzeczą normalną od początku, regularną Msza Św. również z różnych okazji, nie koniecznie tylko w niedzielę Z tym, że u nas zadziałało chyba trochę harcerstwo a przede wszystkim pielgrzymka na którą najstarszy podszedł jako 15latek zachęcony przez... katechetę w szkole. Wątpię czy poszedłby gdybyśmy my mu poradzili. Do niego po kolei dołączyła cała reszta, wszyscy angażują się w różną pomoc przez cały rok. Egzemplarz, który moim zdaniem najbardziej buntowniczo rokuje został dodatkowo pociągnięty do ministrantury, do której z wielkim zaangażowaniem podchodzi. Również bez naszej ingerencji, a wręcz z obawami. Pozostaje modlić się o dalszą łaskę bo zdaję sobie sprawę, że wcale nie musi tak być. Jednak wydaje mi się, że poza wyjątkowymi przypadkami przykład rodziców (i dalszej rodziny), ich szczera wiara przekładająca się na wszelkie ważniejsze decyzje życiowe, ma kluczowe znaczenie. Nawet w przypadku odejścia wiadomo do czego można wracać. I że warto, bo to nadaje wartość życiu bez względu na zewnętrzne okoliczności.
U nas też naturalnie weszła służba harcerska. I znów, świetni ojcowie oblaci. Mój I. Ma dodatkowo kontakt z bratem Mirkiem, pallotynem. Regularnie do siebie dzwonią. Organizuje świetne wędrówki dla chłopaków, teraz zbierają polubienia w jakimś konkursie bo wyruszają w wakacje szlakiem beskidzkim na Ukrainę (mam na fb, możecie kliknąć) Brat Mirek co jakiś czas dzwoni z propozycjami dla młodych chłopaków. I to są świetne wyprawy.
Kryzysy przyjdą, wiadomo, ale jakoś jestem o dzieci spokojna. Póki co.
Kluczowa była wczesna komunia. My nie należymy do żadnej wspólnoty, zylismy jak zwykli niedzielni katolicy, do czasu, gdy ks. Teodor poprzez nasze małe dziecko włożył nas do centrum kościoła. Tak to widzę. Do serca rodziców najprościej trafić poprzez serce małego dziecka. Wystarczy gorliwiy kapłan.
Komentarz
Najważniejsza myśl chyba jest taka, żeby nie brać odpowiedzialności całkowicie na siebie. I mieć nadzieję na powrót.
Hmm, ja jestem w stanie wytłumaczyć i przekonać, że mam racje w moich wymaganiach i to jest dla dzieci dobre. Wymagam, bo są dla mnie ważni, oni i ich przyszłość. No i przede wszystkim sama robię to czego wymagam. I jak minie fala oporu szesnastolatek przychodzi i mówi, wiesz mama masz rację przepraszam. A to że mieszkasz w naszym domu, to nie jest główny i podstawowy argument.
Można jednak tkwić w tym garnituru, obwiniając rodziców, kapłanów, świat i kogo tam jeszcze, że nie dali mu tego, co się należało. A przecież tu trzeba iść dalej i samemu się wysilić .
I tu rola rodziców polegałaby na tym, by dziecko przyzwyczaić do podejmowania wysiłków, samodzielnych poszukiwań, samodzielnego życia, podejmowania decyzji i ponoszenia ich konsekwencjia nie prowadzić JE ciągle za rączkę.
A jak nie idzie do kościoła, to co? Nie dostanie obiadu? Czy rodzina przestanie się odzywać?
Ja odpisywałam na to co powyżej. W sytuacji o której piszesz na pewno zareagować trzeba inaczej, bardziej rozmowa, film, książka, jakiś autorytet.
Dopóki nie dotarło do mnie, że żeby mieć wiarę dojrzałą to trzeba mieć DOŚWIADCZENIE Boga.
Czyli przeżyć coś, gdzie będzie można powiedzieć, że tu był Pan.
Pamiętam jedna rozmowę szczególnie. Mamy pewne ważne dla naszej rodziny wydarzenie w Barcelonie, w którym wyraźnie widzieliśmy działanie Boga. I rozmawiając mówimy synowi: "A Barcelona? Czy nie widziałeś tam Boga?"
A syn na to: " Tak, widziałem. WASZEGO Boga. A ja chcę spotkać MOJEGO."
Więc teraz już nie walczę, tylko modlę się, żeby Bóg działał w ich życiu.
Pan Bóg ma swoje ścieżki...
Dopisek: dzieci mamy jeszcze małe i temat watka nas na razie nie dotyczy, oby nie dotyczył...
My z mężem nie c nie musieliśmy. Ktoś inny zaproponował im służbę. Za pierwszym synem poszły wszystkie dzieci.
Jeśli się pogubia w życiu, będą pamiętać, gdzie wrócić. Jestem tego pewna.
Jeżeli chodzi o zbuntowane dzieci, polecam modlitwę za pośrednictwem Marka Tarnowskiego, męczennika, zamordowanego w Warszawie w Wielkim Poście tuż po spowiedzi generalnej. Nam już jednego gagatka przyprowadził do konfesjonału po dwuletniej przerwie.
Kryzysy przyjdą, wiadomo, ale jakoś jestem o dzieci spokojna. Póki co.
Kluczowa była wczesna komunia. My nie należymy do żadnej wspólnoty, zylismy jak zwykli niedzielni katolicy, do czasu, gdy ks. Teodor poprzez nasze małe dziecko włożył nas do centrum kościoła. Tak to widzę. Do serca rodziców najprościej trafić poprzez serce małego dziecka. Wystarczy gorliwiy kapłan.