Z wywiadu wynika, że ta pani nie użyła tabletek, tylko cewnika Foleya i wywołała u siebie zakażenie. Tabletek nie miała, bo zabrała je policja, którą wezwał partner. Aborcję wykonano w szpitalu z przesłanek ratowania zdrowia i życia, kiedy ta kobieta sama doprowadziła macicę do takiego stanu.
Dla mnie jest tam bardzo dużo o tym, że związek był przemocowy - partner mocno kontrolujący.
Nie znam więcej szczegółów tej historii, tylko to, co napisano w tym artykule. Moim zdaniem nie można z niego wnioskować, że partner był przemocowy - mocno kontrolujący. Może właśnie kochał tę kobietę tak mocno, że chciał ją uchronić przed traumą aborcji. Może miał wśród bliskich osób kobiety po takich przejściach lub inaczej wyrobiony pogląd o syndromie poaborcyjnym. Poza tym to jego dzieci, i choć wielu wątpi, że ojcowie są w stanie kochać i troszczyć o nienarodzone dzieci, tak mogło właśnie być.
Dla mnie tam nie ma nic o tym, że partner był przemocowy. Myślę, że jego sytuacja była koszmarna - chcieli dziecka, które się pojawiło a nawet dwoje. Ale kobiecie coś się stało - z powodu okrutnych wymiotów nie chce już być w ciąży i nie chce dziecka, które już jest. Widzi, że kochana kobieta słabnie ale chcę zrobić krzywdę jego dzieciom. No chyba każdy normalny facet wezwałby policję. A pani nie chciała leczyć wymiotów, nie chciała być w szpitalu i dać sobie pomóc, napakowała butelek w majty, wyszła ze szpitala i zastosowała cewnik. Nie chciała leczenia, chciała aborcji. Sytuacja wymagała zdecydowanej interwencji psychiatrycznej, jedyny błąd męża to brak zdecydowanej reakcji w tej materii. I naprawdę rozumiem różne akcje psychiczne w ciąży, sama źle psychicznie znoszę każdą ciążę. Ale to trzeba leczyć psychiatrycznie lub z psychologiem a nie aborcją. Trochę współczuję tej pani gdy się odżywi i jej mózg wróci do jakiej takiej normy i uświadomi sobie co zrobiła. Nie daj Boże w kryzysie spotykać takich przyjaciół jak ciocia b i inne "kolektywy".
"Zbliżał się termin kolejnej wizyty u ginekologa. Czułam, że nie chcę tam
iść. Myślałam tylko o tym, że chcę poronić. Ale wiedziałam też, że nie
mam wyjścia. Byłam osobą leżącą, w stu procentach zależną od innych. W
związku z sytuacją osobistą byłam pozbawiona możliwości samodzielnego
podejmowania decyzji."
2. fragment - trochę później
"Pewnego wieczoru udało mi się wymknąć z mieszkania i na osiedlu, klęcząc
w piachu i kryjąc się w krzakach, zadzwoniłam pod numer znaleziony w
internecie."
To jest jeszcze przed tym, jak ten partner dowiedział się o tabletkach.
Niewykluczone, że czytałam ten wywiad z filtrem wcześniejszej plotki o przemocowym związku - ale dla mnie to wygląda patologicznie. Późniejsze próby kontroli mogę przyjąć jako zrozumiałe i wynikające z sytuacji.
Ta pani nie pisze o żadnych patologicznych zachowaniach ze strony męża czy też partnera. Piszę tylko, że - wiedziała, że będzie sama. Ale gdyby ojcu dzieci nie zależało na tej rodzinie to dałby sobie spokój z ratowaniem dzieci. Piszę, że ja kontrolował. Jeśli była wychudzona, osłabiona to w sumie nie dziwne, że mąż nad nią czuwał. A że mówiła o aborcji to nie mogła rozmawiać o tabletkach przy nim, bo wiedziała, że będzie chciał jej przeszkodzić. Była leżąca i zależna - skutek wymiotów, odwodnienia itp. W związku z sytuacją osobista pozbawiona możliwości wyboru- ten wybór to aborcja, której on nie chciał. Podjęli wspólnie decyzję o dziecku a potem jednak jej się odwidziało. Był kiedyś taki film - Syndrom. I tam małżeństwo opowiadało swoją historię - chciana ciąża i u niej nagle starych paraliżujący, lek, chęć dokonania aborcji. I niestety udało się zmanipulować męża i zabić to dziecko. Obydwoje dość szybko się po tym ocknęli w świadomości tego co zrobili. Myślę, że mało się mówi o tym, że ciąża nie musi od samego początku być ogromną radością i pasmem wzruszeń. Że to może być szok, lęk, niepewność. I że to, że nie odczuwamy wielkiego entuzjazmu na widok dwóch kresek nie znaczy, że będziemy złymi rodzicami.
Według mnie ta kobieta bardzo potrzebowała leczenia psychiatrycznego. To nie tak, że jej się odwidziało, raczej wygląda to na załamanie nerwowe i głęboka depresję. Coraz więcej mówi się o depresji poporodowej, która w ekstremalnym przebiegu może prowadzić nawet do zabojstwa noworodka przez matkę. Myślę, że tutaj też była to raczej choroba, a nie decyzja "na zimno"
Moim zdaniem słabe w całej tej sytuacji, było robienie z Wydrzynskiej bohaterki. Chyba amnesty international zrobiło jakaś petycje w jej sprawie, a działanie takich ludzi jest mocno wątpliwe moralnie.
"Pewnego wieczoru udało mi się wymknąć z mieszkania i na osiedlu, klęcząc
w piachu i kryjąc się w krzakach, zadzwoniłam pod numer znaleziony w
internecie.
Ten fragment też wg mnie świadczy o jej stanie psychicznym, o tym że była w panice. Bo normalnie, chcąc porozmawiać bez świadków, wyszłaby z mieszkania (czy nawet wymknęła, jeśli bała się pytań dokąd idziesz, czy że ją ktoś zatrzyma) i odeszła by gdzieś za budynki i normalnie zadzwoniła, stojąc, czy przysiadwszy gdzieś na ławce czy murku.
To świadczy o jej panice, a w tym artykule zamieścili to chyba po to, żeby podkręcić atmosferę grozy i sugerować, że ten parter wybiegł za nią, zostawiając dziecko bez opieki, i oczywiście ze złymi intencjami gonił ją i chciał powstrzymać. A jak ona się wymknęła, to w tym momencie on nawet mógł jeszcze nie zauważyć, że jej nie ma. Nic o tym ona nie mówi, ale już ziarenko w czytelniku zasiane. Podobnie z sytuacją wypełniania dokumentów na izbie przyjęć. Kobieta psychicznie i fizycznie w złej kondycji, ledwo żywa, leży na ławce, to chyba normalne, że te wszystkie kwity parter wypełnił
Gdyby ktoś z nas wiedział że szykuje się aborcja zachowywał by się tak samo jakby chciał ochronić dzieci.
Właśnie nie, Monika. To błędne założenie, że wszyscy mają tak samo, jak my. Abstrahując zupełnie od tamtej historii z artykułu: Może być sytuacja, żona w ciąży, nakręciła się na aborcję, mąż chce chronić dzieci. I wcale nie musi być, tak, jak nam się wydaje, że będzie chciał powstrzymać, fizycznie zapobiec aborcji. On może mieć inne podejście. Może oferować jej pomoc, wsparcie, namawiać na leczenie, pokazywać pozytywne przykłady, zapewniać o swoim wsparciu i oddaniu. Ale tabletek nie zabierze. Będzie cierpiał, ale nie wykorzysta wszelkich możliwości ratowania dzieci, bo uzna, że nie ma do tego prawa.
Co wcale nie znaczy, że ja popieram taką postawę. Uważam, że każdy mężczyzna ma prawo, a nawet obowiązek, nie tylko psychicznie wspierać żonę, ale i wszelkimi sposobami ją i dzieci ratować, zabrać pigułki, a nawet skierować na przymusowe leczenie psychiatryczne, jeśli jest potrzeba. Tak, jak rodzic zawozi dziecko do szpitala, jeśli trzeba, choćby dziecko wierzgało i wrzeszczało, że nie chce. I tak będę synów wychowywać, żeby w kryzysowej sytuacji wiedzieli, jak postąpić. Jednocześnie przyjmuję, że ktoś mógł postąpić inaczej, nie zabrać tabletek mimo chęci ratowania dzieci. Z przeróżnych przyczyn i powodów.
Dużo dużo mniej prawdopodobne, że mąż pozwoliłby na truciznę dla narodzonych, bo w przypadku dzieci nienarodzonych łatwiej psychicznie je uśmiercić. Nie widać ich, są trochę abstrakcyjne. Propaganda proaborcyjna też robi swoje - to jeszcze nie człowiek, tylko zarodek, nic nie czuje, nie cierpi, nie ma świadomości. Można sobie wiele wmówić. W przypadku dzieci już urodzonych to już się nie da.
Ale twoje rozumowanie jest tylko przy założeniu że dla takiego ojca nienarodzone to gorsze. A nie zawsze tak jest. Dla części osób w macicy są realne a nie abstrakcyjne dzieci.
Monia,w jakim świecie Ty żyjesz? Tłumy wychodzą na ulice, by walczyć o dostępność aborcji. Widziałaś kiedyś podobne agitacje i protesty, żeby dozwolono zabijać dzieci urodzone?
Komentarz
Fantastyczną rolę odgrywa w tym dramacie.
Może właśnie kochał tę kobietę tak mocno, że chciał ją uchronić przed traumą aborcji. Może miał wśród bliskich osób kobiety po takich przejściach lub inaczej wyrobiony pogląd o syndromie poaborcyjnym. Poza tym to jego dzieci, i choć wielu wątpi, że ojcowie są w stanie kochać i troszczyć o nienarodzone dzieci, tak mogło właśnie być.
A pani nie chciała leczyć wymiotów, nie chciała być w szpitalu i dać sobie pomóc, napakowała butelek w majty, wyszła ze szpitala i zastosowała cewnik. Nie chciała leczenia, chciała aborcji. Sytuacja wymagała zdecydowanej interwencji psychiatrycznej, jedyny błąd męża to brak zdecydowanej reakcji w tej materii.
I naprawdę rozumiem różne akcje psychiczne w ciąży, sama źle psychicznie znoszę każdą ciążę. Ale to trzeba leczyć psychiatrycznie lub z psychologiem a nie aborcją.
Trochę współczuję tej pani gdy się odżywi i jej mózg wróci do jakiej takiej normy i uświadomi sobie co zrobiła. Nie daj Boże w kryzysie spotykać takich przyjaciół jak ciocia b i inne "kolektywy".
Ta pani nie pisze o żadnych patologicznych zachowaniach ze strony męża czy też partnera. Piszę tylko, że - wiedziała, że będzie sama. Ale gdyby ojcu dzieci nie zależało na tej rodzinie to dałby sobie spokój z ratowaniem dzieci. Piszę, że ja kontrolował. Jeśli była wychudzona, osłabiona to w sumie nie dziwne, że mąż nad nią czuwał. A że mówiła o aborcji to nie mogła rozmawiać o tabletkach przy nim, bo wiedziała, że będzie chciał jej przeszkodzić.
Była leżąca i zależna - skutek wymiotów, odwodnienia itp. W związku z sytuacją osobista pozbawiona możliwości wyboru- ten wybór to aborcja, której on nie chciał. Podjęli wspólnie decyzję o dziecku a potem jednak jej się odwidziało.
Był kiedyś taki film - Syndrom. I tam małżeństwo opowiadało swoją historię - chciana ciąża i u niej nagle starych paraliżujący, lek, chęć dokonania aborcji. I niestety udało się zmanipulować męża i zabić to dziecko. Obydwoje dość szybko się po tym ocknęli w świadomości tego co zrobili.
Myślę, że mało się mówi o tym, że ciąża nie musi od samego początku być ogromną radością i pasmem wzruszeń. Że to może być szok, lęk, niepewność. I że to, że nie odczuwamy wielkiego entuzjazmu na widok dwóch kresek nie znaczy, że będziemy złymi rodzicami.
Coraz więcej mówi się o depresji poporodowej, która w ekstremalnym przebiegu może prowadzić nawet do zabojstwa noworodka przez matkę. Myślę, że tutaj też była to raczej choroba, a nie decyzja "na zimno"
Bo normalnie, chcąc porozmawiać bez świadków, wyszłaby z mieszkania (czy nawet wymknęła, jeśli bała się pytań dokąd idziesz, czy że ją ktoś zatrzyma) i odeszła by gdzieś za budynki i normalnie zadzwoniła, stojąc, czy przysiadwszy gdzieś na ławce czy murku.
To świadczy o jej panice, a w tym artykule zamieścili to chyba po to, żeby podkręcić atmosferę grozy i sugerować, że ten parter wybiegł za nią, zostawiając dziecko bez opieki, i oczywiście ze złymi intencjami gonił ją i chciał powstrzymać.
A jak ona się wymknęła, to w tym momencie on nawet mógł jeszcze nie zauważyć, że jej nie ma.
Nic o tym ona nie mówi, ale już ziarenko w czytelniku zasiane. Podobnie z sytuacją wypełniania dokumentów na izbie przyjęć. Kobieta psychicznie i fizycznie w złej kondycji, ledwo żywa, leży na ławce, to chyba normalne, że te wszystkie kwity parter wypełnił
Abstrahując zupełnie od tamtej historii z artykułu:
Może być sytuacja, żona w ciąży, nakręciła się na aborcję, mąż chce chronić dzieci.
I wcale nie musi być, tak, jak nam się wydaje, że będzie chciał powstrzymać, fizycznie zapobiec aborcji. On może mieć inne podejście. Może oferować jej pomoc, wsparcie, namawiać na leczenie, pokazywać pozytywne przykłady, zapewniać o swoim wsparciu i oddaniu. Ale tabletek nie zabierze. Będzie cierpiał, ale nie wykorzysta wszelkich możliwości ratowania dzieci, bo uzna, że nie ma do tego prawa.
I tak będę synów wychowywać, żeby w kryzysowej sytuacji wiedzieli, jak postąpić.
Jednocześnie przyjmuję, że ktoś mógł postąpić inaczej, nie zabrać tabletek mimo chęci ratowania dzieci. Z przeróżnych przyczyn i powodów.
Tłumy wychodzą na ulice, by walczyć o dostępność aborcji.
Widziałaś kiedyś podobne agitacje i protesty, żeby dozwolono zabijać dzieci urodzone?
Nie każdy. Większość, przeważająca większość. Ale nie każdy.
Nie każdy ma tak, jak my.