Edukacja to jest w ogóle temat rzeka.Od kilkunastu lat panuje kult bombelka, zeby tylko mu przykro i smutno nie było. Każdy bardziej wymagający nauczyciel to psychopata znęcajacy się nad biednym dzieckiem.Od lat promuje się i punktuje bylejakosc, cwaniactwo, przekonanie, że tylko ułatwianiem, głaskaniem po głowce wychowamy mądrego i zdolnego obywatela.Panuje przekonanie, także pośród niektórych nauczycieli - że każdy uczeń moze być wybitny, a jak nie jest - to to wina szkoły i fatalnych nauczycieli.W każdej klasie po kilka, bywa, ze i kilkanaście opinii- i obowiązek pod karą nałożony na nauczyciela, by każdego z 30 osobowego zespołu traktować jak na korepetycjach albo nauczaniu indywidualnym. Każdemu dostosować i z każdym pracować, jakby był jedynym z trudnosciami.Przy czym nagle nie ma prawa być uczniów dostatecznych - jak za dawnych lat. Teraz, od lat panuje jak już napisałam - narracja, ze nie ma słabych uczniów, z ograniczonymi możliwościami, deficytami intelektualnymi - ich słabe wyniki to wyłacznie wina fatalnej szkoły. A jak ma deficyty - to należy z nim pracować, dostosowywać, obnizać, cuda wianki tworzyć - i ma osiągać sukcesy rozumiane jako wysokie funkcjonowanie intelektualne. W klasie masz dziecko niemal upośledzone intelektualnie i bystrego gościa - masz pracować tak, by kazdy z nich osiągał wysokie wyniki. Masz autystyka drącego sie co chwila i zaleknionego dzieciaka - i masz kazdemu zapewnić optymalne warunki rozwoju. Do tego rządy rodziców i wszystkich pseudopsychologów i patopedaggów - mają być spełniane oczekiwania i żądania każdego rodzica. Ma być po równo, sprawiedliwie - szkoła ma pogodzić wiatr z bezwiatrem, ogień z wodą, wodę z olejem itp. Wystarczy, ze np jednemu rodzicowi się nie spodoba lub sobie czegoś nie życzy - moze byc odwołana jakas impreza czy zmieniony jej kształt.Nieustanne mobbingowanie i zastraszanie dyrektorów i nauczycieli- byleby tylko rodzic był zadowolony.Do tego szkoła jest terapeutą rodzinnym, policją, kuratorem, opieką społeczną- ma tropić przemoc domową, rodzicielskie patologie, zapobiegać im, scigać i terapeutyzować nie tylko ucznia, ale i jego rodzinę. Jak czegoś nie zrobi, nie dostrzeże, nie wyropi a temat się wyleje- kara i nagonka "gdzie była szkoła".Rodzice nieustannie domagają się od szkoły rozwiązywania konfliktów uczniowskich pozaszkolnych i tych w internecie a system w postaci komisji dyscyplinanych i prokuratury wini i karze nauczycieli za to, co dzieciak nawywijał poza szkołą. Szkolnictwo należałoby zaorac do fundamentów i jeszcze dwa metry głebiej o na nowo zbudować system.co do podstawy programowej- jest nabrzmiala a plan lekcji i ilość godzin, jakie spędzają dzieciaki (podstawówka, bo starsze to nie bardzo ogarniam) w szkole to często ok 30-40 h. One naprawdę mają tego wszystkiego za dużo. Od kilkunastu lat, co jakis czas podrzucano kolejne cegieleczki- a to jeszcze jeden wf, a to edb, a to kolejna godzinka języka, a to jeszcze coś. W tym wszystkim takze obowiązek zapewnienia (dobrowolnej, ale skrupulatnie nie nyrilowanej przez coraz to kolejne kontrolę kuratoryjne) szerokiej pomocy psychologiczno-pedagogicznej w postaci zajęć wyrównawczych, terapeutycznych, rozwijających zainteresowania, dla uczniów zdolnych, korekcyjno-kompensacyjnych, logopedycznych....kiedy uczeń kończy o 15.30...gdzie, kiedy? A każdy z opinią ma tych zajęć przyznanych po min 3 z nich.Prawda jest taka, że żyjemy w kłamstwie i ściemie - nauczyciele i uczniowie udają, ze te wszystkie lektury czytają i tzw opinia publiczna ma poczucie, że młodzież jest własciwie kształcona patriotycznie, historyczne, językowo. A guzik prawda. Czyta kilka, kilkanaście procent (ogólnie z bo wiadomo,że będą klasy,bgdzieq szuacy, będą takie, gdzie nikt), reszta w ogóle albo tylko skróty i opracowania.Więc serio, nie udawajmy, że wywalenie czegoś Sienkiewicza czy Mickiewicza spowoduje nam nagły wzrost antypatriotycznych postaw.Mnie osobiscie boli, bo ja taka łzawa patriotka, która uważa, ze każdy Polak winien znać i swoja historię i literaturę patriotyczną i znać kontekst i przyczyny ich pwostania i boli mnie cholerne, że całkiem bystry i rozsądny nastolatek wykpiwa Potop, Pana Tadeusza czy Ogniem i mieczem. Ale jak napisałam wyzej - udajemy, że oni czytają i mamy spokój. To hipokryzja.Od kilku tygodni przewala się dyskusja, jak okroić te podstawy i każdy, ale to każdy ma swoje wizje. I kazdy, każde środowiska uzurpują sobie prawo do bycia recenzentem i krytykuje jakikolwiek pomysł "drugiej" strony. Tego się kurna nie da zrobić tak, by każdy był zadowolony. Nie da się połaczyć oczekiwań prawicy, lewicy i antysystemowców na litość.Ja też nie wiem, jak by to miało wyglądać. Serio. Co wywalić, nie tylko z historii i poslkiego, ale i przyrody, biologii, chemii, matematyki. Czy naprawdę czwartoklasista musi znać rodzaje skał i wiedzic, co to jest mieszanina jednorodna? czy musi znać budowę komórki, wiedziec czym są saprofity?Albo czy naprawdę msuimy uczyć się o pierwotniakach?Może wystarczy tylko znać doskonale swoje ciało? Po co roślinki, grzyby?Czego uczyć na historii? Historia Polski to w 3/4 historia innych narodów i istota geopolityki. Co wywalić?Od szkoły naszych ojców i matek dzieje napisały kilkaset tysiecy stron tzw historii najnowszej. Co z nią?Moja szkolna historia najnowsza zakończyła sie na odkłamaniu 17 września 39 i zbrodni katyńskiej a ostatnie strony w książce to strajki i obalenie komuny, za to bez powstania warszawskiego i żołnierzy wyklętych.Jezyki...fatalnie uczone, bez praktycznej strony. Naprawdę musimy znać wszystkie angielskie czasy, skoro sami angole ich za bardzo nie używaja?Moze na poziomie sp wystarczą cztery, za to dośc swobodna komunikacja, nawet, jeśli niedoskonała składniowo i gramatycznie?Kilka lat temu byłam naprawdę w cieżkim szoku, jaki poziom angielskiego jest w Skandynawii i że bardzo poprawną angielszczyzną posługuje się tam każdy - od sprzedawcy az do człowieka zamiatajacego ulice (serio, sama pytałam o cos człowieka zamiatającego ulice obok dworca). A laska w kanapkarni jak zasunęła gadke, to w szoku byłam.Nie sądzę, ze skandynawski przedszkolak oglądający bajki w oryginalnym angielskim uczy się jednocześnie czasów i czasowników nieregularnych - podobnie, jak polskie czy każde inne dziecko ucząc się swojego języka od razu uczy się też teorii gramatyki, zasad ortografii itp
Ale to, że nie wszyscy potrafią wszystko, czy czytają wszystko to jeszcze nie jest żaden argument. Nie trzeba podstawy ograniczać do zagadnień dostępnych upośledzonym umysłowo. Dalej można dostać dopuszczający czy dostateczny z polskiego bez czytania lektur, za inne umiejętności. Nie wiedzieć czemu obowiązuje przekonanie, że każde dziecko MA DOSTAĆ PIĄTKĘ, czy CZWÓRKĘ w najgorszym razie.
Mądra nauczycielka od jęz. francuskiego mojej córki powiedziała: żeby nauka miała sens to ile godzin nauki w szkole, tyle godzin samodzielnej pracy w domu.
Skoro 16-latek może pracować wg prawa 6 godz. /dzień, to 6x5=30 godz., połowa -zajęcia, połowa - praca samodzielna (domowa lub "cicha nauka" w szkole).
Zrobiłyśmy eksperyment:
Córka w "zerówce" LO miała 24 godz. nauki (+3 wf, l. wych.). Chodziła na 66% lekcji, żeby nie przekroczyć założonego planu, więc średnio 66%x24=16 godzin/tyg.
Na koniec roku należała do 10 osób (na 32 os. w klasie), które nauczyły się języka i miały co najmniej 4 ( (córka uczyła się od zera, koleżanka od poziomu B1).
Poza tym po godzinach zrobiła program rozszerzonej biologii, historii, częściowo matematyki i polskiego z 1 LO.
W tym roku już w 1 LO w ED 6 przedmiotów uczy się po 2 tyg. przed egzaminem, tj. HiTu, fizyki, informatyki, filozofii, geografii i EDB.
Na przedmioty ważne dla niej poświęca dużo czasu. 1x tyg. ma na grupowe 2-godz. lekcje z jęz. polskiego + 1-2x miesiąc wspólne z profesorem wyjście do muzeum/teatru/ na spacer architektoniczny.
Ma czas na udział w zajęciach Koła Naukowego Położnych, odwiedzenie laboratorium biofizyki, biochemii na UW, PAN.
Bardzo dużo czasu spędza ucząc się na pamięć lub rozwiązując zadania.
Ma czas na kurs sanitariuszki, zastępowej, kwatermistrzowski ZHR.
Ma czas na zajęcia baletowe, naukę gry na gitarze (od podstaw) i śpiewu oraz występy 1x miesiąc.
W tamtym roku była wypluta przez walec szkoły (a miała tylko 16 godz. w tyg.) i oprócz ZHR na nic nie miała już sił i czasu.
To nie podstawa jest przeładowana tylko sposób zarządzania czasem nauki.
Takie podejście mi się bardzo podoba i muszę się go nauczyć. W ogóle rozważamy ED od momentu z w którym dzieci będą zdolne do samodzielnej nauki w domu. Na razie nie mogę zrezygnować z pracy.
Edukacja to jest w ogóle temat rzeka.Od kilkunastu lat panuje kult bombelka, zeby tylko mu przykro i smutno nie było. Każdy bardziej wymagający nauczyciel to psychopata znęcajacy się nad biednym dzieckiem.Od lat promuje się i punktuje bylejakosc, cwaniactwo, przekonanie, że tylko ułatwianiem, głaskaniem po głowce wychowamy mądrego i zdolnego obywatela.Panuje przekonanie, także pośród niektórych nauczycieli - że każdy uczeń moze być wybitny, a jak nie jest - to to wina szkoły i fatalnych nauczycieli.W każdej klasie po kilka, bywa, ze i kilkanaście opinii- i obowiązek pod karą nałożony na nauczyciela, by każdego z 30 osobowego zespołu traktować jak na korepetycjach albo nauczaniu indywidualnym. Każdemu dostosować i z każdym pracować, jakby był jedynym z trudnosciami.Przy czym nagle nie ma prawa być uczniów dostatecznych - jak za dawnych lat. Teraz, od lat panuje jak już napisałam - narracja, ze nie ma słabych uczniów, z ograniczonymi możliwościami, deficytami intelektualnymi - ich słabe wyniki to wyłacznie wina fatalnej szkoły. A jak ma deficyty - to należy z nim pracować, dostosowywać, obnizać, cuda wianki tworzyć - i ma osiągać sukcesy rozumiane jako wysokie funkcjonowanie intelektualne. W klasie masz dziecko niemal upośledzone intelektualnie i bystrego gościa - masz pracować tak, by kazdy z nich osiągał wysokie wyniki. Masz autystyka drącego sie co chwila i zaleknionego dzieciaka - i masz kazdemu zapewnić optymalne warunki rozwoju. Do tego rządy rodziców i wszystkich pseudopsychologów i patopedaggów - mają być spełniane oczekiwania i żądania każdego rodzica. Ma być po równo, sprawiedliwie - szkoła ma pogodzić wiatr z bezwiatrem, ogień z wodą, wodę z olejem itp. Wystarczy, ze np jednemu rodzicowi się nie spodoba lub sobie czegoś nie życzy - moze byc odwołana jakas impreza czy zmieniony jej kształt.Nieustanne mobbingowanie i zastraszanie dyrektorów i nauczycieli- byleby tylko rodzic był zadowolony.Do tego szkoła jest terapeutą rodzinnym, policją, kuratorem, opieką społeczną- ma tropić przemoc domową, rodzicielskie patologie, zapobiegać im, scigać i terapeutyzować nie tylko ucznia, ale i jego rodzinę. Jak czegoś nie zrobi, nie dostrzeże, nie wyropi a temat się wyleje- kara i nagonka "gdzie była szkoła".Rodzice nieustannie domagają się od szkoły rozwiązywania konfliktów uczniowskich pozaszkolnych i tych w internecie a system w postaci komisji dyscyplinanych i prokuratury wini i karze nauczycieli za to, co dzieciak nawywijał poza szkołą. Szkolnictwo należałoby zaorac do fundamentów i jeszcze dwa metry głebiej o na nowo zbudować system.co do podstawy programowej- jest nabrzmiala a plan lekcji i ilość godzin, jakie spędzają dzieciaki (podstawówka, bo starsze to nie bardzo ogarniam) w szkole to często ok 30-40 h. One naprawdę mają tego wszystkiego za dużo. Od kilkunastu lat, co jakis czas podrzucano kolejne cegieleczki- a to jeszcze jeden wf, a to edb, a to kolejna godzinka języka, a to jeszcze coś. W tym wszystkim takze obowiązek zapewnienia (dobrowolnej, ale skrupulatnie nie nyrilowanej przez coraz to kolejne kontrolę kuratoryjne) szerokiej pomocy psychologiczno-pedagogicznej w postaci zajęć wyrównawczych, terapeutycznych, rozwijających zainteresowania, dla uczniów zdolnych, korekcyjno-kompensacyjnych, logopedycznych....kiedy uczeń kończy o 15.30...gdzie, kiedy? A każdy z opinią ma tych zajęć przyznanych po min 3 z nich.Prawda jest taka, że żyjemy w kłamstwie i ściemie - nauczyciele i uczniowie udają, ze te wszystkie lektury czytają i tzw opinia publiczna ma poczucie, że młodzież jest własciwie kształcona patriotycznie, historyczne, językowo. A guzik prawda. Czyta kilka, kilkanaście procent (ogólnie z bo wiadomo,że będą klasy,bgdzieq szuacy, będą takie, gdzie nikt), reszta w ogóle albo tylko skróty i opracowania.Więc serio, nie udawajmy, że wywalenie czegoś Sienkiewicza czy Mickiewicza spowoduje nam nagły wzrost antypatriotycznych postaw.Mnie osobiscie boli, bo ja taka łzawa patriotka, która uważa, ze każdy Polak winien znać i swoja historię i literaturę patriotyczną i znać kontekst i przyczyny ich pwostania i boli mnie cholerne, że całkiem bystry i rozsądny nastolatek wykpiwa Potop, Pana Tadeusza czy Ogniem i mieczem. Ale jak napisałam wyzej - udajemy, że oni czytają i mamy spokój. To hipokryzja.Od kilku tygodni przewala się dyskusja, jak okroić te podstawy i każdy, ale to każdy ma swoje wizje. I kazdy, każde środowiska uzurpują sobie prawo do bycia recenzentem i krytykuje jakikolwiek pomysł "drugiej" strony. Tego się kurna nie da zrobić tak, by każdy był zadowolony. Nie da się połaczyć oczekiwań prawicy, lewicy i antysystemowców na litość.Ja też nie wiem, jak by to miało wyglądać. Serio. Co wywalić, nie tylko z historii i poslkiego, ale i przyrody, biologii, chemii, matematyki. Czy naprawdę czwartoklasista musi znać rodzaje skał i wiedzic, co to jest mieszanina jednorodna? czy musi znać budowę komórki, wiedziec czym są saprofity?Albo czy naprawdę msuimy uczyć się o pierwotniakach?Może wystarczy tylko znać doskonale swoje ciało? Po co roślinki, grzyby?Czego uczyć na historii? Historia Polski to w 3/4 historia innych narodów i istota geopolityki. Co wywalić?Od szkoły naszych ojców i matek dzieje napisały kilkaset tysiecy stron tzw historii najnowszej. Co z nią?Moja szkolna historia najnowsza zakończyła sie na odkłamaniu 17 września 39 i zbrodni katyńskiej a ostatnie strony w książce to strajki i obalenie komuny, za to bez powstania warszawskiego i żołnierzy wyklętych.Jezyki...fatalnie uczone, bez praktycznej strony. Naprawdę musimy znać wszystkie angielskie czasy, skoro sami angole ich za bardzo nie używaja?Moze na poziomie sp wystarczą cztery, za to dośc swobodna komunikacja, nawet, jeśli niedoskonała składniowo i gramatycznie?Kilka lat temu byłam naprawdę w cieżkim szoku, jaki poziom angielskiego jest w Skandynawii i że bardzo poprawną angielszczyzną posługuje się tam każdy - od sprzedawcy az do człowieka zamiatajacego ulice (serio, sama pytałam o cos człowieka zamiatającego ulice obok dworca). A laska w kanapkarni jak zasunęła gadke, to w szoku byłam.Nie sądzę, ze skandynawski przedszkolak oglądający bajki w oryginalnym angielskim uczy się jednocześnie czasów i czasowników nieregularnych - podobnie, jak polskie czy każde inne dziecko ucząc się swojego języka od razu uczy się też teorii gramatyki, zasad ortografii itp
od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie, że wpływ państwa na to, co i jak uczone jest w szkole, powinien się ograniczać do egzaminów państwowych,
Nie spotkałam żadnego rodzica u nas w szkole, który narzekałby na przeladowanie podstawy programowej. Tylko, że u nas: 1. Lekcje zaczynają się punktualnie. 2. Nauczyciel sprawdza obecność "przy okazji". 3. Nie ma przepytawania wybranych uczniów z ostatnich lekcji. 4. Nie ma sprawdzania zadań domowych (bo nie ma zadań domowych, które trzeba sprawdzić).
To powoduje, że czas lekcji jest w pełni wykorzystany, nauczyciele prowadzą zajęcia w sposób atrakcyjny. I okazuje się, że te 45 minut wystarcza, by przerobić materiał tak, by dziecko nie musiało uczyć się w domu.
Piszesz o liceum? Jeśli tak, to jesteś pierwszą osobą, która ma takie doświadczenie. Ja też nie zadaję prac domowych, nie odpytuje, obecność zaznaczam bez wyczytywania. A jednak wciąż mam wrażenie, że nie zdążę z tym, co powinnam.
@hipolit@Wilfrid Piszę o niepublicznej podstawówce. W liceum publicznym syn uczy się głównie z przedmiotów profilowych i języków, pozostałe są traktowane przez nauczycieli na luzie. Nie musi siedzieć godzinami w domu nad tym, co go nie interesuje. @M_Monia "Nauczyciel nie zdążył"? Akceptujesz to, że z winy nauczyciela Twoje dziecko ma zajęty swój czas wolny?! Co do zadań "od do", to powinna to być raczej podpowiedź nauczyciela, które zadania może zrobić uczeń, który chciałby poćwiczyć, a nie wymóg dla każdego ucznia. Wypracowanie w domu? Nie lepiej w szkole, by dzieci faktycznie pisały samodzielnie?
Niepubliczna podstawówka Zapewne selekcja. Zapewne minimalna ilość opinii i orzeczeń Świadomi edukacyjnie rodzice i uczniowie, rodzice stawiający wymagania i tego samego oczekujący od szkoły
Niepubliczna podstawówka Zapewne selekcja. Zapewne minimalna ilość opinii i orzeczeń Świadomi edukacyjnie rodzice i uczniowie, rodzice stawiający wymagania i tego samego oczekujący od szkoły
Niepubliczna podstawówka Zapewne selekcja. Zapewne minimalna ilość opinii i orzeczeń Świadomi edukacyjnie rodzice i uczniowie, rodzice stawiający wymagania i tego samego oczekujący od szkoły
Selekcja musi być, bo jest więcej chętnych niż miejsc. Jaki to ma związek z tym jak pracuje nauczyciel? To ile czasu po rozpoczęciu lekcji przychodzi nauczyciel, ile traci początkowego czasu lekcji na sprawdzenie obecności, zadań domowych, odpytywanie nie zależy od uczniów. To wyłącznie leży po stronie nauczyciela, a nie uczniów.
Niepubliczna podstawówka Zapewne selekcja. Zapewne minimalna ilość opinii i orzeczeń Świadomi edukacyjnie rodzice i uczniowie, rodzice stawiający wymagania i tego samego oczekujący od szkoły
Niepubliczna podstawówka Zapewne selekcja. Zapewne minimalna ilość opinii i orzeczeń Świadomi edukacyjnie rodzice i uczniowie, rodzice stawiający wymagania i tego samego oczekujący od szkoły
A ty jak się uczylas? . Pewnie tak samo jak ja miałaś prace domowe i miałaś czas jeszcze na koleżanki.
Obawiam się że szkoła Nowickiej obnizy poziom nauczania. Jeśli ma być bez prac domowych to powinni zwiększyć ilość godzin w szkole.
Nowicka będzie uczyła wszytkie dzieci, że jej szkoła obniży poziom?
Jak dziecko jest leniwe, nie w nim chęci poszerzania wiedzy, żadnych zainteresowań, to prace domowe tego nie zmienią. Odbębni je albo i nie bo po co. Więc co mu po nich?!
Ten, który chce się czegoś więcej dowiedzieć, któremu chce się uczyć, on bez nakazu sięgnie po książkę i sam będzie poszerzał wiedzę, sam będzie miał w sobie poczucie obowiązku.
Głupoty Piszo. Produkcja głupich obywateli, cofnięcie się w rozwoju i więcej różnic bo są rodzice którzy się nie zajmą nauka dzieci z własnej woli i wcale nie będzie to margines.
Będą jedynie szkolić się pod koniec roku pod same egzaminy. Poziom pracy wśród dzieci spadnie. Będą jeszcze mniej poświęcać czasu na naukę.
Głupoty Moniu. Szkoła nie ma czasu na naukę myślenia, rodzice nie uczą, bo chodzi do szkoły. A że więcej różnic- no więcej. Tacy jesteśmy, różnimy się. Jestem liberałem (z wiekiem coraz większym) - oddajmy ludziom wolność. Niektórych zabije, ale większość skorzysta. A że będą szkolić pod egzaminy -no i co z tego? To źle, że w tydzień nauczy się tego, czego w szkole uczy się po 45 min cały rok? Co to poziom pracy? Skoro ponoć źle jest i tak? Czy to źle poświęcać mniej czasu na naukę, a więcej na pieczenie, gotowanie, sprzątanie, łażenie po drzewach i zabawę w dom? Mam ED, pisze z własnych doświadczeń. Jedynie telewizor i komórkę zabrać/ograniczyć do minimum. Owszem, niektórzy nie będą robić nic. Niektórzy w końcu zaczną, inni nie. Trudno, zapłacą w życiu A potem będzie lepiej, jak przeminie to pokolenie...
To nie było na poważnie. Nikt nie zdecyduje się na takie rozwiązanie. Nikt go nie chce. Niewola jest wygodna, wikt i opierunek zapewniony.
A ty jak się uczylas? . Pewnie tak samo jak ja miałaś prace domowe i miałaś czas jeszcze na koleżanki.
Nie rozumiem zależności. Szkoła nie ma być miejscem, gdzie uczeń dowiaduje się czego ma się nauczyć i po całym dniu szkoły wraca do domu i się tego uczy. Nie, to czas lekcji ma być czasem nauki. To że kiedyś szkoły tak działały nie znaczy, że było to korzystne. Dla mnie taki system to marnowanie czasu. Wyobraź sobie, że idziesz do pracy, jesteś w biurze 8h, przełożony co jakiś czas wpada, by powiedzieć co masz zrobić, ale realizować każe w domu, po 8h siedzenia w biurze. Na kolejny dzień masz przynieść zrobioną pracę. Kolejnego dnia sprawdza z Tobą to zrobiłaś, wytyka błędy do poprawy, przekazuje kolejne zadania, na realizację których nie masz czasu w biurze, więc robisz w domu. I tak ciągle. Idiotyczne, prawda?
"Owszem, niektórzy nie będą robić nic. Niektórzy w końcu zaczną, inni nie. Trudno, zapłacą w życiu A potem będzie lepiej, jak przeminie to pokolenie..."
To też są głupoty. 1. Nie tylko oni zapłacą, płaci cała reszta też, bo dorosną, będą członkami społeczności, będą na jej utrzymaniu, tak jak i teraz są niektórzy, w tej wersji niektórych będzie znacznie więcej.
2. Niczego nie nauczy się następne pokolenie. Następne pokolenie powtórzy błąd rodziców i będzie mieszkało w gettach, dzielnicach nędzy i żyło z rozboju (jeżeli nie z socjału). Tak jak to jest teraz, tyle że rozszerzy się zjawisko.
A ty jak się uczylas? . Pewnie tak samo jak ja miałaś prace domowe i miałaś czas jeszcze na koleżanki.
Obawiam się że szkoła Nowickiej obnizy poziom nauczania. Jeśli ma być bez prac domowych to powinni zwiększyć ilość godzin w szkole.
Nowicka będzie uczyła wszytkie dzieci, że jej szkoła obniży poziom?
Jak dziecko jest leniwe, nie w nim chęci poszerzania wiedzy, żadnych zainteresowań, to prace domowe tego nie zmienią. Odbębni je albo i nie bo po co. Więc co mu po nich?!
Ten, który chce się czegoś więcej dowiedzieć, któremu chce się uczyć, on bez nakazu sięgnie po książkę i sam będzie poszerzał wiedzę, sam będzie miał w sobie poczucie obowiązku.
Mam dwie dziewczynki z KS neurologicznym (i bagażem terapii od 7 lat) i powiem tak, kroczek po kroczku, uczymy się, mobilizujemy, dopilnowujemy podstaw. Nie jest lekko, ale idzie do przodu.
Leniwe jest dziecko, jak przytłacza go ogrom zadania, jak zgubiło podstawy i nie może nadrobić. Nie miało okazji spróbować odkryć, co lubi, więc nie ma zainteresowań.
Mam córkę, która, jak szła do "0" miała w orzeczeniu poradni psych.-pedag.: umiejętności matematyczne poniżej normy, a teraz w 5 SP sama przygotowała się do egzaminu (zrobiła wszystkie zadania z książki) i już zdała w sobotę.
A ta z LO - pamiętam awantury o matmę i siedzenie nad nią codziennie po 1-2 godz. na poziomie podstawówki, wycinanie kółek i dzielenie, bo przez 3 lata nie mogła załapać ułamków.
Tyle, że w szkole to umyka, a potem ciągnie się za dzieckiem.
To nie tylko kwestia organizacji życia rodzinnego i perspektywa rodzica. Żadne z moich dzieci nie chciało nigdy zamienić szkoły na dom, dobrze czują się w grupie. Dla nich przymus nauki w domu to byłaby krzywda. Dodatkowo jedno dziecko w domu w ogóle nie potrafi się skupić na nauce. To dziecko z pewnością nie byłoby w stanie osiągnąć w domu tyle, ile osiąga w szkole. Nie można wszystkich wrzucać do jednego worka. Jest wybór i ok, ale przymus? Zły pomysł.
Ja jestem za wyborem, a więc za nieograniczaniem subwencji na ED. I za szkołami, w których uczniowie mają prawo uczyć się też samodzielnie, a nie wszystkiego w grupie.
Dzieci w ed mają tę samą podstawą i nie mają problemu jej opanować, dzieci w szkole niepublicznej też nie mają problemu. Jak zatem można wpaść na to, że podstawa jest przeładowana a nie że metody pracy w szkole są złe i dlatego uczniowie w szkole publicznej mają problem "przeciążenia nauką"?
Może jedne dzieci powinny uczyć się z łatwiejszego podręcznika, inne z trudniejszego? W szkole niepublicznej zapewne wszystkie dzieci pochodzą z rodzin z wysokim kapitałem kulturowym.
Może właśnie powinna być inna organizacja szkół i dzielenie dzieci na klasy z głową, tak by tworzyć warunki do nauki dostosowane do możliwości konkretnych dzieci. A nie wrzucanie wszystkich w jeden worek i ignorowanie różnic, potrzeb. I to nie chodzi tylko o możliwości intelektualne. Jeden do nauki potrzebuje spokoju, a drugi ruchu. Tylko jak ten się rusza i wtedy skupia, to tamtego ruch koło niego rozprasza. Jeden musi sobie poszumieć jak coś robi, a drugi potrzebuje ciszy. Nie znam się na psychologii, ale tak na logikę, to liczne klasy, gdzie dzieci są skrajnie różne, nie może dobrze działać.
Niepubliczna podstawówka Zapewne selekcja. Zapewne minimalna ilość opinii i orzeczeń Świadomi edukacyjnie rodzice i uczniowie, rodzice stawiający wymagania i tego samego oczekujący od szkoły
Selekcja musi być, bo jest więcej chętnych niż miejsc. Jaki to ma związek z tym jak pracuje nauczyciel? To ile czasu po rozpoczęciu lekcji przychodzi nauczyciel, ile traci początkowego czasu lekcji na sprawdzenie obecności, zadań domowych, odpytywanie nie zależy od uczniów. To wyłącznie leży po stronie nauczyciela, a nie uczniów.
No więc to jest właśnie wyjaśnienie . W szkołach publicznych klasy są 30 osobowe a nawet i zdarza się,że więcej. Brak selekcji znaczy tyle,że masz w klasie dzieciaki z nizin społecznych rozumianych jako tw, gdzie edukacja nie jest wartością samą w sobie, i masz rodziców zdecydowanie świadomych edukacyjnie Masz też takich, którzy deklaracyjnie uważają edukację i wychowanie za istotne, ale w praktyce postępują tak, że oczekują od szkoły załatwienia wszystkich ich spraw. W placówce niepublicznej nie ma o żelowania os szkoły,że to ona będzie dokonywać ewolucji cyrkowych, byleby tylko uczeń zechciał chcieć. Tam nie ma obwiniania szkoly za wszystkie niepowodzenia ucznia. O opiniach i orzeczeniach oraz wymaganiach, jak to wszystko ogarnąć nawet pisać mi się nie chce Więc proszę,nie porównuj nieporównywalnego.
Edit. Są w klasach Twoich dzieci dzieci z Ukrainy?
Komentarz
W ogóle rozważamy ED od momentu z w którym dzieci będą zdolne do samodzielnej nauki w domu. Na razie nie mogę zrezygnować z pracy.
może od tego trzeba by zacząć?
Tylko, że u nas:
1. Lekcje zaczynają się punktualnie.
2. Nauczyciel sprawdza obecność "przy okazji".
3. Nie ma przepytawania wybranych uczniów z ostatnich lekcji.
4. Nie ma sprawdzania zadań domowych (bo nie ma zadań domowych, które trzeba sprawdzić).
To powoduje, że czas lekcji jest w pełni wykorzystany, nauczyciele prowadzą zajęcia w sposób atrakcyjny. I okazuje się, że te 45 minut wystarcza, by przerobić materiał tak, by dziecko nie musiało uczyć się w domu.
Ja też nie zadaję prac domowych, nie odpytuje, obecność zaznaczam bez wyczytywania. A jednak wciąż mam wrażenie, że nie zdążę z tym, co powinnam.
W liceum publicznym syn uczy się głównie z przedmiotów profilowych i języków, pozostałe są traktowane przez nauczycieli na luzie. Nie musi siedzieć godzinami w domu nad tym, co go nie interesuje.
@M_Monia "Nauczyciel nie zdążył"? Akceptujesz to, że z winy nauczyciela Twoje dziecko ma zajęty swój czas wolny?! Co do zadań "od do", to powinna to być raczej podpowiedź nauczyciela, które zadania może zrobić uczeń, który chciałby poćwiczyć, a nie wymóg dla każdego ucznia. Wypracowanie w domu? Nie lepiej w szkole, by dzieci faktycznie pisały samodzielnie?
Zapewne selekcja.
Zapewne minimalna ilość opinii i orzeczeń
Świadomi edukacyjnie rodzice i uczniowie, rodzice stawiający wymagania i tego samego oczekujący od
szkoły
@Beta ?
A że będą szkolić pod egzaminy -no i co z tego? To źle, że w tydzień nauczy się tego, czego w szkole uczy się po 45 min cały rok? Co to poziom pracy? Skoro ponoć źle jest i tak? Czy to źle poświęcać mniej czasu na naukę, a więcej na pieczenie, gotowanie, sprzątanie, łażenie po drzewach i zabawę w dom? Mam ED, pisze z własnych doświadczeń. Jedynie telewizor i komórkę zabrać/ograniczyć do minimum.
Owszem, niektórzy nie będą robić nic. Niektórzy w końcu zaczną, inni nie. Trudno, zapłacą w życiu A potem będzie lepiej, jak przeminie to pokolenie...
To nie było na poważnie. Nikt nie zdecyduje się na takie rozwiązanie. Nikt go nie chce. Niewola jest wygodna, wikt i opierunek zapewniony.
Nie rozumiem zależności.
Szkoła nie ma być miejscem, gdzie uczeń dowiaduje się czego ma się nauczyć i po całym dniu szkoły wraca do domu i się tego uczy. Nie, to czas lekcji ma być czasem nauki. To że kiedyś szkoły tak działały nie znaczy, że było to korzystne. Dla mnie taki system to marnowanie czasu.
Wyobraź sobie, że idziesz do pracy, jesteś w biurze 8h, przełożony co jakiś czas wpada, by powiedzieć co masz zrobić, ale realizować każe w domu, po 8h siedzenia w biurze. Na kolejny dzień masz przynieść zrobioną pracę. Kolejnego dnia sprawdza z Tobą to zrobiłaś, wytyka błędy do poprawy, przekazuje kolejne zadania, na realizację których nie masz czasu w biurze, więc robisz w domu. I tak ciągle. Idiotyczne, prawda?
To też są głupoty.
1. Nie tylko oni zapłacą, płaci cała reszta też, bo dorosną, będą członkami społeczności, będą na jej utrzymaniu, tak jak i teraz są niektórzy, w tej wersji niektórych będzie znacznie więcej.
2. Niczego nie nauczy się następne pokolenie. Następne pokolenie powtórzy błąd rodziców i będzie mieszkało w gettach, dzielnicach nędzy i żyło z rozboju (jeżeli nie z socjału). Tak jak to jest teraz, tyle że rozszerzy się zjawisko.
Żadne z moich dzieci nie chciało nigdy zamienić szkoły na dom, dobrze czują się w grupie. Dla nich przymus nauki w domu to byłaby krzywda. Dodatkowo jedno dziecko w domu w ogóle nie potrafi się skupić na nauce. To dziecko z pewnością nie byłoby w stanie osiągnąć w domu tyle, ile osiąga w szkole.
Nie można wszystkich wrzucać do jednego worka.
Jest wybór i ok, ale przymus? Zły pomysł.
W szkołach publicznych klasy są 30 osobowe a nawet i zdarza się,że więcej.
Brak selekcji znaczy tyle,że masz w klasie dzieciaki z nizin społecznych rozumianych jako tw, gdzie edukacja nie jest wartością samą w sobie, i masz rodziców zdecydowanie świadomych edukacyjnie
Masz też takich, którzy deklaracyjnie uważają edukację i wychowanie za istotne, ale w praktyce postępują tak, że oczekują od szkoły załatwienia wszystkich ich spraw.
W placówce niepublicznej nie ma o żelowania os szkoły,że to ona będzie dokonywać ewolucji cyrkowych, byleby tylko uczeń zechciał chcieć. Tam nie ma obwiniania szkoly za wszystkie niepowodzenia ucznia.
O opiniach i orzeczeniach oraz wymaganiach, jak to wszystko ogarnąć nawet pisać mi się nie chce
Więc proszę,nie porównuj nieporównywalnego.
Edit. Są w klasach Twoich dzieci dzieci z Ukrainy?