Nie neguję potrzeby posiadania wykształcenia, czy chociażby jakiegoś przygotowania zawodowego przez kobietę.
Natomiast twierdzę, że w każdej z wymienionych sytuacji jest jeszcze Bóg.
Ludzie są zawodni i to wiadomo nie od dziś.
Śmierć może przyjść także w sytuacji materialnie komfortowej, ale to nie pieniądze są wyznacznikiem jakości życia...
Tylko Bóg wie, przez jakie doświadczenia trzeba nam przejść, aby było to dla nas owocne.
I nie piszę tego z pozycji teoretyka - sama przerwałam studia, aby zająć się dziećmi, (choć jakie-takie przygotowanie do pracy mam). Nie jest to dla mnie ani powód do dumy, ani do spokoju, jednak mam świadomość, że nie od wykształcenia jest moje życie uzależnione.
Edit - mamy sześcioro dzieci.:bigsmile:
Z tego co wiem, to wykształceni też nie podlegają jakiejś specjalnej ochronie:smile:
po prostu nie widzę niczego zdrożnego w kolejności "najpierw studia potem dzieci", ani nie uważam, żeby pracująca mama była od razu zbrodniarką godną potępienia, bo nie jest ze swoimi pociechami 24h na dobę.
Ależ ja wcale nie uważam, że matka= cierpiętnica! I wiem, że studia z macierzyństwem można doskonale łączyć, znam dwie takie mamy i obie zgodnie twierdzą, że dzieciątko dało im większą motywację do nauki. Z tym że małżonek musi wtedy wziąć na siebie odpowiedzialność za materialny byt rodziny, bo już dziecko + studia + praca... no może i jest to możliwe, ale jakim kosztem?
No i trochę nie rozumiem co jest takiego śmiesznego w zabezpieczaniu się na przyszłość? Robienie oszczędności jest śmieszne? Zdobywanie wykształcenia?
Nie robię tego z myślą o jakichś nadzwyczajnych katastrofach które miałyby mnie spotkać w życiu, tak po prostu zostałam wychowana i mój mąż także.
Kolejność studia-macierzyństwo zazwyczaj jest łatwiejsza, ale to nie oznacza, że zawsze lepsza. Znam dziewczyny, które mają dobrego kandydata na męża już na początku studiów, no ale przecież muszą najpierw się wykształcić, więc zwlekają, zwlekają, a to i stwarza więcej okazji do grzechu i w ogóle nie jest koniecznie dobre dla relacji.
Są też takie dziewczyny, które w ogóle nie biorą pod uwagę macieżyństwa i małżeństwa przed ukończeniem studiów, a jak już mają dyplom to oczekują, że wszystko będzie natychmiast: i idealny kandydat (czasami więc pochopnie podejmują decyzję, bo przecież teraz MUSZĄ już mieć męża) i dzieci (a jak są problemy, no to IV).
A tego wszystkiego nie da się tak idealnie zaplanować, tu potrzeba trochę elastyczności: jak spotkałaś odpowiedniego człowieka, to po co się wahać? Ślub, a jako naturalna kolej rzeczy - dzieci.
może nie do końca się wstrzelę w poprzednie wpisy, ale chciałam tylko napisać, żeby pokazać, że tak bardzo się nie zmieniłam
Nadal uważam, że wielodzietność może być wyborem, a nie tylko zależeć od naszych uwarunkowań fizycznych. Nie uważam, również, aby jedyną drogą kobiety (poza życiem konsekrowanym) było macierzyństwo. Całkowite zrezygnowanie z jakiejkolwiek działalności pozadzieciowej jak dla mnie jest przy dużej liczbie dzieci nieodpowiedzialne.
Osoba żyjąca przez lata jedynie w sferze prywatnej, w razie jakiegoś nieszczęścia będzie miała ogromny problem z wejściem w sferę publiczną.
Uważam jednak, że praca zawodowa nie jest jedyną drogą, jest wiele rzeczy, które można robić "na zewnątrz", podejście praca - "siedzenie w domu" świadczy o ograniczeniu umysłowym, bądź też niedojrzałości. Bo do wielu rzeczy, w tym do porzucenia "oszałamiającej" kariery trzeba dojrzeć.
Ja lubię moją pracę, ale teraz nie wyobrażam sobie, że codziennie rano, wbijam się w kostium, "kręcę loka", "robię oko" i idę w świat, potem wracam do domu, dzieci, lekcje, zajęcia - spać, po prostu obecnie żyję dużo intensywniej i dynamiczniej, więc chodzenie do pracy wydaje mi się nudne:bigsmile:
Kobietę która nie chce rezygnować z "kariery", czy też po prostu lubi swój zawód i czuje, że się w nim spełnia potrafię zrozumieć i uważam, że nie ma takiego przymusu by koniecznie zostawać z dzieckiem w domu. Ale patrzmy realnie ile z nas wstaje rano i myśli sobie "hurra! Idę do pracy!"? Większość kobiet (i mężczyzn) chodzi do pracy bo żyć z czegoś trzeba i nie rozumiem dorabiania sztucznej ideologii. Nikt mi nie wmówi, że pani sprzedająca kartofle w warzywniaku po 8h dziennie jest bardziej spełniona od tej która może ten czas poświęcić rodzinie. Niestety czasem po prostu wyboru nie ma...
@Agnieszko, uważasz, że jak nie pracuje się zawodowo, to nie da się robić nic innego, niż standardowe aktywności domowe? A z małym dzieckiem to tylko z wózkiem w okół parku?:shocked:
A co do niepodpowiedzialności, to chyba wa akurat nie dotyczy, zabezpieczeniem nie musi być tylko praca drugiego małżonka, wysokie ubezpieczenie, ale i silne więzi rodzinne.
Ale są sytuacje, że tego nie ma.
Ja tylko tak na marginesie, wspomnę że nawet jeśli pracujemy oboje i mamy małe dzieci to gdy jednego z rodziców zabraknie, a nie ma nikogo innego do pomocy to tą pracą możemy sobie co najwyżej wyścielić śmietnik, bo przecież i tak byliśmy mało dyspozycyjni a w przypadku braku drugiej osoby stajemy się mega niedyspozycyjni. Niestety żeby pracować trzeba albo zarabiać odpowiednie pieniądze by zapłacic opiekunce albo mieć w rodzinie czy wśród znajomych kogoś kto nam pomoże.Oczywiście nikomu nie życzę bycia samotnym żeby nie było nieporozumień.
Na własnym przykładzie wiem jak dobijające i wykańczające jest pracowanie obu rodziców kiedy nikt inny nie pomaga a dzieci są w wieku w którym niestety nawet na 5 minut nie mogą zostać same,nie dość że stajesz na głowie by jednak do pracy chodzić, ja tak miałam, na dodatek zgłosiłam się i do nocnej inwentury by pokazać że mi zależy,z mężem mijaliśmy się często nie w domu nawet a pod blokiem, nie zareagowałam gdy mi odmówiono urlopu na żądanie, chora chodziłam do pracy a kiedy wzięłam L-4 (jelitówka) to i tak już wzięłi kogoś na moje miejsce.Problem największy polega jednak na tym że skutecznie oduczono mnie starania się w pracy o cokolwiek, bo skoro to nie daje rezultatów to po co ? Najlepsze jest jeszcze to jak rozmawiałam że mam nie brać urlopu zbyt często (zdarzyło się trzy razy) brałam urlop jak dzieciaki były chore by nie brać opieki, a jeśli jestem chora to lepiej bym wzięła zwolnienie, no to wzięłam i tak na tym wyszłam.
Myślę, że wszystko jest dla kobiety i studia i praca i dzieci i prowadzenie domu, jedno nie wyklucza drugiego. Kobieta musi sama sobie odpowiedzieć co jest dla niej ważne, jak chce by było jej życie, małżeństwo, jaką chce mieć rodzinę - nie zapominając przy tym o pytaniu Boga co zaplanował dla niej. Pan ma dla każdej z nas plan, który jest pełen pokoju i chce byśmy były szczęśliwe.
Druga sprawa to myślę, że nie ma czegoś takiego jak zabezpieczenie przyszłości, jakiś gwarancji (np. studia, praca itd) - jedyne pewne nasze zabezpieczenie to Bóg, On jest gwarantem najlepszym i najpewniejszym. Owszem my mamy się starać tak jak możemy, wykorzystywać i rozwijać nasze talenty, zdolności, ale mamy mieć ufność w Bogu, że On się o nas troszczy, o naszą teraźniejszość, przyszłość itd. w każdym wymiarze naszego życia.
Komentarz
Natomiast twierdzę, że w każdej z wymienionych sytuacji jest jeszcze Bóg.
Ludzie są zawodni i to wiadomo nie od dziś.
Śmierć może przyjść także w sytuacji materialnie komfortowej, ale to nie pieniądze są wyznacznikiem jakości życia...
Tylko Bóg wie, przez jakie doświadczenia trzeba nam przejść, aby było to dla nas owocne.
I nie piszę tego z pozycji teoretyka - sama przerwałam studia, aby zająć się dziećmi, (choć jakie-takie przygotowanie do pracy mam). Nie jest to dla mnie ani powód do dumy, ani do spokoju, jednak mam świadomość, że nie od wykształcenia jest moje życie uzależnione.
Edit - mamy sześcioro dzieci.:bigsmile:
po prostu nie widzę niczego zdrożnego w kolejności "najpierw studia potem dzieci", ani nie uważam, żeby pracująca mama była od razu zbrodniarką godną potępienia, bo nie jest ze swoimi pociechami 24h na dobę.
No i trochę nie rozumiem co jest takiego śmiesznego w zabezpieczaniu się na przyszłość? Robienie oszczędności jest śmieszne? Zdobywanie wykształcenia?
Nie robię tego z myślą o jakichś nadzwyczajnych katastrofach które miałyby mnie spotkać w życiu, tak po prostu zostałam wychowana i mój mąż także.
Są też takie dziewczyny, które w ogóle nie biorą pod uwagę macieżyństwa i małżeństwa przed ukończeniem studiów, a jak już mają dyplom to oczekują, że wszystko będzie natychmiast: i idealny kandydat (czasami więc pochopnie podejmują decyzję, bo przecież teraz MUSZĄ już mieć męża) i dzieci (a jak są problemy, no to IV).
A tego wszystkiego nie da się tak idealnie zaplanować, tu potrzeba trochę elastyczności: jak spotkałaś odpowiedniego człowieka, to po co się wahać? Ślub, a jako naturalna kolej rzeczy - dzieci.
Nadal uważam, że wielodzietność może być wyborem, a nie tylko zależeć od naszych uwarunkowań fizycznych. Nie uważam, również, aby jedyną drogą kobiety (poza życiem konsekrowanym) było macierzyństwo. Całkowite zrezygnowanie z jakiejkolwiek działalności pozadzieciowej jak dla mnie jest przy dużej liczbie dzieci nieodpowiedzialne.
Osoba żyjąca przez lata jedynie w sferze prywatnej, w razie jakiegoś nieszczęścia będzie miała ogromny problem z wejściem w sferę publiczną.
Uważam jednak, że praca zawodowa nie jest jedyną drogą, jest wiele rzeczy, które można robić "na zewnątrz", podejście praca - "siedzenie w domu" świadczy o ograniczeniu umysłowym, bądź też niedojrzałości. Bo do wielu rzeczy, w tym do porzucenia "oszałamiającej" kariery trzeba dojrzeć.
Ja lubię moją pracę, ale teraz nie wyobrażam sobie, że codziennie rano, wbijam się w kostium, "kręcę loka", "robię oko" i idę w świat, potem wracam do domu, dzieci, lekcje, zajęcia - spać, po prostu obecnie żyję dużo intensywniej i dynamiczniej, więc chodzenie do pracy wydaje mi się nudne:bigsmile:
A co do niepodpowiedzialności, to chyba wa akurat nie dotyczy, zabezpieczeniem nie musi być tylko praca drugiego małżonka, wysokie ubezpieczenie, ale i silne więzi rodzinne.
Ale są sytuacje, że tego nie ma.
Na własnym przykładzie wiem jak dobijające i wykańczające jest pracowanie obu rodziców kiedy nikt inny nie pomaga a dzieci są w wieku w którym niestety nawet na 5 minut nie mogą zostać same,nie dość że stajesz na głowie by jednak do pracy chodzić, ja tak miałam, na dodatek zgłosiłam się i do nocnej inwentury by pokazać że mi zależy,z mężem mijaliśmy się często nie w domu nawet a pod blokiem, nie zareagowałam gdy mi odmówiono urlopu na żądanie, chora chodziłam do pracy a kiedy wzięłam L-4 (jelitówka) to i tak już wzięłi kogoś na moje miejsce.Problem największy polega jednak na tym że skutecznie oduczono mnie starania się w pracy o cokolwiek, bo skoro to nie daje rezultatów to po co ? Najlepsze jest jeszcze to jak rozmawiałam że mam nie brać urlopu zbyt często (zdarzyło się trzy razy) brałam urlop jak dzieciaki były chore by nie brać opieki, a jeśli jestem chora to lepiej bym wzięła zwolnienie, no to wzięłam i tak na tym wyszłam.
:devil:
Druga sprawa to myślę, że nie ma czegoś takiego jak zabezpieczenie przyszłości, jakiś gwarancji (np. studia, praca itd) - jedyne pewne nasze zabezpieczenie to Bóg, On jest gwarantem najlepszym i najpewniejszym. Owszem my mamy się starać tak jak możemy, wykorzystywać i rozwijać nasze talenty, zdolności, ale mamy mieć ufność w Bogu, że On się o nas troszczy, o naszą teraźniejszość, przyszłość itd. w każdym wymiarze naszego życia.