Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Ciąża pozamaciczna

124

Komentarz

  • edytowano październik 2014
    Savio, z tego co wiem, to trudne przypadki się opisuje wraz z dokumentacją i śle do biskupa lub do Watykanu - z prośbą o głos Kościoła - o ile jest oczywiście jakiś minimalny czas na ten ruch.
  • Ale gestoza to końcówka ciąży. W stanie skrajnym robi się cesarkę i ratuje wczesniaka, bez zabijania.
  • Taki cytat mam na razie:

    W sprawie "indykacji lekarskiej lub terapeutycznej" - by użyć tych
    określeń - wyraziliśmy już, Czcigodni Bracia, głębokie swoje współczucie
    dla takiej matki, której spełnieniu obowiązku naturalnego zagrażają
    choroby a nawet śmierć. Lecz jakiż kiedykolwiek przytoczyć można powód
    dla usprawiedliwienia zamierzonego zabójstwa niewinnego dziecięcia? A
    przecież o to tu chodzi. I czy ono godzi w życie matki, czy w życie
    dziecka, zawsze sprzeciwia się przykazaniu Bożemu i głosowi
    przyrodzonemu: "Nie zabijaj". Życie dziecięcia tak samo święte, jak życie matki.  

    Pius XI  Encyklice Casti connubii
  • edytowano październik 2014
    @MartynaN racja.
    Tak czy inaczej, na ile się wczytałam, zasada podwójnego skutku ma zastosowanie gdy jest realne zagrożenie życia matki, a nie przypuszczenie, że kiedyśtam takowe zagrożenie może nastąpić.


    BTW dzwoniłam dziś do Ciebie. W ważnej sprawie. :-)
  • Savia napisała:

    > Jak Klarciu mam poważnie traktować wpisy, skoro wygłoszone opinie ks. Adama Sekścińskiego i Ks. dr Antoni Bartoszek są identyczne w wersji kopiuj-wklej. Kto więc jest autorem tych słów, a kto plagiat popełnił? <


    Ja tekst podałam z notatki jaką sobie kiedyś zrobiłam.
    Nauka etyki katolickiej jest jedna - prawdopodobnie więc jeden ksiądz za drugim powtarza. Zwróć uwagę, że jest to prosta wypowiedź, a nie publikacja naukowa.

    Wiodącą jest zasada podwójnego skutku, podana na portalu Opoka.
    Na dany aspekt zdania mogą być różne - jednak do tego mamy właśnie etykę katolicką i teologów.

    Swiadectwo Doroty i jej męża było bardzo piękne i potrzebne.
    Zechciej jednak wziąć pod uwagę, iż ciąż pozamacicznych mamy wcale nie mało - nie bardzo jest możliwe w praktyce zapewnienie kobietom tak doskonałych warunków, jak miała Dot.

    Niejako na marginesie - oburzanie się na tych lekarzy, którzy czasami byli opryskliwi, jest nie na miejscu. Mieli powody, aby się denerwować, jak już wspomniałam, nie lubią zgonów na swoim oddziale, bo po ludzku mocno to przeżywają.
  • > czy u Dot byłoby ratowanie jej życia np. tydzień temu? Nie, byłoby domniemane ratowanie, byłaby odpowiedź na zagrożenie, które było w głowach lekarzy, a nie w realu. <

    Zasada jest prosta - w przypadku ciąży pozamacicznej mamy do czynienia z życiem dwojga istot ludzkich. Jest jednak wiadomym, że jeżeli maleństwo umiejscowi się poza jamą macicy: (w obrębie jajnika; w części bańkowej jajowodu; w cieśni jajowodu; w strzępkach jajowodu) nie ma szans przeżyć.
    Znikome szanse są, gdy ciąża rozwija się w jamie brzusznej.
    Oczywiście Bóg działa i może uczynić cud, ale byłby on tej samej miary, co wskrzeszenie osoby zmarłej.
    Zacytowałam fragment tekstu umieszczony na Opoka - tam omawiano przypadek nowotworu macicy - Kościół biorąc pod uwagę nieuniknioną śmierć maleństwa, w takich sytuacjach zezwala na usunięcie organu.
    W powyższym przypadku (nowotwór) przy zaawansowanej ciąży są spore szanse, że dziecko zdąży się urodzić - przy ciąży ektopowej, praktycznie takiej szansy nie ma.

    Przy ciąży Dot, również chodziło o ratowanie zagrożonego życia matki - owocem naszych modlitw i Bożym działaniem było to, iż wszystko skończyło się jednak szczęśliwie.

  • kitek napisała:

    o ile dobrze zrozumiałam to w przypadku ciąży jajowodowej jedynym moralnie dopuszczalnym sposobem ratowania jest usunięcie chirurgiczne jajowodu lub samego dziecka? <

    Moralnie dopuszczalne jest usunięcie tego fragmentu organu, w którym umiejscowiło się maleństwo*.
    Nie jest moralne zabicie dziecka wcześniej.
    To jest subtelna różnica, ale jednak.
    Zamiarem nie może być zabicie zarodka/embrionu - ratujemy matkę biorąc pod uwagę nieuniknioną śmierć maleństwa.

    *- nie mam wiadomości, jak by było, gdyby maleństwo umiejscowiło się w jamie brzusznej.

  • Cuda Boże występują, ale jednak z inspiracji Boga mamy również medycynę.
    W dawniejszych czasach, ciąże pozamaciczne kończyły się śmiercią matki, bo medycyna była na niższym poziomie wiedzy.
    Myślę, że w przywołanych przez Magdę sytuacjach, mogło chodzić o ciążę rozwijającą się w jamie brzusznej.
    Nie słyszałam o takim przypadku, moi znajomi lekarze także, wątpię, aby i prof. Chazan z tym się spotkał, że dało by się ocalić maleństwo, które uplasowało się w jajniku lub jajowodzie.

    Poza tym - prof. Chazan nie jest etykiem katolickim, wypowiada się we własnym imieniu, a nie Kościoła.

    Czym innym jest nadciśnienie płucne lub inne dolegliwości zagrażające zdrowiu matki, a czym innym zagrożenie jej życia.
    Sam nowotwór nie jest jeszcze podstawą do usunięcia ciąży, ale jak wyżej podałam, gdy jest to nowotwór macicy i jest możliwość usunięcia go wraz z tym organem, to się usuwa macicę nawet wtedy, gdy jest tam embrion.



  • W sprawie "indykacji lekarskiej lub terapeutycznej" - by użyć tych
    określeń - wyraziliśmy już, Czcigodni Bracia, głębokie swoje współczucie dla takiej matki, której spełnieniu obowiązku naturalnego zagrażają choroby a nawet śmierć. Lecz jakiż kiedykolwiek przytoczyć można powód dla usprawiedliwienia zamierzonego zabójstwa niewinnego dziecięcia? A przecież o to tu chodzi. I czy ono godzi w życie matki, czy w życie dziecka, zawsze sprzeciwia się przykazaniu Bożemu i głosowi przyrodzonemu: "Nie zabijaj". Życie dziecięcia tak samo święte, jak życie matki.  
    Pius XI  Encyklice Casti connubii

    ***

    1. W powyższym na pewno nie chodziło o ciąże pozamaciczne lub nowotwory możliwe do zoperowania, bo wtedy takich przypadków jeszcze nie znano.

    2. Współczesna etyka katolicka nie zaprzecza, że życie dziecka jest tak samo święte jak życie matki.

    3. Nie mówimy o zamierzonym zabójstwie dziecka - proszę jeszcze raz przeczytać uważnie, to co powyżej podałam.

    4. W czasach, gdy żył Pius XI, bywało, że lekarz musiał wybierać - ratować matkę, czy dziecko; tak było np. przy poprzecznym ułożeniu się maleństwa. Decyzję podejmował mąż.
  • Jest jednak wiadomym, że jeżeli maleństwo umiejscowi się poza jamą
    macicy: (w obrębie jajnika; w części bańkowej jajowodu; w cieśni
    jajowodu; w strzępkach jajowodu) nie ma szans przeżyć.

    --------------

    No włąśnie nie jest wiadome, bo znane są przypadki zejścia zarodka do macicy jak i znany jest przypadek ciąży zakończonej sukcesem. Może i więcej by takich było gdyby nie masowe abortowanie.

    Nie mówiąc o tym, że chyba 30% takich ciąć kończy się samoistnym poronieniem/obumarciem.

    Więc co tak naprawdę się wydarzy to wróżenie z fusów.








    Przy ciąży Dot, również chodziło o ratowanie zagrożonego życia matki -
    owocem naszych modlitw i Bożym działaniem było to, iż wszystko skończyło
    się jednak szczęśliwie.
    ---------------
    Znaczy - trzeba się modlić, a nie przyspieszać. Bóg najlepiej rozwiąże.







    Pius XI  Encyklice Casti connubii

    ***

    1. W powyższym na
    pewno nie chodziło o ciąże pozamaciczne lub nowotwory możliwe do
    zoperowania, bo wtedy takich przypadków jeszcze nie znano.
    --------------------

    To pokaż mi oficjalne nauczanie kościoła (a nie czyjąś interpretację) na powyższy temat.

    Dla mnie jest jednoznaczne, że nie można zabijać.

    Ks.Grefkowicz, czołowy polski egzorcysta, i kilku innych kapłanów zajmujących się kobietami w takim stanie jak była Dot, zakonnica - położna i wiele, wiele innych osób mówiło jednoznacznie: czekać, bo wszystko inne jest zamachem na życie dziecka. Bóg da rozwiązanie.

    I dał rozwiązanie. I z całego serca życzę kobietom i ich mężom by pokładali ufność w Bogu, by potem nie mieć wyrzutów sumienia, by żyć spokojnie...

    Pan Bóg wybacza zawsze,
    człowiek czasami,
    natura nigdy.


  • I wiesz Klarcia, usuwanie organu z dzidzią z odpowiednim wyprzedzeniem i argumentowanie to jako zasady podwójnego skutku, to jak u żydów siedzenie na baniaku z wodą w dorożce, bo szabat nie mogą ileś tam jechać, ale za to mogą pływać (tak praktykowali by nie złamać prawa!).
  • edytowano październik 2014
    O
    ile potrafię czytać ze zrozumieniem, to rozumiem że w zalinkowanym
    tekście wyraźnie mowa o tym, że etycznie wolno usunąć fragment organu
    lub całość, z dzieckiem w środku, dopiero wtedy kiedy wystąpi
    bezpośrednie zagrożenie życia matki. Wcześniejsze wycięcie jajowodu,
    zanim pęknie, już się do tego nie zalicza i traktowane jest jako
    aborcja.

    --------------

    Dziękuję @Ojejuju. :x
    Tak właśnie to rozumiem.
  • edytowano październik 2014
    Nie Savio, mi co prawda nie zdarzyło sie usunąć ciąży pozamacicznej ale nie wiem czy była bym w stanie świadomie leżeć cierpliwie tak jak Dot i czekać na śmierć nas obojga. Może bałabym się postawić lekarzom. Albo wyszłabym ze szpitala na żądanie i czekała na śmierć w domu. Miałam coś takiego  ale olałam straszenie, tylko, że wszystko sie póki co skończyło dobrze. Jednak z pewnością nie była by to decyzja świadoma i dojrzałej wiary. Dot to jest człowiek ponad większość z nas.
    Na pewno kobieta, która zgodzi się na usunięcie ciąży pozamacicznej, gdy ta ciąża nie ma szans przeżyć ( w otrzewnej, wątrobie, trzustce)  itd nie ma grzechu. Ale użycie leku celowo zabijającego zarodek, zygotę jest niedopuszczalne, po prostu trzeba czekać aż samo obumrze a jak się rozwija dalej to wcześniej je wyciągnąć , może cudem przeżyje w inkubatorze. Jeśli jnie to można sądzić , że było wadliwe i Bóg je zabrał.

  • Nie Savio
    ------
    Czego to "nie" dotyczy?




    Bo czy ja mowie gdziekolwiek o grzechu? Nigdzie nie stwierdzilam, ze to grzech, bo do niego potrzebne sa warunki, chocby swiadomosc czy dobrowolnosc czynu. Nie mniej, abstrachujac od kwestii grzechu, czyn zabicia dziecka zanim Pan Bog zdecyduje zawsze jest zly dlatego sumienie go wyrzuca.
  • Na pewno kobieta, która zgodzi się na usunięcie ciąży pozamacicznej, gdy ta ciąża nie ma szans przeżyć ( w otrzewnej, wątrobie, trzustce) itd nie ma grzechu.

    ---------
    Skad przeswiadczenie ze NA PEWNO ?
    Gdybym ja sie dopuscila takiego czynu to NA PEWNO mialabym grzech, co najmniej lekki, w zaleznosci od poziomu zastraszenia itp. Chociazby dlatego, ze mam swiadomosc.
  • Savia napisała:

    usuwanie organu z dzidzią z odpowiednim wyprzedzeniem i argumentowanie to jako zasady podwójnego skutku, to jak u żydów siedzenie na baniaku z wodą w dorożce, <

    Przekazuję oficjalne nauczanie Kościoła, nic ponad to.
    Dokumentu Kościoła (encyklika, adhortacja), gdzie było by to konkretnie omówione, nie ma.
    Jest teologia etyki katolickiej, spowiednictwo (przygotowanie diakonów do posługi w konfesjonale) i tam jest to omawiane.

    Ja osobiście bym wolała, aby kościół hierarchiczny w pierwszym rzędzie potępił pobieranie organów do transplantacji.
  • edytowano październik 2014
    Klarcia, to co zacytowalas to prawda, ale niepelna, jakby okrojona. Z jakiego ona dokumentu/podrecznika jest? Żeby było oficjalne nauczanie to musi mieć jakieś oficjalne źródło.

    Pytam o zrodlo, bo czasem oryginal odbiega od czyjejs interpretacji.

     Ojejuju cytowala pelna informacje.
  • Nie wiem z jakiego źródła, tak jest to nauczane na wykładach z etyki katolickiej.
    Nie wszystko mamy ujęte konkretnie w dokumentach Kościoła - nie mam teraz kontaktu z księżmi od etyki, gdybym miała podałabym Ci na jakiej podstawie jest opracowana zasada podwójnego skutku.
    Dziaiaj to ja się posługuję notatkami, które dawniej robiłam - nie mam możliwości kontaktu z wykładowcami seminaryjnymi.

    Powyższa zasada ie odnosi się zresztą tylko do ciąż, obejmuje szersze spektrum - m.in. np. dyspensę, która ślub zawarty w USC czyni sakramentalnym.
    Oczywiście nie wiem wszystkiego, ale jako osoba świecka wiadomości o prawie w Kościele mam spore, chyba nie mniejsze, aniżeli osoba wykształcona w Seminarium Duchowym.
  • Ja niestety przeszłam na własnej skórze to wszystko...historia jest długa i bolesna.
    Czuję wewnętrzną potrzebę, żeby to wszystko opisać, bo i na tym forum szukałam podpowiedzi jak postąpić, może i to komuś pomoże co napiszę.
    17 list zrobiłam test ciążowy - pozytywny. Już układaliśmy sobie z mężem, że nasz obecnie 5,5 m-czny synek akurat stanie na nogi, jak maleństwo się narodzi. Oczywiście radość, choć i trochę niepokoju, czy będę mogła nadal karmić małego(a karmiony wyłącznie piersią jeszcze), nosić itp.
    2 dni później - niewielkie krwawienie, poszłam do lekarza dla pewności. Był to już początek 6tyg. ciąży licząc od ostatniej miesiączki.
    Lekarz nie widział żadnego pęcherzyka w macicy więc powiedział, że albo jest za wcześnie, albo ciąża pozamaciczna i mam wykonać 2x beta HCG i zgłosić się do niego po 10 dniach. Coś natomiast w jajowodzie zauważył, ale kazał się nie przejmować na razie. Nie mogłam uwierzyć, że może być coś nie tak, ale z drugiej strony mój synek na tym etapie był już ślicznym 1,5cm pęcherzykiem, a wiem kiedy była owulacja, więc coś tu nie gra. Nie byłam niby w żadnej grupie ryzyka, więc wciąż miałam nadzieję, że będzie dobrze.
    Zaczęłam robić oznaczenia HCG co dwa dni, żeby wiedzieć coś szybciej, niestety wzrost nieprawidłowy, potem zatrzymanie...(585, 820, 800). Plamienie wciąż występowało. Wiedziałam już, że nie może być dobrze i trzeba się modlić o cud.
    Wiedziałam z czym się wiąże ciąża pozamaciczna, jakie decyzje przede mną będą, jak diagnoza się potwierdzi. Zaczęłam szukać odpowiedzi, co powinnam zrobić, dzwonić do lekarzy katolickich, lekarzy-księży, etyków itp. Pewien ginekolog z Oazy Rodzin po rozmowie tel. powiedział, że na pewno ciąża nie rozwija się prawidłowo i jest to zagrożenie mojego życia i do szpitala trzeba.
    Nie mogłam wytrzymać tej niepewności i po około tyg. od ostatniej wizyty poszłam do innego lekarza. Potwierdził. Na usg poza owalnym kształtem o średnicy 1,7cm prawdopodobnie w jajowodzie widział też krew w otrzewnej. Hcg wzrosło do 1445. Jakiś ból niezbyt silny po lewej str. Lekarz nie pozwolił mi jechać samochodem do domu, wybór albo ktoś mnie zawiezie do szpitala, albo wezwie karetkę. Nie potrafił mi dokładnie odpowiedzieć, gdzie ciąża jest umiejscowiona i czy zarodek żyje, mówił, że nie da się tego określić. W ogóle chyba zdziwiły go takie pytania.
    Mąż załatwił transport. Wróciliśmy jeszcze do domu, telefon do mamy, żeby przyjechała 360km jak najszybciej, żeby zająć się moim dzieciątkiem. Odczekaliśmy parę godzin, spakowałam wszystko i pojechaliśmy wieczorem razem z dzidzią do szpitala.
    Lekarz przyjmujący potwierdził, że wygląda na pozamaciczną i rano będzie decyzja. Zaczęłam mu mówić, że mam wątpliwości natury moralnej, że mam nadzieję, że ta krew w otrzewnej to poronienie trąbkowe i sytuacja się rozwiąże sama. Też rozmawiał ze mną jak z kosmitą, mówił, że też jest katolikiem, ale w tej sytuacji nie ma innego wyjścia. Że nawet to poronienie wiąże się z niebezpiecznym krwotokiem itp. Zbadali też hemoglobinę, spadek świadczący o jakimś krwawieniu wewnętrznym, ale na razie bez tragedii.
    Samotna noc w szpitalu, jakieś drgawki pewnie na tle nerwowym, obawa o to jak sobie bobas poradzi bez mamy, a jest w okresie ząbkowania i ławo z nim nie było ostatnio.
    Rano kolejne badanie już przez ordynatora, kolejne dyskusje. Hemoglobina jeszcze spada. Na usg nic nowego, ilość krwi w otrzewnej bez większych zmian, pobolewanie bez zmian, czasem przechodzi.
    I znów dyskusja, czy nie można poczekać na rozwój wydarzeń, uczepiłam się tego poronienia trąbkowego i samoistnego obumarcia. Wiedziałam, że w każdej chwili może pęknąć jajowód i dojść do krwotoku, ale miałam nadzieję, że Bóg rozwiąże tę sprawę nie karząc mi zabić własnego dziecka, bo tak to wówczas widziałam.
    Ponadto nikt nie mógł mi zagwarantować, że to nie jest ciąża brzuszna, choć to bardzo rzadkie przypadki, ale przecież z takich czasem dzieci przeżywały. Nikt nie mógł powiedzieć, czy jest zarodek, czy żyje itp. Pytałam, czy jakby się w trakcie laparoskopii okazało, że jest to ciąża brzuszna, to mogą ją pozostawić, usłyszałam, że nie. Lekarz też twierdził, że często rozwija się samo jajo płodowe, bez zarodka, nawet w macicy i też trzeba je wówczas usunąć.
    Dostałam ultimatum, albo wypisuję się ze szpitala, albo godzę się na ich sposób leczenia czyli laparoskopię, bo inaczej nie mogą mnie trzymać w szpitalu. Poprosiłam o wstrzymanie decyzji do następnego dnia, zrobienie jeszcze hcg i hemoglobiny.
    Tym sposobem zyskałam jeszcze jeden dzień na modlitwę, na rozmowy z lekarzami, księżmi, etykami i wszystkimi, kto mi przychodził do głowy.
    Miałam w pamięci wciąż ten fragment, który też przytoczyliście w dyskusji, że jedynym moralnie dopuszczalnym sposobem postępowania jest stosowanie metody wyczekiwania, bądź na samoistne obumarcie bądź na pęknięcie jajowodu. Tylko to wszystko ładnie wygląda w teorii, w praktyce nie jest możliwe pozostawanie pod stałą opieką lekarską i żaden lekarz, nawet taki który wiem, że stosuje się do zasad katolickich nie powiedział, że mam czekać na pęknięcie jajowodu. Tak twierdzą jedynie etycy. Wszyscy straszyli jak poważne mogą być konsekwencje, któryś mówił, że wypisanie się ze szpitala byłoby przegięciem w drugą stronę, bo narażam swoje życie.
    Pewien lekarz-ksiądz mówił, że to, że jest krew w otrzewnej i ból świadczy o tym, że nie jest dobrze i nie powinnam tak dosłownie brać książki mówiącej o etycznych aspektach ciąży pozamacicznej, tylko słuchać lekarza, którzy mnie prowadzi, bo na pewno on chce jak najlepiej i dla matki i dla dziecka, którego w tej sytuacji nie można uratować.
    Pani hematolog również mówiła, że krwotok wewnętrzny pociąga za sobą poważne powikłania związane np. z krzepliwością i in. i jak w swojej praktyce, jeśli ktoś jest chory na białaczkę w ciąży to sugeruje donoszenie ciąży a potem leczenie, ale w tej sytuacji powinnam ratować siebie.


  • Po kolejnej nocy w szpitalu wynik hcg spadł do 1260, a hemoglobina się poprawiła. Wydawało mi się, że jest szansa na samoistne poronienie, więc mimo niewielkich zawrotów głowy, i poczucia, że coś się dzieje po lewej stronie, wypisałam się 'na własne życzenie' ze szpitala. Oczywiście wszyscy byli przeciwni, rodzina martwiąc się o mnie, też sugerowała żebym myślała też o moim małym synku i że muszę żyć dla niego, ale wspierali mnie, bez względu na decyzję. Jedynie mąż rozumiał moje argumenty i rozterki i pomógł przejść przez to piekło decyzyjne.
    Nie potrafiłam się zgodzić na zabieg, wyobrażałam sobie spotkanie z tą małą duszyczką w Niebie i co ja bym jej powiedziała, dlaczego nie walczyłam o nią...
    Wróciłam do domu, mogłam wreszcie przytulić i nakarmić synka.
    Myślałam, że będzie już dobrze, że hcg będzie już spadać, czyli przestanie rosnąć ten pęcherzyk czy zarodek, a tym samym zmniejszy się ryzyko krwotoku. A jak ma pęknąć, to pęknie. W końcu tyle ludzi modliło się za nas...
    Następnego dnia znaczący wzrost hcg (2300)- załamka. Nie mogłam więc być sama, ani przez chwilę, bo mogło się coś wydarzyć.
    Jakiś ból po lewej stronie znów, ale uznałam, że to nie może być pęknięcie jajowodu, bo to podobno jest coś nie do wytrzymania. Czasem coś w ramieniu, jakiś zawrót głowy, ale skąd mam wiedzieć, czy to już krwotok jakiś, jak nigdy nie miałam. Czułam się jak na bombie zegarowej, którą jest moje dziecko.
    Miałam jeszcze umówioną kolejną wizytę u ginekolog, która na pewno jest pro-life. Mówiła, że przypadki poronienia trąbkowego zdarzają się dość rzadko, że miała przypadki, że jak otwierali dziewczyny to już w brzuchu były 2l krwi, czyli prawie połowa tego, co człowiek ma, i ledwo odratowali oraz że miała też przypadek dziewczyny, która po pozostawionej takiej ciąży obumarłej miała przerzuty tkanek trofoblastycznych (czyli tych tworzących otoczkę zarodka) w każdym organie...i żebym się nie upierała. Dała namiary do lekarza, który zrobi porządne usg i powie mi coś o obecności zarodka.
    Lekarz ten po badaniu, powiedział, ze zarodka nie ma, że nie ma szans się rozwinąć, że wygląda jakby rozwój zatrzymał się na 4tyg., że to nawet nie wygląda jak pęcherzyk, krew w otrzewnej jest, ale nie za dużo. Wymiary zmiany 18x40mm. I że do szpitala jutro, bo nie można tak tego zostawić. Jeszcze tego wieczoru byłam u jednego lekarza, ten to już w ogóle mnie opieprzył, że ktoś mi wodę z mózgu zrobił i mam się nie zastawiać, bo muszę być zdrowa i mieć jeszcze dzieci.
    Był to początek 8tyg.
    W nocy pojawił się silny ból, nie wiedziałam czy to już krwotok czy nie, już miałam mówić mężowi, żeby po karetkę dzwonił, ale trochę odczekałam,ból zmniejszył się i udało się zasnąć. Hcg znów wzrosło do 2650.
    Następnego dnia, w swoje 31 urodziny pojechałam do szpitala, tym razem innego, ale sposób postępowania taki sam - laparoskopia. Uznałam, że już nic dobrego nie może z tego być, że nigdy nie mogę być do końca pewna, czy już tam coś nie pękło i powoli się krew sączy, za dużo było niepokojących objawów, nie mogłam już dłużej tak żyć, bo myślałam że zwariuję. No i w tym momencie wyglądało na to, że nie wiadomo, czy jest w ogóle sens się poświęcać, bo zarodka nie ma, możliwe, że jeśli była tam duszyczka to dawno już jej nie ma, bo mogą się rozrastać same komórki trofoblastyczne.
    Przestałam walczyć, jeszcze tego samego wieczoru wykonano laparoskopię. Usunięto cały jajowód, nie był do uratowania, została jego cieniutka rozciągnięta warstewka, krew otrzewnej musiała pochodzić już z jakiegoś pęknięcia. W samym jajowodzie nie było widać żadnej przyczyny, żadnych zrostów, po prostu tak mi się trafiło.
    Następnego dnia wróciłam do domu, fizycznie ciężko, wszystko boli i po narkozie i po samej operacji, nie mogłam się małym zajmować sama. A psychicznie...czuję się wypalona tym wszystkim. Pewnie gdybym od razu się zgodziła, jajowód można by uratować, mielibyśmy większe szanse na kolejne dzieci, ale i na kolejne takie przypadki. No i musiałabym żyć z jeszcze większą niepewnością i poczuciem, że nic nie zrobiłam.
    Nie wyobrażam sobie przechodzić to wszystko jeszcze raz.
    Ponad 2-tygodniowy horror, morze łez i pewnie dopiero po śmierci dowiem się czy dobrze postąpiłam i po co było to wszystko.
  • @Edka to bardzo trudne doświadczenia, o których piszesz...

    Nie wiem czy widziałaś ten wątek: http://wielodzietni.org/discussion/26135/dot-i-jej-maz-wiary-ustrzegli-a-dziecie-juz-w-niebie/p1
  • @Dot wołam Cię!
  • Strasznie mi przykro :(
    +
  • Bardzo mi przykro :( +
    Dziękuję za Twoje świadectwo, a postawa lekarzy jest przerażająca :(
  • wspieram teraz + choć to co przeżyliście już było. Trzymaj się!
  • @uJa

    dziękuję.

    Za Was @Edka +++
  • @Edka skoro miałaś wewnętrzne sączenie/krwawienie, tzn. że pewnie dziecko już nie żyło.
    Na pewno spogląda z Góry na Ciebie i chce powiedzieć "Nie martw się Mamo, teraz ja się będę Wami Stąd opiekował :)"

    A jak usunęli jeden jajowód, to jest jeszcze drugi, czyli jeśli dobrze pamiętam biologię, to co dwa miesiące tym razem macie szansę na potomstwo.
  • @Edka dziękuję za to świadectwo!
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.