Pewnie wielu z was slyszalo juz o zabiciu przez odizolowane plemie amerykanskiego misjonarza:
https://wiadomosci.wp.pl/indie-john-allen-chau-zostal-zamordowany-przez-odizolowane-plemie-na-sentinelu-polnocnym-6319659827439233aJednym z powodow zakazu zblizania sie do ich wyspy jest to, ze mogliby latwo zarazic sie chorobami, na ktore nie maja odpornosci, a ktore moglyby sie dla nich okazac smiertelne, tak jak w przeszlosci mialo to miejsce po "odkryciu" Ameryk. Inna przyczyna jest to, ze podobne plemiona z okolicznych wysp, po kontakcie z "cywilizacja" staly sie czesto miejscami swoistych ludzkich safari.
Musze przyznac, ze mam mieszane uczucia w temacie - z jednej strony oczywiscie szkoda chlopaka, z drugiej - podjal dzialania ryzykowne dla siebie i dla mieszkancow wyspy.
Zastanawia mnie wasze zdanie w temacie. Czy mozna go uwazac za swietego, czy raczej za glupca? Czym rozni sie on od misjonarzy pierwszych wiekow? I ostatecznie - co jest prawdziwym dobrem dla tych ludzi - izolacja, czy Dobra Nowina? Jesli to drugie, to czy my sami mamy obowiazek wyszukiwac takie (o ile jeszcze jakies istnieja) plemiona i jechac do nich na misje?
Edit: przepraszam za brak polskich znakow.
Komentarz
A czy nie lepiej było by puścić tam drona i przekazać i maly smartfon albo mały telewizorek z filmem o współczesnym świecie ?
Siłą nawracać?
Strachem ich brać?
Swego czasu Jan Paweł II przepraszał za to w jaki sposób misjonarze próbowali nawracać rdzennych Indian.
Właśnie! Niechby nawracał w Europie. W Marsylii na przykład.