2 kwietnia 2005 (sobota) roku mieliśmy umówione "jajeczko" naszej Zatoki z ks Piotrem Pawlukiewiczem. Ciasta napieczone i te sprawy. Po południu ksiądz powiedział, że z uwagi na sytuację w Watykanie nie będziemy świętować tylko spotkamy się na modlitwie i żeby ciast nie przywozić.
Spotkaliśmy się, nastrój był bardzo ponury. Ciasta miałam w bagażniku.
Po spotkaniu odwoziłam kolegę do Otwocka, kolega miał złamaną nogę. Pojechałam weszłam, ciasta zostawiałam jego babci, pogadaliśmy, wyjechałam po 21ej. Na ślimaku Mostu Łazienkowskiego kolega zadzwonił, że papież umarł... Dokładnie pamiętam na którym zjeździe otrzymałam tę wiadomość. Wróciłam do domu, chyba do 2 w nocy gadałam z tym kolegą na gg i modliliśmy się. Za 2 tygodnie umówiliśmy się na naprawę komputera u mnie w domu.
Dziś ten kolega jest moim mężem:-) Dwa tygodnie później, przy tej naprawie komputera zostaliśmy parą. JP II chyba maczał w tym palce;-) Tych dat nigdy nie zapomnę.
Dziś 15 lat później x Piotr nie żyje i wierzę że teraz razem wstawiają się za nami u Pana.
To akurat nie ma związku z samą śmiercią JPII, ale miałam takie ciekawe doświadczenie z jedną z jego myśli - w stylu proroctwa. Wracała do mnie kilka razy różnymi drogami i towarzyszy mi od kilku lat. I już wypełniła się w połowie. Zaskakująco ze wszech miar dla mnie się wypełniła...
Komentarz
Tych dat nigdy nie zapomnę.
+++