Dzisiaj, w Carlsbergu świętowaliśmy moje jutrzejsze imieniny. Oprócz innych prezentów, ksiądz zafundował mi Mszę św. Ponieważ mieliśmy Swięto Niepodległości, to miałam czterech księży w koncelebrze.
Modliliśmy się Trzecią Modlitwą Eucharystyczną, komunia św. była pod dwiema postaciami.
Później była Agapa (ponad 20 os.) - radowaliśmy się swoją wzajemną obecnością, powspominaliśmy trochę stare dzieje. Jeżeli dożyję, to w roku 2016 stuknie trzydziestka, gdy trafiłam do ośrodka.
Mówcie sobie co chcecie, ale bardzo sobie cenię wartość wspólnoty - sądzę, że wątpię, aby powyższe było możliwe, gdybym poprzestała na wspólnocie parafialnej.
Komentarz
W powyższym szczególnie mocno wybrzmiała trzecia zwrotka:
Dziś, gdy ataki są od kul groźniejsze,
– niech nam ojcowska łaska Twoja sprzyja
– w obronie wiary stanie każde serce
– drogę zwycięstwa wskaże nam Maryja.
I pozdrów od nas Carlsberg!
Klarcia widzi wspaniałe owoce SV II.
Dzięki wspólnocie w Carlsbergu mogłam POZNAC Jezusa i zawierzyć Bogu swoje życie.
Podobnych mi (może nie aż tak ekstremalnych) było bardzo dużo osób.
Mówiłam/pisałam już o tym, ale powtórzę - dzięki posłudze wspólnoty carlsberskiej zrodziły się trzy powołania kapłańskie.
Młodzi ludzie formowani na Oazach (zachowali dziewictwo) wstąpili w związki małżeńskie; dzisiaj mają po kilkoro dzieci, dla których sami prowadzą rekolekcje oazowe.
Ja wiem, że w każdej perturbacji życiowej mogę liczyć na pomoc "moich" księży, zarówno na płaszczyźnie duchowej, jak i tej zwykłej, codziennej.
W razie potrzeby, praktycznie każdego dnia, mogę mieć Mszę św. w swojej intencji; chyba, że w ośrodku jest tylko jeden ksiądz i już ma intencję na ten dzień, to musiałabym poczekać na następną Mszę.
Jednak, gdy moja córka miała poważny wypadek i jej życie było bardzo zagrożone, ksiądz wyszedł celebrować Eucharystię w intencji jej ocalenia, mimo tego, że już tego dnia Mszę św. celebrował.
Gdy zabrali małą do kliniki specjalistycznej, natychmiast pojechaliśmy do ośrodka - ks. Franciszek przysłał po nas księdza z samochodem, bo wtedy nie mieliśmy auta. Ks. Franciszek był w stałym kontakcie z lekarzami (my znaliśmy jeszcze wtedy j. niemiecki słabo), któryś z księży jeździł z nami co dziennie do kliniki (50 km. w jedną stronę); przez cały czas wspólnota intensywnie modliła się w intencji naszej córeczki.
/Klarcia modliła się słabiutko, bo wtedy dopiero Boga poznawała, jej ówczesny mąż był niewierzący/
W carlsberskiej kaplicy była I Komunia św. mojej córeczki, a po wielu latach chrzest jej synka, tam też jest planowany sakrament małżeństwa mojej dorosłej już córki.
Slub kościelny z Myszatym zawieraliśmy w Katowicach, w kaplicy Miłosierdzia Bożego, w domu ks. prałata Bolczyka; w apartamentach księdza spędziliśmy naszą noc poślubną.
W ceremoni uczestniczyło dwóch księży: moderator generalny, ks. Adam Wodarczyk i moderator na zagranicę, ks. Jacek Herma. Z Carlsberga przyjechały cztery osoby: ks. Herma, i trzy panie z Diakonii stałej, w tym organistka Gizela Skop, to ona uświetniła swoją grą na organach naszą uroczystość.
Do południa była Eucharystia - siostra męża (70 l.) powiedziała, że tak pięknej Mszy św. to ona w życiu nie widziała jeszcze.
O godz. 18 były Nieszpory, w które został wpleciony sakrament małżeństwa. Takiego ślubu jeszcze w Kościele nie było i chyba nie będzie. Zazwyczaj ślub jest podczas Mszy św., albo jako samodzielna uroczystość.
Wiem też, że zarówno ja, jak i Myszaty będziemy mieli piękną uroczystość pogrzebową, w Krościenku nad Dunajcem - jeżeli ks. Jacek nas przeżyje, to on pogrzeb będzie prowadził.
***
Co jeszcze?
Pod koniec lat 80 (dokładnej daty nie pamiętam), opiekowałam się umierającym, starszym panem, ok. 30 km od Carlsberga. Ks. Jacek był wtedy na parafii niemieckiej, 100 km. od nas. Gdy zadzwoniłam do niego, przyjechał natychmiast i wyspowiadał chorego, ten pan u spowiedzi nie był prawie 40 lat. Następnego dnia ksiądz przyjechał z Sakramentem Chorych; kolejnego już była agonia - siedziałam przy chorym cały czas, psychicznie wspierała mnie w tym jedna z dziewcząt z Carlsberga (byłyśmy w kontakcie telefonicznym), pod wieczór drzwi się otwierają i wchodzi ks. Jacek z Basią. Przyjechali pomodlić się przy umierającym Nieszporami, ksiądz udzielił pacjentowi odpust całkowity.
Ten pan był przytomny, chwilami tylko przysypiał.
Do dzisiaj pamiętam tamtą rozmowę:
Klarcia - Jacku ty wyjeżdżasz gdzieś? - bo bym chciała żebyś poprowadził pogrzeb.
Ks. Jacek - przy nim będziesz to uzgadniała?
Chory otwierając oczy, odzywa się - tak, bardzo bym prosił, żeby to ksiądz zrobił mi pogrzeb.
Ks. Jacek musiał wyjechać, zwłoki kilka dni poczekały w lodówce na jego powrót.
Po uroczystości pogrzebowej, w tamtejszym kościele ks. Jacek celebrował Eucharystię; ze względu na wdowę i obecną na uroczystości Polonię, założył czarny ornat. Klarcia skomentowała to - wyglądasz jak żuk.
***
Czy wszystko opisane powyżej, było by możliwe w czasach przedsoborowych? Sądzę, że wątpię.
PS: Za życzenia bardzo dziękuję.
Mnie chodzi o to, co było w latach 1945-1960.
Poza tym - sądzę, że wątpię aby w tamtych czasach ksiądz pomagał mi np. w przeprowadzce i w wielu innych sprawach, gdy samotnie żyłam.
Wspólnoty życia konsekrowanego i Instytuty świeckie - II Soborowi zawdzięczamy.
Bractwa to chyba były dla ludzi wierzących, a nie takich co sł na bakier z Bogiem i Kościołem - czy?
Wspólnota to klawa sprawa jest.
Nie tylko nie ma apetytu, ale mówi, że nie czuje smaku potraw.
Poza tym, wygląda mi na głęboką depresję. W czwartek zrobię mu badania krwi na poziom serotoniny kasa nie płaci, trzeba prywatnie - jak będzie niski, to powiem, że mają mi przepisać dla niego zastrzyki.
Jeżeli będzie w normie - to nie wiem co robić.
Przyczyną jego dolegliwości jest bardzo niski cholesterol i stanowcze braki witaminy D.
Spotkaliśmy się wczoraj. Po raz kolejny doceniłam wartość wspólnoty. Nie chodzi tylko o samo spotkanie, ale duchowe klimaty.