No i się zgodziłeś z ks. Blachnickim Domowy Kościół moim zdaniem jest duszpasterstwem małżeństw sakramentalnych.
Siłą rzeczy są tam elementy dla rodzin, bo małżeństwa mają dzieci. Ale formuje się małżonków, nie rodzinę. Spotkania są w założeniu bez dzieci. Część rekolekcji również.
Nie zgadzam się z tym: "Dobre i kochające się małżeństwa (albo będące takimi przez dłuższy czas) mają więcej dzieci aniżeli te, gdzie pomiędzy małżonkami dobrze się nie dzieje" Jak sam stwierdziłeś w innej dyskusji jak ktoś nie ma co do gara włożyć to o dzieciach nie myśli. Ja nie wiem gdzie Kościół napomina wiernych że rodzicielstwo jest wskazane. U nas w Kościele conajwyzej jakieś filozoficzne rozprawki przeciw aborcji które mało kto rozumie. Tematu posiadania dzieci nikt nie rusza, może dlatego że proboszcz zaliczył w tym temacie wtopę. A u nas jeszcze ludzie liczą się ze zdaniem księży .
Masz rację, rozumiał to śp. abp Henryk Hoser, który tworzył korpus małżeństw, przygotowanych do prowadzenia poradni parafialnych i pomocy innym małżeństwom. Sam uczestniczyłem z żoną przez rok w takim kursie, razem z @Aneczka08 i jej mężem. Potem jednak nastąpiły zmiany personalne i projekt nie został zrealizowany w pierwotnym kształcie.
Ale jest też organizowana przez Opus Dei Akademia Familijna, która prowadzi kurs o rozwoju miłości małżeńskiej. Myślę, że jak się poszuka, to są różne propozycje.
Dokładnie tak. Sam już od dłuższego czasu próbuje pokazać wielodzietnym, jak wielkim są skarbem i jak wielka dzieje się szkoda, kiedy chowają się przed światem. No, ale powiedzmy szczerze, że większych sukcesów w tym przekonywaniu nie odnotowałem. Woleli już założyć drugie forum, aby mnie więcej nie słuchać
Jejku gdybym nie miała dzieci i to piątki obecnie na pokładzie, tylko np dwoje to w ostatnim czasie wystawiłabym mężowi walizki za drzwi a on mnie. W sumie tylko to, że mamy dzieci i obydwoje czujemy się za nie odpowiedzialni sprawiło, że postanowiliśmy się dogadać. Bo obydwoje nie wyobrażamy sobie tego, że moglibyśmy być takimi egoistami i myśleć jedynie o swoim komforcie. I rozumiem że ktoś upatruje sobie ratunku i rozwoju we wspólnocie. Albo w warsztatach. Myśmy byli kilka lat w DK i wszystko stanęło przez to na głowie i tak stało 15 lat. Później weszliśmy w kręgi tradycjonalistów i OD ( to ostatnie całkiem lajtowo) i dalej w niczym to nie pomogło. Pomógł tylko kryzys, życzliwi ludzie wokół a przede wszystkim dzieci i nasz do nich stosunek. Życzliwi ludzie to też tacy którym dawno temu rozpadły się rodziny.
Myśmy byli kilka lat w DK i wszystko stanęło przez to na głowie i tak stało 15 lat. Później weszliśmy w kręgi tradycjonalistów i OD ( to ostatnie całkiem lajtowo) i dalej w niczym to nie pomogło.
To interesujące, co piszesz. Możesz sprecyzować, co to znaczy, że "stanęło na głowie"? I jeszcze pytanie: a czy fakt bycia we wspólnotach nie ma/miał związku z Waszym poczuciem odpowiedzialności i brakiem egoizmu (egoizm="moje szczęście ważniejsze niż dzieci")?
@Ata Myślę że wiele spraw było z naszej strony na wyrost. Zbyt mało się znaliśmy. I zamiast skupiać się na poznawaniu siebie skupiliśmy się na realizowaniu zobowiązań różnorakich. Słuchaliśmy innych zamiast siebie nawzajem. Patrzyliśmy na to jak powinno być a nie na tym jak było i każde z nas brało za dużo na siebie. Ergo nie nauczyliśmy się razem ciągnąć życiowego wózka tylko mieć do siebie oczekiwania których żadne nie mogło spełnić. Dzieci zawsze były z nami na spotkaniach, ponieważ wszyscy w kręgu mieli małe dzieci i po prostu inaczej się nie dało. Tak że kosztem dzieci nigdy się to nie odbywało.
Ergo nie nauczyliśmy się razem ciągnąć życiowego wózka tylko mieć do siebie oczekiwania których żadne nie mogło spełnić.
Czyli dokładnie odwrotnie niż jest w założeniach DK. Istotą zobowiązań jest zbliżenie małżonków do siebie i jednocześnie ich relacji z Bogiem. Nie bez powodu się żartuje, że dobry dialog powinien się kończyć w łóżku. Aby małżonkowie mogli dbać o równe postępy w zbliżaniu się do Boga, muszą się dobrze poznawać i spędzać ze sobą odpowiednio dużo czasu. Stąd istnienie diakonii wychowawczej i zachęta aby organizować dla dzieci opiekę podczas spotkań kręgów czy dialogów. Nie da się budować jedności małżeńskiej jeżeli rozdzielamy czas tylko między dzieci i obowiązki, a tylko w takiej jedności możemy zbudować poprawną relację z Bogiem. Mówi się że każdy jest odpowiedzialny za zbawienie swojego współmałżonka.
„ Skądże bowiem wiesz, żono, czy męża zbawisz ? Albo skąd wiesz, mężu, czy żonę zbawisz?” 1 Kor 7, 16
Tak samo jak nie wiesz czy siebie zbawiasz, ale starać się powinieneś. Tak samo powinieneś się starać o zbawienie swojej żony. W końcu jesteście jednym ciałem.
No całe to staranie mnie nie przekonuje. Mam w sobie potrzebę poznawania Boga. Potrzebę modlitwy. Jeśli nie pójdę za długo do spowiedzi to mnie sumienie gniecie itd. Nie wiem czemu mam się rozwijać w drodze do Boga na równym poziomie z mężem. Nie sądzę nawet że jest to możliwe. Mamy często zupełnie odmienne myślenie na wiele tematów i nie bardzo rozumiem jak byłoby to możliwe? Miałabym czekać na niego aż dojrzeje duchowo kosztem swojego rozwoju? Czy też ciągnąć go za uszy? I vice versa? Nie czuję odpowiedzialność za męża w jego rozwoju duchowym. Mogę mu zwrócić uwagę że dawno nie był do spowiedzi np ale jeśli on nie chodzi to mam mu tłumaczyć postawy katolicyzmu? Takie jest założenie? Mimo wszystko dzis uwazam że jesteśmy po prostu dwojgiem obcych ludzi którzy postanowili ze sobą spędzić życie i poprosili Boga o błogosławieństwo. Wymaga to kompromisów i rozmowy ale osobista relacja z Bogiem jest moją prywatną sprawą i nie jestem stanie jej nikomu wytłumaczyć nawet mężowi. Wydaje mi się, może błędnie że ta mityczna jedność jest tylko mitem. Że bycie jednym ciałem nie oznacza odpowiedzialności za zrównoważony rozwój w wierze tylko wspólne życie i dbanie o siebie nawzajem. O tą drugą osobę w związku jak o siebie a czasem nawet bardziej.
A co jeśli mąż czy żona straci wiarę? Też odpowiedzialna za to jest druga połówka? Trochę mi się to kłóci z rzeczywistością. Nie da się za.kogos ani wierzyć ani dokonywać.innych wyborów. Sądzeni po śmierci będziemy osobno a nie jako jedno ciało
Serio? A na jakiej zasadzie? A jak jedno z małżonków jest niewierzące? I nie nawróci się do śmierci? A jeśli jedno niewierzące się nawróci w trakcie małżeństwa na drugie nie? I uważacie że wina utraty wiaty leży pół na pół? I tak.kosciol naucza czy tylko ks Poawulkiewicz? Trochę mi to herezją śmierdzi. I trochę naiwnością.
Myślę że na zasadzie że małżeństwo to powołanie do kroczenia wspólną a nie samotną drogą do zbawienia. Bo inaczej po co by było. Pawlukiewicz powiedział to nie jako doktrynę ale raczej aby pomóc małżeństwom i dać im nadzieję. Jeśli ktoś dba tylko o własne zbawienia to nie tylko małżonek nie będzie zbawiony ale i on sam (przez grzech pychy) .
Nie wiem czemu mam się rozwijać w drodze do Boga na równym poziomie z mężem.
Bo inaczej oddalasz się męża. Na I rekolekcjach OR powinnaś mieć to dokładnie omówione.
No nie uważam tak. Jestem bliżej męża od kiedy chadzamy razem w różne miejsca i rozmawiamy. Bez względu na to czy się modlimy wtedy czy siedzimy w knajpie. Poza tym to jest niemożliwe. Poznaliśmy się będąc na zupełnie innych poziomach wiary, intelektu i możliwości. Moim zdaniem wcale w małżeństwie nie chodzi o to żeby być identycznymi w rozwoju i na dokładnie takim samym poziomie. To by było strasznie nudne dla mnie osobiście.
Nie wiem czy byś zrezygnowała, ale na pewno oszczędziłoby Tobie wiele nieporozumień i wyjaśniło wiele niejasności. Z doświadczenia powiem, że małżeństwa w których wiara małżonków mocno odbiegała od siebie, zazwyczaj rozpadały się. Chociaż znam wyjątki. Nie powinniśmy jednak budować naszego życia na oczekiwaniu, że jest się wyjątkiem.
Różnie bywa z tą modlitwą. Często jedno lub oboje małżonków jest zaburzonych psychicznie. Zamiast poddać się leczeniu to pogrążają w modlitwie. Brak efektów pogłębia frustrację. Nie neguję możliwości cudownego uzdrowienia psychiki, jednakże lepsze efekty uzyskuje się łącząc terapię z modlitwą.
Komentarz
Siłą rzeczy są tam elementy dla rodzin, bo małżeństwa mają dzieci. Ale formuje się małżonków, nie rodzinę. Spotkania są w założeniu bez dzieci. Część rekolekcji również.
Jak sam stwierdziłeś w innej dyskusji jak ktoś nie ma co do gara włożyć to o dzieciach nie myśli.
Ja nie wiem gdzie Kościół napomina wiernych że rodzicielstwo jest wskazane. U nas w Kościele conajwyzej jakieś filozoficzne rozprawki przeciw aborcji które mało kto rozumie. Tematu posiadania dzieci nikt nie rusza, może dlatego że proboszcz zaliczył w tym temacie wtopę. A u nas jeszcze ludzie liczą się ze zdaniem księży .
Masz rację, rozumiał to śp. abp Henryk Hoser, który tworzył korpus małżeństw, przygotowanych do prowadzenia poradni parafialnych i pomocy innym małżeństwom. Sam uczestniczyłem z żoną przez rok w takim kursie, razem z @Aneczka08 i jej mężem. Potem jednak nastąpiły zmiany personalne i projekt nie został zrealizowany w pierwotnym kształcie.
Ale jest też organizowana przez Opus Dei Akademia Familijna, która prowadzi kurs o rozwoju miłości małżeńskiej. Myślę, że jak się poszuka, to są różne propozycje.
Ostatnio znów podłamały mnie rozwody znajomych wielo i nie-wielo:(
W sumie tylko to, że mamy dzieci i obydwoje czujemy się za nie odpowiedzialni sprawiło, że postanowiliśmy się dogadać. Bo obydwoje nie wyobrażamy sobie tego, że moglibyśmy być takimi egoistami i myśleć jedynie o swoim komforcie.
I rozumiem że ktoś upatruje sobie ratunku i rozwoju we wspólnocie. Albo w warsztatach.
Myśmy byli kilka lat w DK i wszystko stanęło przez to na głowie i tak stało 15 lat. Później weszliśmy w kręgi tradycjonalistów i OD ( to ostatnie całkiem lajtowo) i dalej w niczym to nie pomogło.
Pomógł tylko kryzys, życzliwi ludzie wokół a przede wszystkim dzieci i nasz do nich stosunek.
Życzliwi ludzie to też tacy którym dawno temu rozpadły się rodziny.
I jeszcze pytanie: a czy fakt bycia we wspólnotach nie ma/miał związku z Waszym poczuciem odpowiedzialności i brakiem egoizmu (egoizm="moje szczęście ważniejsze niż dzieci")?
Dzieci zawsze były z nami na spotkaniach, ponieważ wszyscy w kręgu mieli małe dzieci i po prostu inaczej się nie dało. Tak że kosztem dzieci nigdy się to nie odbywało.
Pierwszy raz słyszę tę rewelację (na szczęście).
Jak już napisano, jest to np. DK, które jest adresowane do małżonków.
Dzieci są w nim jedynie dlatego, że nie da się ich "usunąć" z życia małżonków.
Nie zgaduję, tylko wiem.
https://spotkaniamalzenskie.pl/
lub:
https://end.org.pl/
Tak samo jak nie wiesz czy siebie zbawiasz, ale starać się powinieneś. Tak samo powinieneś się starać o zbawienie swojej żony. W końcu jesteście jednym ciałem.
Nie wiem czemu mam się rozwijać w drodze do Boga na równym poziomie z mężem. Nie sądzę nawet że jest to możliwe. Mamy często zupełnie odmienne myślenie na wiele tematów i nie bardzo rozumiem jak byłoby to możliwe?
Miałabym czekać na niego aż dojrzeje duchowo kosztem swojego rozwoju? Czy też ciągnąć go za uszy? I vice versa?
Nie czuję odpowiedzialność za męża w jego rozwoju duchowym. Mogę mu zwrócić uwagę że dawno nie był do spowiedzi np ale jeśli on nie chodzi to mam mu tłumaczyć postawy katolicyzmu? Takie jest założenie? Mimo wszystko dzis uwazam że jesteśmy po prostu dwojgiem obcych ludzi którzy postanowili ze sobą spędzić życie i poprosili Boga o błogosławieństwo. Wymaga to kompromisów i rozmowy ale osobista relacja z Bogiem jest moją prywatną sprawą i nie jestem stanie jej nikomu wytłumaczyć nawet mężowi.
Wydaje mi się, może błędnie że ta mityczna jedność jest tylko mitem.
Że bycie jednym ciałem nie oznacza odpowiedzialności za zrównoważony rozwój w wierze tylko wspólne życie i dbanie o siebie nawzajem. O tą drugą osobę w związku jak o siebie a czasem nawet bardziej.
Nie da się za.kogos ani wierzyć ani dokonywać.innych wyborów.
Sądzeni po śmierci będziemy osobno a nie jako jedno ciało
I tak.kosciol naucza czy tylko ks Poawulkiewicz?
Trochę mi to herezją śmierdzi.
I trochę naiwnością.