Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!
mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Roman Kochnowski, politolog i niemcoznawca.
Mity uniemożliwiają nam prowadzenie własnej polityki historycznej?
Mity są szkodliwe. Proszę zauważyć,
jak szaloną dyskusję wywołał film poświęcony obronie Westerplatte, w
którym próbowano odbrązowić postać majora Sucharskiego. Obydwie strony
sporu podeszły do tematu bardzo emocjonalne. Można przecież wskazać, że
film prezentował różne perspektywy: majora Sucharskiego, wojskowego
starej daty, który uważał, że skoro miał się bronić 12 godzin, to rozkaz
wykonał; oraz komandora Dąbrowskiego, który prezentował postawę
romantyczną. Nie ma nic złego, kiedy pozostawia się możliwość oceny
poszczególnych postaw.
Czymś złym jest natomiast, kiedy
historyk wytykając błędy w relacjach polsko-niemieckich w roku 1939,
jest obrzucany inwektywami. Poglądy podobne do prezentowanych przez
Piotr Zychowicza prezentował Paweł Wieczorkiewicz. Poddawanie
określonych posunięć historycznych pod dyskusję nie powinno spotykać się
z kalumniami, a z rzeczowymi argumentami. Przedłuża to egzystencję
takich szkodliwych mitów. Obyśmy więcej nie znaleźli się w sytuacji, w
której uwierzymy w gwarancje bez pokrycia, pięknie brzmiące deklaracje
bez faktycznego znaczenia – jak nasi przodkowie w roku 1939.
Dyskusja nad książką Piotra Zychowicza pokazuje, że w dużej mierze polską prawicą rządzą takie właśnie polityczne mity.
Po części niestety tak jest. Mówiąc
dosadnie, jeśli panna wybiera się w prowokującym stroju wieczorową porą
do parku, to naraża się na niemiłe doświadczenia. Jeśli ktoś
lekkomyślnie daje się uwieść pięknie brzmiącym deklaracjom, i - jak to
ładnie powiedział minister Beck - między jednym a drugim strząśnięciem
popiołu z papierosa przyjmuje zachodnie gwarancje, to skutki tak
prowadzonej polityki mogą być tragiczne. Dobrze by było zastanowić się
nad tym stwierdzeniem polskiego ministra spraw zagranicznych. Tak
nonszalanckie uprawianie polityki może przynieść następstwa tragiczne
dla całego narodu. To pierwszy wniosek, jaki musimy wyciągnąć z polskiej
historii XX wieku.
Historia tamtej epoki w dziejach Polski dostarcza także podstaw do wysnuwania wniosków dotyczących relacji z Moskwą.
Należy sobie zawsze zadawać pytanie:
czy w roku 1939 polski rząd, mówiąc metaforycznie, nie zdawał sobie
sprawy z tego, co faktycznie dzieje się za Zbruczem? Nie wiedział, jak
okrutny jest reżim sowiecki? Konsekwencje tego były tragiczne. Krytycy
Zychowicza zarzucają mu: jak w roku 1939 Beck mógłby postąpić inaczej?
Nie uwzględniają oni jednak, że w tym czasie niemieckie zbrodnie nie
zostały jeszcze popełnione. Choć historyk najpewniej się w tym miejscu
zasłoni, że nie może tak „gdybać”, to politolog może, ponieważ powinien
zawsze rozpatrywać różne scenariusze. Należy zadać sobie pytanie, czy
historia aby na pewno potoczyłaby się tak samo, gdyby Polska przyjęła
propozycje Hitlera? Uważam, że historia mogłaby się wówczas potoczyć w
zupełnie innym kierunku, o czym Zychowicz właśnie pisze.
Komentarz
"kury szczać prowadzić takim ludziom" - powiedział marszałek
- czy s***niem jest tak prowadzić państwowe sprawy aby nie doprowadzić do jego zagłady ???
bo widzisz - historia lubi się powtarzać i dobrze by było aby kolejnym razem, nie była to powtórka równie tragiczna
ps. a może czytałeś którąś z książek Zychowicza - bo z takim znawstwem się o nim wyrażasz ?
Ale historia to nie tylko historia Polski i to okresu od odzyskania niepodleglosci.
Moja corka "przerabia" teraz wyprawy krzyzowe i sredniowiecze - hist powszechna, jutro odbieramy "Zbrojne pielgrzymki..." Kucharczyka, czy ktos czytal? A moze cos innego polecacie?
W ogole jakas dobrą, ale nie mainstreamową ksiązke o sredniowieczu europejskim.
B-)
Łatwo jest krytykować i oceniać, siedząc w fotelu w 2013 roku i przeglądając dokumenty.
Jeżeli ktokolwiek odbiera mi dzisiaj prawo do nazywania się polskim
patriotą, to należy uznać, że patriotą nie był też Naczelny Wódz
Kazimierz Sosnkowski, który był zdecydowanym przeciwnikiem Powstania
Warszawskiego. Mało tego, zakazywał tego powstania, ale jego depesze i
instrukcje zostały zignorowane przez Komendę Główną Armii Krajowej.
Należałoby odebrać prawo do miana patrioty generałowi Władysławowi
Andersowi, który kiedy dowiedział się o powstaniu, uznał je za zbrodnię i
powiedział, że Bora-Komorowskiego i resztę oficerów Komendy Głównej
trzeba postawić przed sądem. Należałoby odebrać takie miano Narodowym
Siłom Zbrojnym, które uznały powstanie za absurd i szaleństwo, obu
organizacjom piłsudczykowskiej konspiracji Konwentowi Organizacji
Niepodległościowych i Obozowi Polski Walczącej. A wreszcie wielu
oficerom Armii Krajowej, na czele z pułkownikiem Januszem Bokszczaninem,
z generałem Albinem Skroczyńskim „Łaszczem” i podpułkownikiem Ludwikiem
Muzyczką. Wszyscy ci ludzie, wcale nie z perspektywy prawie 70 lat, ale
już wówczas w lipcu 1944 roku, mówili o tym, że powstanie skończy się
klęską i rzezią, a liczenie na pomoc bolszewików jest mrzonką i iluzją.
Mówili, że Polska zostanie ujarzmiona przez zalewającą nas Armię
Czerwoną i żadne – nawet najbardziej krwawe całopalenia narodowe – nie
są w stanie tego wyroku odwrócić. W swojej książce niczego więc sobie
nie wymyślam, tylko opowiadam się po stronie tych ludzi, którzy już
wówczas opierali się na zimnej kalkulacji, a nie na emocjach.
Twierdzi pan więc, że „Obłęd ’44” nie uderza w legendę powstania?
Gdy sobie uzmysłowimy, jak fatalną pomyłkę popełniła Komenda Główna
Armii Krajowej, posyłając bezbronne dzieci, nasze najlepsze pokolenie na
pewną rzeź, to dopiero na tym tle widać prawdziwy heroizm młodych
ludzi. Jest jedna żelazna zasada w wojsku, o czym wielokrotnie mówił
generał Anders. Nie wolno podejmować działań, które nie mają szans
powodzenia.
I takim działaniem było powstanie?
Przed młodymi żołnierzami Armii Krajowej postawiono zadanie nie do
wykonania. 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17 kilka tysięcy słabo
uzbrojonych młodych ludzi, dla których była to pierwsza akcja bojowa,
słabo wyszkolonych, z fatalną bronią ruszyło na kilkaset znakomicie
umocnionych punktów w Warszawie, za którymi siedzieli dorośli, świetnie
przeszkoleni, zaprawieni w bojach, mężczyźni. Żołnierze i policjanci
niemieccy. Uzbrojeni po zęby w broń maszynową, granatniki, moździerze i
miliony sztuk amunicji. Niemcy doskonale wiedzieli o powstaniu, nie
udało się utrzymać projektu w tajemnicy. Nie było mowy o elemencie
zaskoczenia. I ci młodzi Polacy, atakując często na otwartej
przestrzeni, w biały dzień, zostali zmasakrowani. Nie zdobyto ani
jednego strategicznego punktu. Już pierwszego dnia przed zmrokiem w
Komendzie Głównej zdano sobie sprawę, że powstanie jest klęską. Że nie
da się osiągnąć stawianych celów, czyli wyzwolić miasta własnymi siłami.
Pozostało czekać na pomoc bolszewików, którzy – o czym ostrzegali
realiści z AK – oczywiście żadnej pomocy nie chcieli udzielić. Przez
kolejne 62 dni to była walka o przetrwanie, Niemcy regularnie niszczyli
Warszawę.
Jak pan godzi tę sprzeczność? Jak można czcić heroizm akowców przy jednoczesnej krytyce podjętych wówczas decyzji?
Oczywiście, że można, ponieważ ci ludzie wspaniale wypełnili swój
obowiązek żołnierski. Bili się jak lwy. W imię umiłowania wolności i
ojczyzny złożyli najwyższą ofiarę. A to, że decyzja Armii Krajowej była
oparta na fatalnych iluzjach, to zupełnie inna sprawa. Nie ma nic
zdrożnego w tym, żeby czcić bohaterów i pamiętać o poległych, a
krytycznie oceniać ich dowódców. Potworność strat, jakie przyniosło nam
Powstanie Warszawskie – zniszczenie naszej stolicy, wyrżnięcie dwustu
tysięcy Polaków, w tym młodego pokolenia AK – było gwoździem do trumny
polskiej niepodległości.
Skoro forsuje pan tezę, że
decyzja o wybuchu powstania była błędem, to znaczy, że spełnieniem
obowiązku patriotycznego byłaby bierność?
Jeżeli
uważamy za obowiązek patriotyczny doprowadzenie do zniszczenia własnej
stolicy i wymordowania 200 tysięcy obywateli, to zgoda – decyzja o
wybuchu powstania była spełnieniem tego obowiązku. Ja patriotyzm
rozumiem w inny sposób. Obowiązkiem patriotycznym przywódcy, czy
politycznego czy wojskowego, jest walka o niepodległość
Rzeczypospolitej. Jeżeli ta walka jest niemożliwa, tak jak to było w
1944 roku, gdy już nic nie mogło odmienić naszego losu, to równie ważnym
zadaniem jest zachowanie substancji biologicznej narodu. Chronienie
cywilów przed niebezpieczeństwem, a nie sprowadzanie na nich tego
niebezpieczeństwa.
Jednak stawiając sprawę w ten sposób, godzi pan w bohaterów tamtych czasów. Ma pan tego świadomość?
Zależy, kogo uważamy za bohatera. Młodego chłopaka, któremu Armia
Krajowa obiecała szybkie i łatwe zwycięstwo nad „zdemoralizowanymi
szkopami”, ludzi, którzy polegli śmiercią żołnierską za Polskę? Czy też
uważamy za bohatera generała sztabowego, a więc zawodowca, który w
podejmowaniu decyzji powinien kierować się chłodną kalkulacją, a zamiast
tego prowadzi niezwykle ryzykowne działania, sprowadzające na Polskę
wielkie nieszczęście? Wszystko sprowadza się do tego, co uważamy za
prawdziwy patriotyzm.
http://www.rp.pl/artykul/1034860.html
http://vod.gazetapolska.pl/4868-o-ksiazce-zychowicza-obled-44
Wildstein uważa że publicystyka Zychowicza, naznaczająca Powstanie Warszawskie
rysami szaleństwa i nieodpowiedzialności, dobrze wpisuje się w interesy
władz Niemiec i Rosji, które raczej nie chcą, by Polacy opierali swoja
tożsamość historyczną właśnie na zrywie z 1944 roku.
- czy czytałeś jakąś książkę Zychowicza ?