Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Ranking szpitali/porodówek

1235712

Komentarz

  • edytowano czerwiec 2013
    Póki co tylko z ciekawości szukałam informacji i znalazłam takie zestawienie: Gdzie rodzić - Kraków
    Ładnie widać jak to wygląda z cesarkami i nacięciem. Część danych stara, ale część niedawno aktualizowana.
    Hm, no ciekawa jestem, czy rzeczywiście można teraz w Żeromskim urodzić do wody, jak twierdzą...
    :)
    @kowalka a jak wygląda sprawa zakładania wenflonu? Napisali, że tylko gdy potrzeba, ale co innego zaobserwowałam.
  • bo to na podstawie deklaracji szpitala te dane na stronie - warto rzucic okiem na komentarze kobiet, i jesli sie wie co sie nie zgadza to dodac cos od siebie

  • Bardzo NIE polecam Starynkiewicza w Warszawie. Nie rodziłam tam, ale miałam wątpliwą przyjemność skorzystać z obsługi na IP w 5tc z krwawieniem. Traumę po tym wieczorze miałam długo.

    Na Inflanciej rodziłam 3 razy. I tak: jeśli się nie jest bardzo wymagającą - jest ok. Ja byłam zadowolona. Porody ok. Obsługa po porodzie... z jednej strony dobra, z drugiej kiepska. Położne nie bardzo się interesują się dzieckiem i mamą. Plusem jest to, że mama ma pełną kontrolę nad dzieckiem (ostatni poród w zeszłym roku miałam 100% czasu dziecko przy sobie, co do sekundy). Minusem jest to że mamy które potrzebują pomocy mają problemy z doproszeniem się. Najlepiej urodzić i zmykać.
    Ogromnym minusem jest przepełnienie szpitala. Moja dr która pracowała tam prawie 20 lat - rok temu przeniosła się gdzie indziej, bo uznała że warunki przekraczają na Inflanckiej granice bezpieczeństwa. Nie chodzi o higienę ani o sprzęt - wszystko po generalnym remoncie. Chodzi o to, że tam jest fabryka porodów. Bywa i 20 w ciągu nocy - ze strony lekarzy i położnych które akurat są na dyżurze - podobno nie do ogarnięcia.

    No i teraz mam pytanie o SOLEC.
    Nie widzę żadnej opinii - nikt tam nie rodził?
    Byłam na zwiedzaniu szpitala, z zewnątrz wrażenie super. Spokojnie, cicho - wręcz pusto. Bardzo czysto.
    A jak się rodzi?
  • Na Solcu, dwa tygodnie temu miała cesarkę moja znajoma. Z tego co wiem poszła tam rodzić za swoim lekarzem z Inflanckiej.
    Szpitalem, ciszą,spokojem, obsługą była zachwycona.
  • Ola a czemu ty masz opory przed Ujastkiem?
  • Ja chyba z czystym sumieniem mogę polecić klinikę na Ligocie w Katowicach, zwłaszcza jak ktoś chciałby rodzić w wodzie. Jest tam taki pan profesor, który ma fioła na punkcie wodnych porodów i każdą chętną do takiego traktuje jak księżniczkę;) I do tego położne z prawdziwym powołaniem, otwarte na potrzeby rodzącej (mnie położna sama poprosiła, żebym przygotowała sobie plan porodu). Jedyny minus, że chyba za szybko chciała wyciągnąć ze mnie łożysko i skończyło się lekkim krwotokiem, ale nie mam pewności, czy to jej wina, tym razem poproszę o przystawienie synka zaraz po urodzeniu.
    Pobyt na oddziale wspominam już mniej różowo, ale ja organicznie nie cierpię szpitali na co nałożył się chyba lekki baby blues, ale pielęgniarki z neonatologii super, kobitki, same o sobie mówią per "ciotki" i widać, że z sercem się maluszkami zajmują. Czy dziecko jest z mamą, czy na noworodkach, to już wybór mamy i można zmieniać zdanie (ja zmieniłam drugiej nocy koło 1:00-zostałam potraktowana ze zrozumieniem;)
    Salowe mega wkurzające, głośne i trzaskające drzwiami, a pielęgniarki zajmujące się położnicami różne, jedna była super pomocna i opiekuńcza, druga przyszła chyba do pracy za karę (ale może miała po prostu gorszy dzień).
    No i jeszcze jeden plus kliniki, to sprzęt i specjaliści, wiem że zwożą tam dzieciątka z całych katowic i okolicy jak się coś złego dzieje.
    Mam nadzieje w sierpniu urodzić tam po raz drugi, tylko zastanawiam się nad skróceniem pobytu na oddziale:)
  • Czy ktoś miał do czynienia z porodówką w Starogardzie Gd.?
  • @ProMama jeśli chodzi o Lublin to ten na Kraśnickich odradzam i polecam gorącą Świdnik, nie nacinają rutynowo i można sobie wybrać pozycje do rodzenia, posiadają i chętnie używają to małe krzesełko :)



  • To zazdroszczę, ja rodziłam tam dwa razy, może na taką zmianę trafiłam. Pierwsze cc,trauma przez pół roku potem, drugi sn, ale miałam wrażenie ,że rodzące były traktowane taśmowo. Fotel, nacinanie i oksy, wszystkie jednakowo :(
  • janiemogie. Czytam opinie o porodówkach w internecie i jestem przerażona. Do Tcz, przyjadę pewnie, bo tam mniej więcej chociaż wiem, czego się spodziewać już...
    Ale najbardziej mnie Gda kusi...
  • Ja mam osobiste doświadczenia tylko z dwóch szpitali.
    Solec - 1szy  porod sn, 10 lat temu. ani nie wiedzialam jak ma byc, ani wymagań bóg wie jakich nie miałam. urodziłam, posiedziałam 3 dni, wyszłam. Tyle w temacie ;) neistety z rutynowo ciętym kroczem. ale wówczas nie wiedziałam czym to "pachnie" na kolejne tygodnie połogu..

    Karowa - 2gi poród. Zaczął się w domu, bo w domu rodzić miałam w założeniu. 3 godzinki się pokurczyłam więc we własnej wannie i własnym mieszkaniu, aż odeszły zielone wody, tętno dziecka zaczęło spadać więc położna decyduje "hajda do szpitala!". Solec był w remoncie, pojechaliśmy na Karową. Parte zaczynały mi się już w samochodzie, więc 7 minut od dotarcia do szpitala urodziłam. Poród na karowej mimo czasu trwania wspominam kiepsko-pleców do parcia nie podnieśli (na leząco prze sie wprost wspaniale :/ ), nacieli naturalnie..a raczej rutynowo, potem przewiezli na sale gdzie lezalo nas 5 sztuk!! dzieci sie darly-jak jedno usnelo, drugie sie budzilo, wiec zaraz nastepne..koszmar..nie mialam pokarmu (mimo -albo wlasnie dlatego ze  wisiala mimloda przy cycku pol nocy, poszlam do poloznych zeby smoczek daly czy dokarmily albo chociaz na moment wziely pomogly. uslyszaa ze ona jest glodna i mam dawac piers..nic innego nie robilam od 7 rano :/ brrrrr..wyszlam z uczuciem ogromnej ulgi po 3 dniach. i obiecalam sobie ze gdzie jak gdzie ale na karowa nigdy nie wroce. I poki co nie wrocilam

    Trzeci porod znowu solec. spokojnie, w milej atmosferze.niestety przy partych ciut spanikowalam i kiepsko mi sie wspolpracowalo..moze dlatego znowu zostalam nacieta...a moze tam po prostu tną jak leci? nie wiem..porod w porzadku, sama na poloznictwie 2 osobowa i malutka. w sumie ok.

    Mało doswiadczona jestem. do żadnych z osławionych Madalińskich, żelaznych czy MSWiA nigdy nie usillowalam sie dostac, bo balam sie ze nie dojadę z uwagi na tempo porodów..

    teraz marzy mi sie dom narodzin..ale pewnie nic z tego ;)
  • Zbieram właśnie opinie na temat Warszawy, może jeszcze któraś z Mam się wypowie na temat swoich doświadczeń. Mam jeszcze teoretycznie 2 miesiące, waham się między Inflancką i Żelazną. 
  • Dwa zupełnie inne szpitale.
  • to ja wybieram Żelazną:)
  • @Kerima, możesz trochę rozwinąć swoją wypowiedź? Na Inflanckiej rodziłam pierwszy raz, w sumie nie było źle, ale poród był w miarę szybki i bezproblemowy.
  • Zdecydowanie Żelazna. Jeśli się kwalifikujesz do porodu w DN, to nie masz co się martwić odesłaniem, bo tam przepełnienia nie ma. Zresztą z tym masowym odsyłaniem z Żelaznej to w ogóle urban legend jest.
  • Może na priv Ci napiszę.
  • Pierwszy poród Bielański - masakra, trauma, itd. Blok porodowy odnowiony tak samo po porodowy, ale opieka podczas porodu i po porodzie..... MASAKRA. 
    Zaczęło się od tego że przyjechałam ze skurczami które powoli się rozwijały, po paru godzinach bez mojej zgody przebito mi pęcherz, a wyraźnie zaznaczałam że sobie tego nie życzę, jak mąż zaczął się stawiać to zagrozili że wezwą ochronę. Potem również bez mojej zgody wręcz mnie okłamali dali mi oksytocynę mówiąc że to kroplówka nawadniająca.... 
    Po porodzie jak prosiłam o pomoc przy karmieniu piersią usłyszałam test " miała pani 9 miesięcy na naukę karmienia piersią"... Do domu wróciłam z deprechą i długo nie mogłam z niej wyjść.

    Drugi poród Wołomin - szpital stary, sale nieodnowione ale personel przemiły, o wszystko mnie pytano, o wszystkim byłam informowana, oczywiście skończyło się oksytocyną i szybkim wyciąganiem dziecka za głowę ale przynajmniej nie w atmosferze kłamstwa wrzasku i gróźb. 
    Po porodzie opieka przemiła :)

    Trzeci poród Dom Narodzin przy Żelaznej - super, spokojnie, naturalnie bez wrzasków, bez przyśpieszania, położne przemiłe w nic nie ingerowały po prostu były przy mnie i okazało  się że jednak DA SIE URODZIĆ BEZ OKSYTOCYNY NAWET DUŻE DZIECKO :)
    Po porodzie też super położna pojawiła się dosłownie dwa razy, na wszystkie badania mogłam chodzić z dzieckiem, nawet pytano mnie czy chcę szczepić dziecko :) Polecam całym sercem.
     Martwi mnie tylko to, że jeszcze jedno dziecko i nie będę mogła tam rodzić ehhh w domu niestety za dużo nas (4 pokolenia) i nie ma jak :((((   
  • Ja się niestety nie zakwalifikowałam do Domu Narodzin przy Żelaznej, ale byłam tam na wizycie i warunki są świetne.

    Ostatecznie rodziłam w Orłowskim przy Czerniakowskiej i zdecydowanie nie polecam. Chociaż podobno są najlepsi przy cc. I mam znajomą, która w zeszłym roku rodziła na Żelazne (sama żałuję teraz, że tam sie nie wybrałam rodzić) i naprawdę z tego co mówiła było super.
    Położna się nie wtrącała, byli z mężem większośc czasu sami. Oczywiście chronią krocze i w jej przypadku robili wszystko, żeby się czuła jak najlepiej. Ogólnie była bardzo zadowolona.
  • MleMle
    edytowano marzec 2014
    Ja dziś byłam na kwalifikacyjnej do Domu Narodzin na Żelaznej, wrażenia miłe, zobaczę, jak będzie w praktyce :)
    Przedtem 2 razy Solec, ale to było wiele lat temu, ogólnie dobre wrażenia, b. fajni lekarze, dobre warunki. Za pierwszym razem niestety byłam nacięta i wydaje mi się, że było też oxy, za drugim nic z tych rzeczy i bez porównania - oczywiście na plus :) Salowe umiarkowanie pomocne po porodzie, ale też nie jakieś fatalne.
    Podziękowali 1karolinamika
  • @Agnieszka82, @Adelajda, tudzież inne co rodziły na Żelaznej i w jakimś innym szpitalu, podzielcie się wrażeniami.  Ja swoje wiem, ale ogląd mam z drugiej strony, nie rodziłam w żadnym szpitalu, więc koś może mi zarzucić (poniekąd słusznie), że nie mam podstaw by się mądrzyć w tym wątku.
  • edytowano marzec 2014
    Ja rodziłam pierwszy raz (2010 rok) na Inflanckiej.Wybrałam ten szpital, bo tam nie odsyłają, jest całkiem blisko nas, no i akurat sale do rodzenia były po remoncie. Przyjechałam na Izbę Przyjęć ok. 7 rano, o 11:30 synek już był na świecie. Na początku chcieli mnie odesłać do domu, jako że słabe skurcze (ich zdaniem), ale uratowało mnie to, że jak wstałam z KTG, odeszły mi wody. Sala do rodzenia super, mąż był obecny. Położna młodziutka, zaglądała rzadko, gdybym nie krzyczała, to pewnie bym urodziła, zanim by ktokolwiek przyszedł, bo obchód lekarza miał być chyba ok. 12tej. Pamiętam tylko, że w biegu zakładała fartuch i leciała po całą ekipę, wśród której znalazl się też nie wiadomo skąd jakiś student chyba, młody chłopak równie przerażony, jak ja. Trochę mnie to dotknęło, bo nikt mnie nie pytał o moją zgodę odnośnie obecności postronnych osób. Przy bólach partych zanikły mi skurcze, podali mi oksytocynę i później już szybko poszło. Nacięli mi krocze - nie umiem powiedzieć, czy na wszelki wypadek, czy też naprawdę była taka potrzeba. Zeszyli trochę krzywo, jak powiedziała mi przy zdejmowaniu szwów moja gin. 
    Sale poporodowe były wtedy w remoncie, mamy z noworodkami upychano na dawnej patologii ciąży, było naprawdę ciasno i duszno, pamiętam też, że całą noc paliło się światło, co bardzo mi przeszkadzało. Liczyłam na jakąś pomoc - przy karmieniu, przewijaniu - ale nikt się nie interesował. Przyszły tylko jakieś dwie babeczki, ścinęły mnie dość boleśnie za pierś i od razu zawyrokowały, że nie mam pokarmu. Panie od badań też jakieś takie niemiłe. Jedna tylko młodziutka położna przyszła sama z siebie w środku nocy, kiedy synek rozpaczliwie płakał o starała się mi pomóc. Pamiętam, że jak wreszcie wychodziłam ze szpitala (przetrzymali mnie dzień dłużej ze względu na spadek wagi synka), to dosłownie popłakałam się ze szczęścia. Potem długo jeszcze zamiast radości z macierzyństwa przede wszystkim towarzyszył mi lęk, że oto rzucono mnie na głęboką wodę, że nie jestem wystarczająco kompetentna, żeby się zająć własnym dzieckiem, że nie wiem, co robić, a pomocy znikąd, że rady z poradników, których się obczytałam, nie zdają się nia nic.
    Nauczyłam się, że jednak najlepiej polegać na własnej intuicji, ale trochę czasu mi to zajęło.
    Teraz, przy drugim porodzie, mam zupełnie inne oczekiwania i o wiele więcej wiary w siebie. Oczekuję pomocy przy urodzeniu synka, z resztą, mam nadzieję, bogatsza o pierwsze macierzyńskie doświadczenia sprzed kilku lat, jakoś dam radę.
    @Kerima, napisz, proszę, jeśli znajdziesz chwilę. Bardzo jestem ciekawa wszelkich opinii. I coraz bardziej skłaniam się ku Żelaznej. 
  • "bez mojej zgody przebito mi pęcherz, a wyraźnie zaznaczałam że sobie tego nie życzę, jak mąż zaczął się stawiać to zagrozili że wezwą ochronę. Potem również bez mojej zgody wręcz mnie okłamali dali mi oksytocynę mówiąc że to kroplówka nawadniająca.... 
    Po porodzie jak prosiłam o pomoc przy karmieniu piersią usłyszałam test " miała pani 9 miesięcy na naukę karmienia piersią"..."

    Przerażające! Straszne jest to, że takich historii jest bardzo, bardzo dużo. Takich i im podobnych na innych oddziałach... koszmar jakiś...
  • edytowano marzec 2014

    Ja do tej pory rodziłam 3 razy na Zaspie w Gdańsku. 3 x CC w 2005, 2007 i 2012 r. Ogólnie nie narzekam, może dla tego że
    nie mam wielkich wymagań co do warunków bytowych, byle czysto było ;) W końcu
    nie idę do hotelu. Pod tym względem na Zaspie jest nie najgorzej. Sale porodowe
    pojedyncze, dość miłe dla oka i dobrze wyposażone. Położne zachęcają do ruchu w
    trakcie porodu, chodzenie, piłka, kucanie. I i II poród miał być s.n. Teraz
    wiem, że przez zmedykalizowanie porodu nie udało się za pierwszym razem urodzić
    normalnie i mam poczucie, że to pociągnęło kolejne cesarki :(  Denerwowało
    mnie prawie ciągłe podłączenie do ktg, za każdym razem. Teraz w trakcie
    pisania, zdałam sobie sprawę, że nawet czekając na planowaną III cesarkę byłam
    przez 3 godz. podłączona do ktg na porodówce czekając aż się sala operacyjna zwolni,
    ciekawe po co ... ?

    Co do wrażeń po porodzie, to dziecko tylko pokazują mamie, ewentualnie
    przytulą do policzka, dadzą pocałować i zabierają do badania. Za to po badaniu
    i ważeniu dzieci były przytulone do męża. Dzieci na salę pooperacyjną trafiały
    razem ze mną i prosiłam położne aby od razu pomogły przystawić do piersi i nie
    dawałam odłożyć dziecka. Miałam je całą noc przy sobie. Położne może z raz albo
    dwa razy przychodziły przewinąć pieluszkę i przekładały malucha do drugiej
    piersi. Tylko przy pierwszym porodzie w 2005 r. proponowano mi zabranie dziecka
    na noc,  podziękowałam. Nie wyobrażam sobie nie wiedzieć co się z nim
    dzieje. Sale są najczęściej 2 osobowe. Straszne jest to że są 2 łazienki na
    oddział i przykre było jak już się zwlekłam z łóżka aby pójść pod prysznic a
    tam akurat było zajęte. Położne raczej miłe, przy ostatnim porodzie nie miałam
    z nimi wiele do czynienia, specjalnie nie potrzebowałam ich pomocy i wyszłam do
    domu przed upływem 48 h. Irytowało mnie za to namawianie do dokarmiania, jak
    stanowczo odmówiłam to dopiero dały spokój. A cały szpital oklejony plakatami o
    zaletach karmienia naturalnego. 

    Mimo wszystko na początku wakacji idę tam po raz czwarty, w końcu znam już
    wszystkie kąty ;)

    Co do Klinicznej mam informacje od kilku koleżanek na przestrzeni paru
    ostatnich lat, że zawsze dzieci złapały jakąś infekcję, w 2012 r. był to
    gronkowiec. 

  • 2 porody na Żelaznej

    Pierwszy mój poród, 25. stycznia 2010
    Od odejścia wód 17h

    Zanim trafiłam na porodówkę, musiałam sporo czasu poczekać, najpierw podłączona pod ktg, następnie w izolatce na ichniejszej IP.
    Personel miły.

    Na porodówce taśma produkcyjna. Przydzielili nas do podwójnej sali orzechowej. Babka obok rodziła już 36h.. jak się dowiedziałam, to skurcze zaraz mi przeszły z przerażenia. Kiedy babka obok urodziła, to z emocji i wzruszenia też jakoś te skurcze nie bardzo miały się jak rozkręcić.. dopiero jak ją wynieśli i zostałam chwilę sama to zaczęło się rozkręcać. Bolało strasznie i błagałam o znieczulenie. Pani położna już nie była miła (nie wiem czy się zmienił dyzur, bo straciłam poczucie rzeczywistości). Może dlatego, że się nieźle wydzierałam, skacząc na piłce i podczas skurczu strasznie się napinając. Niestety nikt nie przyszedł by mi powiedzieć, że mam się tak nie spinać... 
    Kiedy w końcu zrobiło się nerwowo, ból stał się nie do zniesienia (powiedzieli, że nie dadzą mi na razie znieczulenia, bo dziecko nie schodzi niżej, rozwarcie nie postępuje i poród przy ZZO się jeszcze dodatkowo przedłuży- co z perspektywy czasu uważam za rozsądne podejście, które byc może uchroniło mnie przed cc), przyszła położna i kazała mi wejśc do wanny. Zasypiałam między skurczami co 3 min.
    Kiedy wyszłam z wanny zaczęły się parte. Nie pozwolono mi na pozycje wybraną, kazali rodzić na żuczka (bo już za późno na zmianę pozycji!). Nacieli mnie, a jakże. Położyli K., kazali przystawić, ale marnie mu szło..  Po czym, po ok.0,5h od urodzenia K. stwierdzili, że dłuzej nie mogą czekać i musza wyłyżeczkować macicę pod narkozą. K zabrali, mnie wyłyzeczkowali. Podczas zabiegu K. miał cały czas mąż. Po obudzeniu się z narkozy przenieśli mnie na... korytarz, bo nie było miejsca w salach. Zwisało mi to ze zmęczenia.
    K. wzięli na naświetlanie parę h po porodzie by wyciszyć żóltaczkę. Ledwo doczłapałam się do położnych na oddział, gdzie naświetlali mi K. i powiedziałam im, że jak się tylko obudzi PROSZĘ by mi go przynieśli, bo chcę go nakarmić. Oczywiscie tego nie zrobiły. Dały mu mleko po palcu i stąd potem przez 6 dni miałam rzeźnię by nauczyć go normalnego ssania. Położne miały mnie dość (wzywałam je, by pomogły mi dostawić K., przy czym, zdarzały się też takie, którym to nie wychodziło) Doradca laktacyjny KInga Osuch mi pomogła uwierzyć w siebie i K. w końcu załapał, po 6 dniach naszej wspólnej męki..

    2 poród, marzec 2011
    Szybko poszło. 20 na IP (odeszły mi wody). Panie położne miłe, niestety znów musiałam czekać na IP na wolne miejsce na porodówce. Przetrzymali mnie w izolatce, tej co za pierwszym razem. Najgorsze co wspominam to przejścia do ubikacji... przez korytarz wypełniony po brzegi kobietami, których wzrok był wbity we mnie jak kolec. Intymność pierwsza klasa! Całą II fazę byłam sobie w izoltce, po czym poinf. panią położną, żeby sprawdziła lepiej rozwarcie. Kiedy sprawdziła, lekko się zdenerwowała i szybciutko znalazła miejsce na porodówce. Przejście przez IP na skurczach ze wzrokiem kobiet tam siedzących, cud miód. Na pordówce znó znajoma mi podwójna sala orzechowa, tym razem z drugiej strony. Pani położna kazała mi się położyć. Na co ja się zbuntowałam, że nie mam najmniejszego zamiaru :-]. Nie dostałam inf jasnej, że mam pełne rozwarcie i zaczynamy pomagać dzidziolowi już wychodzić.. w pamięci mając pierwszy poród trwający 17h doszłam do wniosku, że to nie jest możliwe, żeby kolejna faza zaczęłą się po 3 h... w końcu mąż się pojawił i wytłumaczył mi, że to już faza wypierania.. no i znów nie mogłam przyjąć pozycji którą chciałam.. bo już za późno. Nacięta zostałam również, ale lekko. Szycie bolało bardziej od porodu. Pani położna wtedy już przestała być miła. Małą dostałam zaraz po urodzeniu i tutaj gigaplus prawie 3 h leżeliśmy tak sobie, drzemiąc, bo czekaliśmy na miejsce na oddziale :-). I... uwaga.. wylądowałam znów na korytarzu.. Cycowania tym razem pilnowałam zdecydowanie bardziej stanowczo.
    Po 3 dobie wyszłyśmy z młodą.

    3 poród w domu. Nie ma co porównywać nawet.

    Jeśli chodzi o Żelazną. Lekarze, położne ogólnie ok. (gdyby się tak jeszcze nie nacinać nauczyły...)
    Podejście do rodzącej baaaaardzo różne.
    Warunki do rodzenia bardzo przeciętne ze względu na korelacje ilość porodów a miejsce.

    Nie wiem jak jest teraz, bo zrobili dobudówkę. Mam nadzieję, ze kobiety nie leżą już na korytarzach.

    Moje porody traumatyczne nie były, ale żeby można było o nich powiedzieć, że odbyły się w cywilizowanych warunkach.. cóż......

  • edytowano marzec 2014
    Rodziłam cztery razy na Żelaznej.

    Pierwszy poród przedwczesny po dwutygodniowym pobycie na patologii. Dzięki lekarzowi (którego wcześniej nie znałam) mogliśmy w godnych warunkach urodzić naszą córeczkę i mieć czas żeby się z nią pożegnać.

    Drugi poród wywoływany w 40 tc. Było nacięcie ale syn miał obwód główki 38cm wiec chyba nie było innego wyjścia. Położna pomocna. Opieka poporodowa była ok.

    Trzeci poród cc ze względu na ciążę bliźniaczą. Dzieci po porodzie trafiły pod lampy i musiałam ich szukać, żeby móc je nakarmić. Trochę traumatyczne to wspominam bo bardzo bałam się, że są głodne.

    Czwart poród wywoływany ze względu na konflikt serologiczny. Skurcze po 12h oksytocyny kosmiczne wiec zapłaciliśmy za znieczulenie. Nie byłam nacinana. Syn urodził się z problemami adaptacyjnymi więc nie był ze mną, ale położne na sali gdzie leżał bardzo pomocne, budziły nas nawet na karmienie jeśli maluch dopominał się wcześniejszej konsumpcji. Warunki po porodzie bardzo dobre, sala dwuosobowa z łazienką.
  • UlaUla
    edytowano marzec 2014
    Moj drógi i piaty poród byl na Zelaznej, pozostałe na Kasprzaka. W porównaniu z Kasprzaka..... nie ma co porównywac. Pierwszy K., bo wtedy byl to jeszcze rejon, ale np. sala poporodowa byla jeszcze tylko dwójką, rodzilam z mezem w tej duzej potrójnej sali. Trzeci - bo ciaza byla powikłania, w trakcie lezalam sporo na Kasprzaka. Czwarty - bo balam sie, ze gdzies indziej nie zdąże, Żelazna miala wtedy jakies wygórowane ceny, a inne calkiem nie budziły mojego zaufania. Zreszta od trzeciego byly to porody mozna powiedziec blyskawiczne, na samej sali porodowej akcja trwala po 15 min ;)
    Drugi mój porod, ten na Żelaznej mialam w 2000, czyli już dość dawno, piaty - też w marcu 2011 :)
    Lezeliśmy od 7 do chyba 14 lub 15-stego. Ciaza byla dosć przeterminowana, , a w szpitalu nie byli zbyt chetni do przyjecia - jw. - przepelnienie, łozka na korytarzach , ja lezalam najpierw na zagęszczonej jednej z sal porodowych, (w cztery (a moze 5)osoby + dzieci)- nei dalo sie przejsć bez przesuwania wózków z dziecmi, potem na ginekologii - raz z normalnymi pacjentkami, potem w kolejnym pokoju, w którym polozono juz mamy z dziecmi - obok bloku operacyjnego, z nieustajaco walacymi drzwiami :)) Sam poród - w porzadku, choc tez czekalam na IP, skurcze mi sie nie pisaly, dopiero jak doczekalam sie na badanie ginekologiczne, to najpierw zaczeli szykowac sie na poród w IP, a potem nieco ogarneli sale porodowa i szybko do niej przetransportowali. Jak wyzej pisalam - sama akcja 15 min, potem moglam sobie poleżec z M., jak pojechala do ważenia i ubrania mogłam sie od razu wykapac na sali, bo sa wanny, tu nie nazekam. tylko to przepelnienie bylo jednak mocno meczace, na szczescie korytarz mnie ominał. 
    No i ja nie bylam nacinana - czyli chyba jak nie trzeba to jednak tego nie robia.
  • 2x rodziłam na Żelaznej i 1x na Starynkiewicza

    Żelazną zaliczyłam w 1999 - i generalnie było fajnie
    rodziłam 5 dni po terminie, przyjechałam na kontrolne ktg i wylądowałam na patologii bo miałam za wysokie ciśnienie - następnego dnia o 9 rano dostałam oksy i po podpięciu pod ktg zobaczyłam jak się fajnie rysują skurcze, przed 12 odeszły mi wody i przenieśli mnie na porodówkę (sala 2-osobowa), tam sobie chodziłam, wisiałam na drabince, skakałam na piłce i o 15:15 urodziłam Mariannę (na siedząco, po jakiś 15 minutach partych), bez nacięcia - tylko delikatnie spękałam), od razu mi przystawili Manię i tak leżałyśmy z 1,5h - potem młodą wzięli na badania, a mnie położna pomogła się umyc pod prysznicem i przebrać, przyniosła mi kolację (a byłam strasznie głodna), po czym juz razem z córą odstawili mnie na położnictwo - miałam pewne problemy z karmieniem, ale poranna zmiana bardzo mi pomogła (dostałam nawet herbatkę na laktację) i po 3 dniach wyszłam

    następny poród w 2006
    pomna doświadczeń do szpitala się nie spieszyłam, i kiedy dzień po terminie zaczęłam mieć od rana regularne skurcze spokojnie wywieźliśmy Mariankę do babci i około południa dojechaliśmy do okolic "Zośki" - a ja zażyczyłam sobie coś zjeść zanim zacznę rodzić - no i zjeść zjadłam (bodaj jakąś zapiekankę), ale kawy już nie wypiłam do końca, bo skurcze zrobiły się już tak bolesne że zarządziłam jazdę na IP (a byłam rzut beretem - Solidarności/Jana Pawła) - na IP wywołałam popłoch wśród położnych :P
    "Pani na ktg?"
    "nie, rodzę"
    "co ile ma Pani skurcze, co 10 minut?"
    "nie, co 2"
    "panie doktorze, podpinać Panią pod kgt?"
    "nie, pani ma 7 cm rozwarcia i rodzi"
    Położne w trybie ekspresowym pomogły mi się przebrać - i mało brakowało, żebym rodziła na IP - bo na porodówce były wszystkie sale zajęte - ale w końcu zwolniło się 1. miejsce... na sali dwuosobowej :)
    Po niecałych 40 minutach miałam już Michasię przy piersi (po 2h wzięli ja dopiero na badania, ja się umyłam, przebrałam i poczekaliśmy jeszcze z godzinę aż znaleźli nam miejsce na "patologii" :) po 3 dniach do domu

    ostatni poród na Starynkiewicza w 2010
    byłam zmuszona wybrać ten szpital z powodu ciąży powikłanej cukrzycą (a Żelazna nie miała jeszcze wtedy 3. stopnia referencyjności noworodków)
    generalnie NIE POLECAM - szpital jak z głębokiego PRL (na całą patologię ciąży był 1 prysznic i 2 toalety), posiłki żenujące (wydawane w godz. 8, 12 i 16), personel lekarski typowy dla szpitali klinicznych, a obrażanie i straszenie pacjentek jest na porządku dziennym, cesarka była ok (37 tyg. ciąży, ułożenie poprzeczne, makrosomia płodu), natomiast najgorszy dla mnie był kontakt z pediatrami
    Matylda zaraz po porodzie trafiła na OIOM noworodkowy z powodu problemów z oddychaniem, ja leżałam na pooperacyjnej, nikt mi nie chciał nic powiedzieć, w końcu  - po kilkunastu moich prośbach - z fochem zaczęto mi udzielać bardzo skąpych informacji (że jest na IOIMie, że badają, że poinformują, że problemy z oddychaniem), na pytanie kiedy mogłabym ją zobaczyć fuknięto na mnie że "nikt dla Pani widzimiesie nie będzie szkodził dziecku". W końcu po godz. 20 pozwolili mi wstać i podpierając się ściany poszłam na naworodkowy - gdzie zmuszono mnie do odczekania na stojąco ok. 10 minut i pozwolono mi zobaczyć na chwilę Matyldę, leżała w inkubatorze/cieplarce - nie pozwolono mi jej nawet dotknąć, ustaliłam że mam przyjść o 9 rano i pozwolą mi ją karmić piersią
    cały dzień i całą noc musiałam słuchać płaczu noworodków - sala pooperacyjna jest naprzeciwko sal porodowych (większość położnych była naprawdę ok)
    oczywiście rano na noworodkach "przeczołgano" mnie ponownie - bo o 9 był obchód, a o 10 jak pozwolono mi wreszcie wejść - to pielęgniarki radośnie mi oznajmiły, że została już nakarmiona sztucznym - potem łaskawie - po odstaniu kolejnych 20 minut pod gabinetem lekarskim - udzielono mi informacji, że Tylda ma wrodzone zapalenie płuc i równie łaskawie "zezwolono" na kolejną próbę karmienia ok. 12
    tym razem się udało, młoda się przyssała fachowo, pielęgniarwy i lekarenki nie miały się do czego przyczepić, więc po 15 z łaski pozwolono mi wziąć młodą po sali
    musiałyśmy zostać w szpitalu 9 dni (dostawała 2 antybiotyki) - i czas nam "miło" upływał na szantażach i wymuszeniach ze strony betonowego personelu lekarskiego i pielęgniarskiego noworodków

    dialogi w poniższym stylu były na porządku dziennym
    Czy karmi Pani piersią?
    Tak.
    Ile mililitrów mleka wypija dziecko?
    Nie wiem, nie mam w piersi podziałki.
    To Pani nie odciąga mleka?
    Nie, bo karmię piersią.

    Mieli jakiego "pierdolca" z ważeniem dzieci i przybieraniem na wadze (żeby przeczołgać oporne matki personel z noworodków budził i wzywał o północy czy 3  nocy na ważenie) - mimo, że młoda nie stadła poniżej 10% wagi urodzeniowej "lekarenki" z noworodków szantażowały mnie, że jeśli nie zacznę dokarmiać sztucznym (które wciskano na każdym kroku) to zabiorą młodą z powrotem na patologię i będą dawać kroplówki - mimo że młoda była na maksa nażarta jakaś siksa w lekarskim fartuszku mądrzyła się mówiąc "pani zobaczy, głodne jest" wkładając wpółśpiącemu noworodkowi mały palec w rękawiczce do ust - na co odpowiadałam "to chyba dobrze że noworodek ma prawidłowy odruch ssania"
    w końcu - dla świętego spokoju - zaczęłam udawać że dokarmiam, żeby tylko stamtąd wyjść - bo niestety z chorym dzieckiem na własne żądanie nie można się wypisać
    większość pielęgniarek noworodkowych "się spieszyło" w związku z tym Matylda przez 9 dni zaliczyła 5x zmieniania miejsca wkłucia wenflonu - paniom się spieszyło z wstrzykiwaniem antybiotyków, że młodej pękały żyłki
    obie odreagowywałyśmy pobyt w szpitalu bardzo długo - szpitala na Starynkiewicza NIE POLECAM

    (aczkolwiek polecam przyszpitalną poradnię cukrzycy ciążowej)
  • a widzisz @Marsjanko, ja rok wcześniej bo w 2009r rodziłam na Żelaznej właśnie z powikłaną ciążą i podłączoną pompą, poród indukowany oxy ale dołem :) Nienajgorszy, ale zakończony nie oksytocynową mgłą czy czym tam powinien, tylko ulgą, że się skończyło ;)

  • Żelazna:
    1999-  2 tygodnie po terminie:),poród wywoływany, przebicie pęcherza, oxy ,później łyżeczkowanie, 2 tygodnie później pewnie zakażenie, bo powrót do szpitala na 2 tygodnie, antybiotyk.
    2000- poród pod ktg
    2004- większość porodu na patologii, na porodówce chwila. Patologia- 3 dni z powodu granicznej ilości wód płodowych. Jedna położna- Anioł- odpowiadała mi na tysiące pytań..na każdym swoim dyżurze:)
    2005- poród umówiony z koleżanką położna Moniką B.
    2008- poród ekspresowy a Anią K
    2010- trudny psychicznie poród, z Anią K.

    Żelazna to jest MÓJ szpital:)
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.