Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Wybór kierunku studiów - czy rodzice mogą wpływać na decyzję dziecka?

2

Komentarz

  • Ogólnie studia to ściema. W czasach, kiedy nie ma powszechnego poboru do wojska, chłopak powinien poterminować tu i tam, a potem dopiero iść na studia (albo nie).
  • @Maciek , zgadzam się w 100%
    Oczywiście, są osoby które mogą żyć jedynie jako teatrolodzy, ale myślę, że częściej jest to wybór pt. "Byłem 2 razy w teatrze, podobało mi się, a za pięć lat, to kto to wie co będzie". Pewnie w każdej dziedzinie są specjaliści, którzy czerpią satysfakcję z zawodu , a i pieniądze również. Ale w niektórych jest ich jak na lekarstwo.


    Córa znajomych sie nie dostała na medycynę, wbrew rodzicom poszła na chemię kosmetyków i ok, jej wybór. Ale studia w innym mieście kosztują, a ona aktualnie 2 przedmioty ma ulane, w tym kierunkową chemie organiczną. To ja się nie dziwię, że rodzicom to sie przestaje podobać. Mam wrażenie, że gdyby nie ukochany w ty samym mieście akademickim, to chemia już by taka pociągająca nie była.
  • A dziewucha powinna się gotowania, szycia i racjonalnego sprzątania nauczyć, ot co!
    Podziękowali 1Coralgol
  • Tym bardziej, że większość studiuje, bo wszyscy studiują
  • E tam studia piękny okres, imprezy zabawa, wyjazdy z chórem, stypendium naukowe...jak poszłam do pierwszej pracy to zarobiłam 300 zł więcej niż dostawałam od uczelni.
  • W erze internetu studiowanie "bo mnie to interesuje" jest pozbawione sensu. Jedyne, co daje się uzasadnić, to studiuję "bo tego wymaga mój rozwój zawodowy".
  • @Savia, żeby realizować pasję archeologiczną czy teatralną nie trzeba iść od razu na studia. Na wykopaliska do łopaty biorą nawet jak nie jesteś studentem.
  • Za to jak już jesteś magistrem to nie biorą. Wtedy już tylko gastronomia:-)
  • Powszechne studia nie sa potrzebne. W ogole nie sa potrzebne do wiekszosci zawodow. Ale jednak specjaliste na wysokim poziomie bez studiow to sobie srednio wyobrazic moge. Chociazby po to, zeby ogarnac te mniej lubiane/ interesujace obszary, ktore jednak potrzebne sa do wykonywania zawodu.
  • Czyli jednak stare czasy byly dobre ;) Studiow wymagalo sie tam, gdzie rzeczywiscie byly potrzebne, a nie tam, gdzie sie komus wydaje, ze je miec trzeba.
  • żeby na studiach studiować, no, to trzeba być materiałem na naukowca, zasada 3 "z" działałała, gdy ja byłam studentem, alewtedy choć prace trzeba było napisać, w czytelniach troche posiedzieć, a nie ściągnij- kopiuj-wklej ;)
  • W odpowiedzi na pytanie tytułowe - nie, mogą doradzić, ale decyduje i tak sam zainteresowany, który jest przecież dorosły. Jeśli rodziców nie stać, to może sam kombinować, jak się utrzymać (są także kredyty studenckie). A gotować i sprzątać to każdy powinien umieć, nie tylko dziewczyny i to długo przed studiami.
  • @MartynaN, bo później to już za machanie łopatą wypadałoby zapłacić ;)
  • No , są jednak kierunki ,które się przydają ).

    Odnośnie tematu głównego - rodzice nie mają prawa wpływać na decyzję o zmianie kierunku studiów.Mają jednak prawo odmówić dalszego utrzymywania dziecka ). Serio , takie jest orzecznictwo sądów.
  • A to nie jest tak, że do 25r.ż. jest obowiązek alimentacyjny?Oczywiście inną kwestią jest kwota
  • Nie - granicą jest to ,że dziecko jest w stanie utrzymać się samodzielnie. Jak skończy zawodówkę i nie kontynuuje nauki - już nie ma obowiązku alimentacyjnego. Jak rozpoczyna studia i nie kończy tylko zmienia -to sąd może uchylić obowiązek alimentacyjny. I odwrotnie - jeśli dziecko ukończyło już 25 lat ale kontynuuje naukę a ewentualna przerwa była z przyczyn obiektywnych - to obowiązek trwa nadal. Albo jak dziecko choruje i nie jest w stanie się utrzymać.
  • O, to mój Ojciec nie robił mi łaski? A ja się zastanawiałam, czy nie powinnam mu zwrócić kasy ;))

     

    @MamaSx4 - jest jeden kierunek studiów, który należy wybić dziecku z głowy od zadniej strony. Gender studies  8-}  Wszystkie pozostałe są dla ludzi.

  • Wiesz Monika, ale to dość przerażające. Właściwie jeśli dziecko ma skończoną szkołę muzyczna z dyplomem technika instrumentalisty, to dobry prawnik dowiedzie, że mu studia niepotrzebne i tatuś łożyć nie musi.
  • Nie, bez przesady. Zawsze trzeba rozpatrywać konkretną sytuację. Zdziwiłabyś się , jak wiele dzieciaków a wysokimi alimentami robi co może , żeby ten stan utrzymać. To nie jest automat , zależy jaka jest stuacja rodzica.
  • edytowano lipiec 2014
    No dobra, powiem... chciałam iść na iberystykę, mój ojciec chciał, żebym została notariuszem. Nie dostałam się na filologię, było 10 osób na miejsce. Wyjechałam do Niemiec, miałam tam zacząć uczyć się hiszpańskiego... po niemiecku na dobrym uniwerku. Pomyślałam, że to zawracanie kijem Renu i wróciłam. Po roku znów nie dostałam się na filologię, poszłam na tzw. "wieczorowe" prawo na UW. Zajęcia miałam w różne dni inaczej, ale ogólnie od 8 do 20. Ojciec zapłacił za 1-szy semestr czesne, a potem powiedział - obiecałaś mieć taką średnią, żeby być zwolnioną z czesnego. Niczego nie obiecywałam, mówiłam mu tylko, że jest taka możliwość. 10 najlepszych średnich zwalniają z czesnego, a osób na roku 800
    (na dziennych 400 i większość zajęć wspólna). A przedmioty na 1-szym roku prawa są tak fascynujące... poza 5 z logiki, miałam same 3... Musiałam znaleźć pracę, co z uwagi na plan lekcji nie było łatwe, ale jakoś się udało. Pozamieniałam sobie zajęcia, poszłam na autorski tok studiów, właściwie były to prawie studia międzywydziałowe - dużo dodatkowych zajęć na medycynie, socjologii, psychologii, politologii... No i praca na pełen etat, żeby było za co opłacać wynajęcie mieszkania. 7.30-15.30 praca, 15.55-20.05 studia... I tak każdego dnia.  W sesji 12-15 egzaminów, potem po ślubie dostałam takiego power, że IV i V rok zrobiłam w jeden, a więc nadrobiłam stracony rok. Ale "życia studenckiego" nie zaznałam (i dobrze!) I co? I nic, nawet zaczęłam doktorat robić, póki mój promotor żył, a teraz to sobie nawet nie umiem wyobrazić, że miałabym pracować w tym zawodzie. Chciałam być prokuratorem, adwokatem, sędzią, notariuszem nigdy...
    Ale cieszę się, że nie jestem iberystą, trochę mi żal, że dałam sobie wmówić, że nie warto na akademię muzyczną iść, bo po tym to tylko granie na rynku i zbiórka do kapelusza.
    Potem były drugie studia... w tym zawodznie pracowłam dłużej, a nawet popracowuję sobie od czasu do czasu. Ale rzeczywiście, najbardziej by mi się przydały studia z zarządzania jednostką domową ;)
  • A która to z dziewczyn pisała kiedyś, że jest kurą domową dyplomowaną? ;)

    Bo skończyła Wydział Technologii Żywności i pedagogikę :D

  • Podbijam wątek bo w wątku "Dlaczego zarabiamy za mało" rozwinęła się ciekawa dyskusja o przydatności studiów
  • Chciałam iść na psychologię ale moi rodzice wybili mi z głowy bo pracy po tym nie będzie a po ekonomi już tak, ekonomię rzuciłam po rok, skończyłam na siłę administrację a oferty pracy dla psychologów pojawiają się co jakiś czas....Pracy w zawodzie bez znajomości nie znajdę a i pracy w tym zawodzie bym nie chciała.
  • Mam wrażenie, że niektórzy w swoich wypowiedziach popadają ze skrajności w skrajność. (Zarówno w tym wątku, jak i w tamtym). Widząc, że wiele osób bez sensu pcha się na jakiekolwiek studia, negują sens studiowania jako takiego w ogóle. lub studiowania na kierunkach humanistycznych. Mam na myśli wypowiedzi takie jak:


     Maciek_bs powiedział(a):
    Ogólnie studia to ściema. W czasach, kiedy nie ma powszechnego poboru do wojska, chłopak powinien poterminować tu i tam, a potem dopiero iść na studia (albo nie).
    Na pewno dla młodego chłopaka, który jest zdecydowany iść na prawo, interesuje się finansami i rynkiem lub jest typowym molem książkowym "terminowanie tu i tam" ma dużo sensu. :/ Urządźmy drugą rewolucję kulturalną, wtedy młodzi będą wiedzieli, gdzie ich miejsce (przy łopacie), zamiast roić sobie jakieś bzdurne marzenia o filologiach romańskich i archeologiach.

    Oczywiście, otwiera się cała masa bzdurnych kierunków, zwłaszcza na prywatnych uczelniach, gdzie stwarza się pozór studiowania.  Ale nie popadajmy w drugą skrajność: wybór dobrej uczelni (najczęściej państwowej) to najczęściej najlepsza opcja w przypadku dobrych uczniów, którzy lubią wysiłek typowo "intelektualny".

    Z drugiej strony, jakie ma perspektywy uczeń, który nie wybierze liceum i studiów, tylko np. technikum? Owszem, w Polsce jest kilka fantastycznych szkół tego typu, ale bardzo często dzisiejsze technikum reprezentuje taki poziom, jak dawna zawodówka. Uczeń z aspiracjami zwyczajnie nie chce trafić do szkoły funkcjonującej jak przechowalnia dla najgorszych. 

    Potrzebne są moim zdaniem działania w dwóch kierunkach:
    1) Lepsza selekcja kandydatów na studia, później nie przepychanie na siłę osób, które ewidentnie się nie nadają (to wymaga zmiany finansowania uczelni (jest ono uzależnione od liczby osób)
    2) Rozwój szkolnictwa zawodowego by było ono faktyczną alternatywą





    Podziękowali 2beatak kociara
  • Taka sytuacja sprzed lat ok. 15:
    Uczyłam statystyki na kierunku uznawanym za humanistyczny. Jak się domyślacie, nie był to ulubiony przedmiot większości studentów. Jednak przedmiot w programie jest (i uważam, że to bardzo słuszne), studenci muszą go zaliczyć, a żeby zaliczyć, to trzeba opanować przynajmniej podstawy. I te podstawy bardzo trudne nie są. Na koniec semestru starcie ze studentką, która przez cały semestr radziła sobie mniej niż marnie, test na koniec napisała tragicznie, wybłagała możliwość pisania poprawki (używając typu: bardzo chorowała, miała problemy rodzinne i osobiste itp., więc nie mogła się przygotować, ale do poprawki się na pewno przygotuje). Jak się domyślacie, poprawkę też oblała z kretesem (na 20 punktów możliwych do zdobycia miała na egzaminie 4 a na poprawce 5, więc postęp bardzo mizerny, szczególnie biorąc pod uwagę, że to były te same zadania, jedynie ze zmienionymi danymi). Po poprawce przychodzi płakać i żebrać o zaliczenie. Pokazuję, że wyniki w żaden sposób nie pozwala mi jej tego zaliczyć. Studentka broni się, że ona jest humanistką i nie ma głowy do przedmiotów ścisłych, nie potrafi myśleć matematycznie, więc to dla niej za trudne. To jej pokazuję, że zadania są bardzo tendencyjne i na trójkę, to się można tego nauczyć na pamięć. A pani na to, bez cienia żenady, że pamięć też ma słabą. Gdy w swej prostocie powiedziałam jej, że w takim razie powinna się zastanowić, czy w jej przypadku studia to jest dobry pomysł, bo z tego, co mówi wynika, że nie ma predyspozycji do studiowania, to pani się ciężko obraziła, że nie daję jej szansy.
    Dla mnie, ta sytuacja jest bardzo symboliczna dla dzisiejszego podejścia do kwestii wykształcenia. Jest takie oczekiwanie, że każdy ma mieć szanse, by skończyć studia. Tylko jaka jest jakość tych studiów, gdy muszą być dostosowane poziomem do możliwości ludzi zupełnie nie mających predyspozycji do studiowania?
  • edytowano sierpień 2018
    Moja bliska koleżanka dzwoniła do mnie z dylematem moralnym.

    Pośród wielu zajęć prowadzi na uniwersytecie banalny przedmiot emisja głosu.
    Przyszły do niej dziewczynki ze.sprawą że ich koleżanka nie była ani raz na zajęciach bo urodziła wcześniaka i go musi rehabilitować, żeby dała zaliczenie.

    Koleżanka powiedziała że daj jej zaliczenie, pomimo nieobecności i jakiegokolwiek wcześniejszego usprawiedliwienia, zgłoszenia nawet problemu,  jak napiszę pracę ( banalny temat) na 2 strony A4( (wystarczyo wpisać w google i przekopiować kilka ćwiczeń artykulacyjnych ) .
    To było w czerwcu.
    Mineły lipiec, sierpień  , wrzesień pod koniec  października, przychodzi laska po zaliczenie i już teraz musi mieć.
    Koleżanka pyta gdzie praca, ona że rehabilituje dziecko i inni jej zaliczyli że jak nie dostanie tego zaliczenia to moja koleżanka zmarnuje jej życie. 
    Dzwoniła do mnie co zrobić, poparłam jej decyzję, bo i tak bardzo poszła kobiecie na rękę. 
    No i w efekcie okazało się że mam koleżankę bez serca.

    A mój mąż, na AGH w trakcie zajęć, został zapytany przez studentkę czy może sobie wyskoczyć do sklepiku coś zjeśc bo głodna jest.... Także męża też mam bez serca bo głodzi młodzież.
  • Studia się zdewaluowały
    Lata temu studenci też kombinowali, mam jednak poczucie, że nie w przypadku kluczowych czy wiodących przedmiotów. A już na pewno nie tak masowo, jak teraz.
    Rocznik mojego męża (a i pewnie nie tylko ten) też kombinowali z "michałkami", czyli jakimiś historiami budownictwa czy innymi banałami, ale w przypadku projektów siedzieli nocami i stukali sami, bo to były podstawy, na których potem bazowali w dalszych latach.
    Mówiłam już, że na politechnice były (może nawet nadal są)  organizowane "zajęcia wyrównawcze" dla studentów pierwszego roku? 
  • edytowano sierpień 2018
    Zdecydowanie trzeba dużej delikatności rodziców.
    Ja obok socjologii studiowałem prawo (tata jest po socjologii, mama-psycholog uważała, że prawo daje lepsze perspektywy). Po sześciu latach studiów socjologię skończyłem, na prawie zdałem absolutorium i jeszcze z rok markowałem pisanie pracy, aż wreszcie rzuciłem. Owszem przydaje się, ale gdybym mniej poważał opinię mamy, to czas wykorzystałbym  lepiej (może nawet sam bym doszedł, że warto prawo poznać ;-)
  • Ale jeśli pytanie stoi "czy rodzice mogą wpływać na decyzję", to nie bardzo rozumiem, jak na takie pytanie odpowiedzieć, że nie mogą wpływać? Toż całym procesem wychowawczym rodzice wpływają na różne decyzje, które dziecko podejmuje. Wychowanie, to przecież wpływanie. Nie widzę więc najmniejszego problemu w tym, że rodzice próbują wpływać - np. doradzając, dzieląc się swoimi przemyśleniami czy doświadczeniem, zwracając dziecku uwagę na różne jego kompetencje, które obserwują itp. Problem jest wtedy, gdy rodzice chcą za dorosłe dziecko decydować i nie dają mu wolności podjęcia decyzji, co chce robić w życiu.
  • Właśnie, nie ma, po co.

    A ponadto życie nas zaskakuje i czasem ten bez perspektyw (z naszego punktu widzenia) okazuje się całkiem niezłym.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.