Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Zabieranie dzieci

Tak sobie was poczytuje i często piszecie o 'kradzeniu' dzieci przez urzędników. Ze z powodu biedy, nieumytych naczyń itp. Miałam ostatnio większy kontakt właśnie ze sprawami, w których Sąd umieszcza dzieci w domach dziecka.
I co sie okazuje? Ze robi to raczej niechętnie i to po kilku szansach, jakie daje rodzinie na zmianę. Bo nie zdarza sie raczej, żeby komuś umieszczono dziecko w dd, dlatego ze brudno w domu, naczynia nie pozmywane. Jeżeli przesłanka odebrania dziecka jest faktycznie bałagan, to taki bałagan, że mnie samą brzydziłoby postawienie nogi w takim domu. Bo ludzie naprawdę potrafią zrobić z domu melinę. Ze rodzice potrafią zostawić niemowlaka pod opieką pijanemu sąsiadowi. Że nikt nie pracuje i nawet nie stawia sie w Urzędzie Pracy. Bo jeżeli rodzice sie starają, probuja zmienić jakieś niedociągnięcia, robią coś w tym kierunku to żaden Sąd nie odbierze rodzinie ot tak dzieci. Bywa, ze matka tłumaczy, ze nie zaszczepiła dziecka, bo chore (abstrahując w ogole od kwestii szczepień), a w rzeczywistości dziecko nie było nigdy u pediatry. A opisują siebie, jako normalną rodzinę. Tylko ze dziecko brudne (nie że brudne po zabawie, brudne bo od tygodnia nie kąpane), brud w domu (taki, który narasta miesiącami), bez podręczników (rodzicom nie chciało sie złożyć wniosku o dofinansowanie). Nie za samą biedę rodzice sa pozbawiani władzy rodzicielskiej, ale za brak prób jej pokonania, nawet złożenie głupiego wniosku o dofinansowanie podręczników, o darmowe obiady w szkole. Rodzice nie mają gdzie sie podziać z dzieckiem, a nie złożyli nawet wniosku o przyznanie mieszkania komunalnego (nie chodzi o to, czy mieszkanie zostałoby przyznane czy nie, ale o to, ze sie starają).
Chodzi mi o to, ze często media relacjonując sprawę faktycznie nie są obiektywne. Nigdy prawie nie są obiektywne.
Moze rzeczywiście czasem dochodzi do jakichś nadużyć, omyłek ale gdzie indziej nie dochodzi?
«13456711

Komentarz

  • Urzekła mnie Twoja historia.
    Jakąś misję masz?

  • Mamy tu już jedną godną reprezentantkę systemu, więc spoko:)
  • Co to teraz za temat nr 1 szczepienia? I co to za glupie przyklady, typu “dzieci od tygodnia nie kapane“? Idz i porozmawiaj z moim lekarzem i polozna, moze ich oswiecisz w temacie.
  • dobrze, że jak byłam mała, ciemnogród był większy i nie trafiali się często tak jaśnie oświeceni.
    kąpiel raz na tydzień i brak podręczników szkolnych - faktycznie, dziecko trzeba odebrać natychmiast tak skrajnie patologicznej rodzinie!
    #-o
  • edytowano kwiecień 2015
    czy adma ma jakieś pojęcie (swoje, osobiste) o miłości rodziców do dzieci ?

    i o jej roli w wychowaniu ?
  • edytowano kwiecień 2015
    Często są to bardzo trudne i złożone sytuacje. Ale miłość do dzieci to czasem za mało... Niestety na co dzień oglądam skutki zbyt późnego odebrania dzieci rodzicom. Jest to kumulacja różnych wstrząsających historii, w których skutki ponoszą dzieci.
    Dodam, że rodzice odebranych dzieci zawsze mają szansę walczyć o ich powrót i naprawdę rzadko z tego korzystają. Nie odwiedzają, nie kontaktują się chociaż maja takie prawo, którego naprawdę nikt im nie odmawia.
    (Nie dotyczy to oczywiście osób, które znęcały się nad dzieckiem)
  • adma, piszesz, że miałaś ostatnio "większy kontakt" ze sprawami związanymi z odebraniem dzieci. Co masz na myśli, w jakim charakterze miałaś ten kontakt?
  • @Maciejka, nie wiem o co dokładnie chodziło admie ale jeśli chcesz to napiszę Ci jak wygląda zaniedbane i brudne dziecko, które trafia do DD. Naprawdę mocno spłycasz temat, nie chodzi o to bynajmniej, że przez kilka dni dziecko po prostu nie bierze kapieli!
  • Chodzi właśnie o te pomyłki...
  • Jeśli ktoś uważa, że uprowadzanie dzieci i katowanie ich na farmie puckiej jest godne y sprawiedliwe, to niech ma cywilną odwagę powiedzieć to wprost.
  • edytowano kwiecień 2015
    Często są to bardzo trudne i złożone sytuacje. Ale miłość do dzieci to czasem za mało...

    ale, ale
    nie zauważasz że to szczytne ratowanie dzieci się rozrasta i psuje całe narody ?

    (gdyż naturalnym jest, że instytucje zaczynają od szczytnych celów, a kończą na ekspansji )

    dla porządku i porównania z dzisiejszą patologią, wklejam opis normalnego dzieciństwa:

    Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach małego miasteczka—właściwie na wsi. Byliśmy wychowywani w sposób, który psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny. Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominany z nostalgią nasze szalone lata 80.:

    Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych w naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ (Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy).



    Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.



    Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy.



    Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, herbata ze spirytusem i pierzyna. Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem.



    Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy. Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.



    Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo—jak zwykle.



    Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie muszą do niej wracać.



    Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć.



    Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy. Dorośli nie wiedzieli do czego służą kaski i ochraniacze.



    Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.



    Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami dorosłych.



    Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka.



    W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać.



    Pies łaził z nami—bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi.



    Raz uwiązaliśmy psa na „sznurku od presy” i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze.



    Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.



    Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie osikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył, po tej czynności, rąk.



    Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić dzień dobry i nosić za nią zakupy.



    Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.



    Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.



    Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec postawił mu piwo.



    Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów.



    Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.



    Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku. My również.



    Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.



    Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść.



    Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.



    Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie brzydził.



    Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie umarł.



    Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd.



    Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie—bez beczenia i wycierania ust rękawem.



    Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem.



    Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy sobie dawać radę sami.



    Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością.



    Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc przypadkowych wychowawców.



    Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami. Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.
    My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak należy nas dobrze wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
    A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!

    np. http://www.eioba.pl/a/2voj/my-dzieci-tamtych-rodzicow
  • Ale po co wlasnie splycac temat przez takie przyklady od czapy? Nie twierdze, ze nie ma zaniedbanych dzieci, ale pisanie, ze niekapane przez tydzien, albo nieszczepione dziecko to tragedia jest smieszne i obnaza niewiedze piszacego.
  • @Pioszo, mówię o tym co widzę niejako na "własnym podwórku". Zanim zaczęłam pracę też nie miałam pojęcia do czego ludzie są zdolni i to względem własnych dzieci...
    Ratowanie, bywa koniecznością,a czasem jest zbyt późno i skutki są nieodwracalne. Zdrowe dziecko staję się rośliną i wybacz ale nie potrafię zgodźic się na takie sytuacje w imię "dobra rodziny" i "dobra narodu"
  • Nie jestem za tym aby nadmiernie kontrolować rodziny, ale gdy widać, że coś źle funkcjonuje, że jest problem to znaczy, że trzeba zacząć działać. Gdy wszystkie próby pomocy zawiodą, ostateczną ostatecznością jest DD
  • owszem, ale nigdy w formie instytucjonalnej,

    myślę, że podejście prlowskie było dość rozsądne
  • ehh,
    myślę, że @adma powinna brać się za naukę, to egzamin gimnazjalistów już niedługo :P
  • Moje córki kąpią się raz w tygodniu. Zalecenie lekarza przy AZS. Prysznic biorą kiedy chcą.
    Syn takoż, woli prysznic.
  • zdecydowanie należy je odebrać;-)
  • @adma tego typu wrzutka na start aktywności na forum wygląda na prowokację. Jeśli piszesz poważnie nie zrażaj się.

    Natomiast poważnie niestety prawdziwe są obie możliwości:
    1. Niemądrzy i bez doświadczenia życiowego pracownicy służb socjalnych (także policjanci, kuratorzy itp.) wnioskują lub nawet w trybie interwencyjnym odbierają dzieci, bo przeczytali w ustawie o pomocy społecznej, że troje to już patologia.
    2. Dzieci przeżywają dramat w rodzinie i nikt nie reaguje.

    Najbardziej dramatyczna sytuacja, to znany przypadek z Pucka, gdzie nastąpiło 1., potem 2. (w rodzinie zastępczej) i dwoje dzieci zmarło.

    Piszę to jako ojciec z różnymi doświadczeniami z "pomagaczami" instytucjonalnymi, a także były (przez pięć lat) społeczny kurator sądowy.
  • O rety - my zdrowi jesteśmy, nie atopowcy, ale nie kąpiemy się codziennie.
  • Ja zrozumiałam, że one tydzień w ogóle myte nie były.
  • Takie osobniki tez mamy na stanie :D
  • Ekologicznym rodzicom odbierają dzieci? Bo kąpią raz w tygodniu, bądź wcale!? 8-}
  • Niestety czesto dzieci kapane codziennie, szczepione na wszystko i wydawaloby sie wychuchane sa psychicznie maltretowane. Niestety im trudniej pomoc bo nie widac.... Z racji zawodu poznalam takie dzieci, przerazliwie smutne, samotne. Np. 11 letni chlopiec nie wiedzial jak mam na imie jego matka mimo ze mieszkali pod jednym dachem... Dla mnie to jest patologia...
  • edytowano kwiecień 2015
    Może nie wiedział bo mówił do niej per mamo. Mnie też trzeba zabrać bo patologia mnie wychowała mam 35lat i pewną ciotkę na którą wszyscy mówią ksywą i przez życie i niegdy nie pamiętam jak ma na imie.
    AAA moje dziecko zapytane o imie mówi dwa przedstawia się wymiennie dwoma imionami ale żadne nie jest jej imieniem nadanym urzędowo ani z chrztu.
  • edytowano kwiecień 2015
    A co było u Anny Samusionek, poczytaj.
    Wyedytowałam , żeby grzeczniej było :)
  • Forum zatacza coraz szersze kręgi widzę. Dużo świeżego powietrza.
  • Lusia.

    Też taka mam ciotkę. Lusia.

    Dopiero gdy pisałam zaproszenia na ślub zapytałam, jak ona właściwie ma na imię? Okazało się, że Adelajda.
  • Hmmm...ja się teraz pytam ze szczerej ciekawości. Jak często trzeba myć dzieci?
  • Tak, mowil do matki per matko. Ale miał 11 lat, mieszkal w domu z obojgiem rodziców i nie wiedział jak matka ma na imię bo w tym domu nikt nie rozmawial ze sobą. Nigdy nie slyszal jak ojciec zwraca sie do matki. Ciotek po ksywkach tez znam kilka. I tez nie dochodze jak maja na imię ale chyba nie o to chodź.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.