Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Jak pomagamy naszym mężom być jeszcze lepszymi ojcami?

2456

Komentarz

  • ja stosuję " powiem ojcu ! " ~X(
  • @Diana, Dzieci nasze małe, nie mam co skarżyć.
  • @Odrobinka, jaką metodę stosujesz by się nie wtrącać?
    Pamiętam proboszcza ktory zawsze takim delikatnym Barytonowym głosem mówił: "Ja, to bym tak zrobił" I parafianie robili tak jak proboszcz mówił.
  • Nie mam pojęcia @Isako jaką metodę stosuję. Po prostu robię swoje a mój mąż swoje. Nie uważam że mam się wtrącać między mojego męża a dzieci. Ani że mam mu podpowiadać jak ma się zachowywać w stosunku do swoich dzieci.
  • A ja tam podpowiadam, zwłaszcza jeżeli widzę jakieś zgrzyty między mężem a szczególnie starszym synem. A co najważniejsze staram się przy dzieciach nie podważać słów mojego męża (nawet jeżeli coś mi się nie podoba ). Lepiej porozmawiać na osobności z mężem i obrać wspólny kierunek...
  • Takie pomaganie to troche mi sie z “wychowywaniem meza“ kojarzy. No bez sensu, dorosly czlowiek w koncu, a kobiety jakis ped do upupiania maja. Skad przeswiadczenie, ze maz sam z siebie nie potrafi byc ojcem, a my matki wiemy lepiej od nich co oznacza ojcostwo?
    Czekam na watek panow “Jak pomoc zonie byc lepsza matka“ :))
  • @Maciejka - a ja Ci powiem, że bym wątek o "pomocy żonie" sama bym mogła założyć i co rusz go podbijać.
    I nie czuję się wcale upupiona tym, że mój mąż tłumaczy mi chłopakowy świat - raczej codziennie dziękuję Panu Bogu, że tak szczęśliwie "wymyślił" małżeństwo - jako związek mężczyzny i kobiety.
    To, że mówią głośniej/wrzeszczą - normalna komunikacja (a fizjologicznie - mają innej długości przewód słuchowy, jeśli dobrze pamiętam. Z tego powodu gorzej słyszą, i np. w szkole powinni siedzieć bliżej tablicy), a nie hałas przeciwko matce ;)
    To, że się muszą kotłować, przepychać i nieustannie wchodzić w drogę - i jak odróżnić, kiedy już jest walka na serio.
    Kiedy przestać gadać, bo nie działa, kiedy odpuścić, bo rozdrażniam,
    Mogę długo!
    Korona mi z głowy nie spada, a raczej dzięki pomocy męża tam się utrzymuje.

    I niby jestem kształconym fachowcem od wychowania - studia, praktyka, praca w szkole, dłuugie (20 lat) prowadzenie drużyn harcerskich, obozy, rajdy itd.
    A chłopaki są inne od dziewczyn, i już. (Co w pracy w szkole też baardzo widać)
    Ja wiem bdb. jak dziewczyny "działają", co im się spodoba i czym mogę je "nakręcić".
    Chłopaków się mogłam nauczyć - szybciej - dzięki mężowi.

    I też nie widzę powodu, dla którego mąż mnie, a ja jemu nie mogę zwrócić uwagi, że coś któreś nie do końca dobrze, albo zupełnie fatalnie zrobiło wobec dzieci.
    Oczywiście po takim wydarzeniu, wieczorem, czy na drugi dzień.
    Ludźmi jesteśmy i popełniamy błędy. Ale możemy się poprawiać - jako osoby, jako rodzice. - od już.
    Tylko trzeba wiedzieć, w czym się zmieniać na lepsze.
    Ja tam sobie cenię, jak ktoś mi powie, co i jak mogę zrobić lepiej.
    k.
    ...........................................................

    Każda moralna praca - w tym także wychowanie - jest uczestnictwem w dziele Stworzenia, więc jak mamy coś budować - to najlepszego, na co nas stać.

    Każda praca jest także uświęcająca nas - możemy ją ofiarować Panu Bogu - i też dlatego, warto się poprawiać. :)
  • @kowalka zgoda, dobra rada jest dobra, tylko chodzi mi o mnogosc takich watkow (bo ten nie jest pierwszym na forum) w wykonaniu kobiet. Porozmawiajmy sobie co zrobic, zeby maz byl lepszym mezem albo ojcem. Jakies ogolne przekonanie panuje, ze maz nie wie jak zyc, a zona juz tak.
    No i materia ogolnie delikatna, powinna byc rozegrana najwyzej pomiedzy dwojka zainteresowanych. A tak, kobita sie naczyta, ze np. maz powinien najpozniej o 17-stej w domu byc, bo wiecej czasu w pracy to jednak przesada i szkoda dla rodziny (takie moje zdanie) i zacznie na meza niemilo spogladac, ze na usypianie tylko jest. A realia i charakter pracy zupelnie inny. Albo, ze powinien byc taki, czy owaki. Forum moze pelnic role kolezanki, ktora wytycza normy. Wszystko poza norma jest nienormalne i zle.
    Z drugiej strony zona, ktora obnaza niedociagniecia meza (moim zdaniem) nie do konca zrozumiala o co chodzi z wiernoscia malzenska.
    Pozno juz i chyba troche bez skladu pisze, ale moze ktos zrozumie moj przekaz ;)
  • @Maciejka - rozumiem, rozumiem, dzięki :).
    Ja to chyba już za stara jestem, żeby tego typu wątki "wyroczniowo" traktować.
    Inne zresztą też - spróbować można, jak coś nam odpowiada - można dołączyć do rodzinnego/ małżeńskiego repertuaru.

    Takie wątki, to też to, że za bardzo nie ma wzorców w temacie tata- maluch - a niektórym z jakimś wzorcem jest po prostu łatwiej, i już.
    Zajmowanie się małymi dziećmi (niemowlęta i trochę starsze) właściwie nie zdarzało się w pokoleniu naszych rodziców. Niejeden raz słyszałam, jakich mamy dobrych mężów, bo tyle pomagają w domu i przy dzieciach, inaczej niż to było wcześniej.
    I nie chodziło tym osobom o pretensje do współmałżonka (bo ich nie było), ale o to, że rolą ojca była głównie ciężka praca poza domem. Dzieci wchodziły w orbitę tatów jak już były większe, gadające i "do rzeczy".
    I pytanie, czy taki model był gorszy od dzisiejszego.
    k,
    nie wiem, czy teraz ja piszę składnie, bo mi już literki skaczą.
    Dobranoc wszystkim!
    Już Święto mamy :)!
  • Ale pamietam, co napisalas na pierwszej stronie watka, o dbaniu o malzenstwo i sie z tym zgadzam. Mysle, ze to taka uniwersalna rada, ktora pomaga na wszystko ;)
    Bardzo o to walcze, mysle ze z dobrym skutkiem, o nas jako pare. Ze jak jest juz zle, bo dzieci rycza i kupcza, to warto sobie powiedziec “ok, odbijemy sobie to za 5 lat. Albo 15“. Warto pamietac, ze dzieci sa na chwile, a pozniej jeszcze dluuuuugie lata (daj Boze) z mezem sam na sam zostaja. Ze trzeba ta jednosc glownie z mezem budowac, z dziecmi ma sie ja naturalnie.
  • edytowano czerwiec 2015
    Bo to polepszanie się (w sęsie - kąstruktywne ówagi, i potem - praca nad własnym charakterem), to nam zostaje na później.
    I potem zostaje spijanie śmietanki, spa i takie tam inne, małżeńskie :)
  • @Maciejka, częściowo z tobą się zgadzam. Jednak wiem z własnego doświadczenia, że kobieta musi wtrącić swoje dwa grosze: mąż wychodzi z domu gdzie relacje rodzice-dzieci są według mnie zimne: nie ma ciepła, przytulania...
    Na poczętku naszej przygody z rodzicielstwem, musiałam mówić mężowi, "weź, przytul" albo "powiedz że go kochasz", i takie drobne sprawy> Teraz mąż robi to sam z siebie i cieszę się z tego. Dzieci również
  • No nie wiem. Mój mąż częściej przytula niż ja. Jest też mniej cierpliwy i bardziej wybuchowy, ale ja mniej np zauważam, np że nos brudny od kataru. No mnie nie przeszkadza.
    A dom wyjściowy bardziej zimny niż mój.
    Może to kwestia charakteru.
    Mój mąż jest gorącokrwisty, klnie gorzej niż szewc, ale też w drugą strone, nie unika kontaktu fizycznego, dziewczyny go obsiadają jak szpaki czereśnię.
    Ja mam dość duży dystans fizyczny, przytulam rzadko, ale też cierpliwość mam wększą, więcej czasu i pomysłów...
    ja bym nie potrafiła powiedzieć mojemu mężow jak wychowywać dziewczyny, robi to najlepiej jak umie i śmiem powiedzieć że są szczęśliwe.
    U mnie role są odwrotne nieco bo mam niewielkie tendencje do pouczania kogokolwiek, albo zwracania komuś uwagi.
    Mój mąż lubi pouczać a ja pouczeń nie lubię i daję wolność i samodzielność, i prawo do popełniania błędów.
  • Myślę, ze w każdej postawie potrzebny jest umiar i odnalezienie "złotego środka"
    Zbyt wiele podpowiedzi nawet w dobrej intencji, sterowanie mężem w kontaktach z dziećmi- nie jest wskazane. Trzeba też pozwolić ojcu być ojcem...
  • Ja też z domu rodzinnego wynioslam nieciekawe obserwacje. Moja mama tak bardzo chciała pomagać tacie że się całkiem wyautował z wychowania córek. A jako najstarsza pamiętam że był fajnym tatą przynajmniej do I klasy podstawówki. Potem jakby znikł z wychowania i robił tylko to co mama na nim wymusiła.
  • Ja podpowiadam mężowi a on mi. Obydwoje jesteśmy rodzicami i powinniśmy się nawzajem wspierać i upominać się, jeśli zauważymy coś niepokojącego w swoim zachowaniu wobec dzieci . Jego spędzanie czasu z dziećmi różni się od mojego, ale ta różnorodność być musi.
  • @Malgorzata i ci co mają większy staż małżeński, piszcie bo się od was uczę! :)
    My z mężem dopiero 6 lat ;)
  • Niepokojącego? Nie widzę niczego niepokojącego w zachowaniu męża wobec dzieci. To że im więcej słodyczy kupuje i czasem napoi colą nie jest niepokojące albo że się wkurzy. Kompetencje wychowawcze ma takie same jak ja.
    Mogę mówić za siebie że np wkurza mnie coś w jego zachowaniu albo rani ale nie widzę sensu twierdzenia że wiem coś lepiej od niego w kwestii wychowania, bo to nieprawda.
    Nawet jeśli skończyłam pedagogikę to wychowanie tyczy się konkretnych dzieci a nie teoretycznych dywagacji.
    Jak się mnie o coś zapyta albo chcemy przedyskutować postępowanie w sprawach którejś z córek to rozmawiamy. Ale raczej zauważamy niepokojące zachowania dzieci a nie męża czy żony.
  • Dla wyjaśnienia. O czymś niepokojącym mówiłam np. braku spokoju w podejściu do dzieci, zdenerwowaniu objawiającym się np. w słowach czy tłumaczeniu czegoś na tzw. odczepne. Jestem za spokojem. Przynajmniej w naszej rodzinie im spokojniej mówimy do dzieci, nie spieszymy się tym oni są spokojniejsi, chcą nas słuchać. Nie mówię o tym, że ktoś z nas jako rodzic jest mądrzejszy od drugiego.
    Ps. też skończyłam pedagogikę.
  • IdaIda
    edytowano czerwiec 2015
    Mój mąż ma czasem trochę nadmierne ambicje wobec synka, szczególnie jeśli chodzi o sport.
    Młody nie tylko chodzi na treningi futbolu ale jeszcze tata intensywnie go ćwiczy w pozostałe dni. Deszcz nie deszcz, mróz nie mróz - nie ma znaczenia.
    I bardzo dobrze. Ja się nie wtrącam. Mają swój męski świat, młody staje się odporny na trudności, twardy i zahartowany. Poza tym kocha sport, więc wszystko OK.

    Tylko problem jest czasem w tym, że jak mu coś nie pójdzie na meczu to tata się złości.

    No i zwróciłam mężowi uwagę, że trochę niszczy w młodym spontaniczną radość ze sportu (synek mnie się pożalił a nie tacie).

    Na drugi dzień przejęty tata starał się mu to wynagrodzić, obiecał, że krytyka będzie dotyczyła tylko treningów a mecze są dla przyjemności. Dogadali się. A mąż chyba jest mi wdzięczny.

    No i w drugą stronę - on mi też zwrócił uwagę.
    Faktycznie, jak musiałam wyjechać, moi panowie zżyli się fantastycznie, ale też mój mąż wprowadził nowe reguły (usamodzielnił syna, ponieważ się z nim nie cackał). Kiedy wróciłam rzuciłam się z impetem do służenia, wyręczenia, donoszenia pod nos, podpowiadania (taka stęskniona mamuśka z poczuciem, że bez niej było im gorzej, no to teraz ich dopieszczę).

    No i mąż mi zmył głowę, że psuję to, czego on syna nauczył za ten czas i że jestem nadtroskliwa, że przeze mnie młody nie będzie samodzielny.

    Ponieważ jako mama jedynaka strasznie boję się, że mogę być NADopiekuńcza (wiem, że to okropnie szkodzi a przecież nie chcę zaszkodzić mojemu dziecku), to bardzo się ucieszyłam, że mąż mnie ustawił.

    Opiekuńcza będę zawsze, ale nadopiekuńcza bardzo nie chcę być, a mąż w paru poleceniach uświadomił mi co mam w związku z tym robić a raczej może ... czego nie robić.
    Nie wyręczać, nie donosić pod nos, wymagać, by myślał sam o swoich obowiązkach, pilnował swoich spraw.



    Tak że dopieszczam już tylko męża ;)
    Ale jego nie muszę wychowywać, i tak jest twardzielem.

  • IdaIda
    edytowano czerwiec 2015

    Wzajemnie sobie podpowiadamy jak wychowywać nasze dziecko i uważam, że naszej rodzinie to służy.
    Ja zauważam to czego mój mąż nie dostrzega (np w sferze emocji albo bezpieczeństwa) a mąż każe mi wymagać i nie litować się nadmiernie, poza tym upraszcza sprawy, w kilku słowach rozwiązuje problemy podczas gdy ja np. mam wiele obiekcji i obaw.
    Wydaje mi się, że zwracanie uwagi nie jest takie złe ...
  • Ida, Małgorzata ma inną perspektywę. Ponad 20 lat bycia matką i żoną, i to w tempie ekstremalnej jazdy bez trzymanki. Myślę, że większa ilość dzieci, powiedzmy od 6-7 w szybkim czasie (np. co mniej niż 1,5 roku) załatwia wiele problemów, którymi matki do 5 dzieci mogą się przejmować, czasem nadmiernie (piszę o 5, bo to moje stado. Część problemów już zniknęło, a część za Chiny nie chce).

    I wracając do pierwszej strony wątasa:
    Pulikowski albo ten od "Dzikiego serca" napisał - że jeśli mężczyzna ma być najlepszym ojcem swoich dzieci to ma tylko jedno zadanie - do końca życie kochać wiernie i bezgranicznie swoją żonę, a matkę swych dzieci.
    Finito.
  • @Kowalka, na całkiem świeckich studiach, które skończyłam niemal na każdym wykładzie powtarzano, że najlepsze co ojciec moze zrobić dla dzieci to kochać ich matkę!
    a jak mój mąż pyta, to podpowiadam :) dobry mąż, dobry ojciec, a często pyta! szczególnie ostatnio, gdy głównie przez telefon rozmawiamy.
  • A gdzie, Pani, takie studia się uchowały? Dzieciom przyjadę pokazać!
  • Małgorzata nie chodzi mi o wychowywanie męża. Ida w swoich słowach i przykładzie pokazała to, co ja także miałam na myśli. Może nie wyrażałam się dość jasno a ona świetnie to ubrała w słowa. Tak jak pisałam wcześniej różnorodność być musi, bo ja i mąż jesteśmy różni ale wychowujemy dzieci razem i współpraca ( w tym podpowiadanie sobie nawzajem i zwracanie uwagi) jest wskazana. Przynajmniej u nas tak to funkcjonuje.
  • IdaIda
    edytowano czerwiec 2015
    @Małgorzata , tak, oczywiście, że ja muszę się starać wyeliminować zbytnią opiekuńczość. Właśnie o tym pisałam. Ja rozumiem, że Ty nie jesteś nadopiekuńcza, pewnie częściowo z powodu charakteru (mam rację?) a częściowo z powodu multimacierzyństwa. Ja się muszę hamować (staram się, staram się!).


    Ale to tylko przykład, który akurat przyszedł mi do głowy. A przecież są też inne sprawy, które mogą dotyczyć zarówno rodziców wielodzietnych jak i tych z jednym dzieckiem.

    Czy nigdy nie zwracałaś uwagi mężowi jeśli przyobserwowałaś, że coś robi nie tak względem dzieci?

    Np. kwestie bezpieczeństwa, powiedzmy. Mężczyźni mają naturalne tendencje do brawury. Brawura z małym dzieckiem może się niefajnie skończyć a mężczyźni czasem jakby tego nie wiedzą... No nie mają tej wyobraźni co kobiety.

    Mogą też być inne przykłady, typu: sposób odnoszenia się do dziecka (np. są faceci, którzy z łatwością wpadają w irytację no i niestety nie upominani mogą znerwicować dzieci, całkiem nieświadomie ...)

    Ja wychodzę z założenia, że jesteśmy tylko ludźmi, mamy swoje słabości i wady i wejście w rodzicielstwo nie czyni nas z automatu idealnymi. Dlatego nie przeszkadza mi jak mąż zwraca mi uwagę (nie tylko na temat nadopiekuńczości, ale też np. jak się wkurzam i pokrzyczę, albo jak gderam do dziecka - ja nawet nie wiedziałam, że to robię, dziś wystarczy krótkie mężowskie "już dość!" i siedzę cicho. No wychował mnie ;) )


    Staram się nie zwracać uwagi mężowi przy synku.

    Też stanowimy jeden zespół z mężem i to on dowodzi w sprawach strategicznych w naszej rodzinie (w sensie, że narada wspólna ale ostatecznie słowo ma on, no chyba, że się akurat zrzeka tego przywództwa na moment ). Choć zdarzyło się parę razy, że się uparłam i nie zgodziłam na pewne rozwiązania, bo czułam, że mam absolutną rację i dobrze się stało, ze się uparłam, nawet mąż to potwierdza. Przecież on nie jest wszystkowiedzący.

  • Ida:
    Np. kwestie bezpieczeństwa, powiedzmy. Mężczyźni mają naturalne tendencje do brawury. Brawura z małym dzieckiem może się niefajnie skończyć a mężczyźni czasem jakby tego nie wiedzą... No nie mają tej wyobraźni co kobiety.

    Dorosły mężczyzna, ojciec dzieciom, nawet kiedy sam ma jak piszesz- tendencje so brawury- jest na tyle kumaty i świadom pewnych rzeczy (wielu rzeczy), ze nie będzie świadomie narażał własnego (obcego pewno zresztą też ;) ) na niebezpieczeństwo
    To matka "mądrująca", że to czy tamto jest niebezpieczne, tego czy tamtego to lepiej nie robić bedzie w ten sposób "krzywdzić" dziecko
    jeżeli ojciec zdecyduje, ze idą spać pod gołym niebem gdzieś tam "w las" i zjedzą sobie coś z ogniska
    To nie panikuję, bo wiem ze krzywda się dziecku nie stanie, ze umorusany pójdzie spać, na twardy, zę dupsko mozę zmarznąć nad ranem, ze komary potną, czy dupsko poparzy pokrzywą idą "w ustronne miejsce"
    jeżeli ojciec zdecyduje, zę trza dziecko nauczyć obsługi młotka, gwoździ, czy łażenia po drzewach, to choć mozę się to wydawać mniej bezpieczne niż spacer po lesie, to jedank wiem, ze mąż zrobi wszystko, zęby zminimalizować ryzyko
    Ufam Mu, i tyle


    My kobiety inaczej oceniamy ryzyko
    Ja np. nie umiem pływać, boję się jakichś dzikszych akwenów, gdzie dna nie widać
    Znam osoby, które mając podobne lęki do moich nie zrobiły nic w kierunku nauki pływania swoich dzieci.
    Przełożyły na nich swoje lęki
    I to jest krzywdzące
    Nie zabraniałam mojemu dziecku na samodzielne wyjazdy na basen, jak jechał na "dziksze" kąpielisko to puszczałam tylko wtedy kiedy był ktoś dorosły
    Dziś syn ma już 16 lat, głupi nie jest, jest w stanie sam oszacować ryzyko :)
    A ryzyko jest, zawsze, nawet dla nas dorosłych ludzi :)
    czasem matki przesadzają, nie pzowalają dziecku na większą samodzielność bo.............zrobi sobie krzywdę ( odgrzać sam sobie nie mozę, bo się poparzy, spali garnki, spali kuchnię etc), albo jest zwalniany z prac domowych bo................i tak nie zrobi tego tak dobrze jak matka - pani domu

    To samo tyczy się facetów
    Nie pozwala im się czegoś tam robić, bo i tak zrobią źle
    A potem narzekania po czasie, ze kobieta urobiona po łokcie, bo wsio sama musi robić

    A mogłą pozwolić umyć okna facetowi, a że smugi zostawi?
    Raz drugi i smug już nie będzie zostawiał
    Alwe jak usłyszy zamiast pochwały skowyt niezadowolenia, że nie pomógł a jeszcze roboyy dołożył, to nie dziwiota, że okna to już więcej nie tknie :)




  • A to się trochę nie zgodzę.
    Np. mój małżonek (uwielbiam to starodawne słowo ;) ) nie ma jakichś szalonych skłonności do brawury, jest rozsądny, ale jak nasze dziecko było malutkie, to pewnych rzeczy nie był świadomy i ja, mając ostrożność we krwi, nauczyłam go uważania na to, co dla maluszka może być niebezpieczne. Potem sam bardzo uważał np. na zachłyśnięcie, nauczyłam go jak ratować takiego malca (na szczęście nie trzeba było skorzystać z tej umiejętności). Takich przykładów było więcej.



    Pływać się nie boję, uwielbiam. Wszyscy pływamy, ale oczywiście rozsądnie.
    W lesie mój synek jest bardzo często i po drzewach łazi bez problemów, bo jest silny (mąż go wyćwiczył - na drążku do podciągania, zresztą nasz mały zawsze uwielbiał się wspinać po skałach i drzewach.)
  • IdaIda
    edytowano czerwiec 2015

    Mnie się wydaje, że nie ma uniwersalnych szczegółowych recept dla każdego małżeństwa.
    Jakieś ogólne zasady - tak, ale w szczegółach i tak małżonkowie dogadują się jak im pasuje.

    No bo każdy człowiek jest inny, to i każda para małżeńska ma swój niepowtarzalny charakter. Ważne chyba, żeby im było z tym dobrze i żeby dzieci dobrze wychowali. Tak myślę.

  • Zgadzam się z Idą. Ile małżeństw tyle sposobów wychowywania. To co funkcjonuje w jednej rodzinie, nie zawsze musi zadziałać u innej.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.