Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Masoneria - pytanie do znawców tematu

2»

Komentarz

  • > jak dojdziemy do tematu masonerii w Kościele to w ogóle zaczyna się ciekawy temat

    A ja ostatnio zaczynam rozumieć, czemu Chrystus zapowiedział, że Bramy Piekielne nie przemogą Kościoła. Dobra Nowina daje człowiekowi najpełniejszą wiedzę o nim samym. Żaden naukowiec nie prześcignie w tym Stwórcy, bo sam jest tylko stworzeniem. Dlatego Kościół Chrystusowy, czyli katolicki, będzie potrzebny ludziom zawsze i wszędzie. Nie da się Go zniszczyć, nie da się unicestwić Jego przekazu. Wszyscy nosimy w sercach znak przynależności do Niego, choć nie wszyscy o tym wiemy.

    Z tej perspektywy sprawy masonerii, czy innych ludzkich przedsięwzięć przeciwko Bogu stają się drugorzędne. Soros ze swoimi miliardami dolarów jest jak małe dziecko, które może próbować rzucić w przedszkolankę pluszowym misiem, ale nikomu nie zrobi krzywdy.
    Podziękowali 2Tusia Katia
  • Oczywiście, że wśród ludzi rozgrywa się pewnego rodzaju walka między prawdą i kłamstwem. Natomiast z perspektywy nadprzyrodzonej od dwóch tysięcy lat panuje pokój. Chrystus nas odkupił, zwyciężył śmierć. Jedyne co nam pozostaje, to wziąć udział w tym zwycięstwie.

    Wracając do Sorosa - on wygląda jak żywy trup. Pewnie za niedługo będzie już trupem martwym. Trzeba się modlić, aby zdążył się nawrócić przed śmiercią.
  • TecumSeh powiedział(a):

    Kolega się lubuje w okrągłych zdaniach, a ja pytam - i co w związku z tym? Bo mogę się zgodzić z tym co powyżej, tylko dalej to nie jest odpowiedź na moje pytanie, które brzmi: "skoro wszyscy się z czymś zmagamy a większość z nas nie pokona swoich wad do końca życia, czy  to znaczy że powinniśmy zupełnie odpuścić wszystko inne bo sami nie jesteśmy doskonali?"
    Powinniśmy sobie zadać pytanie: Czy jeżeli odrzucimy swoje obżarstwo, swoją chciwość i swoją próżną chwałę, to czy nie zapragniemy również "odpuścić wszystko"? Jest bardzo ważne to, co nas motywuje. Powinniśmy zadbać przede wszystkim o czystość intencji, a nie wydajność w działaniu.

    @Maciek_bs Jezus zwyciężył szatana. Nie zmienia to faktu że szatan nadal jest znacznie silniejszy od nawet najświętszego i najsilniejszego człowieka. I jego łupem najczęściej padają ludzie ufający sobie.
  • edytowano październik 2017
    > Ale zadaniem katolika jest nie tylko powiedzenie Chrystusowi "tak" ale konkretne działanie, prawda? 

    Gorąco namawiam. My na przykład ostatnio na bazie skautek Mamy Róży zorganizowaliśmy w parafii grupę młodzieżową, która ma spotkania biblijne i przygotowuje oprawę muzyczną do jednej Mszy św. w miesiącu. Możliwości jest nieskończona liczba.
  • Może to zależy do czego kto posłany, jeden do pracy z dziećmi, inny do ewangelizacji, a jeszcze inny do ostrzegania ludzi przed manipulacjami, dróg jest wiele.
    Podziękowali 1Katia
  • Owszem, od tego mamy duchownych.
  • Maciek_bs powiedział(a):


    Wracając do Sorosa - on wygląda jak żywy trup. Pewnie za niedługo będzie już trupem martwym. Trzeba się modlić, aby zdążył się nawrócić przed śmiercią.
    Masz rację, dlatego 12 października na anglojęzycznym fb był dzień modlitwy o nawrócenie tego pana. Jak ktoś to powiedział: "We assume he'll have a good laugh about this. For a little while, at least. ;) ", na co nie omieszkałam odpowiedzieć w stylu GKC: "giving someone a good laugh is always a good thing" :smiley: 



  • The Twelve Steps up the Mountain of Pride According to St. Bernard of Clairvaux

    MONSIGNOR CHARLES POPE

    Bernard5jpg
    St. Bernard of Clairvaux 1090-1153

    Perhaps you think that AA invented the idea of the 12 Steps.  If you should ever think that an idea is new, go back and see how the Greeks used it, or in this case, how the Medieval Latin scholars used it.  In the Twelfth Century, St. Bernard of Clairvaux identified twelve steps up the mountain of pride, and another twelve steps down. These are detailed in his work entitled Steps of Humility and Pride.

    In today's post, we focus on the twelve steps of pride.  Next week, we will turn our attention to the twelve steps to greater humility.  My intention is to point out some ways in which these twelve steps can be applied to our lives in the modern world.

    The 12 steps of pride grow more serious as we go along them and lead, ultimately, to the slavery of sin.  Those steps tend to build on one another, beginning in the mind, moving to outward behavior, then deepening into an attitude of presumption, and ultimately revolt and a slavery to sin.  For if one does not serve God, one will serve Satan.

    Twelve steps up the mountain of pride.  Think of these like escalating symptoms:


    (1)  Curiosity:  There is such a thing as healthy curiosity.  But curiosity can also lead to sin if we delve into things we should not, either because they are other people's private affairs or because they are not good for us to know.  Curiosity becomes tainted with pride when we cast all caution aside, and with a certain indiscreet and privileged sense, we pry, meddle, and look into things we ought not as if we had a right to do so.  This is sinful curiosity.


    (2)  Levity of mind:  The tendency to occupy the mind with inappropriate things can grow and lead to a tendency to become superficial in wider matters.  Here, too, there is certainly a valid sense of humor and a kind of recreational diversion that has a place in a balanced life.  A little light banter about sports or pop culture is perfectly healthy and appropriate.  But this can become all we do, and we may be tempted to cast aside matters about which we should be serious as we pursue only light and trivial things.  Hours of watching sitcoms and "reality TV" but no time for prayer, instruction in the faith, and wider cultural things of beauty and truth shows a lack of seriousness.  When we lightly brush aside what is important to God and substitute our own foolish and trivial interests, we act in pride.


    (3)  Giddiness:  With giddiness, we move from levity of mind to the frivolous behaviors produced by it, behaviors in which we routinely over-emphasize lightweight experiences and situations at the expense of more meaningful and godly things.  We maximize the minimum and minimize the maximum.  We find plenty of time for trivia, but little or no time for prayer, works of mercy, or the study of truth and the enjoyment of real beauty.

    Jesus is the standard we must meet.  But rather than refer our self to Jesus and seek mercy, we refer our self to others we look down on and give way to pride. 

    (4)  Boasting:  Increasingly locked into our little world of idle thinking and foolish behavior, we may begin to exult in banal activities and consider such behaviors to be a sign of greatness. We begin to boast of foolish things.  The boaster thinks too highly of himself, and either claims qualities he does not really have, or forgets that what genuine good he does have is a grace and a gift.  St. Paul says, "What have you that you have not received?  And if you have received it, why do you boast as though you had not?" (1 Cor 4:7).  Boasting springs from pride.


    (5)  Singularity:  Ironically, as our world contracts, we think ourselves ever greater.  As our pride grows, we too easily forget our dependence on God and others for who and what we are.  In truth, there is no such thing as a self-made man.  We are all contingent beings, very dependent on God and others.  Therefore, by relying only on our own counsel, we discount reality and stop seeking information and counsel from others.  The man who seeks only his own counsel has a fool for an advisor, and a prideful advisor at that.  Singularity springs from pride.


    (6)  Self-conceit:  Self-conceit means an unduly high opinion of our own abilities or worth.  As our world gets ever smaller and our pride ever greater, our self-focus grows ever stronger and we become increasingly self-referential.  A thing is now considered true merely because we say it is true.  Similarly, we consider ourselves fine because we say we are fine.  We deny that all of us are a mixture of strengths and weaknesses, sanctity and sinfulness.  We find faults in others but fail to see them in ourselves.  We compare ourselves to others whom we look down on and give way to pride.

  • (7)  Presumption:  At this stage of pride, even God's judgments must cede to ours.  This is a sin against the virtue of hope wherein we believe that salvation is due to us no matter how we live.  The Theological Virtue of hope teaches us to ask with confidence for God's help in attaining eternal life.  It is great pride to presume that we have already accomplished it and possess what we do not.


    (8)  Self-justification:  Jesus must now vacate the judgment seat because we demand to take his place.  Not only that, but he must also vacate the cross because we do not really need his sacrifice.  We think that we can save ourselves and frankly, we do not need a lot of saving.  Self-justification is the attitude that says we are able, by our own power, to justify, that is, to save ourselves.  It is also an attitude that says, in effect, "I will do what I want to do and I will decide if it is right or wrong."  St. Paul says, "I do not even judge myself.  My conscience is clear, but that does not make me innocent.  It is the Lord who judges me" (1 Cor 4:3-4).  Yet the prideful care only for their own point of view and refuse to be accountable ultimately even to God.  The prideful person forgets that no one is his own judge.

    And thus we have climbed in twelve steps the mountain of pride.  It begins in the mind with a lack of sobriety rooted in sinful curiosity and frivolous preoccupation.

    (9)  Hypocritical confession:  The word "hypocrite" in Greek means "actor."  We may observe that, in certain settings, some degree of humility and acknowledgement of our faults is "profitable."  We may see that we can get "credit" for humbly acknowledging our faults and calling ourselves sinners.  But the prideful are just acting, just playing a role more for social credit than out of real contrition or repentance.  We may believe that, after all, we are really not that bad.  And if posturing and playing the role of the humble and contrite sinner will get us somewhere, then we will say our lines, play the part and look holy if the applause from the audience is forthcoming.


    (10)  Revolt:  Pride really begins to go off the rails when we openly revolt against God and his lawful representatives.  To revolt means to renounce allegiance, accountability, or obedience to God, his Word or to His Church.  It is prideful to refuse to be under lawful authority and act in ways that are directly contrary to what that authority rightly asserts.

    (11)  Freedom to sin:  Here pride reaches its near conclusion as it arrogantly asserts and celebrates that it is utterly free to do as it pleases.  The prideful person increasingly rejects any restraints or limits.  But the freedom of the prideful is not really freedom at all.  Jesus says, "Whoever sins is a slave to sin," (John 8:34) and the Catechism echoes, "The more one does what is good, the freer one becomes.  There is no true freedom except in the service of what is good and just.  The choice to disobey and do evil is an abuse of freedom and leads to the slavery of sin" (Catechism 1733). But the prideful will have none of this and arrogantly go on asserting the freedom to do what they please, even as they descend deeper and deeper into addiction and slavery.


    (12)  The habit of sinning:  Here we see Pride's full and ugly flower: habitual sin and slavery to sin.  As St. Augustine describes it, For of a forward will, was a lust made; and a lust served, became custom; and custom not resisted, became necessity. (Conf 8.5.10)  


    And thus we have climbed in twelve steps the mountain of pride.  It begins in the mind with a lack of sobriety rooted in sinful curiosity and frivolous preoccupation.  Then follows frivolous behavior and excusing, and presumptive and dismissive attitudes.  Last come outright revolt and slavery to sin.  Pride is then in full flower. 

    We have seen the escalation in these steps which illustrates an old admonition: sow a thought, reap a deed; sow a deed, reap a habit; sow a habit, reap a character, sow a character, reap a destiny. 

    Is there a way down this mountain of pride?  You can read the answer to that question in our next CERC bulletin as we explore "12 More Steps: Out of Pride and into Humility, from St. Bernard."
  • edytowano listopad 2017
    Tradicat
    Seeking A Way Forward: A Catholic Traditionalist's Thoughts and Reflections on ways to help the Church emerge from this crisis of Faith

    Friday, April 12, 2013

    Twelve Steps Off the Mountain of Pride

    Having given us a view of the way to abandon humility and increase our pride, Msgr. Pope has posted St. Bernard of Clairvaux's steps to descend from the pinnacle of pride to the valley of humiliy.



    St. Bernard also lists the 12 steps to deeper humility (I am using the list from Vultus Dei HERE)  and it is these that we consider in this post. As with yesterday’s post, the list by St. Bernard is in red, but the commentary on each step are my own poor reflections. Take what you like and leave the rest. For St. Bernard’s own reflections, consider purchasing the book he wrote: Steps of Humility and Pride.
    (1) Fear of God - to fear the Lord is to hold God in awe. It is to be filled with wonder and all at all God has done, and who he is.
    Cringing, servile fear is not counseled here. Rather, the fear rooted in love and deep reverence for God is what begins to bring us down the mountain of pride.
    It is a look to God, and away from ourselves and our egocentric tendencies, that begins to break our pride.
    Scripture says The fear the Lord is the beginning of wisdom (Prov 9:10).  To fear the Lord is to turn to the Lord, seeking answers, seeking meaning, realizing that in God is all wisdom and knowledge. To fear the Lord is to hunger and thirst for his truth and righteousness. To fear the Lord is to look outside and upward from myself to God.
    Here begins our journey down the mountain of pride, a simple and loving look to God who alone can set us free from the slavery that pride and sinfulness created for us.
    (2) Abnegation of self-will – In the garden, Jesus said to his father, Father, not as I will, but as you will(Lk 22:42). And this is what abnegation of the will means. It is to be willing to surrender my will to God’s will, to subsume my decisions under his.
    Pride demands to do what it pleases, and to determine whether it is right or wrong. But in this stage of humility I am willing to look to God.
    The Saints say, “If God wants it, I want it. If God doesn’t want it, I don’t want it.” The prideful person says “How come I can’t have it? Its not so bad. Everybody else is doing it.”
    But on the journey away from pride, and having come to a fear of the Lord, now the we are more joyfully ready to listen to God, and to submit his vision will for us.
    (3) Obedience - And now, having obtained to a more humble disposition of heart, we are more capable and wiling to obey. Obedience moves from the hearing to the heeding of God’s word, of God’s holy will, and of  being willing to surrender our stubborn wills. We are made ready, by God’s grace, to  execute that will, to obey and put into action the will of God. And thus the descent of the mountain of pride begins  apace, toward the freedom of the children of God, little by little.
    (4) Patient endurance - , Embarking on this journey down the mountain of pride and  striving to hear and understand God’s will and to obey him, one can surely expect obstacles both internally and externally.
    Our flesh, that is, our sin nature, does not simply and wholeheartedly surrender, but continues to battle. Our flesh resists prayer, resists being submitted to anything other than his own wishes and desires. And thus, internally, we suffer resistance from our sinful nature.
    But little by little we gain greater self-discipline and authority over our unruly passions. This is truly a struggle, requiring patience, and an enduring spirit and will.
    Externally too, we often encounter resistance as we try to come down from the mountain of pride. Perhaps old friends seek to seduce us back to former ways. Perhaps too the structures of our pride remain standing; structures such as willfulness, self-reliance, powerful positions, etc.,  continue to draw us away from our intentions come down the mountain of pride and further embrace humble submission to God. Perhaps the world continues to demand that we think and act out of old categories that are not of God, and still hold us bound to some extent.
    Patient endurance is often required to see such things born away. Yes, it often takes years of patient and persistent action, even decades, for the sinful world dominated by structures of sin and rebellion, to lose its grip on us.
    (5) Disclosure of the heart -  Perhaps the most humble journey, as we come down the mountain of pride, is the journey in to our wounded hearts. Scripture says, More tortuous than all else is the human heart; beyond remedy; who can understand it? I, alone, the LORD, explore the mind and test the heart (Jer 17:10).
    To make this journey, requires a lot of humility as we see our sinful drives, and also many misplaced priorities.  We must often uncover unpleasant memories, and even trauma from the past, that we have experienced or have inflicted on others. And in that place of our heart we are called repentance and to show forgiveness and mercy, or to accept that we must be forgiven and shown mercy.
    We may be asked to remember and to realize that we have not always been 100% right, and that we have sometimes acted unjustly and sinfully toward others, that we have a times been insensitive. This is a very humbling journey, but a necessary one as we continue to come down from the mountain of pride.
  • (6) Contentedness with what is – Contentedness is a form of acceptance and is a very great gift to seek and to receive. We can distinguished a kind of external and internal contentedness.
    External  acceptance is rooted in the capacity to live serenely in the world as it is, and to realize that God allows many things we don’t prefer for a reason and a season. Acceptance does not connote approval of everything. Indeed there are many things in the world that we ought not approve of. But acceptance is the willingness  to humbly live and work in a world that is neither perfect nor fully according to our preferences. Some things we are called to change, other things to endure. And even in those things we are called to change, we may have to accept that we cannot change them quickly or at all right now. Jesus told a parable about the wheat and tares and cautioned not to act precipitously to remove the tares, lest the wheat be harmed. It is a mysterious fact that God leaves many things unresolved and part of our journey in humility is discern what we are empowered to change and what we must come to accept as beyond our ability to change.
    Internal contentedness is a gratitude for what we have and a freedom from resentment about what we do not have. In pride we demand that our agenda, our menu be fully followed. In our journey toward humility we come to be more content to gratefully accept what God offers and to say, “It is enough O Lord. I am most grateful!”
    (7) Lucid self-awareness - In pride we are often filled with many delusions about our self, and usually think more highly of our self than we ought. We are often unaware of just how difficult it can be to live or work with us.
    But as we continue down the mountain of pride, fearing the Lord, submitting our will to his in docility and obedience, being more honest about the deep recesses of our heart, our disordered drives and unrealistic agendas, we are now increasing prepared to embrace true humility.
    Humility is reverence for the truth about our self. It is a lucid self awareness that appreciates our gifts, remembers that they ARE gifts. And it is an awareness also of our struggles and of our on-going need for repentance and the grace of God.
    With lucid self awareness I am increasingly learning to know my self more as God knows me (cf 1 Cor 13:12). This is because, as we come down from the mountain of pride into deeper humility, God discloses more to us just who we really are. We become more and more the man or woman God has made us to be, and our self-delusions and the unrealistic demands of the world begin to fade. The darkness of these illusions is replaced by a lucidity of self awareness where we are able to see and understand our self in a less ego-centric way. We are mindful of what we are doing, and thinking, and how we interact with God and others. But we do this in a way that strongly aware of the presence and grace of God. We come to self awareness in the context of living conscious contact with God throughout the day.
    (8) Submission to the common rule - The ego-centric and prideful person resists being told what to do and is largely insensitive to the needs of others and the common good.  The proud man thinks he knows better than the collective wisdom of the community.
    But as our journey down the mountain of pride continues, into deeper humility, we become more aware of the effects we have on others and how we must learn to interact and cooperate with others for goals larger than our self. Humility teaches that the world does not simply revolve around me and what I want, and that sometimes the needs of others are more important than my own. Humility helps us accept that laws exist most often to protect the common good and that, while individual rights are also important to protect, humility make me more willing to submit my personal needs and agenda to the needs of others and the wisdom of the wider community.
    (9) Silence - Silence is a respectful admission that other people have wisdom to share and important things to share. The proud person interrupts frequently and quickly thinking he knows already what the other person is saying or that what he has to say is more important. But as humility grows, we become better listeners, appreciating that others may be able to offer us knowledge or wisdom that we currently lack.
    (10) Emotional sobriety - Many of our emotional excesses are rooted in pride and ego-eccentricity. When we are proud we are easily offended, easily threatened. For fear begets anger.
  • And, as we saw yesterday, the initial stages of pride are often rooted in inordinate curiosity, mental levity and giddiness. All of these things cause our emotional life to be excessive and disordered.
    But as we now grow deeper in humility we are less ego-centric and thus we are less fearful and less easily offended.
    And having our mental life focused on more substantial and less frivolous things, also adds stability to our thought life. We are less carried off into gossip, intrigue, rumor and so forth. We are less stirred up by the machinations of advertisers and less disturbed the 24/7 “breaking news” cycles of the cable news marketers. We are more thoughtful and less likely to rush to judgments that often unsettle us.
    The humble person trusts God more and is thus not easily unsettled by all these mental machinations. And it is thoughts that generate feelings.
    Thus as our thought life becomes more measured, and our conclusions more humble and careful, our emotions are less volatile and we attain to an emotional serenity and sobriety.
    This is a very great gift to seek and cultivate by God’s grace.
    (11) Restraint in speech - As we are more emotionally stable, less anxious, and stirred up, our speech and demeanor reflect our serenity. We are less likely to interrupt, to speak in anger or be unnecessarily terse or harsh. We don’t need to “win” every debate but are content perhaps to stay in the conversation or be content to sow seeds and leave the harvest for later or for others. Our serenity tends to lower our volume and speed in talking and we are more able and content to speak the truth in love, with clarity, but also with charity.
    (12) Congruity between one’s inside and one’s outside - We saw in yesterday’s post on pride, the problem of hypocrisy. The Greek word “hypocritas” refers to acting. Hypocrites are actors playing a role that is not really them.
    The proud and the fearful are always posturing and aligning themselves with what makes for popularity and profit. But as humility reaches its goal, integrity, honesty and sincerity come to full flower.
    This is because, by the gift of humility, we open ourselves to be fully formed by God. Having turned our look to God, and made the journey into our heart, we discover the man or woman God has made us to be, and we begin to live out of that experience in an authentic and non-pretentious way. Since, by humility we are more focused on God we are less nervously self-conscious.
    By the gift of lucid self-awareness described above, we are comfortable in our own skin. We do not need to posture, dominate, compare or compete.  Rather, our inner spiritual life and focus on God now inform our whole self.
    Humility has now reached its goal, for humility is reverence for the truth about our self. We are sinners who are loved by God. And as we make the journey to discover our true self before God, we become ever more grateful and serene, and we live out of this, inner life with God are enabled to walk humbly with our God (Micah 6:8).
    Thanks be to God for these insightful lists of St. Bernard of Clairvaux and St Benedict which has so aided in this reflection! Pray God we all are able to make the journey down form the mountain of pride and into deeper humility.
  • edytowano listopad 2017
    TecumSeh powiedział(a):
    Też znam angielski, i co w związku z tym?
    Bierz i czytaj.
     Ciężko tą samą treść znaleźć po polsku. Soros mówił, że czuje się, jakby był bogiem.

    Pierwszy stopień wtajemniczenia to odrzucenie autorytetów. Ostatni to stwierdzenie, że Nasz Pan istniał, ale był tylko człowiekiem, więc mamy Go naśladować i stać się Mu równi.
    Podziękowali 1Katia
  • edytowano listopad 2017
    TecumSeh powiedział(a):
    @Song_Hongbing - ja rozumiem, ale po pierwsze nie wklejamy kilku stron bez słowa komentarza, a po drugie tym bardziej w obcym języku.
    Tak to se możemy oczywiście dyskutować zarzucając się lekturami, ale to nie jest już forum.
    Można linkować ale wypada skomentować o co chodzi i podkreślić z czym się zgadzamy.

    Znam gościa (tu też był) co "dyskutował" wklejając św Tomasza po łacinie - bez słowa komentarza oczywiście. Głowę daję że łaciny poza paroma zwrotami nie zna, ale mniejsza.

    O to mi tylko chodzi.
    A to że oni mają kompleks Boga, to prawda.
    Lepiej byłoby podlinkować, ale teksty w Internecie potrafią znikać po pewnym czasie.
    Chodzi o prostą zasadę: albo cel uświęca środki, albo nikczemne środki upadlają nawet najszlachetniejszy cel.

     Nie zrażony wklejam dalej, po polskiemu:
    http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/437
    Moralność masońska jest w nas, byle nie trwała wiecznie:

    Piekło

    Tryumf sprawiedliwości. Piekło

    Katolicyzm postrzega życie wieczne – albo wieczne potępienie – jako najwyższy wyraz absolutnej sprawiedliwości; jest to trudne do zaakceptowania dla umysłu ludzkiego, jak już wspomnieliśmy wyjaśniając, w jaki sposób z minuty na minutę nasz „status moralny” może ulec zmianie. Jest jasne, że ci, którzy nie wierzą w przyszłe życie, z pewnością nie wierzą też w zbawienie lub potępienie. Sprzeciwiają się myśli, że obecne życie wymaga jakiejś satysfakcji w innym świecie.

    Na II Soborze Watykańskim idea piekła została prawie zupełnie pominięta; niektórzy Ojcowie Soboru wyrażali z tego powodu swój żal podczas 80. sesji, kiedy dyskutowano o eschatologicznym charakterze nadziei chrześcijańskiej. W tekstach Soboru słowo „piekło” nigdzie nie występuje i tylko jeden jedyny raz wzmiankuje się go niebezpośrednio pod określeniem „wiecznego ognia”1. O właściwej nauce o piekle nie napisano nic.

    Papież Paweł VI ubolewał, że „o piekle już nigdzie się nie mówi2. O wiele słuszniej mógłby skarżyć się na księży, którzy pomijają temat piekła; jak wierni mogą słyszeć o piekle, skoro duchowni o nim milczą? Zniknąwszy z nauczania, piekło zniknęło też ze świadomości większości wiernych3, zaś jego wieczność jest negowana przez niektórych teologów, a redukowana przez innych (podobnie jak czynili to epikurejczycy) do poziomu mitu, wyrażającego cierpienie spowodowane przez niepełną świadomość.

    Episkopat francuski oficjalnie wypowiedział się przeciw doktrynie piekła, potwierdzając tym samym to, co głosi wielu francuskich proboszczów:

    Piekło to po prostu sposób przekazu, jakiego użył Chrystus, zwracając się do ludzi, których poglądy religijne były dość prymitywne; my od tamtego czasu rozwinęliśmy się dalej4.

    Dogmat o piekle jest tutaj przedstawiony jednoznacznie jako wyobrażenie ludzi prymitywnych lub dziecinnych, które współczesny katolicyzm odrzuca. Oczywiście, nie można czynić zarzutów (przynajmniej tak uważamy) teologowi, który oczyściłby pojęcie piekła ze wszystkich tych poetyckich i pełnych fantazji naleciałości, które są związane z tym pojęciem nawet w najlepszych dziełach literatury oraz sztuki; może nie ma nawet nic złego w przedstawianiu piekła nie jako miejsca, ale stanu duchowego5 – jednak katolicka teologia potępia redukcję dogmatu do mitu. Biskupi francuscy odważyli posunąć się nawet do tego, że odrzucają każdą aksjologię, w której piekło ma swoje usprawiedliwione miejsce. Tymczasem piekło jest absolutną i ostateczną sprawiedliwością, która wiecznie góruje ponad wszelkimi słabościami i błędami sprawiedliwości ludzkiej, utrzymując wiecznie różnicę między dobrem a złem.

    Rzecznik prasowy episkopatu francuskiego oświadczył:

    Jest [dla nas] nie do przyjęcia widzieć w piekle karę, którą Bóg wyznacza temu, kto – świadom swoich grzechów – nie żałuje za nie. Nie do przyjęcia jest także strach, wynikający z nauki, jakoby czekało nas potępienie, jeśli śmierć znajdzie nas w stanie grzechu śmiertelnego6.

    Jednak to, czemu biskupi się sprzeciwiają, jest dosłownie nauką Soborów ekumenicznych7 i występując w taki sposób przeciw tej nauce biskupi kwestionują bezpośrednio całą nieomylność Kościoła. Do wiary boskiej i katolickiej należy przecież istnienie piekła, do wiary zaś boskiej istnienie potępionych. To ostatnie wynika ze słów Chrystusa o Judaszu „(...) nikt z nich nie zginął, jeno syn zatracenia” (J 17, 12) i o Sądzie Ostatecznym (Mt 25, 31–46) oraz z przypowieści o chwaście.

    Istnieją pisarze, nazywani katolickimi, którzy zanegowali piekło jako sprzeczne z prawami rozumu. Mógłby do nich należeć Giovanni Papini, gdyby nie fakt, że podstawy dogmatyczne w jego książce Il Diavolo8, są – jak głosił artykuł w „L’Osservatore Romano” pod tytułem Una condanna superflua – tak nikłe, że aż nieistniejące, oraz że Papini cytuje Ewangelię myśląc, że cytuje św. Augustyna, co świadczy o tym, że autorowi dobrze zrobiłoby ponowne zapoznanie się z katechizmem. Bardziej godna uwagi jest negacja piekła u Maritaina w jego pośmiertnie wydanym dziele Approches sans entraves (Paryż 1974). Twierdzi on tam, że Szatan będzie ostatecznie ułaskawiony i za przyczyną modlitwy Chrystusa osiągnie stan szczęścia naturalnego w limbusie, razem z dziećmi zmarłymi bez chrztu9. Według Karla Rahnera zaprzeczenie wieczności kar oraz twierdzenie o powszechnym zbawieniu to nowości, które zawdzięczamy Soborowi Watykańskiemu II i które stanowią kamień milowy dla [rozwoju] wiary Kościoła.

    W rzeczywistości są to produkty fantazji pisarza Viktora Hugo z jego La fin de Satan. Idąc w jego ślady, Maritain pisze: „Jednego dnia będą wszyscy mieszkańcy piekła (...), wszyscy wygnańcy ułaskawieni10. Ta Hosanna, która miałaby z piekła wznosić się do Boga, ma już precedensy (wszystkie heretyckie), a wśród nich słynną teorię apokatastazy Orygenesa – jeśli w tej teorii naprawdę znajduje się to, co jej zarzucano. Wielu teologów poświęciło się zgłębianiu teologicznego i filozoficznego znaczenia piekła; równie wielu starało się pozbawić go sensu. W swoim najważniejszym dziele Campanella podtrzymywał ortodoksyjną naukę i obalał argumenty przeciwne, które w jego młodości wydawały mu się słuszne. Literatura teologiczna zawiera nawet obronę diabła; wiele takich prac z czasów nowożytnych ma prekursora w dziwnym dziele pod tytułem Tractatus procuratorius z XIV wieku, które napisał Bartolomeo de Sassoferrato11.

  • Obrona piekła

    Rozpowszechnianie błędnych nauk odnośnie do rzeczy ostatecznych stało się dla Kongregacji Nauki Wiary przyczyną wydania – w celu sprostowania tych błędów – dokumentu adresowanego do konferencji biskupów („L’Osservatore Romano”, 16–17 VI 1979). W tym dokumencie stwierdza się, że w świadomości wiernych zachodzi „powolne przeinaczanie i postępujący rozkład zrozumienia niektórych artykułów wyznania wiary”. Przyczyna tego ma leżeć w nadmiernej wolności spekulacji teologicznych i w publicznym rozpowszechnianiu prowadzonych wśród teologów dysput. Jak niestety stało się już zwyczajem, pominięto jednak milczeniem fakt, że wielu biskupów popiera te fałszywe nauki. Dokument potwierdza zmartwychwstanie ciał przy końcu czasów jako fundament naszej wiary; potwierdza również tradycyjną naukę, że pewna zasada świadoma i wolitywna w człowieku nie umiera wraz ze śmiercią ciała i żyje dalej; broni słowa „dusza” jako pojęcia, którym Kościół zawsze określał wyżej wymienioną nieśmiertelną zasadę oraz zaprzecza, jakoby zaistniały powody do zmiany tegoż pojęcia; wreszcie ponownie podkreśla dogmat o życiu na tamtym świecie, w którym sprawiedliwi znajdują szczęście życia wiecznego w raju, a potępionych czeka pozbawienie tegoż życia, nazwane drugą śmiercią.

    Wieczne trwanie szczęścia wydaje się na zdrowy rozum czymś rozsądnym i właściwym. Jest to rozumne, ponieważ wizja prawdy absolutnej oraz posiadanie nieskończonego dobra wyłączają możliwość poznania czegokolwiek poza tą Prawdą (możliwość błędu) oraz pożądanie czegokolwiek poza tym Dobrem, które obejmuje w sobie wszystkie inne dobra. Co wywołuje jednak sprzeciw naszej woli, to wieczność kar. Tutaj warto byłoby przypomnieć trafną uwagę Jacquesa Abbadiego12. Powiedział on, że miłość własna nie znajduje w wiecznej szczęśliwości niczego sobie niewłaściwego i nienależnego, jest natomiast urażona wieczną karą. Dzieje się tak jednak tylko i wyłącznie dlatego, że miłość własna chce sama siebie oszukiwać i zdobyć to, na co nie zasłużyła.

    Mimo to, trudności z pogodzeniem się z wiecznością piekła nie są jedynie wyrazem powierzchownej uczuciowości. Są to poważne problemy, których właściwych rozwiązań należy szukać głębiej – w tym przypadku jako nad wyraz prawdziwe wydaje się powiedzenie Demokryta, że prawda jest ukryta głęboko.

    „Piekło”, jak mówią biskupi francuscy, „jest skandalem dla samego Boga, źródłem Jego cierpień, tamą Jego odkupieńczej miłości, jest dla Niego cierpieniem13. Ten argument przeciwko piekłu wynika z określonych założeń metafizycznych. Ponieważ plan Boskiej Opatrzności dla wszechświata zawiera możliwość pewnego zła, wnioskuje się, że cały system jest zły, a zatem nie do pogodzenia z Boską Miłością, która może powołać do istnienia cokolwiek tylko zechce oraz jest dobra we wszystkich swoich dziełach. Niemniej jednak jest również piekło dziełem miłości, i Dante nie waha się powiązać „wiecznych mąk”14 piekła z „odwieczną Miłością” Boga: „sprawiedliwość poruszyła wzniosłego Stwórcę mego, stworzyła mnie Wszechmoc Boża, Mądrość najwyższa Jego i odwieczna Miłość15. Każda rzecz sama w sobie jest dobra, ale ich skończona i zależna od innych rzeczy natura sprawia, że w relacji do innych rzeczy mogą one dla nich okazywać się albo dobre, albo złe. Popełnienie aktu cudzołóstwa jest czymś dobrym o tyle, że jest skorzystaniem z pewnej zdolności życiowej i spłodzeniem nowego życia; jest jednak złe w odniesieniu do prawa moralnego oraz szkody, jaką jest naruszenie praw bliźniego. Ponieważ każde zło istnieje w odniesieniu do rzeczy skończonych, a Bóg jest nieskończony i nie stoi w żadnej rzeczywistej relacji do niczego poza sobą samym, nie może w Nim też być żadnego zła. Jest On dobry sam w sobie i w odniesieniu do wszystkich istot stworzonych. Podobnie jak one istnieją przez Jego istnienie oraz są prawdziwe przez Jego prawdę, są one również dobre przez uczestnictwo w Jego dobroci. W ten sposób nawet śmierć oraz piekło nie są czymś złym w planie Bożym; piekło jest czymś dobrym, ponieważ służy do ukarania zła i ostatecznego spełnienia sprawiedliwości. Dobra jest także śmierć, o ile służy do dawania istnienia jednemu bytowi z drugiego, do powstawania oraz utrzymywania życia w świecie oraz do manifestacji w taki sposób immanentnej nieskończoności Boga przez ciągłą wymianę quasi-nieskończonego rzędu istot skończonych w świecie materialnym. O skazie w systemie można byłoby mówić tylko wtedy, gdybyśmy mieli do czynienia z czymś przeciwnym rozumowi w całym systemie, gdyby piekło było czymś niezamierzonym przez Boga, czymś, co Jego plany unicestwiało. Piekło jest jednak tylko częścią wszechświata, który jako taki jest dobry; jego dobroć zaś wynika ze złożenia jego części, które w odniesieniu jedna do drugiej mogą między sobą być w harmonii albo nie, zaś wszystkie razem wzięte tworzą doskonałą całość, którą Bóg powołał do istnienia aktem swej wolnej woli.

    Wydaje mi się bardzo na miejscu skończyć tę krótką apologię piekła uwagą, która ma, o ile to w ogóle możliwe, zmienić ten rażący sposób, w jaki piekło powszechnie jest przedstawiane. Należy przedstawiać najważniejsze zasady teologiczne, dotyczące katolickiej koncepcji piekła; natomiast fantazje na ten temat należy pozostawić w prywatnej sferze wyobraźni, bowiem wyobraźnia ludzka może tu wznieść się na prawdziwe wyżyny, jak pokazali to choćby Dante czy Michał Anioł. Natomiast katolicka nauka nie przedstawia piekła jako rodzaju ciągłego paroksyzmu, „w którym każdy cierpi każde możliwe zło i nie doświadcza żadnego dobra”, jak to pokazują niektóre katechizmy, choć nie ten kard. Gasparriego. Taki stan jest metafizycznym absurdem, ponieważ nie uwzględnia Miłosierdzia Bożego, które działa nawet w piekle, i pomija sens porządku opartego na fakcie, że potępiona dusza znajduje się na właściwym miejscu w moralnym porządku wszechświata. Jeśliby zaryzykować przenośnię, to o położeniu potępionych należy myśleć nie jako o agonii, ale jako o niekończącym się dniu ponurej i mrocznej nudy16.

  • Wieczność kar

    Twierdzić, jakoby piekło było skazą albo anomalią [w Bożym planie zbawienia], to popadać w błąd antropocentryzmu. Gdyby to człowiek stanowił centrum wszechświata, to wówczas, gdyby niektórzy ludzie nie osiągnęli zbawienia, akt stworzenia nie osiągnąłby swego celu, słusznie więc można byłoby mówić o skazie17. W rzeczywistości jednak cel stworzenia nie jest inny niż „cel” istnienia Boga, którym jest On sam; wszystko zostało stworzone na chwałę Bożą, nie zaś na chwałę człowieka. Można twierdzić, że celem działania Bożego jest człowiek, ale tylko w tym sensie, że ma się na myśli Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa, który jest spełnieniem całego stworzenia.

    Negacja piekła tkwi korzeniami w antropocentryzmie i wynika, jak mówi Abbadie, z miłości własnej człowieka, który zapomina, że Bóg nie może przestać istnieć, ponieważ zginą niektórzy ludzie. Ludzkość sama w sobie nie zginie wskutek tego, że jest odkupiona przez Chrystusa18. Fundamentalna zasada katolickiej teodycei głosi, że trzeba mieć wszechstronny obraz całej rzeczywistości, jeśli się chce wydać sąd o jakimś konkretnym stworzeniu i jego celach. Śmierć to pewne negativum, mimo to jednak należy do porządku świata, bowiem wszystko ma tylko tyle życia i dobra w sobie, ile Bóg zechce mu udzielić; nawet piekło jest czymś dobrym, ponieważ zostało stworzone przez Boga.

    Liturgia daje jasne świadectwo tej prawdzie w modlitwie brewiarzowej na Dzień Zaduszny: „Regem, cui omnia vivunt, venite adoremus” („Przyjdźcie, uwielbiajmy Króla, dla którego żyją wszystkie rzeczy”)19, co jest parafrazą wersetu z Łk 20, 38: „wszyscy bowiem dla Niego żyją”. Tego, że żaden byt przypadkowy nie istnieje sam dla siebie, lecz jego cel leży poza nim – w Bogu, uczy jeszcze wyraźniej Rzym 14, 7–8: „Nikt bowiem z nas dla siebie nie żyje i nikt dla siebie nie umiera. Bo jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy; jeśli umieramy, dla Pana umieramy. Bo czy żyjemy, czy też umieramy, Pańscy jesteśmy”. Fakt, że człowiek we wszystkim i wszędzie jest poddany Bogu powoduje, że nawet jeśli ktoś nie osiągnie szczęścia niebieskiego, które Bóg mu zaofiarował, nie oznacza to, że cel jego istnienia nie został osiągnięty, ponieważ każdy istnieje w celu zaplanowanym przez Boga, nie zaś w celu osiągnięcia własnej doskonałości. Powracając do analogii św. Augustyna, sprzeczność we Wszechświecie, zawierającym zło i piekło, można porównać do półtonów w muzyce oraz cieni w malarstwie; są one piękne tylko w ramach harmonii całości, ale same w sobie stanowią tylko brak tonów albo światła.

    Pozostaje jeszcze jeden zarzut przeciwko piekłu. Rzeczywiście może nam się wydawać, że wieczna kara oraz niezmienne cierpienie są nie do pogodzenia z samym pojęciem kary20. Kara jest o tyle skuteczna, o ile przywraca porządek sprawiedliwości oraz rekompensuje krzywdę. Z jednej strony to niesprawiedliwe, jeśli przestępcy dobrze się wiedzie – czujny głos „świadomości zbiorowej” ogłasza to głośno i wyraźnie. Z drugiej strony jednak, jeśli kara ma trwać zawsze i niezmiennie, znaczy to, że żadną miarą kara nie osiąga swojego celu, tj. przywrócenia sprawiedliwości oraz poprawy karanego; jako kara jest więc nieskuteczna i bezwartościowa. W rzeczywistości może ona trwać jako czysty fakt bezsensownego i bezcelowego cierpienia, ale poniżona do takiego poziomu irracjonalności byłaby niegodna Boga.

    Na ten zarzut trzeba odpowiedzieć, że choć potępieni przez karę piekła się nie poprawiają, porządek sprawiedliwości zostaje przywrócony. Trzeba tu znów przypomnieć trudną prawdę, że status moralny każdego człowieka istnieje jako punkt w czasie, tzn. w teraźniejszości. W każdej chwili życia człowiek musi mieć wolę zachowania całego prawa Bożego21. W tym szczególnym stanie trwania, którym jest przeżywanie wieczności piekła, za każdą chwilę odmowy i buntu, którą zła wola potępionego ponownie okazuje wobec nieograniczonego obowiązywania Prawa Bożego, następuje od razu wymierzenie odpowiedniej kary – i tak przez całą wieczność. Jest nieprawdą, jakoby z powodu nieustającego trwania kara byłaby przynajmniej w niektórych chwilach bezwartościowa. Przeciwnie, jest ona w każdej chwili sprawiedliwie wymierzana stosownie do miary winy, ale ponieważ w każdej chwili wina odnawia się przez niepoprawnie złą wolę, ciągle odnawiana jest również kara. Potępiona dusza ciągle wypełnia należne zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości i nie może być zwolniona od tej należności w przyszłości na mocy faktu, że robi zadość teraz, tak samo jak my w tym życiu nie będziemy zwolnieni od naszego obowiązku okazywania Bogu należnego posłuszeństwa i czci również jutro, ponieważ uczyniliśmy zadość temu obowiązkowi dzisiaj. Wieczne potępienie opiera się na fundamencie tych samych praw, co wieczna szczęśliwość: i tu, i tam nieustannie składany jest hołd nieskończonej doskonałości Boga, jednak już nie w sposób nieregularny przez noszące w sobie znamię zmienności dusze, ale nieprzerwanie – przez dusze, w których nie ma już pragnienia grzechu, albo też nie ma pragnienia pokuty.


  • Piekło jako czysta sprawiedliwość

    W piekle odpada więc wszelki cel wtórny kary, taki jak poprawa przestępcy albo obrona społeczeństwa. Zostaje tylko istota kary – wymierzenie sprawiedliwości. Potępieni nie żałują za swoje grzechy, a niebo też nie musi się przed nimi bronić; wstąpili oni na swoje miejsce w ostatecznym porządku świata, wprawdzie nie z własnego wyboru, lecz również niezupełnie wbrew swojej woli. Sąd Ostateczny jest zaledwie odkryciem moralnego stanu świata, odsłonięciem prawdy o samym sobie w sumieniu każdego z ludzi, która była im dotąd zasłonięta przez ich własne zło. Pismo św. ukazuje ten moment w metaforze otwierania ksiąg. Sąd Ostateczny jest w rzeczywistości wydarzeniem intelektualnym, które będzie się odbywać w rozumie osądzanego albo przez wywoływanie w pamięci wspomnień o własnych czynach, albo przez odkrywanie w rozumie ukrytych powodów czynów innych ludzi. Jest on także wydarzeniem spontanicznym, co wyraża się w tym, że nikczemni nie będą oskarżeni przez wyrok nałożony na nich z zewnątrz, lecz przez wewnętrzne świadectwo własnego sumienia, które samo siebie oskarża, jak to zostało ujęte w głębokich słowach Listu do Rzymian: „Poświadcza to im i ich sumienie, gdy różne ich myśli oskarżają się nawzajem i bronią” (Rzym 2, 15). Piekło imamnentne, opisane przez Epikura oraz Bossueta, którego doświadcza się przez męki złego sumienia, istnieje naprawdę, ale jest ono tylko antycypacją i „przedsmakiem” prawdziwego.

    Mistycy, teologowie oraz pisarze podkreślali element spontaniczności potępienia. W piekle Dantego potępieni ujawniają swoje nieokiełznane dążenie rzucenia się w przepaść mąk: „śpieszą przekraczać rzekę, goni ich ostroga sprawiedliwości Bożej tak, iż lęk się w dążenie przemienia22. Przyczyna tego jest następująca: jest prawdą, że potępione dusze nie akceptują swego stanu, który przedstawia sobą radykalny nieporządek w ich bycie, który chybił swojego celu i nie osiągnął zaofiarowanej mu nagrody. Mimo tego pożądają one swojej kary, ponieważ wnosi ona w chaos, w którym się znajdują, pewien zewnętrzny porządek. Św. Katarzyna z Genui czyni uwagę, że

    jeśliby dusza w tym momencie nie mogła znaleźć porządku wyrastającego ze sprawiedliwości Bożej, zostałaby w większym jeszcze piekle niż to rzeczywiste, przez fakt, że znalazłaby się poza tym porządkiem.

    Pod tym aspektem piekło jest nawet dziełem miłosierdzia. Fakt, że niecierpliwość poddania się karze przeważa nad lękiem przed mękami, udowadnia jeszcze raz, że cel człowieka leży poza nim samym i że ten cel jest tylko częścią porządku w świecie.

    Skoro więc kara piekła nie działa w kierunku poprawy potępionego, czy znaczy to, że kara ta nie może w ogóle polepszyć stanu rzeczy? Otóż nie. Wszelkie działanie Boże nie tylko utrzymuje byt w istnieniu, lecz również udoskonala go. To niemożliwe, żeby w przypadku potępionych działanie Boże miało być pozbawione wszelkiego takiego skutku – nawet z ich zła wyprowadza Bóg jakieś dobro. Nie dzieje się to wprawdzie przez udoskonalenie każdego pojedynczego bytu, ale raczej przez udoskonalenie całości bytu. W odniesieniu do potępionych oznacza to, że świat otrzyma przez to dodatkową doskonałość, ponieważ wieczna kara jest wiecznym potwierdzeniem sprawiedliwości. Nawet potępieni przynoszą światu dodatkowe znaczenie – choć sami już nigdy się nie poprawią, służą oni dobru całości przez to, że błogosławieni ujrzą w nich spełnienie sprawiedliwości i uradują się tym: „Będzie się weselił sprawiedliwy, kiedy ujrzy pomstę” (Ps 57, 11). Przez to widzą również zło, przed którym zostali przez miłosierdzie Boże zachowani.

    Pozostaje zarzut, który wydaje się być oczywisty: że przecież między ograniczonym trwaniem grzechu a wiecznością kary za niego zachodzi rażąca dysproporcja. Odpowiedź na to brzmi, że to nie ograniczony czas, użyty do popełniania grzechu oraz nieskończone trwanie kary stoją w zależności, lecz stała kondycja moralna, wywołana przez ten grzech, wymaga wiecznej kary. Podobnie sprawiedliwość ludzka nie wymierza kary według czasu, który był potrzebny do popełnienia przestępstwa, lecz w zależności od jego wagi. Taka jest klasyczna odpowiedź na ten ciągle powtarzany zarzut, i którą trzeba zawsze na nowo potwierdzać. Patrząc egzystencjalnie, grzech jest zdarzeniem, które miało miejsce w ograniczonym czasie, lecz to samo zdarzenie nie jest już postrzegane jako skończone, jeśli rozważamy je jako akt, przez który stworzenie albo urzeczywistnia swoją zależność od nieskończonej zasady wszystkich wartości, tj. Boga, albo ją neguje. W tym sensie nawet najbardziej przelotny akt woli, o ile jest rzeczywiście aktem wolnym, nie tylko ma znaczenie moralne właściwe jego przelotnemu charakterowi, lecz jako urzeczywistnienie wartości moralnych jest wyrażeniem rzeczywistości wyższej, mające swe pochodzenie w archetypicznym wiecznym świecie. Ta transcendentalna relacja każdego czynu moralnego jest tym, co stanowi w katolickim pojęciu fundament wielkiej godności człowieka i w niej leży wielka powaga życia moralnego. Ten pewien rodzaj ponadczasowości – ou-chronia – życia moralnego był zauważony już przez stoików i epikurejczyków. Ci drudzy uważali – błędnie – że szczęście nie musi być trwałe, aby było prawdziwe; lecz trwałość szczęścia jest warunkiem jego prawdziwości. Według Kanta istnienie trwałego szczęścia nie może zostać udowodnione przez rozum, lecz jest wyprowadzone z wewnętrznego głosu uczuć. Natomiast w katolicyzmie szczęście niebieskie jest częścią uniwersalnego prawa, na mocy którego wszystkie stworzenia rozumne są w relacji zależności od swego Stwórcy oraz wszystkie dobra skończone uczestniczą w zależności od Boga, praźródła wszelkiej dobroci. Obdarowanie stworzeń szczęściem wiecznym jest więc wspólnym punktem transcendentnego świata archetypów i świata skończonych stworzeń.

  • Fakt, że człowiek na ziemi posiada niczym nie ograniczoną możność wyboru dobra albo zła jest w ostatecznym rachunku ponadczasowym sposobem wyrażenia najwyższej wagi każdej duszy i jej życia. Jest to związane z różnicą między naturami różnych rzeczy, o czym w tej książce często wspominaliśmy. Te różnice jakościowe w różnych rzeczach istniałyby tylko w Umyśle Bożym, tzn. w archetypach, jeśli nic by z nich nie pozostało po końcu świata; a pozostawać mogą one tylko wtedy, gdy piekło oraz niebo nie staną się w końcu jednym i tym samym. Argument ten jest stary, lecz ma nieodpartą moc. Przy tym nie chodzi o karanie występku przeciwko nieskończonemu Bogu nieskończoną karą; chodzi raczej o bezwarunkowe utrzymywanie istotnej różnicy między jednym a drugim rodzajem moralnego zachowania oraz o ogłoszenie, że różnica ta nie może zostać wyrównana przez czas. Gdyby wszyscy powrócili w końcu szczęśliwie do Boga, jak to głosi teoria apokatastazy Orygenesa, wtedy po upływie wystarczająco długiego czasu dziewictwo i prostytucja stałyby się tym samym, a przeszłe czyny wszystkich ludzi straciłyby na znaczeniu, ponieważ wówczas nie byłoby ważne to, czym byliśmy, lecz tylko to, czym się staniemy na wieczność. Niezachwiana rzeczywistość nieba i piekła gwarantuje, że choć mogą przestać lub zostać odwrócone fizyczne konsekwencje naszych czynów, ich moralne konsekwencje trwają ponad koniec czasów, a różnicy pomiędzy dobrem a złem nie może zniweczyć żaden czas. Dobro istnieje niezmiennie w Bogu, ale gdyby moralne dobro nie było również wyciśnięte w porządku tego świata, wówczas cała historia nie zmieniłaby ostatecznego stanu rzeczy i równie dobrze mogłaby nie istnieć. Sprawiedliwość jest dobrem nie mniejszym niż miłosierdzie i również musi być wiecznie zachowana. Żyd z Oświęcimia pozostaje na wieczność Żydem, który był w Oświęcimiu, a kat Eichmann pozostaje na wieczność katem Eichmannem. Piekło to różnica między katem Eichmannem a Żydem z Oświęcimia; ono jest zachowaniem tej róznicy moralnej między nimi a przez to też ich moralnej natury. Jedyne, co może być zniszczone, to wina. Jest ona wymazywana przez przebaczenie, pochodzące z Bożego miłosierdzia i żalu człowieka, ale nigdy nie bez tego żalu.
  • Rozdział XLI z książki prof. Romano Amerio Iota unum. Tłumaczył ks. Ivo Ounpuu.

    Wizja piekła

    1. Długi już czas był upłynął, odkąd otrzymałam od Pana wiele z tych łask, o których mówiłam i inne jeszcze bardzo wielkie, gdy jednego dnia w czasie modlitwy znalazłam się cała, z duszą i z ciałem w jednej chwili, sama nie wiem jak – w duchu przeniesioną do piekła. Zrozumiałam, że Pan chce mi ukazać miejsce, które czarci mieli dla mnie zgotowane i na które zasłużyłam za grzechy swoje. Trwało to bardzo krótko; ale choćbym jeszcze wiele lat żyć miała, niepodobna, zdaje mi się, by mi ta chwila wyszła kiedy z pamięci.

    Wejście przedstawiło mi się na kształt długiej i wąskiej uliczki, albo raczej na kształt bardzo nisko sklepionego, ciemnego i ciasnego lochu. Na spodzie rozpościerało się błoto wstrętnie plugawe, wydające z siebie woń zaraźliwą i pełne gadów jadowitych. Na końcu wejścia wznosiła się ściana z zagłębieniem w środku, podobnym do szafy ściennej; w tę ciasnotę ujrzałam się nagle wtłoczona. Wszystkie okropności, które wchodząc widziałam, choć opis mój ani z daleka im nie dorównywa, były jeszcze rozkoszą w porównaniu z tym, co uczułam w tym zamknięciu.

    2. Była to męka, o której daremnie kusiłabym się dać dokładne pojęcie; żadne słowa najsilniejsze nie wypowiedzą, żaden rozum nie ogarnie całej jej grozy.

    Czułam w duszy swojej ogień, na określenie którego, jakim jest i jak na duszę działa, nie staje mi ani wyrazów ani pojęcia, a przy tym w ciele cierpiałam boleści nie do zniesienia. Bardzo ciężkie w życiu przebywałam cierpienia, zdaniem lekarzy najcięższe, jakie człowiek przebyć może. Wszystkie nerwy miałam pokurczone i długi czas leżałam zupełnie bezwładna. Wiele różnych wszelkiego rodzaju bólów cierpiałam, a także, jak mówiłam wyżej, katusze zadawane mi przez czarty – ale wszystko to jest niczym w porównaniu z męką, jakiej tam doznałam, spotęgowaną jeszcze do nieskończoności tą jasną i niewątpliwą świadomością, że jest to męka wieczna, która nigdy się nie skończy. Lecz wszystka ta okropna męka ciała niczym jest znowu w porównaniu z męką duszy.

    Jest to takie konanie, taki ucisk, takie jakby duszenie się, takie dojmujące strapienie i takie gorzkie rozpaczliwe znękanie, że nie wiem, jakimi słowy to wszystko określić. Choćbym to nazwała nieustającym śmiertelnym konaniem, mało by jeszcze tej nazwy, bo w konaniu śmiertelnym siła większego duszę od ciała odrywa, tu zaś dusza sama chciałaby się wyrwać z siebie, i sama siebie rozdziera. Słowem nie mam wyrazu na oznaczenie jak niewypowiedzianie ta męka duszy, ten ogień wewnętrzny i ta nękająca ją rozpacz przewyższa wszelkie inne, choć tak okropne katusze i boleści. Nie widziałam ręki, która mi te katusze zadawała, ale czułam, że się palę, że jestem jakby targana i sieczona na sztuki. Tak jest, powtarzam: ten ogień wewnętrzny i ta rozpacz duszy, ta jest męka nad wszelkie męki najsroższa.

    3. Nie ma pociechy ani nadziei pociechy w tym okropnym, wonią zaraźliwą przesiąkłym więzieniu. Nie ma gdzie usiąść ani się położyć w tym ciasnym jakby ucho igielne zagłębieniu ściany, do którego byłam wtłoczona. I sameż te ściany, straszliwe na wejrzenie ciężarem swoim przygniatają i dławią. Nie ma tam światła, wszędy dokoła ciemności nieprzeniknione. A jednak – nie rozumiem jak to być może, ale tak jest – choć nie ma światła, oko przecie widzi wszystko, cokolwiek może być przykrego ku widzeniu i przerażającego dla wzroku.

    Nie było wolą Pańską, bym wówczas dokładnie ujrzała całe piekło. Później miałam widzenie innych rzeczy strasznych i poszczególnych kar za pewne grzechy. Na wejrzenie rzeczy te wydały mi się nierównie okropniejsze od poprzednio widzianych; ale nie doznając tych mąk na samej sobie, mniej byłam nimi przerażona niż w owym pierwszym widzeniu, w którym podobało się Panu, bym prawdziwie uczuła w duchu nie tylko smutek wewnętrzny i rozpacz duszy potępionej, ale i te katusze i męki zewnętrzne, jak gdybym je w ciele cierpiała. Nie wiem, jak to wszystko się działo, ale dobrze zrozumiałam, że była to wielka łaska i że Pan chciał bym ujrzała na oczy, z jakiej przepaści wybawiło mię miłosierdzie Jego.

    Św. Teresa od Jezusa, Wizja piekła, [w:] Dzieła, t. I, rozdz. 32, Kraków 1962.

  • edytowano listopad 2017
    Maciek_bs powiedział(a):
    (...)

    Na siebie masz 100% wpływu, a na Sorosa?
    @TecumSeh ;
     Dokładnie.
  • @TecumSeh ;
    Diabeł nie chce być zły, bo doskonałe zło to niebyt, nikt nie chce przestać istnieć.
    Nie chce być dosłownie jak Bóg, bo musiałby unicestwić samego siebie - tego też nikt nie chce. 
    Chce być choć trochę jak On, ale odwrotnie niż Chrystus, nie poprzez posłuszeństwo, ale o własnych siłach. Maryja jest Łaski Pełna, szatan odwrotnie - opiera się na dobrej skądinąd własnej naturze, ale bez pomocy łaski.
    Pierwszym i najgorszym grzechem jest pycha, czyli pokusa ulepszania świata po swojemu i to właśnie robi.
    Masoneria może być liberalna lub komunistyczna w niektórych krajach, w innych będzie konserwatywna - czyli w tych które akurat uważa za swoją centralę.
    A to jego flaga, (jedna z nich - ciekawe, że inne godła jakby zawierały się w tym jednym):


  • TecumSeh powiedział:
    Ale co dokładnie konkretnie?
    Chodzi o to żeby nie robić tego, co krytykujemy, nie stosować w życiu zasady cel uświęca środki, bo cała akcja się kompromituje.
  • edytowano listopad 2017
    TecumSeh powiedział(a):
    @Song_Hongbing: "Diabeł nie chce być zły, bo doskonałe zło to niebyt, nikt nie chce przestać istnieć."

    Śmiała teza.
    Nie bardzo wiem dlaczego miałbym ją przyjmować za pewnik. Skoro doskonałe dobro (Bóg) to byt, wcale nie oznacza że doskonałe zło to niebyt - równie dobrze może być byt, ale stanowiący przeciwieństwo bytu doskonałego dobra. I ku tej tezie się raczej skłaniam:)



    @Song_Hongbing: "Masoneria może być liberalna lub komunistyczna w niektórych krajach, w innych będzie konserwatywna - czyli w tych które akurat uważa za swoją centralę."

    Napisałem że jest podzielona jeśli o detale chodzi - zgadzają się wyłącznie co do pryncypiów. Czyli o co walczymy.
    Jak walczymy - tu już zdania są różne.

    Nie ma bytu który byłby bogiem zła, to nicość, a nicość jest tylko w umyśle jako pojęcie porządkujące nasze poznanie. Podobnie nie ma przypadków, jedynie zdarzenia których przyczyn nie widzimy, nie rozumiemy (mistrz Totolotka :p ). Namiastką absolutnego zła jest grzeszny anioł - zepsucie najlepszego jest najgorsze (corruptio optimi pessima - nie znam łaciny jakby co :'( ). Por:.http://www.katolik.pl/lucyfer-,478,416,news.html
    ...w tradycji hebrajskiej imię określa samą istotę rzeczy. Czy ktoś może być jednocześnie księciem ciemności i noszącym światło? A jeśli tak, to w jakim celu? Nie bądźmy dziećmi Lucyfera, nie starajmy się błyszczeć i przyciągać uwagi na siebie. Prawdziwi uczniowie Jezusa odbijają światło otrzymane od Niego i nim promieniują. Wówczas są światłością świata, są jak księżyc, który odbija światło słoneczne i rozprasza ciemności nocy.
    TecumSeh powiedział(a):
      Skoro doskonałe dobro (Bóg) to byt, wcale nie oznacza że doskonałe zło to niebyt - równie dobrze może być byt, ale stanowiący przeciwieństwo bytu doskonałego dobra. (...)

    Jeśli istnieje drugi bóg - Zły, to ten Dobry może przegrać, biada nam, mamy 50%/50% - to średniowieczna gnoza, zaczynam suszyć opał dla Ciebie >:) :D .

    Bóg jest Istnieniem Samoistnym z definicji, poznajemy to też po realności świata widzialnego, po tym jak stwarza organizmy i związki chemiczne, po ładzie i porządku, po Opatrzności i rządach nad Światem, życiu Świętych, cudach...

    Niebyt możemy też tłumaczyć jako domieszkę do naszej natury, która odróżnia nas od Boga i aniołów. Dzieki temu nie żąda się od nas (pod groźbą potępienia) żebyśmy przeszli przez całe życie bez grzechu i bez błędu, nie musimy też gładzić wszystkich grzechów, bo to nie nasza działka.

    Co do walki i różnic to raczej jest tak: Maszerujemy osobno, uderzamy razem. (J. M. Jackowski). Albo : Nie wierzę. Na górze zawsze jest tylko jeden. (Mel Gibson).
  • TecumSeh powiedział(a):
    @Malgorzata: "Już starczy że @TecumSeh ma w zwyczaju rozbijać zdania swego rozmówcy na części i tasiemce tworzy "

    I Ty z pokolenia TL;DR ???
    ;-)

    Słusznie. Przypomnij Białogłowie, że została stworzona jako druga, ale zgrzeszyła jako pierwsza. :D
  • `TecumSeh powiedział(a):
    @Song_Hongbing - rozumiem że masz filozoficzno teologiczne przemyslenia, z którymi się zasadniczo nie zgadzam, ale co w związku z tym?



    Niemożliwe, żebyśmy obaj mieli rację :D.
  • TecumSeh powiedział(a):
    Ja?
    Nie mam najmniejszego zamiaru.

    Zwłaszcza że jak dobrze liczę najpierw została stworzona @Malgorzata a potem ja.
    :D
    @Malgorzata ; na pewno bliżej była zjawiska stwarzania, niż ja. Jestem osobą średniodzietną, nie urodziłem ani jednego :'( .
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.