Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Historia Julii

edytowano czerwiec 2007 w Ogólna
Myślę teraz o Julii, o której niektórzy z Was już słyszeli. Julię poznałam w styczniu zeszłego roku. Ok. 63 lata, białaczka limfatyczna, dobrze trzymająca się, pogodna kobieta. Pewna siebie, sprawiała wrażenie nie tylko świadomej swojej choroby, ale także możliwości leczenia, swojego stanu, ograniczeń, etc. Studiowała encyklopedie i podręczniki medyczne "aby nikt jej nie oszukał". Lekarzom kazała mówić sobie o swoim stanie wszystko â?? bo tylko ona może sobie pomóc i sobą się zająć. Jedyną jej rodziną był jej syn â?? trzydziestokilkuletni, dobrze wykształcony, ze świetną pracą w Anglii. Szkoda mi strzępić na niego słów â?? o matce nie myślał. Mimo, że wiedział, że jego matka zachorowała i mógł finansowo pozwolić sobie aby zostać w kraju, bardziej pociągała go kariera i chęć zarobienia sobie na drogie hobby (w każdym razie nawet kiedy z Julią było już bardzo źle, mówił jej, że chce zachować urlop na Boże Narodzenie â?? aby dłużej byli razem).

Drugi raz z Julią spotkałam się w sierpniu zeszłego roku. Dostała wtedy pierwszy raz chemię. Lekarze nie wiedzieli czy zdecydować się na jej podanie ze względu na skrzepy w sercu. Jednak chyba ryzyko rozpoczęcia chemioterapii i braku leczenia akurat w tym momencie musiało się wyrównać, skoro leczenie rozpoczęto. Po dwóch dniach przerwano podawanie leku â?? Julia dostała temperatury, wyniki się pogorszyły. Później jej stan zdrowia lawinowo się pogarszał: wypuszczono ją do domu , dostała zapalenia płuc, trafiła do szpitala Bródnowskiego, potem na Lindleya, tam dostała jakiegoś uczulenia, więc znowu przeniesiono ją na Koszykową. Stamtąd trafiła z powrotem do mojego szpitala â?? wtedy był już wrzesień. Od września do końca listopada jej stan coraz bardziej się pogarszał. Nie wstawała już z łóżka, ciężko jej było jeść, sama skóra i kości. Nikt nie podawał jej nawet szklanki wody, czasami poza personelem i życzliwymi pacjentami. Była sama â?? nikt się nią nie opiekował, nikt przy niej nie siedział. Trudno tu winić dalszą rodzinę, czy przyjaciół... W każdym razie jej stan wciąż się pogarszał. W listopadzie już nikt nie wierzył, że ona może wyjdzie ze szpitala...

Zmarła na początku grudnia. Byłam w tym czasie w szpitalu, ale zorientowałam się dopiero jak ją wywozili w worku. Jej syna zobaczyłam dopiero kiedy przyszedł jakiś czas potem po papiery (chociaż wcześniej też podobno mogłam mieć okazję). Nie doczekała Bożego Narodzenia...
Od września Julia była coraz bardziej świadoma swojej sytuacji. Najpierw apatyczna, potem coraz bardziej zrzędliwa â?? sama w obliczu choroby, a potem coraz bliżej śmierci. Dla mnie właśnie to było najbardziej straszne. Nie było przy niej nikogo kto trzymałby ją za rękę, kto by po prostu był. Jej jedyna rodzina â?? syn â?? zachowywał się jak nieodpowiedzialny nastolatek skupiony na własnym "ja". A ona? Ona była... sama.


Źródło
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.