Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Wyborcza: "Walcie się, dziecioroby!"

edytowano lipiec 2007 w Ogólna
Dlaczego nie chcę mieć dzieci?
Jerzy, czytelnik z Warszawy

Ludzie nie decydują się na potomstwo wydawałoby się z czysto egoistycznych pobudek. Nie po to uczymy się, pracujemy i inwestujemy w siebie, żeby potem ograniczać się do gotowania zupek i prania pieluch. Jednak przyczyna leży gdzie indziej. To tradycyjny model polskiej rodziny, wyniesiony z domu i wpajany nam od dzieciństwa, jest najskuteczniejszym środkiem antykoncepcyjnym

Pytasz o mój bilans dwunastolecia pożycia małżeńskiego? Proszę bardzo: mieszkanie w apartamentowcu, metrów sto, i drugie na wynajem, metrów 64. Samochód szwedzki, czteroletni, dwustukonny i jeszcze jeden - małżonki - japoński, czerwony. Kredyt dwustutysięczny. Ze 300 płyt, drugie tyle w ślicznym, aluminiowym komputerze. Objechany świat, trochę akcji, uprawnienia szybowcowe. Dochód roczny ponad sto tysięcy (doliczając małżonkę: sto pięćdziesiąt tysięcy).

Dzieci: zero. Dlaczego? Bo nie chcę.

Nie, nie mów mi, że jestem jakimś cholernym DINK-sem. Double Income, No Kids. Dużo kasy na przyjemności, mało ochoty na odpowiedzialność. Nie opędzisz mnie taką wyświechtaną formułką. Jak chcesz mnie opisać, stwórz nową. Może TRAMP? Tradycyjna Rodzina Arcypolska - Mały Przyrost? Albo jeszcze lepiej - TRUPCIK. Tradycyjna Rodzina Uginająca się Pod Ciężarem Idiotycznych Korzeni. Wiem, brzmi mało logicznie, ale o to właśnie z moją bezdzietnością chodzi.

Święta trójca rodzinna

Kiedy brałem ślub, nie miałem nic. No, może nie do końca nic. Miałem moje wychowanie w tradycyjnej, katolickiej rodzinie epoki PRL-u. Cudowna mieszanka!

Mama: co z tego, że podrzucała mnie babci albo prowadziła do przedszkola, skoro i tak z mojego powodu wpadła w kołowrót: praca-gotowanie-zmywanie-pranie-sprzątanie-podcieranie (lub inne formy obsługi mnie i ojca) na kilkanaście lat. Niedokończone studia, udawanie rodzinnego szczęścia, a pod spodem narastająca frustracja i lęk przed światem, którym zaraża mnie w dawkach nieprzeciętnych.

Tato: nieobecny. Zarabia na chlebek od rana do nocy, a często i po nocach. Mama mnie kocha i nie karze. Za to straszy ojcem, kiedy jestem niegrzeczny albo zbyt samodzielny. Ojciec staje się prawdziwym Bogiem-Ojcem - odległym, osądzającym, karzącym, ale przecież kochanym. Za to że jest, choć go nie ma.

Tato też jest sfrustrowany, choć nie wie dlaczego. Dziś bym mu powiedział, że pewnie z samotności i z tego, że nawet do głowy mu nie przyszło, by się zastanowić, czego tak naprawdę chce. Bo przecież jest ojcem rodziny, a ojciec rodziny pracuje i zarabia, a nie zajmuje się takimi zbytkami jak budowanie bliskich relacji z własnym dzieckiem. To niemęskie.

Zamiast tego, kiedy frustracja narastała, tata bił mamę albo mnie. Bez wyrzutów sumienia. Bo to też mieściło się przecież w rodzinnej tradycji. Ojciec ma władzę i musi ją czasem jakoś potwierdzić. Na mojej albo maminej skórze.

Pamiętam, że najbardziej mi się dostało, kiedy ojciec odkrył, że zamiast iść na mszę, krążę wokół kościoła. W ogóle wiara to był przymus: paciorek rano i wieczorem, kościółek co niedziela. Tak jak odkurzanie dywanu - precyzyjnie, raz przy razie. Żadnej rozmowy o sensie wiary. Żadnej rozmowy o seksie, patriotyzmie, prawości, przyzwoitości. Nic z tych rzeczy.

Tak mnie wychowywał, a raczej tresował mój ojciec. Ale jak było ciężko, zawsze mogłem uciec do mamy, w jej bezgraniczną, bezkrytyczną miłość.

Ojciec to był straszny świat.

Mama to było ciepłe schronienie.

A ja pośrodku - skołowany.

Nie, nie skarżę się. W gruncie rzeczy bardzo współczuję moim starym. Nawet nie jeździli na wakacje - co najwyżej na parę dni do wuja nad morze. Swoje najlepsze lata spędzili na czekaniu: na szynkę w kolejce, na meblościankę, na mieszkanie, do którego będzie można ją wstawić, na wolność. No i na to, że ja dorosnę i im tę całą klęskę jakoś zrekompensuję.

Robiłem co mogłem: byłem dobrym dzieckiem, ministrantem, pilnym uczniem, wzorowym studentem, szybko się ożeniłem, żeby nie czuli dyskomfortu, że mieszkam z dziewuchami bez ślubu, zrobiłem karierę. I jeszcze tylko jednego chcą ode mnie: powielenia. Bo nie chodzi tylko o to, żebym dał im potomka, ale o to, żebym sam własnym życiem, podobnym - tylko lepszym, potwierdził, że ich los miał jakiś cel. Że nie był konsekwencją zderzeń z przypadkiem i historią, ale etapem w budowie idealnej polskiej rodziny. Ja im mam ją zbudować. Z moją żoną, moimi dzieciątkami stworzyć im cudowne, tradycyjne i katolickie ognisko domowe, przy którym oni na starość będą mogli ogrzać swoje frustracje.

Tylko, że ja nie chcę takiej powtórki.

Brukselka zamiast mózgu

Wyobraźmy sobie, że jest tak, jak oni chcą.

Moja żona zachodzi w ciążę. Jest już po studiach, ale musi zrezygnować z pracy i żyje w lęku, że ją do roboty z powrotem nie przyjmą. A jak przyjmą, to już na pewno dadzą do zrozumienia, żeby sobie dała spokój, bo awans, podwyżki, rozwój są tylko dla bezdzietnych. Dziecko rozwija się więc w tym kręgu maminych frustracji. I z nieobecnym ojcem, który zapieprza niczym mały samochodzik tak, jak mu jego tatuś pokazał. Ale tak naprawdę to ucieka. Przed dzieckiem, które jest mu obce i które oskarża o to, że zatrzasnęło mu drzwi do świata kuszącego milionem możliwości i szans. A także przed sfrustrowaną żoną, której mózg wyparty został przez pulpę z brukselki.

Tak, dziecko to alien, obcy, ktoś kto należy do matki, ale pożera moje siły. Odcina od miłości żony i satysfakcji, jaką może dać mi świat. Ja wiem, że to nieprawda - że dziecko więcej daje niż zabiera, że wychowanie może być przygodą bardziej fascynującą niż latanie na szybowcu. Że być może udałoby mi się nie spieprzyć tej szansy, jaką jest bliska, ale wolna od lęku i przemocy więź z synem albo córką. Tylko co z tego, że ja wiem, skoro w głowie siedzi coś, co ostrzega: nie uda ci się żyć inaczej. Jesteś skazany na powtórzenie. Będziesz żył jak tatuś, mamusia i Pan Bóg przykazali (a teraz doszli do tego jeszcze Wójkowska, Piłka, Giertych, Orzechowski i inne potwory).

Całe szczęście, że jest dookoła mnie kilka fajnych rodzin. Nie, żadne tam idealne związki. Ale to, co potrafią najlepiej, to rozwiązywać problemy. Razem. I się wspierać. Katolickie, niekatolickie - bez znaczenia. Na pewno jednak nie są to rodziny spod znaku TRUPCIK-a. Od nich uczę się od nowa, co to znaczy rodzina. Co to znaczy być ojcem. Co to znaczy odpowiedzialnie kochać swoje dziecko. Jak oduczyć się bycia obsługiwanym i dzielić się obowiązkami. Jak wspierać partnerkę w jej własnym rozwoju i co to znaczy prawdziwe partnerstwo. Może niedługo się nauczę.

Pytasz, czy ktoś może mi pomóc, żebym przyspieszył z tymi lekcjami, bo czas ucieka, a my z żoną już dawno po trzydziestce. Że może państwo? Polityka prorodzinna?

Wiesz, co bym im najchętniej odpowiedział? Walcie się, dziecioroby!

Wsadźcie sobie gdzieś wasze becikowe, dodatki na dzieci, ulgi i co tam chcecie.

Ja chcę mieć czas, żeby być z moim dzieckiem - państwo i moja korporacja muszą mi to gwarantować. Urlop tacierzyński? Super.

Chcę, żeby moja żona nie musiała się bać, że kobieta w ciąży albo matka z dzieckiem jest pierwszą do zwolnienia, ale ostatnią do podwyżki.

Żeby odpieprzono się od tego, jak żyjemy - bo my chcemy szansy na partnerstwo, a nie dobrych rad upierdliwych politycznych wujków i cioteczek, którzy będą nam wciskać, że matka roztkliwiona nad kupką niemowlaka jest ikoną szczęścia.

Tak, chcę przyzwolenia na to, że nie muszę dać się zabić dla pracy i rodziny, żeby czuć się prawdziwym mężczyzną i prawdziwym polskim patriotą.

Nic więcej od nich nie potrzebuję. Ale wiesz, czego nauczyłem się od moich rodziców i od tego kraju? Że nigdy nie dostaje się tego, czego na prawdę potrzebujesz.

Źródło

Komentarz

  • O mateczko:shocked:
    W takim rozżaleniu i rozpaczy po ciężkim dzieciństwie lepiej z dziećmi się nie spieszyć...
  • No Maćku, chyba lekka przesada. Bicie żony jest objawem patologii, a autor tego listu nie pochodzi z tradycyjnej rodziny tylko z rodziny pod względem relacji międzyludzkich patologicznej, którą na potrzeby swojej frustracji nazwał tradycyjną. Rozejrzyj się po swoim domu, a przekonasz się, że rodzina tradycyjna wygląda inaczej ;). Trudne były czasy, ale to nie byt kształtuje świadomość, nie usprawiedliwiałabym zachowania ojca ciężkimi czasami. Mój ojciec żył w tych samych czasach, a mojej mamy nie bił ;).
  • [cite] Maciek:[/cite]Heh... A czy nikt z nas nie był nigdy w swoim małżeństwie potworem, choćby przez chwilkę? Nie trzeba bić, żeby zachować się agresywnie. Można być nieczułym, można forsować swoje plany za wszelką cenę, można zrzędzić na małżonka, można demonstrować, że się z nim nie liczymy. Przemoc emocjonalna to jak organy w kościele, a bicie to tylko jeden klawisz.

    To prawda, agresja może wyrażać się na wiele sposobów, ale to nie ma znaczenia w przypadku tej rodziny.
    A potworem bywam, jak każdy grzeszny człowiek, ale ze wszystkich sił staram się nie bywać.
  • [cite] Tomasz i Ewa:[/cite]Nie ma sie czym specjalnie ekscytowac. Historyjka o dostatku mieszkaniowym i motoryzacyjnym jest cokolwiek zmyslona przy zarobkach 150tys. brutto a cale te zale i pojekiwania to tylko ekspresja frustracji kogos, kto zaczal przegrywac wyscig szczurow. Czegos wyraznie mu brakuje ale jeszcze nie zadal sobie sprawy czego a raczej kogo.

    Primo, 150 tys. brutto na dwie osoby to przecież sporo. Spokojnie można się dwóch mieszkań dorobić, przynajmniej na kredyt.

    Secundo, temu facetowi faktycznie czegoś w życiu brakuje, ale wygląda na to, że rzeczywiście wpływ na to mają jakieś doświadczenia rodzinne. Po mojej bliższej i dalszej rodzinie (różnej maści kuzyni mniej więcej w moim wieku) widzę, że ci, którzy mieli normalne domy, w których, mimo kłopotów, mimo wad poszczególnych osób etc. była miłość, potrafią sobie poukładać własne związki, budować kochające się rodziny. Ci, których rodzice nie umieli stworzyć takich domów, są zagubieni, samotni i nie widzą siebie zupełnie w roli małżonków czy rodziców.
  • [cite] Maciek:[/cite]
    [cite] Monika_Z_Gazety:[/cite]No to już zupełnie nie rozumiem, jak mogłeś napisać, że bita żona mogła być szczęśliwa :confused:
    Bo szczęście nie ma jednakowej miary dla każdego człowieka.

    Maćku, jeśli ta pani godziła sie na bicie, to pewnie ze strachu, a nie z przyjemności. Albo dlatego, że innej miłości wcześniej nie poznała, więc to, co dostawała w małżeństwie brała za dobrą monetę... Obiektywnie ta pani była ofiarą.

    Tyle, że to nie zmienia postaci rzeczy, że wobec syna oboje byli oprawcami. Nawet jeśli nieświadomie i w oparach dobrych tradycyjnych intencji. Matka, która godzi się na bicie, absolutnie nie chroni dziecka i paskudnie determinuje jego przyszłość. Ojciec też udany nie był...

    Ktoś tu wspomniał o terapii i to jest chyba jedyne wyjście. Z takich pokręceń emocjonalnych nie da się wyjść sprawiając sobie trójkę dzieci i "biorąc się do roboty". Bo to początek kolejnego kalekiego pokolenia. Przecież ten gość mówi tonem małego skrzywdzonego chłopczyka, a nie człowieka, który wie, że przeszłość miał chorą, ale ma dość siły, żeby zbudować inne, szczęśliwe życie w swoim własnym domu.
  • Maćku!idąc Twoim tokiem myślenia można zapytać czy pedofilia jest zła? wiele dzieci traktowanych w ten sposób np.przez swoich tatusiów ,którzy mówia im ,ze sa wyjątkowe,nie gwałdząc brutalnie a stopiowo doykając coaz smielej,mysli ,że to jest norma ,że wszyscy tatusiowie w ten sposób ,,kochają" swoje dzieci!nie czuja się ofiarami,boja się tatusia skrzywdzić,opowiadając o jego poczynaniach .nie są więc obiektywnie ofiarami?
  • Nie dojdziemy, co ta pani czuła. Za to wolałabym, żebyśmy nie dyskutowali - nawet teoretycznie - czy wolno bić ludzi, czy nie. Zreszta mozliwe, że ta pani robila swojemu mężowi gorsze rzeczy, tylko bez fizycznych śladów. Nie rozsądzimy.
    Skrzywdzili za to syna, też bez widocznych śladów. Sam sobie teraz będzie dokopywał, nie wierząc, że jest w stanie odpowiadać za swoje czyny i nastroje.
  • Nie wiem Macku o co Ci chodzi. Moze chciałes byc po prostu w kontrze. Naprawdę trudno mi zrozumiec, jak można nawet dopuszczac mysl, że człowiek bity moze byc szczęsliwy:devil::devil::devil:
  • Ja znam podobna parę. Dzieci nie mają, teraz bardziej dlatego, ze pewnie zbyt długo odkładali tę decyzję, ale nie rwą włosów z głowy i dalej angazuja się w pracę i swoje pasje, a przede wszystkim są cudownymi przyjaciółmi. Nie są pustymi egoistami, ale osobami bardzo oddanymi rodzinie i oparciem dla przyjaciół. Ich dom jest zawsze pełny ludzi i nie chodzi tu o nieustające imprezy, ale taki fajny otwarty dom, również dla naszych i innych znajomych dzieci. Tez mi szkoda, że pewnie rzadne dziecko nie będzie tak dorastac, ale naprawde nie kazdy musi wybrac tę samą drogę.

    Oczywiście znajda się przykłady osób, które w pogoni za pieniędzmi i ciagłymi przyjemnościami się pogubiły i odczuwają pustkę. Ale nie generalizujmy.
  • Kingo, były już tutaj dyskusje o biciu, dotyczyły dzieci, zdania były podzielone, mniej więcej tak jak w tej dyskusji.

    Co do artykułu - mnie zwisa czy pan Jerzy będzie mia dzieci, po prostu to nie mój kumpel, ani znajomy. Nie obchodzą mnie losy tego konkretnego pana Jerzego (wali mnie to;).
    Ale własnie dlatego, że jest to artykuł, a nie wynurzenia przy kawie, traktuję to jako opis postawy.
    Najprostsza interpretacja to:
    [cite] Maciek:[/cite] "Wyborcza" ... napada na rodzinę, której należy sie podziw, a nie potępienie.
    (sam tytuł zresztą wątku sugeruje takie podejście)
    ble, prościutko
    Dzieci faktycznie się rodzi mniej i szukac diagnozy to wcale nie znaczy wystepowac przeciw rodzinie.
    Dla mnie Jerzy mówi troche językiem mojej nastoletniej córki (a duzo starszy przecież), no niby mu sie udało w życiu, niby dwanascie lat juz z kobieta, a przemawia cały czas jakby jego najwazniejsze doświadczenia to te z które zdobył wespół z tatusiem i mamusią - kazde niepowodzenie jest zwiazane z ich postawą, a to rodziców względem siebie, a to względem małego Jurka.
    Jeśli z domu wyszedł około dwudziestki, to za kilka lat narośnie drugie tyle samodzielnego zycia Jurka, a on cały czas jedna nogą w domu u rodziców, mimo, że fizycznie wyprowadzony.

    Z jednej strony czytajac to pomyslałam, że to dla mnie jako rodzica memento - moja frustracja, żal do zycia może zostac odebrany w taki sposósb przez dziecko, że bedzie ono nieść sztandar z moim niezadowoleniem przez zycie. Memento dla rodzica - chyba dobry efekt artykułu. Zrobić wszystmko, żeby nie wychować Jerzego - u w a z a c.

    Druga refleksja - to nie jest wymyślony artykuł, ocieram się czasami o takich ludzi. świat sie rozwinał w tym kierunku, że ludziska maja wybór. A z wyborem to jest tak, że czasami podjęcie decyzji trudniejsze niz po prostu i śc do przodu i brac się za bary z tym co niesie życie.
    Jerzy nie jest pokręcony psychicznie, no bo zwiazek z kobieta mu sie układa juz kilkunasty rok, zawodowo daje sobie rade, znaczy sie zdolny do budowania. Dobrze i wygodnie mu z tym co ma, nie wie,że zmiana mogłaby być nową perspektywą. no nie domysla się (zresztą ma złe wspomnienia, które jednak wcale nie musiałby wazyc na tym co bedzie). Przez możliwość sterowania płodnością swiat zafundował sobie takie wygody. Wstrzymać chwile szczęścia no mozna i tak. Ale jednak po mojemu zmiany sa twórcze, kreatywne. Świat zmierza jednak chyba w inna stronę. No i trudno.
    Co mogę ja? - po pierwsze nie zrobić kuku moim dzieciom takiego jak rodzice panu Jerzemu, znaczy się być uwaznym, tego nigdy za wiele, wypychac dzieci do dojrzałości, co by nie zatrzymały się z nastoletnim nastwieniem do swiata, jaki prezentuje pan Jerzy (moze nadopiekuńcza postawa mamy ma tutaj znaczenie?) i swoja rodzina pokazywac znajomym i nieznajomym, ze rodzina to fajna sprawa.
  • ja też znam parę z jednym dzieckiem dla odmiany, są rewelacyjni, pożytkują siły na pracę, tworzą fajne rzeczy, do tego są bardzo otwarci na innych, na ten przykład lubią nas, znaczy się dużą rodzinę, ale nie dlatego żesmy duzi, tlko dlatego, że nadajemy na podobnych falach.
    No rózni sa ludzi.
    Wartość człowieka mierzona gotowością do macierzyństwa? no, no
    Patrzec z góry nie chcę na innych, ale wiem, ze powiedzenie: per aspera ad astra - przez trudy do gwiazd ma sens, w kwestii dzieci też. Tylko, że to mój sens, inni niech sie trapią o swój sens sami.
  • [cite] Tomasz i Ewa:[/cite]Jolu, ten caly Jerzy jest bardzo nieszczesliwym czlowiekiem obarczonym wciaz dziecieca trauma. Swe frustracje wylewa na ludzi, ktorym tak na prawde zazdrosci kazac im "sie walic". Za kilka, kilkanascie lat jego swiat tez pojdzie "sie walic" a usciublany z trudem majatek pojdzie na opieke lub przypadnie w udziale komus z rodziny.
    więc co proponujesz, jakie wnioski z artykułu??
    (walenie się w kwestii Jerzego w moim poście było figurą retoryczna oznaczało, że nie ma co osobiście i osobowo traktowac gazetowych artykułów, ale warto zastanowić sie nad meritum.)
  • w tym watku została wprowadzona przez jego założyciela;)) (patrz tytuł), oraz została użyta w artykule przez autora, znaczy się Jerzego. Zgadza się, nie jest juz młodzieżą ani jerzy, ani Maciek ani ja.
  • jak się będziesz tak zapędzał, to nabawisz sie kompleksów Tomasz, lepiej uważaj - Jerzy byc może w ogóle nie istnieje, a Ty będziesz miał zepsuty dzień przez jego basen i biust zony;))
    Po mojemu lepiej zajęć się soba, zawsze bedą lepsi i gorsi od nas. Za swoje kompleksy odpowiadamy sami.
  • Czytałam trochę komentarzy pod arykułem na portalu gazety i tam odezwał się niby ten pan Jerzy, podobno już chodzi na terapię.

    Ja osobiście uważam, że nie wszyscy muszą odnajdywać szczęście w rodzicielstwie, jednak w tym artykule zirytowało mnie dorabianie ideologii do bezdzietności. Najlepsze było o tych matkach co roztkliwiają się nad dzieciecą kupą... Czy którejs z Was zdarzyło się szczytować po zajrzeniu do pieluchy? :tooth:
  • @Tomasz - no, ja sens artykułu widze całkiem inaczej ale o tym juz było. Co by się nie powtarzac koncze z mojej strony i oddalam się w kierunku obiadu (ktory dopiero trzeba zrobic;))
  • W ogóle nie wiem o co chodzi z tymi kupami, bardzo często osoby promujące bezdzietne życie, przypisuja matkom bezgraniczne uwielbienie dla dziecięcych odchodów...
  • Moim zdaniem bardzo przydałoby się temu Jerzemu choćby "przypadkowe" dziecko już teraz. Bo przecież nie trzeba być od razu rewelacyjnym ojcem - do tego stopniowo się dojrzewa. Jego żona przecież powoli będzie coraz mniej płodna i może się okazać, że gdy w końcu on dojrzeje do tej decyzji, to już będzie za późno na własne dziecko. I pozostanie im adopcja, a to przecież jeszcze trudniejsze.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.