Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Wywiad z dr Pawłem Milcarkiem o istocie i znaczeniu Mszy trydenckiej

edytowano grudzień 2009 w Arkan Noego
Wiktor Chudzyński: Od grudnia zeszłego roku w naszym brwinowskim kościele odprawiana jest Msza Święta w starej formie rytu rzymskiego. Starsze osoby pamiętają ją jako tę, która towarzyszyła im przez wiele lat ich życia. Jednak po Soborze Watykańskim II doszło do reformy liturgii. Proszę powiedzieć dlaczego tak się stało i co zadecydowało o zmianach, których efektem jest "nowa", w pojęciu niektórych, Msza Święta?

Paweł Milcarek: Sto lat temu w Kościele pojawiło się zjawisko "ruchu liturgicznego": w pewnych środowiskach - dość nielicznych, ale aktywnych - zaczęto wyrażać pragnienie, by pobożność ogółu wiernych czerpała bardziej ze społecznej modlitwy Kościoła, czyli z liturgii (a nie np. z różnych indywidualnych i subiektywnych duchowości). Tęskniono do czasów, w których - jak np. w średniowieczu - liturgia była rzeczywiście wzorem wszelkiej modlitwy, a rok kościelny był dla katolików najważniejszym kalendarzem. Kłopot polegał na tym, że pod wpływem różnych nastawień wzmagających się wraz z nowożytnością liturgię trochę odsunięto na bok, a pobożność zaczęto utożsamiać a to z uczuciami, a to z wiedzą religijną czy ćwiczeniami moralnego doskonalenia.

Na początku XX wieku wielki papież św. Pius X poparł oficjalnie tendencję, aby w duszpasterstwie kłaść nacisk na zaangażowany udział wiernych w liturgii, w tym zwłaszcza - ale nie jedynie - we Mszy świętej. Miało to polegać przede wszystkim na intensywniejszej inicjacji wiernych w misteria liturgiczne - a więc, najkrócej mówiąc, zmieniać chciano ludzkie nastawienia, a nie liturgię, której zasadniczą niezmienność traktowano jako oczywistość. W ramach katechezy zaczęto kłaść o wiele większy nacisk na uczenie uczestnictwa we Mszy, namawiano wiernych do używania mszalików i posługiwania się tekstami liturgicznymi także w prywatnej modlitwie, w parafiach tworzono zespoły wykonujące śpiewy gregoriańskie.

To była ciężka praca, ale miała ona coraz bardziej zauważalne efekty. Ówczesne reformy, zmiany w liturgii miały charakter delikatnych retuszy - i tak rozumiano początkowo także reformę zarządzoną przez Vaticanum II. Jednak kilka lat po Soborze w wąskim gronie ekspertów tworzących projekty zmian zwyciężyła tendencja do gruntownej przebudowy liturgii - tak jakby miano ją "napisać od nowa". Efektem tej tendencji było opracowanie nowego porządku Mszy, który został zatwierdzony w 1969 roku przez Pawła VI. Oczywiście "nowa" i "stara" Msza to w gruncie rzeczy ta sama Eucharystia - w tym sensie, że jest to ten sam sakrament. Jednak forma, wyraz, kształt liturgii bardzo się zmieniły.

WC: Czym tak naprawdę różnią się oba ryty? Jakie intencje przyświecały reformatorom liturgii?

PM: Starsza forma jest trochę podobna do starego miasta, które co prawda ma pewien przewidywalny plan (rynek, ratusz, farę itp.), ale rosło przez wieki i ma w sobie jakby różne "warstwy". Tego nikt nie "zaprojektował" - to ukształtowało się jako świadectwo życia kolejnych pokoleń. W starszej formie liturgii jest wiele tych historycznych warstw, jakichś jakby załomów czy zaułków. Natomiast forma nowa wygląda trochę jak ideały epoki, w której ją zaprojektowano: wszystko miało być logiczne, oszczędne, planowe, przejrzyste.

W starszej formie - tak mi się wydaje - jest o wiele więcej miejsc, w których człowiek może się "zaszyć" ze swoją milczącą modlitwą - natomiast w formie nowej bardziej chodzi o to, by zewnętrznie było widoczne, że "jesteśmy aktywni", razem wstajemy, siadamy, odpowiadamy. W formie tradycyjnej jest wyczuwalne jakieś nieustanne zmaganie człowieka z przychodzącą Tajemnicą - i jest jakaś zgoda, że najlepszym przyjęciem tej Tajemnicy Bożej są gesty ludzkiej adoracji. W formie nowej chciano przyjście tej Tajemnicy przedstawić jako bardziej zrozumiałe i ludzkie, zastępując wiele gestów adoracji możliwościami dodawania różnych słownych pouczeń. Niedawno Arcybiskup Nycz powiedział, że we Mszy tradycyjnej bardziej widać Kościół pielgrzymujący na spotkanie Pana - natomiast we Mszy zreformowanej podkreśla się jakby atmosferę rodzinną, domową tego spotkania.

WC: Tradycjonaliści mocno przywiązani do starej formy rytu często wygłaszają opinie, iż obecna forma Mszy Świętej ułatwia szereg nadużyć, związanych z kulturową specyfiką społeczności lokalnych, w których jest ona odprawiana. Mowa tu o odczuciu wielu, iż Msza Święta przypomina często koncert i widowisko zamiast trwać w surowej formie i bronić się przed tym co zakłóca jej istotę. Czy Msza trydencka stanowiła "monolit", który bronił się przed upływem czasu i nowymi trendami w kościele?

PM: Tradycyjne formy liturgiczne na Zachodzie kształtowały się przez wieki, na drodze kolejnych nawarstwień. Jeszcze w późnym średniowieczu w liturgii łacińskiej był pewien właściwie niezmienny rdzeń (wokół Kanonu rzymskiego) i mnóstwo wariantów należących do tradycji lokalnych. Jednak w sytuacji, gdy w XVI wieku z powodu reformacji wiara została zaatakowana wieloma błędami - uderzającymi zresztą przede wszystkim właśnie w Eucharystię - papież św. Pius V zdecydował, że najlepiej będzie, jeśli w całym Kościele łacińskim (z drobnymi wyjątkami) zostanie przyjęty mszał obowiązujący od wieków w papieskim Rzymie, z pewnością bezbłędny.

To jest właśnie tzw. Mszał "trydencki". Reforma trydencka polegała właśnie nie na zaprojektowaniu nowej liturgii, lecz na rozszerzeniu na cały Kościół jednego mszału - tego, którego używano w Rzymie od wieków. Od tego czasu papieże bardzo dokładnie pilnowali, żeby w porządku Mszy nic nie zmieniano. Rzeczywiście, zabezpieczało to liturgię od różnych ingerencji. Księża wiedzieli dobrze, że są sługami kultu - a nie jego reżyserami. Natomiast wierni mieli poczucie, że wszędzie , na całym świecie, zawsze są "u siebie" gdy wejdą do kościoła na Mszę. To jednak nie znaczy, że ta liturgia w ogóle się nie zmieniała - przecież cały czas dochodziły nowe święta, a w samym rycie Mszy dokonywano delikatnych modyfikacji.

Można powiedzieć, że gdy w trakcie Vaticanum II ojcowie soborowi decydowali z entuzjazmem reformę liturgiczną, myśleli po prostu o kontynuacji tego stylu, przypominającego pracę roztropnego ogrodnika. Jednak już po Soborze w praktyce zwyciężył inny styl, który kard. Ratzinger nazwał "fabrykowaniem liturgii". Efekt tych prac pewien polski publicysta katolicki nazwał w "Tygodniku Powszechnym" w latach 70. "katolickim kadłubkiem ubranym w protestancki surducik" - co wtedy wywołało wielkie poruszenie "za" i "przeciw" posoborowym zmianom liturgicznym. Na Zachodzie to napięcie było jednak o wiele ostrzejsze.

WC: Jest Pan aktywnym propagatorem tradycyjnej liturgii łacińskiej. Co takiego urzekło Pana w starej formie liturgii? Czy można powiedzieć, że stary ryt jest bardziej fascynujący, bardziej głęboki? Czy powszechnie odprawiana obecnie Msza Święta nie posiada takiego charakteru?

PM: Powiem szczerze, że ja dość długo "broniłem się" przed przywiązaniem do tej łacińskiej tradycji liturgicznej - bo przecież mówiło się, że to przebrzmiałe i przekreślone. Dostrzegając już w końcu lat 80. pewien kryzys tożsamości katolickiej, długo powtarzałem sobie, że problem polega tylko na pogłębionej edukacji, dobrej katechezie - i na dokładnym trzymaniu się ksiąg liturgicznych. Zmieniłem zdanie w latach 90. i dziś uważam, że bez wyraźnej zmiany orientacji w liturgii, bez wyraźnej odbudowy jej teocentrycznego ducha wszelkie inne próby naprawy nie zdadzą się na nic.

Ostatni sobór miał głęboką rację, gdy powiedział, że liturgia to "źródło i szczyt" życia chrześcijańskiego: jeśli nie naprawimy liturgii, wszystkie inne wysiłki spełzną na niczym. Liturgia to najbardziej powszechna szkoła oddania się Bogu, szansa kontemplacji dla każdego, sposób przeżywania tego, co wieczne, w zwykłym ludzkim czasie, wreszcie potężny skarbiec z wzorcem modlitw i z tym, co najważniejsze w teologii. Jeśli pogłębienie ma dotyczyć nie tylko takich czy innych elit, trzeba koniecznie udostępnić ten skarbiec w codzienności parafialnej. O to chodziło Ojcu Świętemu, gdy wezwał do wzbogacenia życia liturgicznego Kościoła przez udostępnienie liturgii tradycyjnej.

Od kilkunastu lat w naszym rodzinnym "kościele domowym" traktujemy liturgię tradycyjną jako naszą duchową ojczyznę: dla mojej żony i dla mnie jest to ojczyzna niejako odzyskana (w końcu chrzczono nas jeszcze "po staremu", lecz wyrastaliśmy w czasach wdrażania reformy), natomiast dla wszystkich naszych dzieci jest to coś, w co "wrastają" cały czas. Od siebie powiem, że uczestnictwo w tym obrządku to nie konsumpcja duchowych przysmaków - ale pielgrzymka, w której szybko okazuje się jak niewiele znaczą nasze ludzkie siły i wysiłki.

Kiedyś byłem na Mszy, którą w rycie tradycyjnym odprawiał kard. Ratzinger - porównał tę liturgię do tego, jak w Betanii Maria przysiadła u stóp Pana, aby Go słuchać. Teraz gdy czasami słyszę, że rzekomo dziś nikt nie potrzebuje "Mszy trydenckiej", jakbym słyszał w tym wyrzut Marty w stosunku do Marii. Marta sądziła, że czymś najlepszym co można ofiarować Chrystusowi, jest zaangażowanie wszystkich domowników w przygotowywanie wieczerzy. Jednak gdy zgromiła swoją siostrę, Pan Jezus powiedział jej, iż "troska się o wiele", podczas gdy "potrzeba tylko jednego" - i stwierdził, że "Maria lepszą cząstkę obrała". Zwłaszcza w liturgii ważniejsza od ruchliwości jest zdolność do słuchania, trwania w tej ciszy, w której Bóg może być jedynym mówiącym. Dla mnie stara liturgia rzymska jest szkołą tej kontemplacyjnej ciszy.

Źródło
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.