"...opowiem historię, jak mi i mojej żonie wychodziło stosowanie npr-u z podziałem na okresy 5 letnie, dalej nazywane pięciolatkami.
I pięciolatka:
Człowiek ma piękną umiejętność wymazywania z pamięci rzeczy przykrych. Zostają głównie przyjemne wspomnienia. 20 lat temu, jako młode małżeństwo, chcieliśmy mieć dużo dzieci. NPR był używany głównie na początku małżeństwa, żeby w spokoju skończyć studia. Po obronach jakby nie był już tak potrzebny. Może dlatego, że prawie połowa tej pięciolatki to okresy starania się o dzidzię, co jak się potem okazało wcale nie było takie trudne, jesteśmy płodną parą (ale o tym będzie później), albo okresy ciąży czy wreszcie karmienia piersią. Dwie ciąże, dwoje dzieci, częste współżycie, sielanka Ograniczenia jakie nakłada NPR nie były w tym okresie aż takie ciężkie. W sumie wspominam ten okres pozytywnie.
II pięciolatka:
Upojną sielankę przerwał nietypowy cykl, o tydzień krótszy od poprzednich dwunastu. Krwawienie przesłoniło wczesne pojawienie się śluz. Efekt w postaci nieoczekiwanego poczęcia trzeciego dziecka w 5 lub 6 dniu cyklu. Tragedii nie było, choć zaskoczenie owszem, owszem spore. Bez większych problemów zaakceptowaliśmy nowego członka rodziny, choć nieco nam pokrzyżował plany związane z powrotem żony do pracy zawodowej. Prysnął mit o bezpieczeństwie współżycia w I fazie.
Rozpoczął się wtedy proces zamykania na życie. Przyczyny były prozaiczne - mąż zarabiający na utrzymanie całej rodziny, wychodzący z domu rankiem, wracający w najlepszym razie na wieczorne mycie ząbków i zapakowanie pociech do łóżeczek. Żona samotnie zmagająca się z bandą rozwrzeszczanych, niegrzecznych bachorów, ... opss, znaczy naszych kochanych dzieciaczków Jednym ludziom lepiej wychodzi bycie rodzicami, innym mniej. Widocznie my jesteśmy w tej drugiej grupie. Wychowanie trójki dzieci doprowadziło moją żonę na skraj załamania nerwowego. Nie było już mowy o kolejnych dzieciach. W naszym domu można by wtedy niejeden odcinek Superniani nakręcić. Może czytaliśmy złe książki o wychowaniu dzieci, może zabrakło wzorców z rodzinnych domów, może brak talentu do bycia rodzicami. Efekt był taki, że zaczęliśmy, a raczej zaczęła żona, a jak musiałem się dostosować, zwiększać margines bezpieczeństwa. I faza była coraz krótsza. III zaczynała się coraz później, jakiekolwiek wątpliwości skutkowały brakiem współżycia. Aby mnie nie pobudzać, żona zaczęła podświadomie odsuwać się ode mnie. Powoli zaniechaliśmy pieszczot, fizycznej bliskości. Do dziś nie mogę sobie darować, że nie zauważyłem tego problemu wcześniej.
W ten sposób zaczął się kryzys naszego małżeństwa i ...
III pięciolatka:
Mieszkaliśmy razem, prowadziliśmy wspólnie gospodarstwo domowe, zmagaliśmy się z codziennymi problemami, ale byliśmy sobie coraz bardziej obcy. Współżyliśmy rzadko, a jak już był okres niepłodny, to któreś z nas, lub dziecko chorowało, albo jakiś wyjazd służbowy czy inna przeciwność. Gdy któreś z nas zaczynało smarkać lub kichać, to się śmialiśmy, że jajeczkowanie się zbliża i III faza zmarnuje się na leczeniu grypy. I bardzo często tak właśnie było. Były cykle, w których współżyliśmy 2 razy, raz zaraz po miesiączce i drugi w III fazie. A takich, w których współżyliśmy więcej niż 7 razy nie pamiętam. W sumie takie podbijanie statystyki już Wołochowicze określili jako bezsensowne, bo seks na zapas, żeby się "niezmarnowało", nie jest wcale przyjemny, a i jednoczący wpływ na małżeństwo ma mizerny.
Ilustracją stanu psychicznego mojej żony w tym czasie niech będzie taka scena: głęboka III faza, 4 dzień podwyższonej, 4 dni wysychania, idealny wykresik dwufazowy, jak z poradnika LMM, żadnych zakłóceń. Dochodzimy do szczytowego momentu, ruchy stają się głębsze, bardziej intensywne, nagle żona nieruchomieje i mówi: nie czuję szyjki - chyba się uniosła! (informacja dla niewtajemniczonych - miękka uniesiona szyjka macicy to wyraźny znak płodności). Tak, szyjka się unosi a mnie wszystko opada, dosłownie . Potem następuje tzw. schiza ciążowa i trwa aż do kolejnej miesiączki. Specyficzny stan, w którym kobiecie wydaje się że zaszła w niechcianą ciążę, niesamowity dół psychiczny. O namiętnym seksie, a nawet jakimkolwiek seksie można zapomnieć.
Ja z kolei dorobiłem się przedwczesnego wytrysku. Tzn, wcześniej, w pierwszej pięciolatce też tak czasem miałem, że pierwszy seks po okresie wstrzemięźliwości był niesatysfakcjonujący (mnie i żonę), ale to nie był problem, bo po 15-20 minutach armata była przeładowana i można było dalej figlować Teraz trzeba było czekać przynajmniej do następnego ranka, lub kolejnych kilka dni, kiedy to sytuacja się powtarzała. Gdyby to się zdarzało sporadycznie to nie byłoby problemu, ale wyobrażacie sobie takie współżycie przez kilka lat?
Po kilkunastu latach małżeństwa, stres związany z funkcją jedynego żywiciela rodziny, atmosfera w pracy, problemy z dziećmi, problemy zdrowotne - wszytko to objawiło się właśnie w sferze seksualnej.
Sytuację pogorszyła kolejna ciąża. My i czwórka dzieci w dwóch malutkich pokoikach, jedna nieduża pensja - co tu dużo mówić było hardcorowo. Kto czegoś takiego nie doświadczył, nie powinien wypowiadać się na temat otwartości na życie. Przełom nastąpił gdy rozpoczęła się
IV pieciolatka
Dowiedziałem się, że nie jesteśmy jedynym małżeństwem, którym NPR przestało wychodzić na zdrowie. Zacząłem się zastanawiać, czytać, pytać na różnych forach internetowych. Moralność KK, którą kiedyś przyjmowałem bez żadnych zastrzeżeń wydaje mi się nielogiczna, sztuczna, a jej praktyczne zastosowanie pełne obłudy.
W tej chwili, po 20 latach małżeństwa jestem zwolennikiem antykoncepcji barierowej i pieszczot z orgazmem poza "prawidłowym" pożyciem małżeńskim. Gorzej z realizacją moich przekonań. Stosowania gumek nie da się pogodzić z pełnym uczestnictwem w sakramentach, jest to przecież beż żadnych wyjątków grzech ciężki. Z kolei spowiadać się z czegoś, czego się nie uważa za grzech nie potrafię, nie chcę z sakramentu pokuty robić szopki. Na pieszczoty nie chce się zgodzić żona, bo uważa, że palec nie zastąpi męża. Pozostaje mi onanizm, do którego czasem się uciekam, ale nie życzę żadnemu mężowi takie rozwiązania. Trudno o coś bardziej upodlającego niż onanizujący się 40 letni, żonaty, dzieciaty katolik.
Nie wiem czy antykoncepcja byłaby rozwiązaniem moich problemów.
Może wystarczyłoby, żeby gumka spadła z kategorii grzech ciężki do grzech powszedni? Czego i sobie, i wszystkim zmagającym się z NPR-em życzę"
Za forum.wiara.pl
Komentarz
Tekst nie mówi nam wszystkiego o tym małżeństwie. Pokazuje skutki, ale nie pokazuje przyczyn (zapewne piszący mąż nawet ich nie zna) . Nie wiemy jaka była i jest ich formacja religijna (o tym dalej), jak wyglądały relacje małżeńskie poza łożem, jak wspólnie oceniali otwartość na życie. Nie wiemy także nic o tym facecie - czy jego seksualność była uporządkowana, czy też rozbudzana świerszczykami. Nie wiemy też jak seksualność przeżywała kobieta (czy pragnęła zbliżeń, czy współżyła w lęku). Nie wiemy jakim był mężem i ojcem. Na ile pomagał żonie i angażował się w życie rodzinne.
Wiemy tylko, że nie wyszło im w jednym fragmencie małżeńskiego życia, za co oczywiście winien jest Pan Bóg, albo przynajmniej Papież.
Oczywistym jest, że dla kochających się małżonków sex jest ważny i konieczny (biada tym co tak nie myślą!). Współżycie małżonków oraz okresy płodne i niepłodne są zaplanowane przez Pana Boga. Pan Bóg natomiast wszystko stworzył i wymyślił dla naszego zbawienia. Współżycie seksualne małżonków także, ale nie jako "legalny sposób wyżycia się seksualnego".
Opisane małżeństwo postępowało nierozważnie. Skoro nie byli gotowi na przyjęcie dziecka, to mogli sobie darować sex w I fazie. Wiem, wiem, zaraz zakrzykną faceci, że jak to sobie darować skoro się chce bara bara.
Otóż dorosły mężczyzna musi umieć wybierać większe dobro kierując się miłością. Jeśli kieruje się miłością do żony i miłością do dziecka, które może się począć może poczekać kilka dni ze współżyciem, nadrabiając w tym czasie wszelkie inne sposoby okazywania miłości do żony.
Czy facet zdoła poczekać? To zależy czy ogon kręci psem, czy pies ogonem....
Nalegając na współżycie w okresie "być może płodnym" narażamy żonę na lęki, które potem będą procentować negatywnie na współżycie. Dając żonie bukiet róż zapewniamy jej rozkosz emocjonalną, która zaprocentuje już za kilka dni!
I wreszcie ostatni akapit sugerujący zmianę kwalifikacji antykoncepcji z grzechu ciężkiego na grzech lekki. Merytorycznie to oczywiście absurd, ale pokazuje dość dziwną mentalność - grzeszyć lekko to można....
Niewolnik chciałby, żeby za dane przewinienie było 10 batów, a nie 200. Dla katolika mentalność niewolnika powinna być obca. Jesteśmy dziećmi Boga, a nie jego niewolnikami.
* * *
Dla mnie i mojej żony też nie wszystko było jasne od początku. Teorie znaliśmy, ale rozważania i kursy przedślubne to było trochę jak nauka pływania na pisaku. Ale skoro powierzyliśmy Bogu nasze małżeństwo (sakrament), to zaczęliśmy od modlitwy. Potem przyszedł czas na książki i doświadczenia innych (Pulikowski, o.Knotz, audycje radiowe dla małżonków w RM). Teraz to procentuje.
Teraz gdy uważamy, że jeszcze nie możemy zdecydować się na kolejne dziecko, sfera sexu staje się dla nas bardzo jednocząca, wówczas gdy podejmujemy akt małżeński, a także wtedy gdy na niego czekamy obdarowując się nawzajem innymi gestami miłości.
Poza tym, może mnie tu zlinczujecie, ale w tak dramatycznej sytuacji, jak ta opisana - kiedy faktycznie rządzić zaczyna człowiekiem lęk, nerwica i wzajemna obcość - nie wyobrażam sobie spowiednika, ktory obarcza prezerwatywę kategorią grzechu ciężkiego... Dlatego w małżeństwie na wagę złota jest stały spowiednik. Najlepiej wspólny dla obojga... już pisałam wcześniej o tym - czystość i otwarcie na życie jest celem, do którego w każdym małżeństwie prowadzi dłuższa lub krótsza droga. Warto o ten cel walczyć, ale nie za cenę nerwicy religijnej.
Zamiast punktowac to co faktycznie mogloby stanowic powod czy czynniki wplywajace na trudnosci malzenskie idzie po najmniejszej linii oporu - winny jest KK oraz NPR. To najprostsza metoda zeby nie myslec nad soba i realnymi problemami. Najlatwiej problemy malzenskie tlumaczyc tym ze niepotrzebnie na swiat przyszly dzieci, one spowodowaly kryzys naszego malzenstwa, a dopoki nie bylo dzieci - wszystko bylo mile i przyjemne :(
POzdr
Darek
Jakbym był producentem pigułek, to bym wynają na etat kogoś, kto będzie na wszelkich forach katolickich zamieszczał wpisy, że życie zgodne z nauką Kociścioła to absurd i obciach. Słyszałem jak O.Józef Augustyn SJ mówił, że w anonimowości internetu jest coś szatańskiego. I rzeczywiście może być.
W pierwszym dostosowujesz swoją płodność do współżycia, a w drugim odwrotnie - dostosowujesz współżycie do płodności.
Maćku, wiesz, jak to jest ze statystykami? Ja jem mięso, ty kapustę, statystycznie jemy bigos. Ja na przykład wyłamuję się spod schematu przez Ciebie opisanego. I takich jak ja jest więcej.
Nie bronię NPR, ani go nie potępiam. Nie potrafię póki co, bo zbyt duże to wyzwanie dla mojego sumienia. Ale nie wszystko jest takie proste, nie wszystko...
Choć, swoją drogą, nasz kurs dla nauczycieli NPR prowadziła między innymi pewna instruktorka, która wpisywała iksy w kratkach dni płodnych - jakby za oczywiste uważała, że w tym czasie trzeba unikać współżycia. Miała dwoje dzieci i szczyciła się tym, że każde było dokładnie zaplanowane. Dopiero publicznie zwrócona jej uwaga, że te iksy są chyba niewłaściwe, spowodowała, że ta kobieta zastanowiła się nad symboliczną wymową iksów. Druga instruktorka nas poparła, że lepiej pisać literę P (tak jak zaleca się w podręcznikach) niż X.
A ja zaufałem Bogu!
Dzieci.Ważny jest przykład. Ja widziałem jak moi rodzice dbali o swoich rodziców i różnych kuzynów w ich starości, więc nie wyobrażam sobie innego postępowania.
Czego będziemy chceli na emeryturce? Dużego mieszkania, domku na Mazurach, samochodu? Chcemy podróżować jak starsi Niemcy po całym świecie?
Obawiam się, że połączone siły ZUS+OFE+dzieci tego nie zapewną.
Ja wolałbym wybrać się z Żoną na pustelnię pozwalającą oczyścić się z tego wszystkiego, do czego człowiek jest przywiązany przez całe życie, a co wcale nie przyda się po śmierci.
Teofilu z całym szacunkiem,na świętego Franciszka nie wyglądasz.
łatwo jest zaufać Bogu jeśli się patrzyło na dobry przykład w rodzinie.a jesli ktoś tego nie miał i dopiero stara sie tego nauczyć i dlatego nie chce jeszcze obarczać swoich dzieci dodatkowo-swoim>>wygięciem<<?(przy większej rodzinie zostaje baaardzo mało czasu na zastanawianie się nad sobą)
Bóg nam ufa dużo bardziej niż my jesteśmy w stanie zaufać sami sobie.
* * *
Ubóstwo to oderwanie od rzeczy materialnych, a niekoniecznie dziadostwo. Można być milionerem i ubogim w duchu, a można i żebrakiem pozbawionym ducha ubóstwa.
Kameduli żyją jako pustelnicy, ale potrzebują znaczne środki na utrzymanie klasztoru.
Skończone 65 latek, wizyta w ośrodku, kładziesz się na łóżeczku lub siadasz w wygodnym fotelu. Z głośników ulubiona melodia z młodości np. Sting. Bezbolesny zastrzyk lub gaz ogłupiająco - usypiający, a może ostatni wdech marihuany ... Dzieci odbiorą urne i ustawią w domu na honorowym miejscu.
:shades:
A ja też przypadek skomplikowany i radości z obserwacji już nie czerpię niestety:sad: