Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

"Wykształciucha obróbka skrawaniem"

edytowano październik 2007 w Ogólna
Wykształciucha obróbka skrawaniem
Piotr Lisiewicz

Do polskich szkół średnich i uczelni wyższych trafia młody człowiek ciekawy świata, wiedzy o nim, szukający prawdy, zbuntowany przeciw obłudzie, pełen chęci do życia, wynajdujący sobie dziesiątki zajęć. Wychodzi z nich cynik przekonany, że zmienianie świata nie ma sensu, najważniejsze w życiu to się nie wychylać, tchórzliwy, pogardzający biedniejszym i mniej wykształconym rówieśnikiem, nieszukający szerszych horyzontów, bo z tego nie ma kasy, znikający zarówno z biblioteki, jak i z knajpy, bo pora wydorośleć i zarabiać, najlepiej bez większego wysiłku. Wykształciuchy produkują kolejne pokolenia wykształciuchów.
Był 1999 r., gdy Rosja po raz drugi napadła na Czeczenię. Wraz z grupą zainteresowanych osób postanowiliśmy przeciwstawić się rosyjskim zbrodniarzom i utworzyliśmy poznański Komitet Wolny Kaukaz. Założyli go ludzie, których połączył zdecydowany, gdy trzeba radykalnie manifestowany, sprzeciw wobec rosyjskiego ludobójstwa. Ale nie tylko. Akcentowaliśmy, że obok obrony praw człowieka popieramy też niepodległość Czeczenii, czyli cele polityczne bojowników, stanowiących elitę tego bohaterskiego narodu.
Antykomuniści, anarchiści, prawicowcy, lewicowcy (nie mylić tych ostatnich z postkomuną ani lewicą kawiarnianą) - ideowa mieszanka osób, które zaangażowały się w czeczeńską sprawę, wyglądała wybuchowo. Porozumienie było jednak dojrzałe - wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że różni nas stosunek do Ameryki, Kościoła, gospodarki, innych konfliktów na świecie. Tych tematów nie poruszamy na manifestacjach, razem sprzeciwiamy się holocaustowi Czeczenii - ustaliliśmy.
Toczone przez lata rozmowy - podczas przygotowań do manifestacji, przy piwie czy na sądowym korytarzu (gdzie za owe protesty trafialiśmy) - pokazywały jednak, że łączy nas także coś innego. Choć większość z nas miała po dwadzieścia parę lat, a spora część studiowała, to zbliżała nas niechęć do... studentów. Krytyczny stosunek do ich systemu wartości, stylu życia i myślenia, podejścia do kariery, poglądów (częściej ich braku). "Antystudenckość" stawała się pewnym niezauważalnym łącznikiem, przezwyciężającym ideowe podziały, zbliżającym nas "klimatycznie".
Wrażenie, że to od "antystudenckości" zaczyna się z reguły każda ideowa, niekonformistyczna działalność dwudziestoparolatka (w tym także ta kojarzona z myśleniem inteligenckim, jak obrona praw człowieka), nie było zresztą dla mnie nowe.

Siła przebicia jako religia wykształciucha

Spory o edukację miały u nas w ciągu ostatnich dwóch lat charakter ideologiczny. Środowiska radykalnej lewicy i anarchistów poczuły wiatr w żaglach, gdy ministrem edukacji został Roman Giertych. I odwrotnie - Giertych znakomicie czuł się w roli ich wroga. Spory ideologiczne, ważne, ale toczone na całym świecie, przysłoniły inny problem, który na widnokręgu pojawił się dopiero przy okazji lustracji na uczelniach. Polacy zobaczyli, że władzę sprawują na nich środowiska tkwiące po uszy w PRL.
Z licznych definicji wykształciucha najbliższa opisu rzeczywistości wydaje mi się ta podana w głośnym wywiadzie Jarosława Marka Rymkiewicza w "Rzeczpospolitej". Rymkiewicz mówił w nim, że "wykształciuchy to są ci, którzy wykształcili się zawodowo, ale nie wykształcili się moralnie - są egoistyczni, cyniczni, myślą tylko o własnym interesie i własnej karierze". Tutejsze wykształciuchy "nie są polskimi inteligentami, nie mają prawa aspirować do takiego miejsca w naszych dziejach. [...] Kto niegdyś wchodził do tej warstwy, przyjmował na siebie pewną fundamentalną powinność - służenia wspólnocie, czyli służenia Polsce. A wykształciuchy służyły i służą tylko samym sobie". Zwrócił też uwagę, że "w peerelowskim języku, chyba na początku lat 70. pojawił się taki zwrot: Â?siła przebiciaÂ?. Często tak mówiono: o ten to ma siłę przebicia. Była to siła oceniana pozytywnie, można nawet powiedzieć, że w peerelowskim systemie amoralnej moralności była to jedna z ważniejszych cnót [...]. To właśnie ta siła przebicia ukształtowała hierarchię wśród wykształciuchów - kto miał więcej takiej siły, ten był lepszy".

Wykształciuch i prawa fizyki

W ręce ludzi, o których mówi Rymkiewicz, wpadają co roku kolejne setki tysięcy młodych Polaków. Oczywiście nie tylko w ich ręce, ale w ręce instytucji, w których oni dominują, są najgłośniejsi, decydują, rządzą, nadają ton. Oczywiście, oddziaływanie uczelni na studenta jest ograniczone - swoje robi dom, koledzy, a przede wszystkim wdzierająca się drzwiami i oknami kultura masowa. Ale jeśli ta ostatnia kojarzy nam się w większości z chłamem, to uczelnia, która nie tworzy dla tego chłamu alternatywy, powoduje, że chłam oddziałuje na studenta tym mocniej.
Będzie przez chwilę niemodnie. Jadwiga Zamoyska, żona gen. Władysława Zamoyskiego, polska działaczka społeczna i patriotyczna z XIX i początków XX wieku, pozostawiła po sobie książki na temat wychowania. Brzmiące dziś surowo i w duchu "niedzisiejszym".
Podkreślając rolę wychowania, Zamoyska pisze: "Na co nauka i wykształcenie, jeśli im nie towarzyszy wychowanie, to jest wyrobienie zdrowego sądu, czujnego sumienia, mężnej woli i hartu duszy". Słowa niedzisiejsze? Zgoda, ale w jeszcze większym stopniu treści nieprzystające do realiów uczelni III RP. Rządzące nią wykształciuchy nie mogą uczyć "mężnej woli" ani "hartu duszy", bo w PRL jej nie wykazywały. Nie znają "czujnego sumienia", bo nauczyły się, że ono przeszkadza w karierze. "Zdrowego sądu" też im brak, bo nauczyły się, że myśli za nich "Gazeta Wyborcza". "Nie można uczyć drugich, nie nauczywszy i nie przygotowawszy wpierw siebie" - dowodzi Zamoyska. Tak jak matematyk nieumiejący liczyć nie nauczy nikogo matematyki, tak wykształciuch nikogo nie wychowa: "Chcąc uczyć prawdy, pracowitości, przyzwoitości, uprzejmości - trzeba być prawdomównym, pracowitym, przyzwoitym, uprzejmym. W porządku materialnym nikomu nie przychodzi do głowy dawać to, czego nie posiada; jakimże sposobem w porządku umysłowym albo duchowym tego dokonać".
Wychowanie polskiego inteligenta w czasach Zamoyskiej opierało się na tezie: "Człowiek nie na to jest stworzony, ażeby sobie dogadzał i dla siebie żył, lecz że jest stworzony do służenia Bogu, krajowi, społeczeństwu". A sukces, kariera? "Nie można nikomu brać za złe ani usiłowań polepszenia swego bytu, ani chęci zdobycia niezależności. Ale na to, aby te sprawiedliwe dążenia stały się bodźcem do pracy i oszczędności, nie zaś do lenistwa, chciwości i łupiestwa, żeby wyszły społeczeństwu i narodowi na korzyść, a nie na szkodę, muszą się poddać pewnym prawom moralnym, tak jak wszelkie działanie materialne podlega pewnym prawom fizyki". Amen.

Pogarda dla dresiarza

Jakie dziedziczne cechy wykształciuchów przejmują dziś ich wychowankowie? To, co najbardziej razi w studentach, szczególnie starszych lat, to pogarda dla dresiarza, a dresiarzem jest w ich ideologii każdy mniej wykształcony rówieśnik. Jednocześnie student czy absolwent uczelni nie czuje się za owego dresiarza w najmniejszym stopniu odpowiedzialny. Na samą uwagę, że miałby być za niego odpowiedzialny, wytrzeszcza oczy ze zdumienia. Jednym słowem: jego stosunek do większości rówieśników to połączenie strachu (dresiarz może pobić) z pogardą (uważa go za głupszego).
Polacy pracujący dziś w Wielkiej Brytanii nie mogą nadziwić się temu, jak bardzo popularny jest tam wśród młodych ludzi wolontariat. Na przykład choćby krótka bezpłatna praca po godzinach w sklepie zarabiającym pieniądze dla głodujących mieszkańców Afryki.
Pod koniec lat 90. w "GW" odbywała się dyskusja "Młodzi końca wieku". W 1999 r., akurat gdy my zakładaliśmy wspomniany Komitet Wolny Kaukaz, ukazał się w jej ramach tekst Pawła Moskalewicza, 25-letniego wówczas dziennikarza "GW". Pokazał on klimacik wychowanków tej gazety, jak żaden inny. Moskalewicz napisał w nim o swoich mniej wykształconych rówieśnikach: "Upieram się jednak, że wszystko i tak sprowadza się do pieniędzy. Stwierdzenie, że funkcjonujemy w tej samej rzeczywistości, doświadczamy tego samego - jest śmieszne. Tak naprawdę żyjemy w zupełnie różnych wymiarach. Ostatnie miejsce, które jest dla nas wspólne, to państwowa szkoła podstawowa. Tam po raz ostatni koegzystowałem z dziećmi z Â?niższych klas społecznychÂ?. Z reguły nie była to zresztą koegzystencja przyjemna, bo w tym wieku przeczytane książki przegrywają z kretesem z umiejętnością wygrania tzw. solowy".
A po podstawówce? "Nasze światy rozchodzą się z prędkością światła. Czasem spotykamy się na ulicy - ja mam w kieszeni portfel, a mój rówieśnik gaz-rurkę i silną potrzebę wejścia w posiadanie mojego dobytku. Pod ministerstwem, gdzie kryjący się w gabinecie "doradca polityczny" często ma tyle samo lat, co rzucający petardą w okno młody robotnik".
Propozycje rozwiązania problemów? "Nie wypracujemy żadnego rozwiązania. Nic nie zrobimy. Dlatego będziemy potrzebować dużo policji". I jeszcze deklaracja: "Nie wstydzę się strachu przed blokersami, nie wstydzę się poczucia obcości. Chcę schować się przed nimi na strzeżonym osiedlu, odpocząć w przytulnym pubie, gdzie nie przychodzi nikt niepożądany. Zarabiam pieniądze, by codziennie opłacać prawo pobytu w tym świecie, który uważam za swój". Ot i wyznanie dziennikarza gazety propagującej społeczeństwo obywatelskie. Szczere do bólu. Szczerość to fajna cecha. Niestety, dziś już w "GW" nie ukazują się takie teksty. Klimat się zmienił. Cholerna IV RP zapukała do drzwi.
Bodaj jeszcze bardziej uderzającą cechą polskich studentów jest bierność, brak jakiejkolwiek nonkonformistycznej działalności. Powszechne jest przekonanie, że lepiej się nie wychylać, nie narażać wykładowcy albo przyszłemu pracodawcy. Aktywność obywatelska studentów jest przeważnie równa zeru i odczuwają to zarówno prawicowcy, jak i np. antyglobaliści. Ideologia nie ma tu większego znaczenia. Przypomina się w tym miejscu słynna sprawa "Taśm prawdy", którą rozkręciły postkomunistyczne media. Liczyły na to, że pod Sejm przyjdą tłumy antypisowskich studentów. Nie przyszedł niemal nikt. Spoko, PiS oczywiście nie lubimy, ale po co się narażać, przecież z tego nie ma kasy - rozumowali owi studenci.
Jeśli student zapisuje się dziś do jakiejś partii, to po to, żeby mieć dojścia i szansę na pracę. Przyjście pod Sejm mogło zaowocować jedynie tym, że mama obejrzy go w telewizji i się zaniepokoi. Kiedy w ostatnich latach okazało się, że organizacje studenckie, zarówno NZS, jak i ZSP nie dają już możliwości szybkiej kariery, liczba ich członków mocno spadła.

Zarozumiałość średniaka

Z uczelnią w okrawaniu studenta z resztek ideowości i zdolności do samodzielnego myślenia współdziałają media. To, co uderza w młodych wykształciuchach, to nieprzemakalność na argumenty, brak możliwości dyskusji. Jeśli już do niej dojdzie, student nie posłuży się żadnym argumentem poza medialną sieczką z telewizora. Przy tym jest pewien zarówno swych racji, jak i własnego niezwykle wysokiego poziomu.
Jak wiadomo, najgorszymi z możliwych dyskutantów są zarozumiali średniacy. Niezależnie, czy dyskusja dotyczy sportu, budowania domu czy polityki. Nie ma nic bardziej twórczego niż dyskusja z kimś o odmiennych poglądach, kto myśli niezależnie i ma na dany temat dużą wiedzę. Wymiana myśli z nim pomaga nam przybliżyć się do prawdy, uzupełnić własne stanowisko o szerszą perspektywę, wyeliminować na przyszłość trafnie wychwycone przez przeciwnika błędy.
O polityce niekiedy warto pogadać też z kimś, kto się na niej zupełnie nie zna i dobrze o tym wie. Ma w życiu co innego na głowie, jest dobry w swojej dziedzinie, o politykę pyta z ciekawości. Zderzenie z życiowym doświadczeniem praktyka, kogoś, kto nie jest zwierzęciem politycznym, to także sprawa pożyteczna. Powinna zaowocować tym, że nie odpłyniemy ze swoimi ideami pod chmury, dodamy do nich wiele argumentów z praktycznego życia. W efekcie lepiej będziemy w stanie przekazać ludziom, o co nam chodzi.
Dyskutant najgorszy to przekonany o swej olbrzymiej wiedzy średniak. Po niedokładnej lekturze trzech artykułów w "Gazecie Wyborczej" pewny, iż góruje o lata świetlne nad otaczającym go pospólstwem. To właśnie przypadek większości studentów. Wracając na moment do Zamoyskiej: "Zarozumiałość" to według niej "nieunikniony owoc ograniczonego umysłu", na który "rozszerzenie widnokręgów jest [...] najlepszym lekarstwem". Tyle że nasz średniak nie ma na owo rozszerzenie szans. Wspomniana "GW" utwierdza go w tym, że już jest wspaniały. W jego najgorszej cesze, jaką jest poczucie wyższości. Mówi nim per inteligent i elita. Tym samym skazuje go na to, że nigdy inteligentem ani członkiem elity nie zostanie. Zresztą jeśli robi to "GW", nie jest jeszcze najgorzej. Bywa, że czyni to radio TOK FM, w którego przypadku - ślady na piśmie pozostają w dalece mniejszym stopniu - skala bełkotu przekroczyła już ludzkie pojęcie.
To zbrodnia popełniana z zimną krwią - publicyści "GW" wiedzą, że utwierdzanie średniaków w ich znakomitym samopoczuciu jest najlepszym sposobem utrzymania ich przy sobie. Umożliwia zaszczepienie im własnego kodu, sposobu porozumiewania się, systemu pseudowartości. To działa - czego dowodem wysokie poparcie wśród studentów dla partii zachwalanych przez "GW". Ów kod powoduje, że studenci to w III RP grupa, którą najłatwiej manipulować. Zdecydowanie łatwiej niż prostym człowiekiem, z którym salony nie mają wspólnego języka. Tam uda się tylko raz na jakiś czas, jak ze słynnym disco-polo Kwaśniewskiego.

Dresiarze kreatywniejsi od studentów

Konformizm studentów-wychowanków wykształciuchów powoduje, że po 1989 r. nie wykreowali żadnej nowej mody czy trendu kulturowego. Przybysza z bogatszych od nas krajów dziwi tu, że w Polsce tak wielu młodych ludzi goli głowy na łyso i chodzi w dresie. Ki diabeł, sami przestępcy? Nie, po prostu nie jest modnie być studentem.
Jeśli się zastanowić, to już dresiarze, przy wszystkich swych wadach, byli w ostatnich latach bardziej kreatywni, wylansowali choćby hip-hop. Niezależnych pism w rodzaju fan-zinów też spotkać można więcej wśród kibiców piłkarskich niż na uczelniach. Student nie wydaje już dziś czegoś takiego, bo po co. Kasy z tego nie ma. A jeszcze kłopoty mogą być.
Niektóre media podniosły larum, gdy okazało się, że z Romanem Giertychem do polityki weszli byli skini. Mnie akurat nie zdziwiło to ani trochę, bo przewidywałem to w swoich tekstach kilkanaście lat temu. Subkultury, długo- i krótkowłose, w tym, niestety, także te głoszące totalitarne ideologie od faszyzmu po komunizm, lepiej przygotowują młodego człowieka do zostania w życiu kimś niż konformistyczne środowiska studenckie czy konsumpcja medialnego chłamu. Jeśli subkulturowcy wyrosną z kuriozalnych ideologii, okazują się ludźmi o niebo inteligentniejszymi i normalniejszymi od odmóżdżonych wychowanków "GW".

Inteligenci przeciwko uczelni

Czy faktycznie jest tak źle i wśród studentów nie ma dziś nonkonformistycznych działań? Trafiają się one, ale rzadko, i albo odbywają się poza uczelnią (część wspomnianych fan-zinów kibiców wydają przecież studenci, ale nie dla studenckiej społeczności), albo szybko popadają z nią w konflikt. Miewają różne zabarwienia ideologiczne.
Przyczółki działalności inteligenckiej na uczelniach, zarówno w wykonaniu studentów, jak i ich pracowników, to wszelkie inicjatywy antysystemowe. Działania Jacka Babki z Wrocławia, broniącego praw doktorantów, studentów czy zwykłych ludzi pokrzywdzonych przez wymiar sprawiedliwości. Ferment wywoływany w środowiskach akademickich przez nonkonformistyczne publikacje dr. Józefa Wieczorka, wydającego pismo "Nowe Forum Akademickie". Wystąpienia stowarzyszenia Fair Play zwalczającego blokady w dostępie do zawodów prawniczych, tworzone przez korporacje. Działania stowarzyszenia Libertas przeciwko skandalicznym utrudnieniom w dostępie do zawodu biegłego rewidenta i nieprawidłowościom w korporacyjnym samorządzie.
W oligarchicznej III RP zmienianie świata trzeba zacząć z reguły od własnego otoczenia. Przypomina mi się przypadek jednego z młodych liderów lewicy, tej od Marszów Równości, który zgłosił się do znajomych anarchistów. Pytał, czy mógłby wygłosić wykład o obronie praw pracowniczych dla robotników w jednym z zakładów. Anarchiści mogli mu to załatwić, bo byli związani z jedną z organizacji związkowych w tym zakładzie. Ów młody lider lewicy usłyszał: OK, tylko najpierw wykaż się na swoim terenie. Myślisz, że na twojej uczelni nie ma mobbingu wobec sprzątaczek? Sprawdź, wystąp w ich obronie, a potem zapraszamy cię z wykładem dla robotników.
Inicjatywy nonkonformistyczne to dziś takie, których "Gazeta Wyborcza" nie pochwali na pierwszej stronie. Nie gwarantujące powodzenia. Skazane na porażki oraz prześladowania ze strony organów ścigania i sądów. Na ośmieszenie przez większość mediów. Jeśli w ogóle mające szansę na jakieś sukcesy, to rzadkie, cząstkowe i niesatysfakcjonujące. Ale jednocześnie to jedyne działania naprawdę obywatelskie, pchające sprawy do przodu.

"Niezależna Gazeta Polska"
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.