Tak, jak pisałam, to takie miej myślenie na głos. Bardzo cenie wielodzietne rodziny, chociaz jeszcze sama wielodzietność niczego nie przesadza, rożnie to bywa. Znam opinie - osob jak najbardziej wielodzietnych i żyjących w takim środowisku, które twierdza, ze wychowywać - bez pomocy z zewnątrz da sie do 4-5 dzieci, potem to juz z wychowaniem wiele wspólnego nie ma. Chyba ze właśnie jest ta pomoc. I nie atakuje rodzin wielo, sama taka jestem, nie uwazam, ze każdy powinien sie zatrzymać na 3 dzieci i potem adoptować. Tylko mysle, co my możemy zrobić, zeby takich tragedii było mniej, na czym powinno polegać nasze zaangażowanie. I zbyt często z samego faktu bycia wielodzietnym pojawia sie u niektórych - jakies poczucie bycia lepszym. A samo posiadanie licznej gromadki jeszcze o niczym nie swiadczy. Duzo upraszczam, wiem.
Myślę, że tego rodzaju dylematy należy rozstrzygać na kolanach, najlepiej pod kierownictwem spowiednika. I nie tak ogólnie "co lepiej - urodzić dużo dzieci czy adoptować potrzebujące", tylko konkretnie: "do czego nas, nasze małżeństwo Pan Bóg powołuje, czego od nas oczekuje". I potem realizować. Skoro się takie myśli w człowieku pojawiają, powinien je rozeznać i postąpić w posłuszeństwie spowiednikowi/kierownikowi duchowemu. Bo tak to jest takie pobożne gdybanie.
Pisząc o bezdzietnych,chodziło mi o to,ze takie osoby czasami,pomimo wielkiego pragnienia posiadania dziecka,nie są w stanie adoptować. Po prostu emocjonalnie,psychicznie nie są w stanie wychowywać niebiologicznego dziecka.
I mysle,ze z samego faktu bycia fantastycznym rodzicem biologicznym nie wynika jednak,ze nadajemy sie na adopcyjnych. Pomijając kwestie wieku,warunków metrazowych i materialnych -(bo jeśli jeszcze to bierzemy pod uwagę, to sorry ale mysle,ze Ok 75% orgowych rodzin mogło by nie przejść przez 'sito adopcyjne').
Ale jak najbardZiej mysle,ze warto rozważać pomoc w fundacjach,szpitalach,hospicjach etc.
Tylko zeby to nie wyglądało tak,ze robimy to kosztem swojej rodziny... Mysle,ze serio to kwestia powołania,które Bóg daje...
Bo można działać tu i tam,a tymczasem okaże sie ze nasze własne dzieci raczej rosną,a nie są wychowywane -zreszta sama o tym pisałaś.
Można tez -co moim zdaniem niesłusznie uważane jest za 'mniej godne,łatwiejsze etc',pomagać finansowo ludziom,instytucjom itp. Które maja dar/charyzmat do takiej pracy.
Prawda jest taka, że w Polsce ani wielo ani małodzietni nie są chętni to adopcji dzieci chorych. Zwłaszcza tych, które mają takie widoczne cechy jak np. Zespół downa.
Myślę, że póki co wychowywanie dziecka niepełnosprawnego w Polsce jest trudne i raczej państwo nie wychodzi naprzeciw. Ale o to należałoby spytać rodziców. Tak ,za granicą łatwiej o taką adopcje, ale z ZD tez rzadko. Z moich obserwacji wynika, że na adopcje mocno niepełnosprawnych dzieci decydują się osoby, które poznały i pokochały konkretne dziecko
nie ma w PL adopcji dzieci z ZD... ciężko chorych też w zasadzie nie.
I co ciekawe dowiedziałam się ostatnio, że zrzeczeń dzieci z ZD dokonują zazwyczaj dobrze lub b. dobrze sytuowane rodziny, którym to dziecko nie pasuje do koncepcji i którego musieliby się wstydzić. Słyszałam o przypadku gdzie rodzina ma 3 dzieci a 4tego z ZD się zrzekli, odczekując jeszcze na 100% potwierdzenie badaniami genetycznymi. Jak ZD się potwierdził, zrzekli się praw do dziecka. Bogata rodzina tzn na poziomie.
Anka ja myślę, że wielodzietność nie wyklucza pomocy takim dzieciom. Znam rodzinę, która po odchowaniu własnych dzieci (4, choć byli otwarci na więcej), gdy najmłodsze poszło do gimnazjum zostali rodziną zastępcza i pogotowiem opiekuńczym. Aktualnie mają 3 własnych w domu, 5 zastępczych i 2 niemowlaków z interwencji. Oczywiście te starsze dużo pomagają, ale była ich zgoda na to i te jak normalne nastolatki mają swoje życie, znajomych. 3 dzieci wypuścili już do adopcji. Więc moim zdaniem, jeśli masz takie pragnienia, to jeszcze nic straconego. Przy Twoim poziomie energii, myślę że dałabyś radę
Znam jedna dziewczyne, ktora adoptowala (z mezem oczywiscie) chlopca z ZD po tym jak kilka lat zajmowala sie nim w stowarzyszeniu pomagajacym niepelnosprawnym. Czyli jednak nie do konca jest tak, ze takie przypadki nie istnieja.
To są często rozdarci i pogubieni ludzie. Kochają po swojemu ,ale nie mają siły przeciwstawić się presji z zewnątrz. Bywalam czasem z dziecmi chorymi w miejscach publicznych i czuło się wzrok, szepty czasem jakieś próby pocieszenia. Jeszcze wiele jest do zrobienia w kwestii integracji. Wciąż spotyka się ludzi, którzy uważają, że miejsce n.s. jest w domu i najlepiej niech nie pokazują się w miejscach publicznych.
Pieprzenie że kochają ale nie mają siły.... Kocha się mimo wszystko można kochać i nie mieć siły wstać do noworodka, można kochać i nie mieć siły żeby walczyć o dziecko, można kochać i nie mieć siły na konfrontacje chorego dziecka z otoczeniem ... Ale nie można kochać i porzucić.
@Aneczka08 - pomyśl o względach ekonomicznych. Większość osób tu, na forum, ma dość sporo dzieci. To się przekłada na raczej niski dochód na członka rodziny :-(
Tak se mysle, ze najwiekszym problemem dzietnych nie sa w tym przypadku pieniadze, ale po prostu czas. Pewnie zalezy od choroby adoptowanego dziecka, ale w wiekszosci znanych mi przypadkow, dzieci maja rozne terapie, zajecia, to juz pochlania sporo czasu. Do tego dochodza cwiczenia w domu, z rodzicem, bo te kilka-kilkanascie godzin w tygodniu nie rozwiazuja sprawy. No i nie zostawisz chorego dziecka samego, bo ci sie uwsteczni, ono potrzebuje ciaglego kontaktu, stymulacji. Co wtedy z reszta dzieci? No bo jesli chodzi o to, zeby dzici sie rozwijaly, a nie tylko rosly (kradne @chabrowa), to nie jest to optymalna sytuacja. Nie wyobrazam sobie wziasc do rodziny, gdzie sa jeszcze male dzieci chorego dziecka, ktore ktos porzucil. Idea piekna, ale dla rodziny, wlasnych dzieci nie calkiem ok.
Trzeba się liczyć z tym, że dziecko z dd wymaga czasu i uwagi. Nie zawsze, ale jednak często są to dzieci z jakimś problemem (FAS, ADHD, nieprzystosowanie społeczne). Nie jest w każdym razie tak, że są to wdzięczne "sierotki". I jest też coś takiego, że trzeba trafic na "wlasciwee" dziecko.
Nie sądzę zeby ktos poszedł za to do więzienia Jak juz wspominalam taka jest procedura przy legalnej aborcji.. ze jak dziecko okazuje sie byc zywe to sie odklada i czeka na śmierć W tak zwanych cywilizowanych krajach zachodu robi sie tak od dawien dawna Dla mnie osobiście to jest niepojete i nie ogarniam umyslem ze mozna robic cos tak okrutnego ale z drugiej strony ludzie dokonujacy aborcji przekraczają pewną mroczną granicę a potem zapewne łatwiej przekroczyc kolejna i kolejna...
Komentarz
Znam opinie - osob jak najbardziej wielodzietnych i żyjących w takim środowisku, które twierdza, ze wychowywać - bez pomocy z zewnątrz da sie do 4-5 dzieci, potem to juz z wychowaniem wiele wspólnego nie ma. Chyba ze właśnie jest ta pomoc.
I nie atakuje rodzin wielo, sama taka jestem, nie uwazam, ze każdy powinien sie zatrzymać na 3 dzieci i potem adoptować. Tylko mysle, co my możemy zrobić, zeby takich tragedii było mniej, na czym powinno polegać nasze zaangażowanie.
I zbyt często z samego faktu bycia wielodzietnym pojawia sie u niektórych - jakies poczucie bycia lepszym. A samo posiadanie licznej gromadki jeszcze o niczym nie swiadczy.
Duzo upraszczam, wiem.
Skoro się takie myśli w człowieku pojawiają, powinien je rozeznać i postąpić w posłuszeństwie spowiednikowi/kierownikowi duchowemu.
Bo tak to jest takie pobożne gdybanie.
Mnie uczono ze spowiednik jest od spowiedzi ...
Pisząc o bezdzietnych,chodziło mi o to,ze takie osoby czasami,pomimo wielkiego pragnienia posiadania dziecka,nie są w stanie adoptować.
Po prostu emocjonalnie,psychicznie nie są w stanie wychowywać niebiologicznego dziecka.
I mysle,ze z samego faktu bycia fantastycznym rodzicem biologicznym nie wynika jednak,ze nadajemy sie na adopcyjnych.
Pomijając kwestie wieku,warunków metrazowych i materialnych -(bo jeśli jeszcze to bierzemy pod uwagę, to sorry ale mysle,ze Ok 75% orgowych rodzin mogło by nie przejść przez 'sito adopcyjne').
Ale jak najbardZiej mysle,ze warto rozważać pomoc w fundacjach,szpitalach,hospicjach etc.
Tylko zeby to nie wyglądało tak,ze robimy to kosztem swojej rodziny...
Mysle,ze serio to kwestia powołania,które Bóg daje...
Bo można działać tu i tam,a tymczasem okaże sie ze nasze własne dzieci raczej rosną,a nie są wychowywane -zreszta sama o tym pisałaś.
Można tez -co moim zdaniem niesłusznie uważane jest za 'mniej godne,łatwiejsze etc',pomagać finansowo ludziom,instytucjom itp. Które maja dar/charyzmat do takiej pracy.
edit. doprecyzowałam.
Dość głośno jest o tym,ze jeśli ktoś już adoptuje cieżko chore dzieci w Polsce ,to są to rodziny z 'Zachodu'.
I dlatego ciekawi mnie jak bardzo na ta decyzje wpływ maja kłopoty;lub ich brak) z dostępem do leków,lekarzy specjalistów, rehabilitacji etc.
Tak ,za granicą łatwiej o taką adopcje, ale z ZD tez rzadko.
Z moich obserwacji wynika, że na adopcje mocno niepełnosprawnych dzieci decydują się osoby, które poznały i pokochały konkretne dziecko
I co ciekawe dowiedziałam się ostatnio, że zrzeczeń dzieci z ZD dokonują zazwyczaj dobrze lub b. dobrze sytuowane rodziny, którym to dziecko nie pasuje do koncepcji i którego musieliby się wstydzić. Słyszałam o przypadku gdzie rodzina ma 3 dzieci a 4tego z ZD się zrzekli, odczekując jeszcze na 100% potwierdzenie badaniami genetycznymi. Jak ZD się potwierdził, zrzekli się praw do dziecka. Bogata rodzina tzn na poziomie.
Adopcji takich praktycznie nie ma natomiast znam RZ lub RDD które właśnie takie dzieci przyjmują.
Ja też znam rodzinę która odchowała 6tkę dzieci i od 20 lat są RZ i RDD teraz. Mają 60 lat i mieli rok temu 8kę dzieci w wieku od 2 do 7 lat :-))))
Bywalam czasem z dziecmi chorymi w miejscach publicznych i czuło się wzrok, szepty czasem jakieś próby pocieszenia. Jeszcze wiele jest do zrobienia w kwestii integracji. Wciąż spotyka się ludzi, którzy uważają, że miejsce n.s. jest w domu i najlepiej niech nie pokazują się w miejscach publicznych.
Kocha się mimo wszystko można kochać i nie mieć siły wstać do noworodka, można kochać i nie mieć siły żeby walczyć o dziecko, można kochać i nie mieć siły na konfrontacje chorego dziecka z otoczeniem ... Ale nie można kochać i porzucić.
Aż tak źle by nie było:-) średnio 8 na 10 zgłaszających się do OA dostaje kwalifikację
Chodziło mi właśnie o branie pod uwagę warunków mieszkaniowych i finansowych.
Jak juz wspominalam taka jest procedura przy legalnej aborcji.. ze jak dziecko okazuje sie byc zywe to sie odklada i czeka na śmierć
W tak zwanych cywilizowanych krajach zachodu robi sie tak od dawien dawna
Dla mnie osobiście to jest niepojete i nie ogarniam umyslem ze mozna robic cos tak okrutnego ale z drugiej strony ludzie dokonujacy aborcji przekraczają pewną mroczną granicę a potem zapewne łatwiej przekroczyc kolejna i kolejna...