Po 1945 roku zbiory nie zostały formalnie znacjonalizowane, ale oddane w zarząd krakowskiego Muzeum Narodowego.
W tym miejscu zaczyna się dzisiejszy problem ze zbiorami Czartoryskich. Polskie państwo nie zdecydowało się w 1989 roku na kompleksowe rozwiązanie sprawy roszczeń reprywatyzacyjnych związanych z mieniem przejętym przez państwowe muzea w latach 40. Proces ten był regulowany przez wyroki sądowe lub dobrowolne porozumienia.
Dla muzealników sądowe postępowania reprywatyzacyjne niejednokrotnie kończyły się utratą cennych obiektów, odszkodowań bądź koniecznością wykupu zbiorów od prawnych właścicieli. Ponieważ w większości przypadków negocjacje były prowadzone przez dyrektorów muzeów i nie dotyczyły zbiorów tak dobrze znanych jak Czartoryskich, sprawy te rzadko trafiały do szerszej opinii publicznej. Przede wszystkim spoczywały i nadal spoczywają na barkach dyrektorów instytucji kultury.
Wszystko zmieniło się w 2004 roku, kiedy statut zmieniono i funkcje prezesa zarządu i dyrektora Muzeum Narodowego zostały rozdzielone. Miało to bardzo istotne skutki dla zarządzania kolekcją. Od 2004 roku niemal co rok krakowskie media donosiły o sporach, konfliktach i nieporozumieniach. Fundacja wielokrotnie toczyła spory z konserwatorami o wywożenie „Damy z gronostajem" na zagraniczne wystawy. Kraków został też zaalarmowany koncepcją tworzenia wystawy w pałacu Czartoryskich w Puławach i przeniesienia do niej najcenniejszych zbiorów.
Wreszcie rozpoczęty w 2010 roku remont, który miał się zakończyć w 2013 r., utknął i z roku na rok przesuwała się perspektywa uzyskania środków na jego dokończenie. Wiedza o tych sporach rzadko wychodziła poza Planty, ale stosunki pomiędzy muzeum a fundacją, a czasem również we władzach fundacji, przybierały dramatyczny obrót. Dość powiedzieć, że w ciągu ostatnich pięciu lat zarząd zmienił się czterokrotnie. W czasie jednej z tych zmian musiała interweniować policja, a sprawą częstych podróży zagranicznych „Damy z gronostajem" interesowały się polskie i międzynarodowe media.
(...) gdyby w którymkolwiek momencie prawa fundatora odziedziczyła osoba zdeterminowana do spieniężenia zbiorów, mogłaby znaleźć furtkę, np. poprzez zmianę statutu, do przekazania części kolekcji w długoterminowy depozyt zagraniczny albo, pośrednio, np. do przekazania praw fundatora-prezydenta za wynagrodzeniem.
Ewentualny spór w tej sprawie mogłyby rozstrzygać sądy, których wyrok nie byłby oczywisty, nawet gdyby sprawa znalazła się w wyłącznej gestii sądów polskich. Co dopiero, gdyby doszło do faktów dokonanych, a depozytariuszem czy nowym fundatorem okazałby się bogaty człowiek z kraju, którego system polityczny i prawny mogą się bardzo różnić od polskiego, np. znad Zatoki Perskiej czy Dalekiego Wschodu. Spór prawny mógłby być wówczas prowadzony w nieskończoność i niekoniecznie zgodnie z polskim prawodawstwem.
Całość pod:
http://www.rp.pl/Publicystyka/301129872-Kolekcja-Czartoryskich-Przeciecie-wezla-gordyjskiego.htmlWypowiedź dyrektora Muzeum Historii Polski.
(fragmenty)
Komentarz
Kiedy dowiedziałam się, że państwo polskie wykupiło kolekcję książąt Czartoryskich – co ważne: wraz z nieruchomościami i prawem do obiektów dziś uznanych za zaginione – poczułam głęboką ulgę. Sto milionów euro rozwiązało problem, który od lat wydawał się nierozwiązywalny.