Pochwała trwałości
Jan Pospieszalski
Lojalność małżeńska ma wielką wartość. Także rynkową.
Mój przyjaciel muzyk Mamadou Diouf, stypendysta rządu senegalskiego, z którym nagrałem dwie płyty, zrobił doktorat w SGGW. Konkluzją jego pracy naukowej było stwierdzenie, że w klimacie Afryki ryby najlepiej konserwować, soląc je i susząc na słońcu. Równie odkrywcze wnioski wysnuto z wieloletnich badań noblisty Gary'ego Beckera. Odkrył on mianowicie, że dla gospodarki najpożyteczniejszą instytucją jest tradycyjna rodzina. Sztokholmska kapituła rozpoznała w jego pracach tę unikalną wiedzę, która jest oczywistością dla każdej gospodyni z Podhala. Z podobnym paradoksem zmagają się nasi socjolodzy rodziny. Badając stopę ubóstwa w różnych regionach Polski, stwierdza się, że rozmiar biedy uzależniony jest od takich zjawisk, jak wysokie bezrobocie, duża dzietność i niski dochód na głowę. Teoria jest prawdziwa, ale nie do końca. Naukowcy ze zdziwieniem odkrywają, że w niektórych regionach, np. na Podkarpaciu, mimo dużej liczby wielodzietnych rodzin przy równie niskich dochodach i dużym bezrobociu, bieda nie jest tak dokuczliwa jak choćby w rejonie Koszalina czy Gorzowa. Gdyby socjologowie musieli swoje analizy ilustrować reportażami, byliby równie zaskoczeni jak dziennikarze z "Die Zeit", którzy kilka miesięcy temu odwiedzili "statystycznie najbiedniejszą gminę" w Polsce. W podlubelskiej wsi odkryli schludne murowane domy, równo stojące płoty i zadbane ogródki.
Dlaczego na jednym końcu Polski jest lepiej, a na drugim gorzej, mimo że oba są statystycznie tak samo biedne? Odpowiedź znajdziemy umiejętnie interpretując statystyki przytoczone przez Piotra Szukalskiego ("Rodzina w zmieniającym się społeczeństwie"). Łódzcy socjologowie zajmowali się m.in. urodzeniami pozamałżeńskimi. Liczba dzieci przychodzących na świat w konkubinatach lub wychowywanych przez samotne matki w województwach małopolskim, podkarpackim, świętokrzyskim, lubelskim i podlaskim waha się od 7 do 9 proc. Dla porównania: w dolnośląskim - prawie 23 proc, w zachodniopomorskim - ponad 30 proc. (na wsi więcej niż w mieście - 33 proc.!). Dlaczego naukowcy nie biorą pod uwagę trwałości rodziny przy opisywaniu przyczyn ubóstwa? Przez to utrwala się stereotyp: wielodzietność = patologia. Z własnego doświadczenia wiem, że trwałe rodziny wielodzietne zwykle są inkubatorami zaradności, gospodarności i dobrych wzorców społecznych. Ojcowie mają motywację, by zarabiać, matki oszczędniej gospodarują. Dzieci pomagają sobie, młodsze rozwijają się szybciej intelektualnie, bo chcą być partnerami dla starszego rodzeństwa. Kiedy w moim rodzinnym domu siadaliśmy do niedzielnego obiadu, każde z nas dostawało upragnione udko. Do dziś nie mogę pojąć, jak mama dokonywała tego "cudownego rozmnożenia", skoro było nas dziewięcioro, a kura w rosole jedna. A moja babcia powtarzała, że jesteśmy za biedni, żeby stać nas było na tandetę. Kupowaliśmy rzeczy, które mogły nam służyć długo.
Trwałość małżeństwa sprawia, że dorastanie w wielodzietnej rodzinie może stać się wielką przygodą, a nie koszmarnym wspomnieniem. Ludzie myślą dziś w taki sposób: najpierw mieszkanie, samochód, potem pierwsze dziecko. Oszczędności, lepsza praca i dopiero drugie dziecko. Tymczasem decyzja o tym, że dwoje ludzi chce być razem i tworzyć rodzinę przez całe życie, daje siłę do wielkich wyzwań. I wtedy jest tak, że na wszystko starcza.
Prawie każdy z nas zna kogoś, kto sposobem gospodarskim (praca ze szwagrem w weekendy i urlopy) w trudnych czasach wybudował dom. Po ukończeniu dzieła jego twórcy po latach zachodzili w głowę, skąd się brały na to wszystko fundusze. Gdyby znali wcześniej rachunki, pewnie nigdy by się nie odważyli na rozpoczęcie budowy. A jednak dom stoi. Podobnie moja mama wspominała, że gdyby wiedziała, jakie koszta wiążą się z wychowaniem dziewięciorga dzieci, pewnie nie zdecydowałaby się na taką gromadkę. Ale właśnie z biegiem lat doświadczała, że skoro podjęła wyzwanie, jakim jest każde nowe dziecko, to razem z tatą znajdowali i siły, i środki, aby je wychować. Potem przychodzi odkrycie, że z każdym następnym dzieckiem kłopotów wcale nie przybywa, a wręcz przeciwnie: jakby miały zdolność rozwiązywać się same. A jeżeli zdarza się nieszczęście, właśnie silna dobrymi relacjami rodzina staje się najlepszym miejscem do wychodzenia z kryzysu. Bo trwałe i dobre więzi rodzinne dają nam poczucie bezpieczeństwa. W dzisiejszych czasach chcemy ubezpieczyć się od wszystkiego: od starości, kalectwa, nieszczęśliwych wypadków, utraty pracy, nawet od kradzieży telefonu komórkowego. Towarzystwa ubezpieczeniowe wmawiają nam, że sprzedają spokojną starość i bezpieczną przyszłość. Więcej wysiłku i czasu poświęcamy na zdobycie pieniędzy na kolejne składki niż na budowanie trwałych relacji w rodzime. Od zawsze więzi międzypokoleniowe były najlepszą gwarancją spokojnej starości. I o tym także wie każda gospodyni na Podhalu.
OZON