Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Wychowanie w arystokratycznym domu

edytowano lutego 2007 w Czytelnia
image

Uczmy nasze dzieci szacunku
Karel Schwarzenberg

Mieliśmy akurat wyjeżdżać z ojcem. Zaprzęgaliśmy karetę, bo samochody nam skonfiskowano, kiedy podbiegi chłop z naszej wioski, żeby przywitać się ze mną i z moim tatą. Ja byłem tak pochłonięty i zafascynowany końmi, że nie odpowiedziałem. Nagle poczułem ciężką dłoń ojca na twarzy. Bogu dzięki! Po tym wydarzeniu zapamiętałem na całe życie, że należy być zawsze dobrze wychowanym i szanować innych. Niezależnie od sytuacji i bez względu na społeczną pozycję. Był to jeden z niewielu razy, kiedy dostałem od ojca w twarz.
Moi rodzice: książę Karel VI Schwarzenberg i moja mama Antonina von Fuerstenberg przykładali bardzo dużą wagę do wychowania. Dwie najważniejsze rzeczy, jakie się dla nich liczyły - to były szacunek i odpowiedzialność.

Nauka przez zabawę

Mój ojciec był człowiekiem bardzo dobrze wykształconym i umiał nam, dzieciom, w ciekawy sposób wiele spraw przekazać i wielu spraw nauczyć. Jak to robił? Poza tym przypadkiem, który przytoczyłem, kiedy dostałem w twarz, ojciec nie używał wobec nas siły. A była nas trójka rodzeństwa, urodzonych jedno za drugim. Potem, już po wojnie, urodziła się o 10 lat ode mnie młodsza siostra. Gdy byliśmy mali, ojciec z powodów politycznych, chcąc nie chcąc, musiał siedzieć w domu. Dlatego wiele godzin spędzał z nami. I był to bardzo owocnie wykorzystany czas. Organizował nam na przykład przedstawienia kukiełkowe. Pamiętam, jak zaśmiewaliśmy się, kiedy opowiadał nam o Aleksandrze Wielkim, jego podboju Persji, i jak nagle kukiełka odgrywająca rolę Aleksandra padała na brzuch przed "pępkiem świata" (kamień w Delfach). Dopiero wiele lat później, gdy studiowałem historię i historię sztuki, dowiedziałem się, że wszystkie te historie były prawdziwe, oparte na faktach. Oj ciec umiał w sprytny sposób przemycać w zabawach, opowieściach ważne dla nas informacje.
Kolejna historia, która świetnie pokazuje metody wychowawcze mojego ojca, związana jest z Chruszczowem. Pamiętam, że kiedy usłyszałem o słynnym referacie Nikity Chruszczowa po śmierci Stalina "O kulcie jednostki i jego przestępstwach" wygłoszonym na XX Zjeździe KPZR, natychmiast pobiegłem kupić sobie gazetę, choć nie za bardzo było mnie na nią stać. Rozemocjonowany opowiadałem o tym ojcu, który cierpliwie mnie wysłuchał. Widział, jak jestem wzburzony, i nagle, ni z tego, ni z owego, powiedział, że moja łacina jest bardzo słaba. Zaproponował, żebyśmy coś przeczytali. Co miałem robić - akurat miał rację co do mojej łaciny. Ojciec wyjął Tacyta i wybrał odpowiedni fragment. Była to przemowa Tyberiusza przed senatem po śmierci Oktawiana Augusta. Tyberiusz, znany tyran i despota, w tym przemówieniu sam siebie nazywa ubogim służebnikiem senatu, zarzeka się, że nie chce żadnych przywilejów etc. Dopiero jak przetłumaczyłem cały tekst, uzmysłowiłem sobie, co ojciec miał na myśli. Zrozumiałem, że tak naprawdę nic przez wieki się nie zmienia. I nie należy wierzyć gromkim deklaracjom tyranów. Ojciec umiał niepostrzeżenie przemycić najważniejsze prawdy o świecie. I lepiej by mi nie umiał wytłumaczyć całej sytuacji. Takie historie jak ta z Tyberiuszem i Chruszczowem wiele razy mi się później w życiu przydały. Nauczyłem się oceniać wiele spraw z dużo większym zrozumieniem i dystansem.

Przede wszystkim obowiązek

Ojciec nam też dużo czytał. W czasach komunizmu, jak we wszystkich reżimach totalitarnych, indoktrynacja obowiązującą ideologią odbywała się na każdym kroku; większość dziedzin została naznaczona przez system. Tak samo było z książeczkami dla dzieci. Nie było czego kupować. Ojciec więc po prostu sięgał do swojej biblioteki, jeszcze po swoim ojcu i dziadku Schwarzenbergu, i wyjmował przepiękne księgi. Historyczne, o Napoleonie, o innych wielkich postaciach, z pięknymi obrazkami i czytał, dodając swoje komentarze. To były historie jak z "Winnetou". Poznając przeszłe dzieje, zarazem uczyliśmy się pewnych schematów, które potem tak często odnajdywałem w życiu.
Matka była zupełnie inna od ojca. Była bardzo praktyczną i energiczną kobietą. O wiele lepiej niż ojciec orientowała się w sprawach zarządzania majątkami i zajmowała się tym. Zarazem była niezwykle pobożna i zasadnicza. Świat dla niej jawił się jako czarno-biały, żadne odcienie szarości nie wchodziły w grę. I te jednoznaczne zasady nam wpajała. To ona przekazała nam pewną jasność postaw życiowych, a także swoją wiarę. To bardzo pomogło mi w dorosłości i towarzyszyło przez całe życie.
Obydwoje rodzice, urodzeni jeszcze przed wojną światową, pochodzący ze szlacheckich rodzin, wychowywali nas może trochę staromodnie. To znaczy uczyliśmy się w domu, mieliśmy opiekunki, jedliśmy posiłki osobno. Po 1948 roku, kiedy pozbawiono nas majątku, w czasach komunizmu, wiele się zmieniło, ale zasady, które nam wpajali od wczesnego dzieciństwa, były cały czas te same. Szacunek, odpowiedzialność, dobre wychowanie. Zarówno ojciec, jak i matka mówili nam, że nasze szlachetne urodzenie to dar, a zarazem zobowiązanie. Że nasze urodzenie to odpowiedzialność, którą mamy wobec innych i które musimy umieć zwrócić ojczyźnie i ludziom.

Przesyt dobrobytem

Patrząc na generację moich wnuków, odnoszę wrażenie, że obecnie dzieci mają nazbyt dużo wszystkiego. Roztaczają się przed nimi nieskończone możliwości. Są zasypywane setkami wiadomości, filmów, reklam w telewizji. Pokazuje się im za dużo. Już jako kilkulatki mają nadmiar informacji, natomiast brakuje im jednego czystego przekazu.
Jak słyszę, że powinno się wprowadzić mundurki w szkole, bo dzieci męczą rodziców, że muszą mieć markowe stroje itp., przypomina mi się moje dzieciństwo. Tych zmartwień jako dzieci naprawdę nie mieliśmy. Pamiętam ostrą zimę, zaraz po wojnie. Nie mieliśmy nic do ubrania. Wzięliśmy stare koce i zrobiliśmy z tego płaszcze. I nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby się z tego powodu martwić! Teraz dzieciaki mają wszystko, czego zapragną. I trudno, żeby uczyły się szacunku dla tych efektów ludzkiej pracy i wysiłku, bo wiedzą, że jak coś zniszczą, zawsze mogą mieć coś nowego. To jest słabość całej dzisiejszej generacji.
Brakuje mi też dobrego wychowania, manier, które uczyły szacunku dla starszych i respektu wobec innych. Oczywiście zawsze starsza generacja narzeka na kolejną. Ale mnie życie nauczyło, że majątek, bogactwo odchodzi, potem przychodzi i tak dalej. I nie można tak się do tego przywiązywać. Ja byłem nauczony dawać sobie z tym radę. Wiedziałem, że inne rzeczy są ważniejsze, istotniejsze. Zawsze mam obawy, że ten dobrobyt, w którym żyje Europa, kiedyś się skończy. I zastanawiam się, jak ta generacja sobie z tym poradzi?

*Karel von Schwarzenberg, głowa domu Schwarzenbergów, działacz ruchu obrony praw człowieka, minister spraw zagranicznych Republiki Czeskiej. Jest najstarszym synem księcia Karola VI Schwarzenberga i Antoniny von Fuerstenberg. Ma podwójne czeskie i szwajcarskie obywatelstwo. Ojciec trójki dorosłych dzieci.

Dziennik

Komentarz

  • Odświeżam wątek.
    Ostatnio doczytuję wiele różnych rzeczy na temat wychowania i to, co napisał von Schwarzenberg bardzo mi się podoba.
    :thumbup:
  • [cite] Cart&Pud:[/cite]Odświeżam wątek.
    Dziękuję za odświeżenie, inaczej bym nie zauważył.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.