Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

"Pierwsza kampania antykatolicka"

edytowano luty 2008 w Ogólna
naglo_1.gif

Pierwsza kampania antykatolicka
Jan Maria Jackowski

Ataki Joanny Senyszyn na Kościół, seanse nienawiści w stosunku do o. Tadeusza Rydzyka i Radia Maryja czy inne nasilające się ostatnio działania antykatolickie i antyklerykalne nie są niczym nowym. Odwołują się do wzorów "sprawdzonych" w przeszłości. Są też fragmentem większej całości. Ostatnie wydarzenia związane z akcją radykałów laickich przeciwko obecności Benedykta XVI na Uniwersytecie "La Sapienza" oraz toczona od kilku lat wojna z katolicką tożsamością Hiszpanii przez socjalistyczny rząd Zapatery nie pozostawiają złudzeń, że mamy do czynienia z szerszym działaniem.

By lepiej zrozumieć obecne strategie dechrystianizacyjne w Polsce, warto przypomnieć metody i styl postępowania z pierwszej po 1989 roku kampanii antykatolickiej w naszym kraju, której nasilenie przypadło na pierwszą połowę lat 90. Uderzenie nastąpiło na kilku płaszczyznach. Jako bezpośrednie działania wymierzone w Kościół prowadzone z zewnątrz (doktryna kruszenia); jako działanie mające na celu rozmydlenie depozytu wiary, ale prowadzone od wewnątrz (doktryna rozmiękczania); przeinaczanie katolicyzmu przez czynniki zewnętrzne i wewnętrzne, co nierzadko ulega wzmocnieniu przez nieuświadomione błędy ludzi wierzących (świeckich i duchownych).

Czerwona międzynarodówka

Straszliwa spuścizna komunistycznego "antykościoła marksistowskiego" i ogrom aparatu władzy, jaki był zaangażowany w przymusowe ateizowanie społeczeństwa, do dziś jest boleśnie odczuwana. Ze względu na potencjał i skalę oddziaływania pozostawiła znaczne spustoszenia, zwłaszcza w dziedzinie moralności. Generalna strategia polegała na kłamstwie, które sieje zwątpienie, rodzi podziały i uprzedzenia. Nawet zdemaskowane zatruwa ludzką świadomość na zasadzie, ale może "coś w tym jest". Drugim elementem strategii było bezpośrednie zwalczanie Kościoła. Skrytobójstwa, podpalenia, napady, fałszywe oskarżenia, spreparowane wyroki sądowe, areszty i więzienia, gry kombinacyjne polegające na próbach kompromitowania ludzi Kościoła, prześladowania ludzi wierzących, którzy byli traktowani jako obywatele drugiej kategorii, przymusowa i masowa laicyzacja inspirowana oraz prowadzona odgórnie przez administrację partyjną i państwową - to tylko niektóre z metod realizacji celu, jakim było zniszczenie religii.
Tym działaniom towarzyszyło zerwanie konkordatu ze Stolicą Apostolską we wrześniu 1945 roku. Do akcji ateizacyjnej zostały pozyskane te grupy i grupki oraz wpływowe kręgi na Zachodzie, które co prawda przy okazji różnych zakrętów zaczynały kontestować komunizm, ale podobnie jak przyniesiona na sowieckich bagnetach władza uważały, że Kościół jest przeszkodą na drodze "postępu" i "świetlanej przyszłości". Prowadzono zmasowaną akcję propagandową przeciwko "opium dla ludu", nagonki polityczne na Episkopat i upowszechniano wzory bezwzględnej pacyfikacji religii "przetestowane" w Rosji sowieckiej. Mimo to Kościół katolicki w Polsce, dzięki wielkiej modlitwie i zawierzeniu Matce Chrystusowej, mądrej jedności duchowieństwa oraz jego łączności z rzeszami wiernych, których cechowała roztropność i umiejętność odczytania znaków czasu, zachował swoją autonomię i znakomicie zdał jeden z najtrudniejszych w swojej historii egzaminów: potrafił być suwerennym głosicielem Ewangelii w epoce komunistycznej dyktatury.
Prymas Tysiąclecia, Stefan kardynał Wyszyński, przeprowadził Ojczyznę i Kościół przez ciemną noc komunizmu także dlatego, iż wiedział, że każda sprzeczna z prawem Bożym doktryna, antyhumanistyczny miazmat oparty na kłamstwie, sprzeniewierzający się Prawdzie, musi upaść. W tej posłudze Kościoła człowiekowi i Narodowi istotną okolicznością było, że kręgom niechętnym Kościołowi nie udało się rozbić jedności między hierarchią, kapłanami i wiernymi przez uruchomienie skutecznej katolickiej piątej kolumny. Podejmowane próby kończyły się fiaskiem, co wcale jednak nie oznacza, że ta taktyka została zarzucona: bowiem im bardziej Kościół się broni, z tym większą determinacją jest ona stosowana.
Prymas Tysiąclecia miał dar proroctwa, przenikliwą zdolność przepowiadania przyszłości. Nie tylko przewidział upadek totalitarnego systemu, ale również, pośrednio, dawał odpowiedź na pytanie: dlaczego dziś, gdy poprzedni system ulega transformacji, tak bardzo uderza się w Polskę katolicką. Nie sposób nie dostrzec wielkiej obawy centrów szerzenia ateizmu, że z naszego kraju mogą wyjść impulsy, które obudzą wyjałowioną duchowo Europę.
We fragmencie swoich zapisków Stefan kardynał Wyszyński zanotował: "Kościół polski ma swoich wrogów - nie tylko w komunizmie, ale i w masonerii, i w pogańskim kapitalizmie. (...) Masoneria - ta złota międzynarodówka - chce zniszczyć Kościół - 'czarną międzynarodówkę' - z pomocą komunizmu - czerwonej międzynarodówki. Masoneria zamierza rozprawić się i z komunizmem, i z Kościołem. Woli więc, że przed tą rozprawą z komunizmem Kościół będzie zniszczony przez komunistów" (Stefan kard. Wyszyński, Pro memoria, 16.10.1952, w: Znaki Czasu, nr 11, 1988, s. 111).
Te słowa sprzed ponad półwiecza nic nie straciły ze swego jasnego realizmu. Komunizm został pokonany, ale obecnie zdaje się tryumfować siła, która w zmienionych warunkach wcale nie rezygnuje w osiągnięcia swych celów. Współczesne ideologie dechrystianizacyjne czerpią ze spuścizny komunizmu, łącząc materializm dialektyczny z materializmem praktycznym. Powstaje mieszanka, którą można określić jako socdemoliberalizm, i nią jest przesycana współczesność. Zwolennicy projektu socdemoliberalnego nie chcą tolerować katolickiej Polski w środku Europy. Nasz kraj stanowi wyzwanie: chrześcijańska tożsamość psuje obraz jednoczącej się na bazie laicyzmu Europy.

Sojusz antykatolicki

Po 1989 roku wielu ludziom wydawało się, że mamy już za sobą ponury okres prowadzonej na nieznaną skalę w dziejach Polski walki z Kościołem. Że akcja masowej i bezwzględnej ateizacji społeczeństwa, prowadzona programowo przez państwo, należy do przeszłości. Było to jednak złudne wrażenie. Siły laickie były nadal wytrwałe w dążeniu do realizacji koncepcji państwa ateistycznego uzasadnianego tak zwaną neutralnością światopoglądową państwa. Brały również rewanż za nieustraszone bycie "znakiem sprzeciwu" przez Kościół, za świadczenie Prawdy, bez względu na koniunkturę.
Przemiany związane z umową Okrągłego Stołu, mimo przyjęcia tej cezury za datę upadku komunizmu w Europie Środkowowschodniej, nie wprowadziły przecież zbyt gruntownych zmian. Znaczna część aparatu państwa, dysponentów i decydentów mediów, organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości pozostała w rękach ludzi ukształtowanych w antyreligijnej mentalności PRL. Odziedziczyliśmy życie publiczne zbudowane na ateizmie. Zmiana, jaka się dokonała, polegała na dopuszczeniu do współwładzy części dawnej opozycji, zwłaszcza w tym segmencie, który się wywodził z ludzi w przeszłości w różny sposób związanych z reżimem (głównie z PZPR, choć nie tylko), a następnie stanowił istotny trzon lewicowo-laickiej części "Solidarności". Ci ludzie, bardzo często odlegli od wiary katolickiej i tradycji polskiej, wykorzystywali Kościół do własnych celów, starając się w czasach PRL stworzyć wrażenie, że są blisko niego, a nawet że są "ludźmi Kościoła". Zdawali sobie bowiem sprawę, że znaczna część Narodu utożsamiała się z Kościołem, więc poprzez działanie instrumentalizujące katolicyzm do własnych celów zabiegali o uwiarygodnienie. Reprezentantem tego środowiska był na przykład Adam Michnik, który sam stwierdził: "Należałem do komunistów w sześćdziesiątych latach. Uważałem, że komunistyczna Polska to moja Polska". Po 1968 roku poglądy Michnika uległy modyfikacji, ale przyznał: "Nie będę ukrywał, że coś mieliśmy wspólnego z trockizmem" (Pewien polski etos..., rozmowa z Adamem Michnikiem, cz. I, Kontakt, nr 6, czerwiec 1988 r.).
Na początku lat 90. na scenie życia publicznego bardzo silne wpływy miało środowisko postkomunistyczne i środowisko tak zwanej lewicy laickiej, które jeszcze niedawno chwaliło Kościół, że stanowi "przestrzeń wolności". Po Okrągłym Stole obie te grupy miały zbliżone poglądy na temat obecności Kościoła w życiu społecznym. Dla tych ludzi rywalem była przecież nie tyle PZPR zmieniająca swój szyld na socjaldemokrację w niby-europejskim stylu, ile raczej Kościół katolicki, który niepokoił, gdyż określał tożsamość Polski i cieszył się ogromnym autorytetem jako duchowy pogromca komunizmu.
Ataki - jeżeli je porównać z ich natężeniem w schyłkowym okresie PRL - zamiast zanikać, zaczęły się więc nasilać. Zgodnie z koncepcją socjaldemokratyzacji Europy przebiegały przede wszystkim pod hasłami wyzwolenia z "klerykalnej ideologii" i "panowania Kościoła" oraz "tworzenia państwa wyznaniowego Narodu Polskiego". Za głównego wroga "dobroczynnych" skrzydeł zachodniej socdemoliberalnej lewicy uznano - obok "polskiego Papieża" - Kościół polski, rozpoczęto więc wszechstronną akcję przeciwko niemu. Ta akcja przebiegała dwuetapowo: najpierw próbowano zmasowanym ostrzałem medialnym zepchnąć religię do "sfery prywatnej", czyli zapędzić Kościół "do kruchty", a następnie miało nastąpić działanie polegające na wyeliminowaniu wiary nie tylko z życia publicznego, ale i prywatnego.
Zaczęto od oskarżeń Kościoła katolickiego o tryumfalizm. Następnie o zatratę "soborowego ducha dialogu" i "ciasny integryzm" (cytaty pochodzą z artykułu Adama Michnika, Kościół - monolog - prawica, "Gazeta Wyborcza", nr 73, 27-28.03.1993 r.). Widomym znakiem tego "tryumfalizmu" było pojawienie się w życiu publicznym partii skupiających katolików, które zostały okrzyknięte "politycznym ramieniem Episkopatu". Zarzucano Kościołowi, że "powrót wolności oznaczał po prostu powrót do przywilejów i do realnego wpływu na władzę w państwie". Oznakami tej tendencji miało być: opowiedzenie się za ochroną życia ludzkiego od poczęcia, czyli upomnienie się o najsłabszych, dyskryminowanych ze względu na wiek; postulowanie niegodzenia w uczucia religijne ludzi wierzących i brak zgody na demoralizowanie społeczeństwa; powrót religii do szkół, która przecież jest obecna w prawie wszystkich krajach europejskich i stanowi niewątpliwy przejaw przestrzegania standardowych norm praw człowieka na naszym kontynencie.
Zamiast dziękować Kościołowi, że broni honoru cywilizacji i występuje w obronie praw człowieka tak brutalnie deptanych, był on oskarżany o "język krucjaty". Przypomnijmy sobie ataki na Ojca Świętego Jana Pawła II szczególnie podczas jego pielgrzymki do Ojczyzny w czerwcu 1991 roku, a także w 1995 r., gdy w słynnej homilii w Skoczowie nauczał: "Pod hasłami tolerancji w życiu publicznym i w środkach przekazu szerzy się wielka, może coraz większa nietolerancja. Odczuwają to boleśnie ludzie wierzący. Zauważa się tendencje spychania ludzi wierzących na margines życia społecznego, ośmiesza się i wyszydza to, co dla nich stanowi nieraz największą świętość. Te formy powracającej dyskryminacji budzą niepokój i muszą dawać wiele do myślenia" (Jan Paweł II, homilia w Skoczowie, 22.05.1995 r.). Napaści pojawiły się również po słowach wypowiedzianych w Kaliszu w czerwcu 1997 roku: "Naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości". Te ataki, sposób argumentacji oraz sformułowania wskazywały na określoną politycznie wizję Kościoła, w świetle której jest on co najwyżej tolerowany i zredukowany do roli "Kościoła milczenia".

Dzieci pokolenia KPP

W marcu 1993 roku na łamach "Gazety Wyborczej" ukazał się artykuł napisany przez jej redaktora naczelnego. Został zatytułowany "Kościół - monolog - prawica", co było czytelną aluzją do słynnej książki Romana Dmowskiego "Kościół, Naród i Państwo". Tekst w "Wyborczej", opublikowany przez autora, który tak często lubił mówić o poszanowaniu i tolerancji, napisany był z pozycji tego, który wie najlepiej. Zawierał też elementy przesłania antykatolickiego.
Adam Michnik znany był ze zmiennego, uzależnionego od sytuacji podejścia do Kościoła katolickiego. W 1966 roku na łamach ateistycznych "Argumentów" wystąpił z atakiem na polskich biskupów za list do biskupów niemieckich. W 1977 roku, gdy zabiegał o względy hierarchii dla swojego środowiska politycznego, dokonał następującej samokrytyki: "(...) w tym nieprzyzwoitym spektaklu sam wziąłem udział i na samo wspomnienie czerwienię się ze wstydu. Wstydzę się swojej głupoty" (Adam Michnik, Kościół, lewica, dialog, Paryż 1977, s. 61).
Dawniej sam siebie określał jako "lewica laicka". Przyznawał: "Popieraliśmy politykę represji, często okrutnych, widząc w niej drogę do nowego wspaniałego świata, oskarżaliśmy Kościół o reakcyjność i wszystkie inne grzechy główne (...)" (tamże, s. 139). W pierwszej połowie lat 90. wolał się prezentować jako "bezdogmatyczny chrześcijanin", jako osoba rozumiejąca "laickich racjonalistów". A myśl wiodąca tekstu "Kościół - monolog - prawica" sprowadzała się do następującego przesłania: przesadziliśmy z tą bezpośrednią akcją przeciwko Kościołowi i chrześcijańskiej tożsamości Polaków. Dlatego teraz nie uderzamy wprost, tylko działamy subtelniej, po co zostawiać ślady, lepiej "po cichu" robić swoje metodą kreta. Kruszyć i rozmiękczać Kościół od środka za pomocą dialogu rozumianego jako instrument subtelnej neutralizacji Kościoła i dezorientacji ludzi wierzących. Michnik gromił zbyt gorliwych aktywistów antykatolicyzmu - których traktował ze zrozumieniem, bo znał przecież z autopsji to środowisko "laickich racjonalistów" - za to, że w swej gorliwości zbytnio wysunęli się przed szereg i swoimi nieprzemyślanymi działaniami psuli robotę.
W artykule została zawarta nostalgia z powodu zawalenia się "imperium zła" i totalitarnej dyktatury w Polsce, które pilnowały właściwego ładu i porządku. Adam Michnik pisał: "Mam wrażenie, że wraz z upadkiem komunizmu i sowieckiego imperium coś pękło w architekturze duchowej współczesnego świata". A dalej: "Polska także miała swoje autorytety. Najbardziej bezdyskusyjnym b y ł [podkr. moje J.M. J.] papież Jan Paweł II" (Adam Michnik, Kościół - monolog - prawica, "Gazeta Wyborcza", nr 73, 27-28.03.1993 r.). Ojciec Święty na 12 lat przed swoją śmiercią został okrzyknięty "byłym autorytetem".
W tekście znajdowała się zapowiedź zmiany taktyki. Jest źle, zdaje się sugerować Michnik. Frontalny i huraganowy atak na Kościół i jego nauczanie - mimo ogromu zaangażowanych sił i środków - przyniósł marne wyniki, gdyż odsłonił jego istnienie i istotę, a nie zostały naruszone fundamenty wiary, o które przecież chodziło. Tymi fundamentami jest zdrowe, niezatrute i dość powszechnie akceptowane Magisterium Kościoła oraz świadomość sytuacji i zagrożeń wiary w coraz liczniejszych kręgach katolickich. Czas ucieka, trzeba skuteczniej działać. Aby skruszyć fundament, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", wprawdzie nie bezpośrednio, ale czytelnie odwoływał się do myśli Anatola Wasiljewicza Łunaczarskiego, w latach 1917-1929 ludowego komisarza oświaty Republiki Rad.
Ten bolszewicki ideolog marzył o nowej religii ludzkości (jej koncepcja: człowiek osiąga dojrzałość, ucząc się posługiwać własnym rozumem, bez cudzego zwierzchnictwa) - religii, której patronami mieli być Marks, Feuerbach i Nietzsche, co wyłożył w swym dwutomowym dziele "Religia i socjalizm". W walce ze "starą" wiarą chrześcijańską Łunaczarski radził: "Religia jest jak gwóźdź: kiedy uderzysz w głowę, wbijasz go tylko głębiej. (...) Potrzebne są obcęgi. Religię trzeba schwycić mocno, podważyć od spodu - nie trzeba jej bić z góry, ale wyciągać, wyciągać z korzeniami" (cyt. za: Andrzej Nowak, W obcęgach postępu, Arka, nr 52/4, 1994).
Bardzo przydatnym narzędziem dla realizacji tej podstępnej strategii niszczenia chrześcijaństwa miała być, według Łunaczarskiego, "Żywa Cerkiew". Dziś powiedzielibyśmy, że w "wyciąganiu z korzeniami" religii może być użyteczny "Kościół otwarty", tworzony przez reformatorów i kontestatorów podpowiadających "jedynie słuszne" kierunki zmian, bez których Kościół rzekomo jest skazany na zagładę. Nauka wynikająca z doświadczeń sowieckich jasno wskazuje, że gdy eksterminacja i bezpośrednie zwalczanie nie dają zadowalających wyników, a prześladowania nawet wzmacniają religię - należy odwołać się do dywersji od wewnątrz: wzmacniać i uaktywniać piątą kolumnę, rozsadzać od środka, niszczyć fundamenty. Pewna tradycja już była, przecież od 1944 roku młotek i obcęgi postępu poszły w ruch nad Wisłą wraz z manifestem PKWN.
Adam Michnik, jak wskazują jego teksty, dzierżył już w swym ręku młotek. Natomiast w latach 90. coraz bardziej przekonywał siebie i środowisko "laickich racjonalistów", do obcęgów. Komentując styl myślenia, konteksty historyczne i propozycje czołowego ideologa "Gazety Wyborczej", tak często obecne w jego publicystyce, Andrzej Nowak zauważył: "Czas sukcesów idei Łunaczarskiego nadszedł, gdy tak zasłużone dla dusz mieszkańców świata realnego socjalizmu instrumenty przemocy zostały odłożone do lamusa historii. Teraz można już tylko ciągnąć, ciągnąć do góry... Obcęgi postępu wzięły dziś w swe wprawne i ochocze ręce dzieci pokolenia KPP, wychowane w rodzinnej tradycji broszur antyreligijnych spod znaku Jamieljana Jarosławskiego [założyciel dziennika "Ateist", miesięcznika "Bezbożnik przy pracy" oraz Związku Wojujących Bezbożników - dop. J.M. J.] - dziś czołowi intelektualiści, redaktorzy wpływowych gazet, znajdujący teraz - gdy ich ideowej pracy nie towarzyszy niemiły hałas policyjno-propagandowego aparatu komunistycznej partii - o tyle łatwiej swych partnerów - narzędzia wśród ludzi Kościoła" (tamże). Wśród ludzi, którzy rozmiękczają Kościół od środka, głosząc przy tym, że go reformują. Są oni tym groźniejsi, że są umiejscowieni w jego wnętrzu, a swoimi działaniami podcinają drzewo Kościoła u samych jego korzeni.

Teologia śmierci Kościoła

Dechrystianizacja po 1989 roku nie opierała się już na ideologii marksizmu-leninizmu z jej materializmem dialektycznym i "światopoglądem naukowym". Po nieudanej próbie "uśmiercenia" Ojca Niebieskiego (teologia "śmierci" Boga) próbowano "uśmiercić" Kościół (teologia "śmierci" Kościoła). Pomocna miała być ideologia "neutralności światopoglądowej państwa", tworzona przez zlepek negatywnych pozostałości komunizmu i najgorszych cech zachodniego materializmu praktycznego. Pod pozorem demokracji, pluralizmu i tolerancji dążono do niedopuszczania do obecności Boga w życiu publicznym. Zmieniły się więc metody, ale nie zmienił się cel, bo w tym zmaganiu chodziło o wymazanie obecności Boga z życia współczesnego człowieka i w życiu publicznym.
W przestrzeni społecznej pojawiła się akceptacja dla wszystkich możliwych religii i światopoglądów poza wiarą katolicką. W prasie, radiu i telewizji, z trybuny sejmowej, ustami różnych dygnitarzy państwowych zaczęto winić Kościół za wszystko w Polsce. Cynicznie blokowano przez prawie 4 lata ratyfikację podpisanego w 1993 roku konkordatu między Stolicą Apostolską a RP. Oskarżano Ojca Świętego o "konserwatyzm", polski Episkopat o "fundamentalizm" i chęć "klerykalizacji", a ludzi wierzących obrażano, przypinając etykietki "ciemnogrodu", "zaścianka", "klerykalnych oszołomów", "głupiego społeczeństwa". "Niezgułowatą i katolicką Polskę" pomawiano o "katolicyzm ludowy", "chrześcijaństwo przedsoborowe", "integryzm", "obskurantyzm", a o osobach duchownych wypowiadano się z wyjątkową brutalnością.
W 1994 roku zasiadający w Sejmie posłowie Sojuszu Lewicy Demokratycznej wygłaszali i takie opinie: "Z takimi w PRL szybko byśmy się rozprawili. Popłynęliby Wisłą jak Popiełuszko", czy: "Ja bym ich potopiła jak Popiełuszkę" (J.T. Stanisławski, Popłynąć jak Popiełuszko, "Ekspress Wieczorny", nr 162, 22.08.1994 r.). W ten sposób zasygnalizowano, że nastąpił powrót do dawnej retoryki propagandy komunistycznej, której próbkę sprzed niewielu przecież lat warto przypomnieć. Ówczesny rzecznik reżimu Jaruzelskiego, Jerzy Urban, skryty za pseudonimem "Jan Rem", podżegał do zbrodni. Pisał: "Ksiądz Jerzy Popiełuszko jest organizatorem sesji politycznej wścieklizny (...) sądzę, że (...) upiory, które żoliborski magik polityczny wypuszcza spod ornatu, same pozdychają" (Jan Rem, Seanse nienawiści, Tu i Teraz, nr 38, 19.09.1984 r.). Grzegorz Piotrowski, jeden z zabójców księdza Jerzego, oficer Służby Bezpieczeństwa wyznał: "Urban był moim duchowym protektorem. (...) Urban torował drogę do naszych działań. Nas zagrzewał do walki" (cyt. za: ks. Andrzej Zwoliński, Katolik i polityka, Kraków 1995, s. 141).
O ile do lata 1995 roku oficjalni i najwyżsi rangą przedstawiciele postkomunistów starali się jeszcze prezentować jako zwolennicy "obiektywnego" rozstrzygnięcia kwestii stosunków państwo - Kościół, o tyle w toku kampanii prezydenckiej nastąpiła zmiana taktyki. Uznano, że lepiej opłaca się bardziej czytelne odwołanie do tradycyjnej retoryki wojującego z Kościołem komunizmu, do akcentowania wrogości wobec Kościoła. W tej propagandzie Kościół katolicki był prezentowany jako konkurencyjna wobec władzy świeckiej "struktura polityczna", która "zabiega o władzę" i "ogłupia" lud. Aleksander Kwaśniewski, okrzyknięty liderem postkomunistycznej i nowej lewicy, udzielił mediolańskiej "La Stampie" wywiadu, który był zapowiedzią owej zmiany taktyki. Na łamach tego włoskiego dziennika dzielił się między innymi spostrzeżeniem, że Kościół "swą agresywną, fanatyczną, ofensywną postawą zraził sobie wielu wiernych, którzy zwrócili się ku nam" - czyli SLD. Według Kwaśniewskiego, Kościół w Polsce funkcjonuje jako jedyna - obok SLD - struktura polityczna, "bo środków takich, jakimi dysponują proboszczowie, nie ma nikt: raz w tygodniu wygłaszają swoje polityczne kazania w każdym zakątku kraju. Nikt nie ma takich możliwości" ("La Stampa", 9.08.1995 r., cyt. za: Odejście od utopii, "Forum", nr 34, 20.09.1995 r.).
Kampania prezydencka Kwaśniewskiego miała zdecydowane antyklerykalne oblicze. Specjalista od reklamy, który ją prowadził, opowiadał o tym wprost, bez ogródek: "Zdecydowaliśmy się zrobić wszystko, aby Kościół podjął z Kwaśniewskim walkę" (cyt. za: Zbigniew Nosowski, Nie dajmy się wpuścić w Urbanowe sidła, KAI. Biuletyn, nr 24, 11.06.1996 r.). Było to więc działanie zamierzone, mające znamiona planowej akcji.
Pojawiały się również wrogie w stosunku do Kościoła głosy innych polityków i ugrupowań. Oprócz środowiska SLD, z kręgu Unii Pracy, nomenklaturowej części PSL i części Unii Wolności. Bardzo często ich wspólnym motywem była obrona rzekomo zagrożonych swobód obywatelskich, co było o tyle obłudne, że wielu spośród tych ludzi w poprzednim systemie nie protestowało, gdy były naruszane swobody obywatelskie. Frazeologia antykatolicka dała im także możliwość wytyczania pola konfliktów politycznych na wybranym przez siebie obszarze. Kościół był wygodnym "wrogiem" i na walce z nim można było jednoczyć część elektoratu. Pojawiła się dobrze znana z czasów PRL dialektyka, tyle że zmieniono imiona osobom dramatu i dekoracje, w których występują. Obok dawnego tradycyjnego wroga, jakim zadekretowano "amerykański imperializm", wprowadzono ponownie drugą "czarną owcę" - Kościół katolicki i rzekomy "klerykalizm".

Język, którego by się nie powstydził Goebbels

Kampania antykatolicka z towarzyszącą jej ofensywą nihilizmu prowokowała do ekscesów i stanowiła zachętę do chuligaństwa wyraźnie zabarwionego antyklerykalną ideologią. Na murach pojawiały się napisy: "Księża na księżyc", "Katolicy do kostnicy". Nasiliły się ataki na kościoły i profanacje. Kolportowano ulotki z wezwaniami do mordowania księży; w jednej z nich zachęcano: "Spalmy księży zamiast czarownic, a zaraza przeminie".
Sposób działania polegał na wytwarzaniu obrazu polskiego Kościoła jako rzekomego "bastionu antyeuropejskiego fundamentalizmu", który stoi na drodze postępu i świetlanej przyszłości. Świeccy "kapłani religii postępu" ze swych telewizyjnych "ambon" przepowiadali rychły koniec katolicyzmu i wyzwolenie człowieka z religii przedstawianej jako "opium dla ludu", które uniemożliwia człowiekowi "prawdziwy rozwój i postęp". Ich ulubionym orężem propagandowym były hasła dla naiwnych w rodzaju: "Kościół miesza się do polityki", "wiara to prywatna sprawa", "ustawa antyaborcyjna ogranicza wolność wyboru kobiety"; dyżurnymi tematami były: konkordat, religia w szkołach, kapelani i uroczystości religijne w wojsku.
Nastawienie wielu ludzi mediów do Kościoła objawiało się jako negatywne. Mariusz Czarnecki opisał charakterystyczną scenkę z życia redakcji: "Oto autentyczny zapis z zebrania redakcji pewnego tygodnika. Temat: Przygotowanie numeru przypadającego na Boże Narodzenie i Nowy Rok. Obecnych dziesięć osób. Fragmenty rozmów, wypowiedzi:
- O czym mamy pisać, o klechach?
- Że co, że (...) dzieci?
Ogólny rechot, aplauz...
- Że taki klecha z babą?
Rechot wzmożony.
Na to redaktor naczelny:
- Dajcie spokój klechom... No i co z tego, że się nażre i (...) na babę...
Ten p o z i o m. I to są polscy dziennikarze?! Pomyślmy, co oni przekazują odbiorcom?..." (Mariusz M. Czarnecki, W niewoli mediów, bdw, s. 73).
Antyreligijny fanatyzm, profanacje, język pomówień, oszczerstw i podejrzeń, atmosfera nienawiści i podłości przyniosły konkretne i mierzalne rezultaty. Oto ponura statystyka "osiągnięć" kampanii antykatolickiej w Polsce w tamtym okresie. "W ostatnich latach - pisał w 1994 roku Michał Mońko - naliczono w Polsce kilka tysięcy przypadków profanacji grobów, setki napadów na plebanie i kościoły, ponad dwa tysiące podpaleń. W roku 1989 było 714 włamań do kościołów i 110 dewastacji cmentarzy. Rok później było 175 dewastacji cmentarzy i 1120 włamań do kościołów. W roku 1992 naliczono 659 rozbitych nagrobków na 67 cmentarzach. Rok później - było 1236 włamań do kościołów i 2399 przypadków dewastacji grobów, 60 zbezczeszczeń zwłok, 80 przypadków rozbicia kaplic, kilkaset przypadków - zgłoszonych! - przewracania krzyży! Do połowy roku 1994 zanotowano 1660 włamań do kościołów i kaplic, kilka podpaleń kościołów oraz obiektów kościelnych (Michał Mońko, Ogniem i słowem, "Tygodnik Solidarność", nr 52/53, 23-30.12.1994 r.).
W latach 1991-1994 zamordowano w Polsce 7 księży. Jesienią 1995 roku doszło do serii szczególnie bestialskich napadów na plebanie, najczęściej w diecezji sandomierskiej. Atakowanych księży przypiekano, wbijano szpilki w kolana, bito, wstrzykiwano substancje niewiadomego pochodzenia. We wszystkich przypadkach postępowano według tego samego scenariusza.
Klimat niechęci i uprzedzeń przeradza się w nasilającą się agresję, gdy wcześniej swoją "robotę" wykonają osoby zajmujące się rozmiękczaniem Kościoła. To one określają go w kategorii "wroga" w swojej propagandzie i wskazują kierunki uderzenia. Na przykład Stanisław Lem w wywiadzie dla "Der Spiegel" (nr 44/95) wyraził pogląd, że Polsce zagraża, iż "będzie kolonią Watykanu", a "nauki Kościoła bujają w stratosferze" (za: "Niedziela", nr 49, 3.12.1995 r.). Takimi sposobami intelektualiści, publicyści prasowi, ludzie kultury i polityki wytyczali linie frontu, a zmasowanym ostrzałem zajmował się następnie potężny aparat mediokracji.
"Dzisiaj nie trzeba - pisał Michał Mońko - więzić ani zabijać, by kościoły stawały się puste i coraz częściej plądrowane. Nie trzeba już wysadzać dynamitem, by pognębić religię i Kościół. Wystarczy mieć władzę nad przekazem 'do mózgów', by zastąpić Kościół Powszechny - kościołem marksistów bez Marksa. Wystarczy język mediów, w którym nie ma sensu, ale jest oddziaływanie na miliony. (...) Słowa w tym języku nie służą oznajmieniu. Jest coś poza znaczeniem słów. Nie ma faktu, jest efekt. Nie ma oznajmienia, jest wartościujące uderzenie. Jest szept. Opis nie orzeka, co jest, ale skłania. Mobilizuje do tego, co ma być. Zrzesza. Ale zrzesza przeciw komuś i przeciw czemuś. Jest telewizyjny przekaz 'do mózgu'. Jak z reklamy. Idź, kup! Idź, podpal. Rozbij nagrobek, bo przecież nie możesz tego wszystkiego wytrzymać. Idź, rozbij cmentarz w Nadarzynie! Idź, przewróć krzyż przydrożny, który stawiał twój dziad, gdy szli na Warszawę bolszewicy. I są tacy, którzy idą kupować i rozbijać krzyże. Idą palić - i kupować. Narasta w nich nieodparte przekonanie, narasta wiara w bielszą biel i czerwieńszą czerwień, i w to, że Kościół chce władzy! Bo tak powiedzieli w telewizji. Nawet dzieci, może przede wszystkim dzieci, zostały porażone językiem, którego by nie powstydził się Goebbels" (Michał Mońko, op. cit.).
Historia magistra vitae est. Na koniec tego przypomnienia trudno nie zadać pytania: czy obecnie nasilający się antyklerykalizm nie nawiązuje do ponurych wzorów z poprzedniej dekady, do pierwszej kampanii antykatolickiej po 1989 roku? Czy jednak to pytanie nie jest retoryczne?

Komentarz

  • image

    Wrogość wobec chrześcijaństwa
    Kamil Eckhardt

    W zlaicyzowanych krajach Europy oraz w USA wrogość wobec chrześcijaństwa i jego wartości występuje obecnie w dość wyraźniej formie. Nie polega ona jednak na przemocy fizycznej, tak jak działo się to np. w czasach rewolucji francuskiej, bolszewickiej, w państwach komunistycznych czy w hitlerowskich Niemczech.

    Wrogość owa przybrała aktualnie bardziej wysublimowaną, choć wydaje się, niemniej skuteczną formę . Działania prowadzone są zatem na polu kultury i edukacji za pomocą m.in. środków masowego przekazu. Taka powolna, prowadzona od dawna kampania, wywarła znaczny wpływ na systemy prawne wielu państw. Także sam kryzys prawicy ,,prawdziwej" wywołany wydarzeniami II wojny światowej, Soboru Watykańskiego II, rewolucji 68 roku itp doprowadził do sytuacji pomieszania pojęć, co nie ułatwia chrześcijanom, a katolikom w szczególności, skutecznej obrony swoich wartości. Znajduje to również odbicie w poglądach głoszonych przez ,,obrońców chrześcijaństwa", którzy w znacznej mierze posługują się terminologią lewicy co objawia się np. w sytuowaniu Hitlera (przez niektórych współczesnych ,,prawicowców") na skrajnej prawicy, ciągłym powtarzaniu sloganów o tolerancji i prawach człowieka, czy też niechęci do prawdziwie prawicowych i zasłużonych postaci takich jak Franco czy Salazar. Sytuacja, w której prawica nie posługuje się już swoimi tradycyjnymi pojęciami, a nawet przejęła część pojęć i sposobu myślenia od lewicy znacznie ułatwia tej drugiej skuteczne realizowanie programu laicyzacyjnego. Jako przykład tych postaw podaje się to, iż żadna partia chrześcijańskiej demokracji nie zauważyła sedna problemu związanego z kwestią preambuły w traktacie konstytucyjnym UE. Część polityków chciała wprowadzenia inwokacji do Boga w preambule oraz potwierdzenia chrześcijańskich korzeni, jednoczącej się Europy, jednak żadna z chrześcijańskich partii nie zanegowała samego antychrześcijańskiego charakteru Unii, ani nie widziała nic niewłaściwego w zrównywaniu korzeni chrześcijańskich z oświeceniowymi. Może to budzić znaczne zdziwienie, ponieważ oświecenie i jego rezultat, czyli rewolucja francuska, było ostro krytykowane przez całą prawicę tradycjonalistyczną i konserwatywną na przestrzeni ostatnich dwustu lat. Wartości na, których opiera się Unia czyli demokracja, prawa człowieka, równość, tolerancja, były przez lata obce prawicy, natomiast dzisiejsze partie ,,chadeckie" określające się jako prawicowe, wydają się pomijać ten fakt i właściwie w żaden efektywny sposób nie bronią chrześcijaństwa.
    Obrona taka (jak uważa część teoretyków) jest niezbędna, ponieważ w wielu krajach, określanych nawet jako najbardziej tolerancyjne pojawiają się nowe przepisy o wymowie antychrześcijańskiej. Przepisy te są sprzeczne z ideą tolerancji głoszoną przez liberałów. Na potrzeby niniejszego artykułu, dla ilustracji wskazywanego problemu, można wymienić najbardziej drastyczne przykłady, które pomogą zobrazować problem:

    1. W 1995 roku w stanie Teksas w USA sędzia Samuel B. Kent orzekł, że każdy student, który wypowie słowo ,,Jezus" podczas uroczystości zakończenia szkoły zostanie aresztowany na sześć miesięcy. W orzeczeniu stwierdził, że każdy, kto naruszy to rozporządzenie, pożałuje, że nie przyszło mu umrzeć w dzieciństwie. Odwołania do religii chrześcijańskiej podczas publicznych uroczystości i wystąpień szkolnych są zakazane w wielu stanach, podczas, gdy np. dzieci na lekcjach historii odtwarzają aztecki rytuał składania ofiar bogom.
    2. Zbiórki pieniędzy prowadzone pod egidą chrześcijańskich organizacji studenckich i uczniowskich nie mogą zawierać w nazwach słów o konotacji religijnej. Np. zbiórka pod nazwą "Wielkanocna zbiórka konserw" została zakazana, ponieważ władze uczelni uznały, iż słowo Wielkanoc może obrażać uczucia innych ludzi.
    3. Prowadzona jest ciągła walka ze świętami Bożego Narodzenia i świętami Wielkanocy. Objawia się to zakazem używania słowa "Święto" z dużej litery, zakazami sprzedaży rekwizytów jednoznacznie kojarzących się z Bożym Narodzeniem i Wielkanocą jako świętem chrześcijańskim , używaniem w Wielkiej Brytanii nazwy Dzień Kaczki zamiast Wielkanoc, zakazem urządzania klasowych wigilii itp.
    4. Wprowadzane są zakazy posiadania Biblii w szkołach i wnoszenia jej, oraz czegokolwiek związanego z nauką chrześcijańską na teren uczelni, szkół czy innych instytucji. Np. w Houston nauczycielka zabrała Biblię dwóm uczennicom i wyrzuciła ją do kosza mówiąc, że to śmieć; w Bedford nauczyciele określili Dziesięć Przykazań jako mowę nienawiści.
    5. Promowanie homoseksualizmu, pornografii i edukacji seksualnej (np. wprowadzone ostatnio w Szkocji i Anglii zakazy używania w szkołach słów ,,mama" i ,,tata" po to aby przypadkiem nie obrazić homoseksualistów)
    6. Próby zlikwidowania w USA Dnia Modlitwy narodowej i skuteczne likwidowanie różnych pomników czy tablic pamiątkowych dotyczących chrześcijaństwa
    7. Promowanie negatywnego obrazu chrześcijan a zwłaszcza katolików (głównymi ofiarami tego procesu są takie katolickie instytucje historyczne i wydarzenia jak Inkwizycja czy wyprawy krzyżowe) w prasie, telewizji i w największej machinie medialnej USA, czyli Hollywood .
    8. Promowanie w tychże mediach wartości całkowicie antychrześcijańskich

    Te i inne przykłady pokazują jak wielka niechęć do chrześcijaństwa okazują, często w otwarty sposób liberałowie, mieniący się tolerancyjnymi. Pod pozorem nie mieszania religii do sfery publicznej następują coraz liczniejsze ataki na chrześcijaństwo. Inne religie nie są tak atakowane ponieważ silnie się bronią i liberałowie boją się, na razie, walczyć z nimi. Atakowanie Judaizmu skończyłoby się zaraz zarzutami o antysemityzm, a jest to sytuacja, której każdy postępowiec chciałby uniknąć. Atakowanie islamu może być ryzykowne, gdyż muzułmanie ostro reagują na krytykę pod swoim adresem i mogą się posunąć do użycia przemocy fizycznej. Pozostałe religie traktowane są jako chronione mniejszości i też nie podlegają atakom. W takiej sytuacji obowiązkiem współczesnej prawicy tradycjonalistycznej jest przejęcie od nieskutecznej i niechętnej chadecji, obowiązku obrony swojej religii.

    Część reprezentantów prawicy uważa, że współcześni tradycjonaliści, aby być skutecznymi w swych działaniach, powinni używać tych samych środków, którymi posługują się ich przeciwnicy. Należy, zatem toczyć ten spór za pomocą środków masowego przekazu i na polu edukacji. Tylko bowiem wygrywanie ,,wojny" o kulturę może dać stały efekt. Tymczasowe sukcesy w postaci wygranych tu i ówdzie wyborów, czy też zorganizowania efektownej demonstracji, nie zmienią mentalności ludzi i ich nastawienia. Natomiast tworzenie własnych mediów, stała obecność w mediach tzn. drugiej generacji (Internet), gdzie nie obowiązuje liberalna cenzura, może przynieść efekty. Rezultaty takiej taktyki nie będą natychmiastowe, ale sukces budowany długo i powoli staje się potem bardziej trwały co znakomicie widać na przykładzie sukcesu myśli liberalno-lewicowej, która obecnie trwale zakorzeniała się w ludzkiej świadomości.
  • 15-letnia uczennica katolickiej (?) szkoły St. Eugeneâ??s College w Roslea (Irlandia), została zawieszona w prawach ucznia, ponieważ odmówiła zasłonięcia bądź zdjęcia dwóch religijnych odznak: św. Patryka i Anioła Stróża.

    Matka Cathriny McDermott, Ann, zaszokowana decyzją dyrekcji szkoły zapowiedziała, że jej córka będzie dalej nosiła na swojej marynarce szkolnej odznaki religijne, gdyż nosi je nieprzerwanie od dzieciństwa. Catrina już jako 4-letnie dziecko zaczęła nosić katolickie emblematy, ukazujące jej przywiązanie do wiary katolickiej. "Cathrina nie wstydzi się wyznawanej religii i nie chce zasłaniać jej symboli." - powiedziała pani Ann, i dodała, że: "To jest szkoła katolicka, zatem napewno uczniowie powinni mieć prawo do noszenia katolickich emblematów."

    Martin Knox, dyrektor szkoły utrzymuje jednak, że regulamin szkolny jest bardzo wyraźny jeśli chodzi o noszenie emblematów. Powiedział on, że Cathrina została zawieszona po dwóch tygodniach rozmów, które jednak nie przyniosły rezultatów. Utrzymuje on, że "Jeśli rodzice będą upierali sę przy wysyłaniu do szkoły swego dziecka noszącego emblematy, to na pewno naszą reakcję nie będzie padnięcie na kolana. Będę zmuszony rozmawiać na ten temat na zebraniu zarządu."
  • Autor pierwszego artykułu zionie nienawiścią do katolików inaczej myślących niż moherowy beret. Stosuje starą zasadę oblężonej twierdzy i straszy jakimiś światowymi spiskami tajemnych organizacji o których wiadomo już od dawna że zajmują się wyłącznie działalnością charytatywną. Tendencyjnie wyrywa z szerszego kontekstu wypowiedzi znanego redaktora czyni to w celu aby z góry udowodnić kto KK zagraża a wiadomo że autor tych wypowiedzi jest znany z umiłowania do pokoju i tolerancji. Przytoczone liczby nie poparte naukowymi badaniami niczego nie dowodzą oprócz niekompetencji autora tekstu. Strasząc kościołem otwartym wzbudza tylko konflikty w KK i sam jest siewcą zamętu. Przytacza dialogi redaktorów jakiegoś tygodnika i oczywiście nie jest w stanie podać jakiego może więc sam jest autorem powyższych.
  • Ale ma dużo dzieci!!! :clap:
  • dzieci to nie wszystko:wink:
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.