Baby boom w Warszawie
Agnieszka Pochrzęst
Szpitale pękają w szwach. Padają rekordy: u św. Zofii w ciągu jednej tylko doby urodziło się 23 dzieci. Kobiety w ciąży są wysyłane poza Warszawę. Wojewoda powołał zespół, który ma zapanować nad stołecznym baby boomem
34-letnia Marta ma dwoje dzieci. Klarę urodziła rok temu, Szymon ma trzy lata. Właśnie myślą z mężem o trzecim dziecku. Mieszkają w domku w Białołęce. - Trójki są coraz bardziej popularne. Wielu moich znajomych ma troje dzieci - mówi. - Przy dobrej organizacji można spokojnie wychować nawet czwórkę.
I dodaje, że sporo jej rówieśniczek właśnie urodziło lub jest w ciąży, choć już mają dzieci.
Ten baby boom widać też na ulicach: młode matki z wózkami opanowują miasto. W ubiegłym roku w porównaniu z 2006 r. urodziło nam się w Warszawie prawie 1,3 tys. dzieci więcej. Już wtedy na porodówkach brakowało miejsc, a kobiety odsyłano do szpitali w Wołominie czy Pruszkowie. W tym roku dzieci rodzi się jeszcze więcej.
Średnia: 12 dzieci dziennie
W szpitalu przy Inflanckiej w styczniu i w lutym tego roku urodziło się o 180 dzieci więcej niż w identycznym czasie 2007 r. W lecznicy przy Madalińskiego w z powodu braku miejsc wstrzymywano przyjęcia. - Trzy dni przychodziłam do szpitala, zanim znalazło się wolne miejsce na patologii ciąży - wspomina Agata, która niedawno urodziła syna. - Na wypis ze szpitala czekałam tydzień, bo nie miał kto się tym zająć. Gdy przyszłam na zdjęcie szwów po cesarce, w izbie przyjęć czekało kilkanaście kobiet w ciąży i kilka po porodzie. Przyjmowała nas jedna lekarka i dwie pielęgniarki. Załatwiały nas w koszmarnie błyskawicznym tempie.
Prawdziwe oblężenie przeżywa także szpital św. Zofii przy ul. Żelaznej. Od stycznia przyjmuje się tu codziennie 12 porodów. A w ubiegłym tygodniu padł rekord: w ciągu doby urodziło się aż 23 dzieci! - Pracujemy na maksymalnych obrotach - przyznaje dr Wojciech Puzyna, dyrektor szpitala. - Porodów jest więcej, brakuje łóżek. Zdarza się, że kobiety po porodzie leżą na bloku operacyjnym, aż zwolni się miejsce. Szybciej wypisujemy je też do domów, żeby przyjąć nowe.
Agnieszka Kapica tydzień temu urodziła tu drugie dziecko. Przed porodem przeżyła chwile grozy, bo na drzwiach szpitala znalazła kartkę, że wstrzymano przyjęcia. - Na szczęście chodziłam tu do szkoły rodzenia i łóżko dla mnie się znalazło. Ale ta kartka to był dodatkowy stres - mówi.
Swoje pierwsze dziecko, Maurycego, przy Żelaznej urodziła także Magdalena Lechowicz. - Przyjechałam rano i jeszcze były miejsca - wspomina. - Następnego dnia już odsyłali kobiety pod Warszawę. Nam się udało. Nie musieliśmy się tułać.
Potwierdza, że wiele jej koleżanek urodzonych w latach 70. zachodzi teraz w ciążę: - Zbliżamy się do trzydziestki lub ją przekroczyłyśmy. Czas najwyższy pomyśleć o pierwszym dziecku. Co chwilę widzę jakąś koleżankę z brzuszkiem.
Ściągnąć lekarzy do stolicy
Mirosław Wielgoś, mazowiecki konsultant ds. położnictwa i ginekologii, potwierdza, że rodzi się jeszcze więcej dzieci niż rok temu. Trudniej też znaleźć miejsce w szpitalu, zwłaszcza jeśli to ciąża patologiczna lub zagrożona.
W związku z baby boomem wojewoda mazowiecki powołał specjalny zespół, który ma wymyślić, jak zapanować nad sytuacją. Wnioski nie są optymistyczne. W Warszawie brakuje miejsc na porodówkach, bo rodzą tu kobiety z całego województwa. Wybierają uznane kliniki, gdzie jest nowocześniejszy sprzęt i fachowa opieka. Są w stanie wyłożyć kilka tysięcy za poród, dlatego wiele publicznych szpitali ma cenniki i każe płacić za salę jednoosobową czy poród rodzinny. W innych miastach jest to bezpłatne. - Są szpitale powiatowe, w których sale porodowe są wykorzystane tylko w 30 proc. - mówi Katarzyna Paczek, dyrektorka Mazowieckiego Centrum Zdrowia Publicznego, szefowa zespołu wojewody. - Trzeba się zastanowić nad sensem ich istnienia. W stolicy brakuje kadry, może trzeba przenieść lekarzy i pielęgniarki do warszawskich klinik.
Więcej miejsc na porodówkach będzie dopiero za kilka lat. Rozbudowywane są szpitale św. Zofii, przy Madalińskiego oraz Inflanckiej. - Niestety, póki co coraz częściej będziemy odsyłać rodzące kobiety poza Warszawę - mówi Paczek.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Komentarz
No bez przesady. To jest baby boom warszawski. To wcale nie oznacza, że nam się naród zaczął rozmnażać na potęgę, że ludzie zmienili życiowe priorytety. To oznacza, że: a) do stolicy sprowadza się dużo młodych ludzi b) ci młodzi ludzie to generalnie wyż demograficzny, więc jest ich więcej niż było przedtem c) że szpitale warszawskie cieszą się dobrą opinią w przeciwieństwie do szpitali okolicznych (Pruszków etc) i wszystkie "podwarszawianki" wsiadają w auta i jadą rodzić do stolicy d) że Warszawa jest na to logistycznie nieprzygotowana.
Gdybyś był młodą warszawianką, która ma na dniach urodzić, czytałbyś ten artykuł z mniejszym entuzjazmem.