Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!
http://narodowcy.net/10-kwietnia-nie-dla-nas/2012/04/17/
Największy
paradoks obchodów rocznicy katastrofy: środowiska, które najbardziej
oburzają się, że nie było nas 10 kwietnia pod pałacem prezydenckim, to
jednocześnie zazwyczaj ci sami ludzie, którzy robią wszystko, żebyśmy
się tam nie znaleźli. Smoleńska centroprawica zniechęca do udziału młode
pokolenie narodowo i niepodległościowo nastawionych Polaków, urządzając
partyjny spektakl.
Kwestia smoleńska ogniskuje debatę publiczną i
staje się źródłem identyfikacji ideowych, a także postaw i wyborów
politycznych. Dlatego trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie – jakie
stanowisko narodowcy powinni zajmować (i czy w ogóle powinni zajmować,
bo dla niektórych nie jest to wcale takie oczywiste) odnośnie tej
tragedii?
Po pierwsze – nie unikać i nie bagatelizować tematu. W
katastrofie zginął prezydent RP, dowództwo Sił Zbrojnych, wiele
najważniejszych osób w państwie, w tym autentycznie zasłużonych dla
sprawy narodowej, jak choćby prezes IPN Janusz Kurtyka, prezes
Światowego Związku Żołnierzy AK Czesław Cywiński, biskup polowy WP
Tadeusz Płoski, czy ludzie niestrudzenie działający na rzecz pamięci o
Katyniu. Choćby z tego powodu, sprawa jest niezwykle ważna. Nie wolno
jej lekceważyć czy broń Boże szydzić, na wzór palikotowej hołoty.
Po
drugie – zdecydowanie piętnować postawę rządu Tuska. Podejście polskich
władz, a konkretnie gabinetu Tuska, ale i Bronisława Komorowskiego,
począwszy od przygotowania wizyty delegacji polskiej 10 kwietnia 2010
r., poprzez zachowanie bezpośrednio po niej, a na skandalicznie
prowadzonym „śledztwie” skończywszy, oceniać należy z najwyższą
surowością. Skrajny serwilizm platformerskich notabli wobec Moskwy jest
upokarzający dla naszego narodu i państwa niezależnie od tego, co
sądzimy o zbijaniu przez PiS kapitału politycznego na tej sprawie. Ale
nie chodzi tylko o kwestie prestiżowe – notoryczne, ostentacyjne
lekceważenie, z jakim polski rząd pozwala się traktować Rosji, jest
jednym (obok relacji na linii Warszawa – Bruksela i Warszawa –
Waszyngton) z jaskrawych świadectw faktu, że Polska po prostu nie jest
niepodległym państwem.
Po trzecie – nie dać się wpisać w żadną z
dwóch dominujących narracji. Nie po drodze nam ani z propagandą rządową,
ani z pisowską. O tej pierwszej zbyt wiele pisać nie ma potrzeby –
służy usprawiedliwieniu klientelizmu, serwilizmu i zdrady stanu, jakiej
dopuścił/dopuszcza się tuskowa ekipa. Warto przyjrzeć się bliżej
natomiast narracji, jaką snuje największa opozycyjna partia i związane z
nią środowiska. Trzeba rozróżnić i omówić kilka jej poziomów:
a)
Bardzo istotnym zagadnieniem są żądania przeprowadzenia transparentnego
śledztwa, zachowywania przez polskie władze podmiotowego stanowiska
wobec Moskwy, wreszcie – pociągnięcia do odpowiedzialności osób, które
przyczyniły się do katastrofy. Z tego punktu widzenia pochwalić można
nawet działalność macierewiczowskiej komisji. Nie mam pojęcia jaka jest
wiarygodność ekspertów, którzy dla niej pracują, ani czy materiały,
jakimi dysponują, pozwalają im na przedstawianie wyników badań, którym
można zaufać. Mam co do tego wątpliwości, ponieważ zasadnicza część
materiału dowodowego cały czas znajduje się w Rosji. Jednak sam fakt, że
ktoś prowadzi taką działalność, jest pożądany – rośnie nacisk na
powołanie niezależnej, międzynarodowej komisji, której prace nie
budziłyby tak wielkich wątpliwości jak „śledztwa” MAKu czy komisji min.
Millera.
b) Kolejna sprawa to pamięć o ofiarach. I tu pojawiają
się pierwsze problemy. „Pamięć o Smoleńsku”, czy „kwestia smoleńska” w
ogóle, standardowo łączy się ze swoistym „uświęceniem” zmarłego
prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Kreowana jest jego legenda jako wybitnego
męża stanu, jedynego sprawiedliwego po roku 89 itd. My, narodowcy,
zdecydowanie się pod taką oceną Lecha Kaczyńskiego nie podpisujemy.
Dlaczego? – pisałem o tym już w artykule „Moja opinia o Lechu
Kaczyńskim” .
Przypomnę tylko najważniejsze kwestie, fundamentalne dla naszego postrzegania tej postaci:
- wstrzymanie ekshumacji w Jedwabnem (która obnażyłaby dobitnie kłamstwa J.T.Grossa) – jako min. sprawiedliwości
- negatywne stanowisko wobec uwłaszczenia mieszkańców Warszawy (jako prezydent stolicy)
-
„położenie” lustracji (L.Kaczyński zablokował pełne otwarcie archiwów
[ustawę już uchwaloną!], które jako jedyne mogło/może być skuteczną
formą lustracji; w dzisiejszej syt. prawnej „Bolek” może twierdzić, że
Bolkiem nie był i sąd mu to żyruje; takich przypadków jest wiele, a
zawdzięczamy to, niestety, głównie L.Kaczyńskiemu)
- torpedowanie
(niestety skuteczne) wprowadzenia zapisów o pełnej konstytucyjnej
ochronie życia poczętego na przełomie 2006/2007 [przy tej okazji
naprawdę zastanawia mnie, jak katolicy, obnoszący się ze swoją postawą
pro-life, mogą wręcz "szerzyć kult" zmarłej pary prezydenckiej jeśli
wiadomo, że zarówno Lech, jak i Maria Kaczyńska mieli w tej sprawie
bardzo jasne stanowisko, zdecydowanie sprzeczne z nauką Kościoła]
-
podpisanie Traktatu Lizbońskiego (odrzucam argumentację p.t. „tak wielka
była przecież presja” – była, i co z tego? – polską racją stanu było
presję przetrzymać i nie podpisywać; gdybyśmy kilka lat temu zostali
„hamulcowym” UE, to Tusk by nas dziś nie mógł wrabiać w Pakt Fiskalny,
Sikorski prosić Niemców o możliwość złożenia hołdu lennego, a Jarosław
Kaczyński postulować utworzenia armii dla „supermocarstwa
europejskiego”)
- brak stanowczej obrony Polaków prześladowanych na
Litwie i brak reakcji na antypolskie ekscesy na Ukrainie - nie tylko
złe, ale i bardzo nieskuteczne działanie; władze litewskie realizowały
(i realizują) swoją antypolską (zarówno w wymiarze państwowym, jak i gdy
chodzi o mniejszość polską na Litwie) politykę, zupełnie pomijając
bardzo ugodową postawę prezydenta i pisowskiego rządu; to samo działo
się na Ukrainie, dodatkowo, obóz bezkrytycznie wspierany przez
L.Kaczyńskiego, skompromitował się i stracił władzę
Niewątpliwie
jego prezydentura pozytywnie odznaczyła się na tle Jaruzelskiego,
Kwaśniewskiego, Wałęsy i Komorowskiego, ale doprawdy – ciężko w takim
towarzystwie nie wypaść dobrze. Lech Kaczyński swoimi działaniami
niestety wpisywał Polskę w projekt federalnego państwa europejskiego i
utrwalał naszą zależność od Waszyngtonu (m.in. popierając zupełnie
niepotrzebny nam udział w irackich i afgańskich wojnach), za którą nie
idą żadne wymierne korzyści dla naszego państwa.
Ze względu na
powyższe dla nas, narodowców, Lech Kaczyński, choć mający na swoim
koncie również pewne zasługi, jest jednym z reprezentantów Polski
okrągłostołowej. Jest dla nas jednym z wielu polityków demoliberalnego
systemu, nikt więc nie może wymagać, żebyśmy jego pamięć otaczali kultem
i bezkrytycznie podchodzili do oceny jego prezydentury. Wspomniany kult
jest zaś integralnym elementem obchodów rocznicy katastrofy.
c)
Retoryka partyjna na smoleńskiej rocznicy. Uczestnictwo w obchodach 10
kwietnia na Krakowskim Przedmieściu zarówno w tym, jak i w ubiegłym roku
oznaczało, że de facto przychodziło się na wiec partyjny Jarosława
Kaczyńskiego i PiSu. Dobrze ujął to w ubiegłym tygodniu, z pozycji
odmiennych niż nasze, Robert Mazurek (wcale nie narodowiec –
centroprawicowy, bynajmniej nie pro-platformerski dziennikarz):
„[...]Moją
żałobę postanowił politycznie zagospodarować Jarosław Kaczyński [...]
miała to być rocznica śmierci, nie wiec [...] myślcie sobie co chcecie, a
nawet wyrażajcie to sobie, jak chcecie, ale na Boga, nie tego dnia, nie
w tym miejscu! Dlaczego? Bo, zrozumcie, na żałobnym spotkaniu nie
śpiewa się „Sto lat”! Bo zginął Lech, skąd więc skandowanie „Jarosław,
Jarosław! „?”
Podzielam niesmak Mazurka z powodu urządzania wiecu
na wspomnieniowo-żałobnej rocznicy. Ale nie tylko to jest istotne –
najzwyczajniej w świecie nie chcę uczestniczyć w spektaklu, którego
głównego aktora, Jarosława Kaczyńskiego, oceniam jako polityka
demoliberalnej centroprawicy; ani narodowego, ani katolickiego, ani
konsekwentnie niepodległościowego. Jako polityka, który uwiódł
narodowo-katolicko-niepodległościowy elektorat, choć nigdy nie przestał
być „żoliborskim liberałem o radykalnym sposobie ekspresji”. I nie
chodzi jedynie o niejasne stanowisko J. Kaczyńskiego w sprawach
bioetycznych w latach 90-tych, sugerowanie, że Radio Maryja jest na
pasku rosyjskich służb, czy o popieranie akcesji do UE w 2003 r.
Chodzi
też o sprawy dużo świeższe, jak głosowanie za Traktatem Lizbońskim,
opór wobec zapisów o konstytucyjnej ochronie życia czy choćby w ubiegłym
roku – „olanie” sprawy in vitro (głosowanie można było wygrać, gdyby
posłowie PiSu stawili się w komplecie, ale widać władzom partii,
potrafiącej żelazną ręką trzymać swój klub, nie zależało na tym) czy
popieranie budowy armii „europejskiego supermocarstwa” (Forum w Krynicy,
wypowiedź z września 2011 r.)
Czy była możliwość uczcić 10
kwietnia na Krakowskim Przedmieściu pamięć ofiar katastrofy i nie wpisać
się w narrację gloryfikującą Lecha i wspierającą bieżącą politykę
partyjną Jarosława? W moim przekonaniu nie. Największy paradoks obchodów
rocznicy: środowiska, które najbardziej oburzają się, że nie było nas
10 kwietnia pod pałacem prezydenckim, to jednocześnie zazwyczaj ci sami
ludzie, którzy robią wszystko, żebyśmy się tam nie znaleźli. Smoleńska
centroprawica zniechęca do udziału młode pokolenie narodowo i
niepodległościowo nastawionych Polaków, urządzając partyjny spektakl.
d) Ostatni, choć wcale nie najmniej ważny aspekt sprawy – typ patriotyzmu, jaki kształtuje się w środowisku „smoleńskim”.
Miałem
okazję ostatnio uczestniczyć w spotkaniu z Wojciechem Wenclem – poetą,
którym, obok J.M. Rymkiewicza, „mówi i oddycha” pisowska, smoleńska
centroprawica. Jaki rodzaj twórczości prezentuje Wencel? Przytoczmy
końcówkę wiersza, który napisał w dzień katastrofy – dobrze oddaje
klimat jego patriotycznej twórczości:
„a im bardziej bezsensowny twój zgon się wydaje
tym gorętsze składaj dzięki że jesteś Polakiem
naród tylko ten zwycięża razem ze swym Bogiem
który pocałunkiem śmierci ma znaczoną głowę”
Proszę
zwrócić uwagę – „bezsensowny zgon” jako miara polskości, cierpienie
jako cnota narodowa, śmierć jako zwycięstwo. Absolutnie nie można
przyrównywać życia i śmierci narodu do życia i śmierci Chrystusa (jeśli
komuś przychodzi to do głowy), bo to po pierwsze bluźnierstwo, a po
drugie pomieszanie porządku nadprzyrodzonego i ziemskiego – to tak,
jakby mówić o poezji za pomocą wzorów matematycznych.
Twórczość
Wencla w obszarze Polska-historia-patriotyzm to, brutalnie rzecz
ujmując, stos trupów. Epatowanie cierpieniem i tragedią. Na moje
pytanie, dlaczego nie pisze nic o polskich zwycięstwach, sukcesach, o
potędze, dlaczego nie pisze „ku pokrzepieniu serc”, poeta odpowiedział,
że chce mówić Polakom o poświęceniu. Nie chce podawać patriotyzmu
„lekkiego, łatwego i przyjemnego”, „patriotyzmu ciepłej wody w kranie”.
Oczywiście,
to wszystko prawda – tożsamość narodu należy budować na etosie
heroicznym, a nie etosie drobnego kombinatora-egoisty. Ale etos
heroiczny, a zespolenie pojęć patriotyzm-trauma-cierpienie-śmierć to
dwie skrajnie odmienne postawy! Być gotowym na poświęcenie życia, ze
śmiercią włącznie, w imię Ojczyzny i Narodu, a postrzegać patriotyzm
jako coś, co nieustannie „musi boleć”, co wymaga nieustannego
rozdrapywania, przeżywania, wzruszania się, płaczu – to się ma do siebie
zupełnie nijak!
Wojciech Wencel krzywi się na próby przybliżenia
patriotyzmu młodemu pokoleniu za pomocą atrakcyjnych form. Jego
postrzeganie i doświadczanie uczuć narodowych sprowadza się de facto do
przeżywania jednej wielkiej traumy. Groźnej o tyle, że ową traumę
próbuje zaszczepić narodowi. Zdaje się nie rozumieć, że takim podejściem
wykopuje rów pomiędzy patriotyzmem a młodym pokoleniem; stawiając je
przed wyborem – albo będziecie nic nie wartymi, godnymi pogardy
kosmopolitami, cieszącymi się życiem, albo wejdziecie w świat narodowej
traumy – będziecie cierpieć i to będzie stanowiło o waszym patriotyzmie.
Tak
naprawdę Wojciech Wencel stara się powiedzieć Polakom to, co
wyartykułował ponad 20 lat temu Donald Tusk – „polskość to
nienormalność”, z polskością żyć normalnie nie można, bo przeznaczeniem
Polski (przeznaczeniem polskim) jest cierpieć.
Z psychiką narodu
jest podobnie jak z psychiką ludzką – jeśli nasze myśli będą nieustannie
krążyć wokół przeżytych cierpień, doznanych krzywd, jeśli będziemy
pielęgnować w sobie rolę ofiary – to tą ofiarą już zawsze będziemy.
Naród, który czci przede wszystkim bohaterów, zwycięstwa, który szczyci
się swoją odwagą (ale nie „bezsensowną śmiercią” – jeśli śmierć jest
„bez sensu”, to nie świadczy o odwadze, tylko o głupocie) jest narodem,
który ŻYJE, pragnie życia i rozwoju. Psychika i postawa wiecznej ofiary
skazuje z kolei na rolę wiecznej ofiary.
Promowanie takiej postawy
jest niezwykle szkodliwe, a w warstwie najbardziej osobistej jest ona
dla mnie po prostu niemęska. Poeta mówił o swoim „nawróceniu
patriotycznym” 10.04.2010 r. Nie wiem czy padły takie słowa, ale z jego
wypowiedzi wynikało, że „Smoleńsk zmienił wszystko”. Przedtem żył ot tak
sobie, a po katastrofie całe dwa dni nie jadł, nie spał – to nim
wstrząsnęło. Osobiście nie wyobrażam sobie Polaka, który mógłby obok tej
tragedii przejść obojętnie – przeżyliśmy to bardzo mocno chyba – albo
prawie – wszyscy. Ale moje wrażenie jest takie, że Wencel i jemu podobni
wymagają od wszystkich dookoła, by 10 kwietnia czcili jako dzień
absolutnie wyjątkowy również w wymiarze osobistym. Co jest rzecz jasna
absurdem i sprowadzeniem patriotyzmu do jakiejś ogólnej nadwrażliwości.
Rozumiem, że poeta ma prawo być wrażliwym, ale niech swoją łzawą wizję
patriotyzmu nie przenosi na wszystkich dookoła.
Zdecydowanie
sprzeciwiam się wyznaczaniu patriotyzmu „od smoleńskiej miary”. W 2010
r. miałem za sobą 10 lat działalności narodowo-patriotycznej, bo
zacząłem się udzielać przed ukończeniem 15 lat. Przez tą dekadę, po dziś
dzień i jeśli Bóg da, do końca życia, nie potrzebowałem i nie będę
potrzebował żadnych dodatkowych wstrząsów by działać, przeznaczając
całkowicie społecznie tysiące godzin wysiłku i wyrzeczeń na rzecz
„sprawy narodowej”. Rozumiem, że katastrofa mogła w wielu ludziach
wywołać patriotyczny odruch. I przyznam szczerze – nie do końca ufam
patriotyzmowi opartemu wyłącznie na sentymentalnych przeżyciach. Bo
jeśli to są wyłącznie uczucia, a nie twarda, życiowa postawa, jeśli
przyjdą inne, równie silne wstrząsy, tylko o przeciwnym,
antypatriotycznym wektorze, to co stanie się wtedy ze wszystkimi
„wzruszonymi” i „przeżywającymi”?
Wiem, że brzmi to bardzo zimno i
ostro, ale trzeba takie pytania stawiać, bo siły Ojczyzny, z całym
szacunkiem dla rodzin zmarłych, nie zbuduje się niestety na
symbolicznych „wdowich łzach”. Te łzy są potrzebne, ale jako wspomnienie
właśnie, a nie fundament siły i życia Narodu. Pamięć o ofiarach musi
być równoważona, a nawet przeważona dążeniem do wielkości, do
optymistycznego i twórczego organizowania i rozwijania mocy tkwiącej w
Polakach.
Podsumowując – co narodowcy powinni robić w sprawie Smoleńska:
- Smoleńsk to temat ważny i nie należy go bagatelizować
- trzeba jednoznacznie piętnować zachowanie rządu przed, a zwłaszcza po, katastrofie
- nie dać się wpisać w propagandową machinę – ani platformerską, ani pisowską
- popierać działania zmierzające do jak najpełniejszego wyjaśnienia wszystkich okoliczności i przyczyn katastrofy
- nie uczestniczyć i nie zgadzać się na budowanie kultu Lecha Kaczyńskiego
- nie popierać partyjnego zagospodarowania tematu smoleńskiego przez Jarosława Kaczyńskiego i PiS
- zdecydowanie zwalczać neomesjanizm i patriotyzm „cierpienia” promowany przez sporą część centroprawicy
Powie
ktoś – to wszystko niełatwe w sytuacji silnego, dwubiegunowego podziału
na platformerską i pisowską narrację. Odpowiem, że nie pamiętam czasów,
w których my, narodowcy, mielibyśmy łatwo, więc zamiast narzekać i
analizować siłę obcych narracji, budujmy swoją własną.
za KrzysztofemNR z rebelki
Komentarz
co ma wspólnego Roman z Winnickim ?
(poza odwołaniem do idei narodowej)
myślę, że jest to dość dobra paralela z poglądami Dmowskiego na stosunki polsko-rosyjskie