Jak zobaczyłam okładkę GN to osłupiałam, nie mogłam uwierzyć, że właśnie teraz taki artykuł, kiedy mamy tyle wiadomości o odchodzących dzieciątkach. Potrzebne są takie świadectwa.
Napiszę to jeszcze raz, może ktoś jeszcze potwierdzi i może dzięki temu kiedyś w podobnym nieszczęściu jakaś biedna matka poczuje w sobie to pragnienie odpowiednio wcześnie i zawalczy jak lwica. Nie tak jak ja - najpierw niepewnie, a potem jednak za późno...
Zazdroszczę dotyku tych mięciutkich nóżek. Zazdroszczę przytulenia. Zazdroszczę wspomnienia, które jest obrazem na zawsze. To wielkie błogosławieństwo w tak ogromnym nieszczęściu.
Dzięki za linka. I przytulam wszystkich osamotnionych ostatnio rodziców.
Od opisu calej sytuacji szpitalnej, i od tych śliskich nóżek też. Staralam się też nie płakać, muszę kontrolować takie emocje. Dlatego żałuję, że przeczytałam.
@Zuzapola, jak przebiega poronienie w 11 tyg.? Jak w każdym innym raczej. Zależy, co zechce zaordynować szpital. Najlepiej, jeśli samo się zaczyna. To jak poród, tylko krwawienie większe może być. Ja takich kałuż krwi, jak w artykule, nie doświadczyłam, a Staś miał tyle samo tygodni. W szpitalu przy odpowiednim rozwarciu szyjki biorą z reguły na zabieg łyżeczkowania - w krótkim znieczuleniu ogólnym (ogólne koniecznie!). Ale są na forum matki, które nie zgodziły się na taką interwencję i poroniły naturalnie, czekając aż organizm sam oczyści się ze złogów.
@Zuzapola - zależy, na jakim etapie dziecko przestało się rozwijać. Jeśli jakoś niedawno, to poronienie wygląda raczej jak taki "mały poród". Są skurcze I okresu (skraca i rozwiera się szyjka), a potem skurcze mające na celu opróżnić macicę. Najpierw rodzi się dziecko - w 11 tc jest malutkie - ok. 5 cm (o ile nie przestało się rozwijać wcześniej), a później tkanki łożyskowe i błony. Często po tak późnym poronieniu w macicy pozostają jakieś resztki tkanek ciążowych i lekarze nalegają na łyżeczkowanie. Zależy też, czy poronienie rozpocznie się naturalnie w domu, wywołane w szpitalu, czy lekarze nie doczekają się poronienia i zdecydują o łyżeczkowaniu zanim ciałko dziecka opuści macicę. Warto omówić różne możliwe warianty z lekarzem i świadomie podejmować decyzje.
Jak zobaczyłam okładkę GN to osłupiałam, nie mogłam uwierzyć, że właśnie teraz taki artykuł, kiedy mamy tyle wiadomości o odchodzących dzieciątkach.
Może Pan Bog potrzebuje takiej Armii Młodzianków, a ich wstawiennictwo uratuje wielu ludzi? Ja nie wiem, gdybam, próbuję w ten sposób znaleźć możliwość że Pan Bóg jest jednak dobry, bo pierwsze co mi się ciśnie na myśl jak czytam o poronieniu lub śmierci dziecka, to: jak On mógł do czegoś takiego dopuścić??? Oszalałabym chyba, gdyby mi przyszło przeżyć coś takiego. Dlatego chyba już wolę, że jest tak jak jest, że nie mogę zajść w tę cholerną ciążę, niż stracić dziecko. Kingo - mimo wszystko próbuję nie płakać. To osłabia, więc po co? Płacz nic nie daje, to strata czasu, nawet przed Jezusem.
@Rosea, bo moc w słabości się rodzi. Osłabia do pewnego momentu. Płacz pozwolił mi uświadomić sobie, jak bardzo boli. Zwykle boli bardziej i głębiej niż pozwalamy to sami przed sobą przyznać. A w płaczu wyłazi prawdziwy rozmiar krzywdy. Za to jak się już obmaca tę czarną dziurę wzdłuż i wszerz, to można zacząć się podnosić. Myśleć spokojniej, spróbować zaradzić albo zacząć budować od nowa. To, że nie płaczę, nie znaczy, że jestem silniejsza. Słabość i tak jest we mnie ukryta. I podgryza.
@RoseaJa odebrałam całkiem inaczej. Już nie widzę tych zewnętrznych spraw, które Ty widziałaś. Przed pierwszym porodem miałam ten sam problem. Pamiętam uśmiechnięte oczy położnej jak mówiłam, że boję się tej krwi. I nie chciałam oglądać filmu przedstawiającego poród. Wściekałam się jak może dopuszczać taki ból w trakcie porodu. A potem zobaczyłam oczy mojej córci. Nikt nie daje takiego ukojenia jak Bóg i to w chwilach trudnych. Zabiera lęk, strach, ból. On jest miłością. Dopuszcza trudne sytuacje, ale nigdy nas nie zostawia samych. Tego doświadczyła Ola. Dla mnie to wywiad o doświadczeniu miłości Boga.
Komentarz
Jak zobaczyłam okładkę GN to osłupiałam, nie mogłam uwierzyć, że właśnie teraz taki artykuł, kiedy mamy tyle wiadomości o odchodzących dzieciątkach. Potrzebne są takie świadectwa.
Zazdroszczę dotyku tych mięciutkich nóżek. Zazdroszczę przytulenia. Zazdroszczę wspomnienia, które jest obrazem na zawsze. To wielkie błogosławieństwo w tak ogromnym nieszczęściu.
Dzięki za linka. I przytulam wszystkich osamotnionych ostatnio rodziców.
Ja nie wiem, gdybam, próbuję w ten sposób znaleźć możliwość że Pan Bóg jest jednak dobry, bo pierwsze co mi się ciśnie na myśl jak czytam o poronieniu lub śmierci dziecka, to: jak On mógł do czegoś takiego dopuścić???
Oszalałabym chyba, gdyby mi przyszło przeżyć coś takiego. Dlatego chyba już wolę, że jest tak jak jest, że nie mogę zajść w tę cholerną ciążę, niż stracić dziecko.
Kingo - mimo wszystko próbuję nie płakać. To osłabia, więc po co? Płacz nic nie daje, to strata czasu, nawet przed Jezusem.
Osłabia do pewnego momentu. Płacz pozwolił mi uświadomić sobie, jak bardzo boli. Zwykle boli bardziej i głębiej niż pozwalamy to sami przed sobą przyznać. A w płaczu wyłazi prawdziwy rozmiar krzywdy. Za to jak się już obmaca tę czarną dziurę wzdłuż i wszerz, to można zacząć się podnosić. Myśleć spokojniej, spróbować zaradzić albo zacząć budować od nowa.
To, że nie płaczę, nie znaczy, że jestem silniejsza. Słabość i tak jest we mnie ukryta. I podgryza.
@Rosea Ja odebrałam całkiem inaczej. Już nie widzę tych zewnętrznych spraw, które Ty widziałaś. Przed pierwszym porodem miałam ten sam problem. Pamiętam uśmiechnięte oczy położnej jak mówiłam, że boję się tej krwi. I nie chciałam oglądać filmu przedstawiającego poród. Wściekałam się jak może dopuszczać taki ból w trakcie porodu. A potem zobaczyłam oczy mojej córci. Nikt nie daje takiego ukojenia jak Bóg i to w chwilach trudnych. Zabiera lęk, strach, ból. On jest miłością. Dopuszcza trudne sytuacje, ale nigdy nas nie zostawia samych. Tego doświadczyła Ola. Dla mnie to wywiad o doświadczeniu miłości Boga.