Zanim spadną na mnie gromy ze strony gimnazjalnych korwinistów, krótka lekcja historii.
Otóż we wczesnym wieku XIX, gdy wolny rynek, wolny handel, liberalizm
ekonomiczny i obyczajowy, to były idee radykalne i rewolucyjne - ich
zwolennicy zwykli zasiadać po lewej stronie parlamentu. Stanowili więc
lewicę - mówiłem o tym w starej audycji pierwszego sezonu Radia Żelaza.
Ta wolnorynkowa lewica reprezentowała siły postępu, siły
uprzemysłowienia, indywidualizmu, przedsiębiorczości i podnoszenia
standardu życia.
Otóż ci wolnorynkowcy niekiedy używali na określenie siebie miana
"socjalistów". Rozumieli przez to nic innego, tylko to, iż inicjatywa
rozwiązywania problemów winna tkwić w społeczności - a nie w państwie.
Byli więc przeciwnikami etatystów i konserwatystów, obrońców wielkiego
rządu i ancien regime'u. Socjalista - a więc zwolennik wolnej
społeczności, opartej na dobrowolnych relacjach, dobrowolnych umowach, i
powiązanej z innymi społecznościami organicznymi wolnorynkowymi
kanałami transakcji. Albowiem to wolny rynek powoduje zacieśnianie się
więzi społecznych - a więc sprzyja socjalizacji. Spaja społeczeństwo.
Czyni je bardziej ludzkim, bardziej otwartym. W przeciwieństwie do
rynku, państwo i jego machina autorytarna niszczy delikatną nić
wzajemnych powiązań i wymiany dóbr, usług i informacji. Zastępuje ją
hierarchicznym, hermetycznym i biurokratycznym porządkiem, gdzie nie ma
miejsca na dobrowolność i konkurencję, ale panuje wyłącznie atmosfera
bezwzględnego poddania się rozkazom i procedurom. Jest to antyspołeczna,
rozbijająca braterstwo ludzkości, gangrena, wspierana czołgami i
artylerią z jednej strony - i wiernopoddańczymi schlebiającymi państwu
wykształciuchami z drugiej.
Skąd więc wziął się dzisiejszy zamęt z określeniem "socjalista"?
Dlaczego tytułują się nim zwolennicy dużego, totalizującego państwa
opiekuńczego - skoro niszczy ono społeczeństwo, a nie sprzyja mu?
Otóż, jak zawsze, dobre, cieszące się ogólnym poważaniem i akceptacją
terminy, bywają zawłaszczane przez gangi ideologiczne, które z
pierwotnym znaczeniem tych terminów nie mają nic wspólnego. I tak
właśnie termin "socjalista" został zawłaszczony przez totalizujący ruch,
który owszem, chciał szerzyć postęp, ale metodami etatystycznymi -
czyli z użyciem totalnego państwa. Postęp miał mieć postać z jednej
strony masowego uprzemysłowienia, gdyż jest to warunek podstawowy
wzrostu poziomu życia - ale zwolennicy tego ruchu nie rozumieli, że
państwo nie może zadekretować uprzemysłowienia i wdrożyć go ot tak.
Miliony ofiar Rosji Radzieckiej, to właśnie rezultat takiego
życzeniowego myślenia, gdzie z oczu znikła przyczyna wysokiego poziomu
życia na zachodzie - prywatna wytwórczość, prywatne inwestycje, prywatny
kapitał, prywatny zysk. Zastąpione państwowym systemem biurokratycznym,
masowe uprzemysłowienie Rosji i innych krajów komunistycznych, jak
Chiny - to tragedia w wymiarze ludzkim i materialnym.
Drugim elementem postępu w tym ruchu totalniackim miało być
równouprawnienie, przede wszystkim kobiet. Przypomnijmy, w jaki sposób
wolny rynek zdołał równouprawnić kobiety. Otóż dał im możliwość pracy na
własny rachunek, nabywania własności i w ten sposób dał władztwo nad
własnym życiem, bez potrzeby posiadania męża, zapewniającego byt. Ale
również mężczyźni z najniższych klas w ustroju wolnorynkowym uzyskali
wcześniej niedostępne możliwości wzbogacenia się i awansu dzięki swej
pracy, przemysłowi i geniuszowi. W związku z tym zamężne kobiety nie
miały potrzeby harować na roli, jak w erze przedindustrialnej, tylko
wychowywały dzieci w relatywnym dostatku.
Otóż totalniacy, którzy zawłaszczyli dla siebie termin "socjaliści",
doszli do wniosku, że jest to zniewolenie kobiet przez mężczyzn, i by
równouprawnić kobiety, należy je zapędzić do pracy w fabrykach,
oczywiście państwowych. A wówczas dzieci, nie mające opieki rodziców,
należy posłać do żłobków, przedszkoli i szkół - też państwowych. A tam
uczyć się będą wszystkiego, co potrzebne do dalszego szerzenia postępu, w
tym pracy w fabryce - państwowej. Wspaniały plan. Socjalizacja na
pełnych obrotach.
Cóż, kto miał okazję poznać realia życia w Związku Radzieckim wie, że
wcześniej feudalne, a potem komunistyczne społeczeństwo bynajmniej nie
było zintegrowane jak sobie to wymarzyli totalniacy. Pomimo pokazowych
marszów różnych kolektywów, i indoktrynowania do życia we wspólnocie,
więzi społeczne w ZSRR były słabe i nadwątlone przez ciągłą ingerencję
totalnego aparatu państwa. Permanentne zagrożenie donosami i wizytą NKWD
czy KGB eliminowało potrzebę międzyludzkiej integracji. Centralnie
planowana gospodarka, pełna niedoborów, nie mogła wytworzyć sieci
powiązań handlowych, integrujących odległe społeczności. Państwowe próby
zastąpienia tych naturalnych rynkowych powiązań metodami
biurokratycznymi zaliczały epickie porażki. Społeczeństwo sowieckie było
społeczeństwem nieufnym, obojętnym na krzywdę, zastraszonym, apatycznym
i permanentnie nieszczęśliwym.
Totalniacy tutaj ponieśli pełną porażkę.
Inaczej starali się to osiągnąć w Europie Zachodniej i Stanach
Zjednoczonych. O ile w USA w ogóle termin "socjalizm" u progu XX wieku
nie przyjął się jako określenie tych totalniackich prądów, więc zaczęto
stosować dawny termin "liberał", to w Europie nie było z tym problemów.
Rozwinięte gospodarki rynkowe Zachodu , z silnym i niezależnym sektorem
prywatnym, stanowiły pole do zupełnie innego działania dla totalniaków, i
o znacznie większym potencjale. Jak powiedział znany totalniak,
narodowy-socjalista Adolf Hitler: "Po cóż mielibyśmy nacjonalizować
banki i fabryki? Po prostu nacjonalizujemy ludzi!". I to jest klucz do
sukcesu totalniaków, którzy ukradli nazwę "socjalista" na swoje
potrzeby. Połączenie sektora prywatnego z silną kontrolą państwa. Innymi
słowy - faszyzm. Nie dziwi zatem, że po zakończeniu II wojny światowej,
wszystkie bez wyjątku gospodarki zachodnie funkcjonują na modłę III
Rzeszy. Model gospodarczy jest całkowicie totalniacki - państwo
kontroluje każdy aspekt życia gospodarczego, zachowując jednakże pozory
istnienia własności prywatnej i rynku. Umożliwia to sektorowi prywatnemu
formę kalkulacji ekonomicznej i wyceny dóbr, dzięki czemu nie mamy do
czynienia z chronicznym niedoborem i niedostatkiem, jak w ZSRR. Państwo
dzięki temu ma żywiciela, którego może - jak sądzi - drenować w
nieskończoność, i rosnąć wraz z nim. I to jest dokładnie to, co
obserwujemy.
Ale co ze społeczeństwem? Otóż tresura społeczna to podstawa dla
totalniaków, zwących się obecnie socjalistami czy socjaldemokratami.
Zamiast zostawić więzi społeczne naturalnym procesom wolnorynkowym,
totalniacy muszą poprawiać naturę. Stąd pomysł państwowej oświaty,
bardzo wcześnie wprowadzony. Tego sektora oni nigdy nie wypuszczą ze
swoich rąk - on daje im władzę nad rządem dusz. Muszą urabiać plastyczną
masę społeczeństwa sztancą zaaprobowanej, koncesjonowanej państwowej
indoktrynacji. Tylko wówczas można powiedzieć, że "znacjonalizowali
ludzi" i system może trwać niezmącenie, podlegając hierarchicznej
kontroli armii biurokratów i polityków.
Otóż przeciw takim praktykom i takiemu stanowi rzeczy opowiadali się
pierwsi prawdziwi socjaliści na początku XIX wieku! Właśnie dlatego, że
to nie jest w interesie społeczeństwa. Odbiera mu wolność i możliwość
dobrowolnego kształtowania stosunków między jego członkami, wszystko
podporządkowując totalnej władzy państwa i jego socjotechnikom.
Dlaczego więc wmawia się nam, że "państwo jest fajne", "podatki są
fajne", i tylko w silnym państwie opiekuńczym możemy być "zwartym
społeczeństwem" i "celebrować więzi społeczne" i w ogóle?
Nikczemne kłamstwo. Tak, jak zawłaszczyli nazwę - tak chcą zawłaszczyć
pozytywne konotacje, jakie wiążemy z terminami "socjalizowanie", "więzi
społeczne", "społeczność", "wspólnota". Otóż jedyna zdrowa wspólnota, to
wspólnota zbudowana na zasadach dobrowolności i poszanowania drugiego
człowieka - i jego własności, owoców pracy. Ta parodia wspólnoty, jaką
jest bezimienna zbitka ludzi zapędzonych przez rządzący na danym
terytorium gang zwany państwem do harowania na jego rzecz, bynajmniej
nie cechuje się zdrowiem i prawdziwymi więziami. Gdy na owoce mojej
pracy sąsiad patrzy jak na potencjalny łup, i kalkuluje swój udział w
nim, który umożliwia mu system podatkowy - to nie mamy do czynienia ze
wspólnotą, tylko z hordą, gdzie silniejszy bierze więcej.
Wojna każdego z każdym, a nie wspólnota - oto rezultat tej przymusowej,
państwowej socjalizacji w ramach organizmu zwanego "państwo narodowe",
czy "społeczeństwo obywatelskie". Są to obrzydliwe terminy, maskujące
prawdziwe intencje ich propagatorów. Narzucenie ludziom systemu
zinstytucjonalizowanej grabieży, czyli podatków, i wmawianie im, że
tylko solidarne dorzucanie się do wspólnej kiesy tworzy prawdziwie
obywatelskie cywilizowane społeczeństwo, to jakiś absurd. A jednak - ten
absurd powtarzają do znudzenia media i medialne ałtorytety. Czyli mamy
rozumieć, że system dobrowolnej współpracy, gdzie nikt nie ma prawa
odebrać owoców pracy drugiej osobie, choćby nosił niebieski mundurek z
orzełkiem, to nie jest obywatelskie cywilizowane społeczeństwo? A
przecież tak funkcjonowały Stany Zjednoczone od momentu powstania do
1913 r., kiedy to wreszcie w imię postępu wprowadzono podatek dochodowy,
wówczas tylko dla bogatych, i tylko rzędu 1%.
Dzisiaj oprócz 18% dochodowego, Polak płaci VAT, akcyzę, i składki na
ZUS i NFZ, które redukują go do ubezwłasnowolnionego żebraka, gdy chce
wybrać się do lekarza. Wszystko w imię zwartego społeczeństwa
obywatelskiego, postępu i walki z wyzyskiem, czy co tam sobie totalniacy
wymyślą.
Tymczasem gołym okiem widać, że więzi społeczne w takim systemie
rozpadają się, i nie mam na myśli wyłącznie Polski. Najbardziej
postępowy pod tym względem kraj na Ziemi - Szwecja. Państwowa polityka
"socjalizowania" i opieki nad każdym obywatelem spowodowała, że
większość ludzi mieszka samotnie, nie tworzą się nowe trwałe związki, a
mężczyzn cechuje wyjątkowa niezaradność i dziecinność myśli. Wojujący
feminizm tymczasem uczynił z kobiet skrajnie odpychające osobliwości.
Państwowa ingerencja w wychowanie dzieci sprawiła, że Szwedzi nie
decydują się na potomstwo, skoro może im ono zostać odebrane przez
państwo pod byle pretekstem. Ludzie stali się podobnie nieufni i
wyalienowani, jak w ZSRR. Poza biznesem, więzi międzyludzkie traktowane
są jak jakiś przeżytek. W ten sposób upada realne, organiczne
społeczeństwo.
Dlatego też, jeśli spotkasz się z takimi słowami, jak "wolny rynek
powoduje komercjalizację zachowań", "nagradza tylko kupieckie stosunki
międzyludzkie" itp. brednie, wiedz, że ta osoba opisuje dzisiejszy
system państwowej przemocy wobec społeczeństwa, a nie wolny rynek, który
dla społeczeństwa ma zgoła odmienne, pozytywne skutki. I dlatego
XIX-wieczni wolnorynkowcy, zwolennicy prawdziwego postępu ludzkości,
często nazywali się socjalistami.
Z wolnorynkowo-socjalistycznym pozdrowieniem!