Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!
... z przynętą zwaną QE1, QE2 i QE3
Kiedy poproszono mnie o napisanie kolejnego artykułu o stanie
amerykańskiej ekonomii powiedziałem, że do dobrego artykułu muszę mieć
natchnienie. Natchnienie w moim zrozumieniu to nie jest błogi stan duszy
konieczny romantycznym poetom do napisania poematu, ale wrząca złość,
że mnie amerykańskie media i dwupartyjny rząd uważają za głupola lub
pomyleńca.
Otóż dzisiaj takie natchnienie, albo wkurzenie, miało miejsce, kiedy w
The New York Times przeczytałem, że problemem trapiącym amerykańską
ekonomia, jest brak kredytu. Gdyby tylko banki pofolgowały sznurek,
który wiąże ich sakiewkę i pożyczyły ludziom pieniądze, to nasza
ekonomia odbiłaby się od dna i rozkwitła wieloma kolorami tęczy.
Wtedy ludzie, którzy nie mogą związać końca z końcem, pracując na dwu
etatach, nagle zaciągną kolejną pożyczkę na zakup nowego domu. Mali
przedsiębiorcy, którzy nie maja pomysłu na produkują czegoś wartego
sprzedaży nagle rozwiną reklamę rzeczy wątpliwej wartości , jak promocja
jeszcze jednej kliniki pięknych paznokci, odchudzania , upiększania
albo lepszego poczucia.
Tego rodzaju niefrasobliwa filozofia łatwych pieniędzy, „drukowanych”
na komputerach rządowych pod kryptonimem QE1, QE2 i ostatnio QE3 ma
miejsce dzisiaj, zaledwie w cztery lata od momentu, kiedy krach
nieruchomości spowodował bankructwo milionów ludzi, których nie było
stać na spłatę pożyczek zaciągniętych ponad ich możliwości spłaty.
Ludzie ci często wyprowadzali się w nieznane, oddając klucze do banku.
Powstała nawet nowa nazwa na listy takich desperatów adresowane do
banków. Listy takie z zawartymi w nich kluczami od opuszczonych domów
nazywano, "pobrzękującymi".
Jeśli tak dalej pójdzie, to kraj nasz stanie się krajem czyścicieli
butów, w którym będziemy sobie wzajemnie polerować buty, aczkolwiek ze
wzrostem popularności tenisówek przyszłość tego zawodu stoi także pod
znakiem zapytania.
Aby tego było za mało, kolejną inspiracją był dla mnie artykuł w
miesięczniku "Foreign Afers" (Polityka Zagraniczna) „wybitnego”
profesora Steven N. Kaplan z Uniwersytetu w Chicago. Tytuł tego artykułu jest The Real Story Behind Executive Pay (Prawdziwa Opowieść o Wynagrodzeniu Dyrektorów).
Profesor Kaplan, który poza biznesem wykłada także przedsiębiorczość i
finanse, uzasadnia, że nasze uprzedzenia do bankierów nie maja podstaw,
gdyż wynagrodzenia dyrektorów wielkich, międzynarodowych
przedsiębiorstw nie są wcale dużo mniejsze. Kulminacją mojej twórczej
dziennikarskiej pasji było Profesora Kaplana uzasadnienie, że
zmniejszenie wynagrodzenia bankierów spowoduje odpływ talentów? A gdzie
te „wybitne” talenty miały by odpłynąć? Czy do Europy, w której te
talenty narobiły szkody porównywalne, albo nawet większe, niż w US? A
może do Singapuru, lub Hong-Kongu? Tam już maja własnych utalentowanych
bankierów z chińskim rodowodem. Poza tym w Singapurze klimat jest
gorący i wilgotny i wypluwanie gumy do żucia na chodnik jest karane, nie
mówiąc już o narkotykach i marihuanie.
Wyraźnie prof. Steven Kaplan napisał ten artykuł na zlecenie jego
mocodawców, bankierów, którzy finansują jego pseudo naukowe artykuły,
licząc na ogłupienie opinii czytelników, jakoby poważnego, liczącego się
czasopisma. Nawiasem mówiąc w tymże numerze, Foreign Affairs,
Maj/Czerwiec 1913, wiodący artykuł stanowi wywiad z polskim ministrem
spraw zagranicznych, Radkiem Sikorskim pod tytułem: „The Polish Model. A
Conversation with Radek Sikorski”. W tym miejscu artykułu tego nie będę
dyskutować, jako że żyjąc od 40 lat w US, nie mogę zabierać głosu na
temat polskiej polityki zagranicznej.
Dlaczego wiec amerykańskie banki nie dają pieniędzy
przedsiębiorstwom, które produkują rzeczy potrzebne i nieodzowne? Może,
dlatego że te przedsiębiorstwa już od dawna wyprowadziły się do Chin i
innych krajów, gwarantujących im większe zyski. Ostatnio w prasie
amerykańskiej czytamy alarmujące wypowiedzi ze sfer rządowych i
wojskowych, że Chińczycy u nas szpiegują. Obawiam się, że korzyści dla
Chin z ich szpiegowania, są coraz mniejsze, jako że coraz mniej mamy
wartościowych rzeczy do wykradzenia.
Wielkie firmy takie jak General Electric, General Motors, Motorola,
Apple itp. Zupełnie legalnie przekazują amerykańską technologię do ich
chińskich fabryk. W fabrykach tych setki tysięcy Chińczyków uczy się
używać i kopiować amerykańską technologię. Kilkaset tysięcy studentów z
Chin studiuje nauki ścisłe, inżynierię, fizykę i matematykę na
amerykańskich uniwersytetach. Tylko w roku 2013, 200,000 nowych
studentów zaczęło studiować w US. Ludzie ci, po ukończeniu studiów, mają
trudności z uzyskaniem wizy pobytowej w US i wracają do Chin, gdzie są
wykorzystywani, jako nasi konkurenci.
Bez studiujących Chińczyków, wydziały, inżynierii, matematyki i
fizyki na uniwersytetach amerykańskich musiałyby się zamknąć w 80%.
Chińczycy także zaczynają przejmować wiodącą role, jako uniwersyteccy
profesorowie i badacze w dziedzinach nauk ścisłych.
A co studiują młodzi, zdolni Amerykanie? Oni studiują administrację
biznesu, medycynę lub prawo. A co robią mniej zdolni, albo bardziej
ubodzy? Oni studiują "nauki" o dyskryminacji mniejszości rasowych lub
kobiet o innej orientacji seksualnej. Po takich studiach absolwenci
znajdują pracę, jako taksówkarze, są kelnerami i ścinają trawniki. Ci
najszczęśliwsi budują drewniane domy, kupowane przez ubogich Amerykanów,
za pożyczki, których nie są w stanie spłacić.
Czy mogłoby być inaczej? A no mogłoby być tak jak jest w Niemczech,
gdzie około 50% uczniów szkol średnich uczy się w szkołach zawodowych.
Szkoły te przygotowują wykwalifikowanych pracowników dla niemieckiego
przemysłu wytwórczego. Ten przemysł stanowi o zdrowiu gospodarki
niemieckiej. Niemcy są jedynym krajem w Europie, który ma dodatni bilans
handlowy. US ma deficyt w handlu zagranicznym, każdego roku, począwszy
od roku 1984. W US, tylko 0.3% uczniów szkol średnich uczy się w
"zawodówkach".
W interesującym artykule, Edward’a Luce w brytyjskim dzienniku, Financial Times , z 15 kwietnia 2013r. pod tytułem: Why the US is looking to Germany for answers
(Dlaczego US szuka odpowiedzi u Niemców) pisze, że niemiecka firma
Siemens, która ostatnio zbudowała fabrykę w North Carolina (US) miała
zapotrzebowanie na 50 pracowników. Zgłosiło się 2,000, ale tylko 10%
przeszło przez podstawowy test kwalifikacyjny. Wniosek jest jasny, nasi
młodzi ludzi studiują za, zwykle pożyczone, pieniądze, tematy, na które
nie ma zapotrzebowania, wynagrodzenia ani pracy.
Czasami sobie myślę, ze istnieje podobieństwo miedzy "szlachecką"
mentalnością większości Polaków i dzisiejszych młodych Amerykanów. Piszę
"dzisiejszych", gdyż kiedyś, lat temu 50, w Ameryce tego nie było.
Znam takich inżynierów - wynalazców, dzisiaj już na emeryturze,
którzy nigdy na uniwersytet nie uczęszczali i są inżynierami bez
dyplomu. Zawodu nauczyli się w pracy. Niektórzy zostali nawet
milionerami i założyli własne firmy.
W XIX wieku, zubożała polska szlachta zamiast zająć się praktycznym
zajęciem, stworzyła klasę gryzipiórków. Dzisiejsi młodzi Amerykanie nie
garną się do zajęć technicznych, które uważają za podrzędne. Potrzeba
będzie pokolenie ich powszechnego bezrobocia, aby zmienić tą mentalność.
O podobnych problemach w Polsce, napisałem we własnych wspomnieniach, które się ukazały się ostatnio drukiem pod tytułem: Musings of rebellious emigrant. Ja, na szczęście, od dziecka lubiłem: majsterkować.
Nawet doktorat otrzymałem "psim swędem" w Szwecji, nie na podstawie
głębokich studiów, ale za całokształt mej wynalazczej pracy w dziedzinie
przyrządów naukowych. Obawiam się, że w Polsce nie byłoby to możliwe.
Jan Czekajewski |
Dr. inż. wynalazca, konstruktor, inżynier i przedsiębiorca. Autor książek, publicysta, komentator. |