tak Jadwigo już kiedyś czytałam tę smutną listę...myśleliśmy z mężem o rodzinie zastępczej, jako mojej "pracy", ale mamy jedną chrzestną pracującą w ośrodku adopcyjnym, wywiedzieliśmy się szczegółowo jak to wygląda w "praniu" a nie w polukrowanych artykułach prasowych...i spasowaliśmy...
w pierwszej kolejności zraża nas instytucjonalno-biurokratyczny bajzel: dom dziecka pozbywa się "trudnych przypadków", a mopsy i inne takie gremia przydzielają dzieci ignorując takie żelazne zasady jak np. że dziecko zastępcze winno być młodsze od najmłodszego w rodzinie. Albo nie ujawniają brutalnie mówiąc "ukrytych wad towaru" przez co dziecko z głębokimi dysfunkcjami jest w stanie postawić rodzinę na granicy rozwalenia. to prowadzi jak mi się zdaje często do rozwiązywania opieki zastępczej.
Po drugie nie strawilibyśmy tych kontroli, jakaś paniusia która sama ma tylko pieska albo kotka, a miała może 1-2 własnych dzieci albo i nic, przychodzi i zagląda w garnki i jest ważną inspektorką, i ma mieć z urzędu kompetencje i władzę nad naszym trudnym dziełem, bo przez przypadek życie jej się tak potoczyło, że jest na jakimś stołku w mopsie czy moprze czy innym biurze. Gdyby mnie przychodziła kontrolować czy wspierać osoba, która sama ma rodzinę zastępczą, to bym rozumiała...
U nas jest często bałagan, ja dziś mam kurz niestarty, brudne gary czekają w zlewie na włożenie do zmywarki, dzieci tak brudzą że trzeba odkurzać nawet dwa razy dziennie, a ja nie mogę wciąż się przestawić bo u mnie w domu gdzie byłam jedynaczką się odkurzało raz na tydzień. Ale za to pochlebiam sobie że umiem kochać dzieci - ale co z tego jak przyjdzie (najdzie) taka jedna z drugą i powiedzą że mam brudno w domu i sobie nie radzę. A ja mam zdobywać medal dla najpedantyczniejszej gospodyni, czy "odbudować" emocjonalnie dziecko? a potem takie panie twierdzą przy przypadkach zakatowanych dzieci: "no nigdy byśmy nie przypuściły, w domu było tak czysto". Dla nich bałagan= melina i patologia, a porządek to w porządku, też mi kryterium oceny pracy pedagogicznej...
po trzecie zraża mnie ten ból i rozpiździaj z rodziną naturalną, ta rodzina na ogół szczuje na rodziców zastępczych, ustawia optykę dziecka w stylu "przez nich nie możesz być ze mną", choć to z ich winy dzieci są pod nie ich opieką... Dla rodziców o ograniczonych prawach jak dziecko jest w domu dziecka to spoko, a jak w "konkurencyjnej" rodzinie to płachta na byka... i to ma być praca zmierzająca rzekomo do zwrócenia dziecka rodzinie! Ciarki mnie przechodzą że np. po widzeniach dzieci nie chcą odejść od rodziców naturalnych, są rozdarte w swej miłości do nich, chcą być ze swymi rodzicami mimo ich niewydolności - chyba bym się popłakała, serce każe oddać, rozum mówi nie, bo to zagraża dzieci życiu czy zdrowiu, dziś mama kocha, jutro pójdzie w Polskę...
Dlatego zastanawiam się doprawdy, czy jest możliwe dobre rozwiązanie...dom dziecka jest zły z definicji, u samych podstaw, - jednak łatwiej być wychowawczynią w domu dziecka, odwalić robotę, zainkasować pensję, bez chęci naprawiania świata...łatwiej być taką wychowawczynią niż matką zastępczą - bo ona "jest w pracy", nie angażuje się emocjonalnie, robi to rutynowo jak położna rutynowo przewija noworodki i obsługuje porody.
a instytucja rodziny zastępczej zamiast domu dziecka to sytuacja psychologicznie bardzo trudna - celem jest oddanie dziecka jego rodzinie, choć to cel abstrakcyjny często, ale zakłada jakieś jednak nieangażowanie się i świadomość "niemojości" dziecka...więc nie można "pójść na całość" w pokochaniu dziecka, bo jak by się zniosło oddanie go rodzicom?
wielki jest trud i heroizm tych rodzin, naprawdę...
Zawsze podziwiałam rodziny zastępcze. Gorąco kibicuję takim ludziom, i najbardziej szlag mnie trafia gdy wśród znajomych słyszę komentarze, że oni biorą sobie dzieci dla pieniędzy...Albo, że lepiej mieć swoje własne bo cudze to tylko kłopot.:sad:i kurator na głowie.
Moim zdaniem dużych domów dziecka w ogóle nie powinno być to wylęgarnia patologii, i nie jest ważne czy w domu zastępczym jest zawsze porządek, ale dzieci są tam chciane i kochane przez ciocie i wujków a to kiedyś zaprocentuje.
mam parę pytań do rodzin zastępczych : czy w razie kłopotów wychowawczych zawsze możecie liczyć na wsparcie pedagoga, psychologa? Bo z tego co wiem dzieci pochodzą z różnych środowisk także patolgii, oraz od małego wychowywane ( a może hodowane ) w domach dziecka, więc i problemy mogą być nie z tej ziemi a nie tak jak to jest w słodkim serialu.
Czy zdarzają się sytuacje, że dzieci są krnąbrne lub smutne bo kochają tylko biologicznych rodziców , tęsknią bo zostały z domu zabrane na siłę np. z powodu biedy?
Jak radzicie sobie w sytuacjach niesprawiedliwych podejrzeń właśnie , że się dzieje coś niedobrego, lub, że ,,macie dzieci dla pieniędzy"?
Czy inaczej należy traktować cudze dzieci tj. bardziej ulgowo?
Powiem szczerze kiedyś jako panna myślałam, że powinnam się poświęcić sierotom, jak urodziłam syna przez cesarkę z komplikacjami i miałam nie mieć więcej dzieci, to chciałam być rodziną zastępczą ( tyle, że nie mieliśmy warunków).
Komentarz
czy te woje dzieci zastępcze są tak inne od rodzonych? zdemoralizowane czy z dysfunkcjami? czym się przede wszystkim różnią?
czy ten układ że są "obce" tak przeszkadza? a gdybyś mogła je adoptować i "odhaczyć" ich rodziny - czy mogłabyś je pokochać?
pytam bo sama od lat myślałam nad wychowaniem "cudzych" dzieci.
w pierwszej kolejności zraża nas instytucjonalno-biurokratyczny bajzel: dom dziecka pozbywa się "trudnych przypadków", a mopsy i inne takie gremia przydzielają dzieci ignorując takie żelazne zasady jak np. że dziecko zastępcze winno być młodsze od najmłodszego w rodzinie. Albo nie ujawniają brutalnie mówiąc "ukrytych wad towaru" przez co dziecko z głębokimi dysfunkcjami jest w stanie postawić rodzinę na granicy rozwalenia. to prowadzi jak mi się zdaje często do rozwiązywania opieki zastępczej.
Po drugie nie strawilibyśmy tych kontroli, jakaś paniusia która sama ma tylko pieska albo kotka, a miała może 1-2 własnych dzieci albo i nic, przychodzi i zagląda w garnki i jest ważną inspektorką, i ma mieć z urzędu kompetencje i władzę nad naszym trudnym dziełem, bo przez przypadek życie jej się tak potoczyło, że jest na jakimś stołku w mopsie czy moprze czy innym biurze. Gdyby mnie przychodziła kontrolować czy wspierać osoba, która sama ma rodzinę zastępczą, to bym rozumiała...
U nas jest często bałagan, ja dziś mam kurz niestarty, brudne gary czekają w zlewie na włożenie do zmywarki, dzieci tak brudzą że trzeba odkurzać nawet dwa razy dziennie, a ja nie mogę wciąż się przestawić bo u mnie w domu gdzie byłam jedynaczką się odkurzało raz na tydzień. Ale za to pochlebiam sobie że umiem kochać dzieci - ale co z tego jak przyjdzie (najdzie) taka jedna z drugą i powiedzą że mam brudno w domu i sobie nie radzę. A ja mam zdobywać medal dla najpedantyczniejszej gospodyni, czy "odbudować" emocjonalnie dziecko? a potem takie panie twierdzą przy przypadkach zakatowanych dzieci: "no nigdy byśmy nie przypuściły, w domu było tak czysto". Dla nich bałagan= melina i patologia, a porządek to w porządku, też mi kryterium oceny pracy pedagogicznej...
po trzecie zraża mnie ten ból i rozpiździaj z rodziną naturalną, ta rodzina na ogół szczuje na rodziców zastępczych, ustawia optykę dziecka w stylu "przez nich nie możesz być ze mną", choć to z ich winy dzieci są pod nie ich opieką... Dla rodziców o ograniczonych prawach jak dziecko jest w domu dziecka to spoko, a jak w "konkurencyjnej" rodzinie to płachta na byka... i to ma być praca zmierzająca rzekomo do zwrócenia dziecka rodzinie! Ciarki mnie przechodzą że np. po widzeniach dzieci nie chcą odejść od rodziców naturalnych, są rozdarte w swej miłości do nich, chcą być ze swymi rodzicami mimo ich niewydolności - chyba bym się popłakała, serce każe oddać, rozum mówi nie, bo to zagraża dzieci życiu czy zdrowiu, dziś mama kocha, jutro pójdzie w Polskę...
Dlatego zastanawiam się doprawdy, czy jest możliwe dobre rozwiązanie...dom dziecka jest zły z definicji, u samych podstaw, - jednak łatwiej być wychowawczynią w domu dziecka, odwalić robotę, zainkasować pensję, bez chęci naprawiania świata...łatwiej być taką wychowawczynią niż matką zastępczą - bo ona "jest w pracy", nie angażuje się emocjonalnie, robi to rutynowo jak położna rutynowo przewija noworodki i obsługuje porody.
a instytucja rodziny zastępczej zamiast domu dziecka to sytuacja psychologicznie bardzo trudna - celem jest oddanie dziecka jego rodzinie, choć to cel abstrakcyjny często, ale zakłada jakieś jednak nieangażowanie się i świadomość "niemojości" dziecka...więc nie można "pójść na całość" w pokochaniu dziecka, bo jak by się zniosło oddanie go rodzicom?
wielki jest trud i heroizm tych rodzin, naprawdę...
ja bym zdecydowanie wolała adopcję.
Moim zdaniem dużych domów dziecka w ogóle nie powinno być to wylęgarnia patologii, i nie jest ważne czy w domu zastępczym jest zawsze porządek, ale dzieci są tam chciane i kochane przez ciocie i wujków a to kiedyś zaprocentuje.
mam parę pytań do rodzin zastępczych : czy w razie kłopotów wychowawczych zawsze możecie liczyć na wsparcie pedagoga, psychologa? Bo z tego co wiem dzieci pochodzą z różnych środowisk także patolgii, oraz od małego wychowywane ( a może hodowane ) w domach dziecka, więc i problemy mogą być nie z tej ziemi a nie tak jak to jest w słodkim serialu.
Czy zdarzają się sytuacje, że dzieci są krnąbrne lub smutne bo kochają tylko biologicznych rodziców , tęsknią bo zostały z domu zabrane na siłę np. z powodu biedy?
Jak radzicie sobie w sytuacjach niesprawiedliwych podejrzeń właśnie , że się dzieje coś niedobrego, lub, że ,,macie dzieci dla pieniędzy"?
Czy inaczej należy traktować cudze dzieci tj. bardziej ulgowo?
Powiem szczerze kiedyś jako panna myślałam, że powinnam się poświęcić sierotom, jak urodziłam syna przez cesarkę z komplikacjami i miałam nie mieć więcej dzieci, to chciałam być rodziną zastępczą ( tyle, że nie mieliśmy warunków).
Nie wątpię, że zrobiliście wszystko co było w Waszej mocy.