Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Matka papieża- książka o Emilii Wojtyłowej

edytowano października 2013 w Czytelnia
image

Co wiemy o matce Papieża - ukazała się książka o Emilii Wojtyłowej

Z okruchów wspomnień, analizując dokumenty i archiwa powstała obszerna książka, poświęcona matce Jana Pawła II. Emilia Wojtyłowa doczekała się wyczerpującej biografii pióra Mileny Kindziuk.

Autorka wywiadu - rzeki z kard. Józefem Glempem i książki, poświęconej Mariannie Popiełuszko, tym razem nakreśliła sylwetkę Emilii Wojtyłowej. W Warszawie odbyła się prezentacja książki "Matka Papieża. Poruszająca opowieść o Emilii Wojtyłowej", w której wziął udział kard. Kazimierz Nycz.

Na konferencji prasowej autorka biografii opisywała metodę pracy w sytuacji, gdy dysponuje okruchami wspomnień kolejnych pokoleń - członków rodziny, nielicznymi dokumentami, gdy nie żyją świadkowie, którzy ją znali. Wobec szczupłości źródeł strat był zniechęcający, jak puzzle składała więc obraz kobiety, która mimo przeciwwskazań lekarza nie zawahała się zaryzykować i urodziła swoje trzecie dziecko - Karola, a później przygotowywała go do I Komunii św. Milena Kindziuk wyjaśniła milczenie Jana Pawła II o matce - kilka lat po jej śmierci rodzina nie korzystała z salonu, w którym zmarła - być może nie przeżyta żałoba spowodowała powściągliwość papieża.

Autorka zacytowała też włoskiego autora, który porównał Emilię Wojtyłową z Guianną Berettą Mollą. Uważał on, że beatyfikując włoską matkę, która zmarła rodząc czwarte dziecko, Jan Paweł II wyniósł też na ołtarze także własną matkę.

Kard. Kazimierz Nycz wspominał Jana Pawła II, który jako biskup podczas wizyt w seminarium pytał każdego kleryka o ojca i matkę, gdyż wiedział, że dzięki tym informacjom będzie miał doskonały osąd kandydata do kapłaństwa. A słuchając ich opowieści pamiętał, że on nie miał takiej możliwości - kontaktu z matką. Gdy dowiedział się, już jako papież, że w Wadowicach powstał dom samotnej matki im. Emilii Wojtyłowej powiedział: Takie pomniki możecie mi stawiać.

Metropolita warszawski z uznaniem mówił, że Autorka uwzględniła całą tradycję ustną, przekazywaną o matce papieża, gdyż rodziny przekazują sobie wspomnienia o zmarłych członkach, zaś brakujące fakty uzupełniła wyobraźnią - w tych miejscach opowieść o Emilii została zbeletryzowana.

Ks. prof. Józef Naumowicz, filolog klasyczny i historyk Kościoła, mówił o żmudnych poszukiwaniach Autorki, badającej dokumenty związane z życiem Emilii Wojtyłowej. W książce zamieszcza jej nekrolog, dokładnie wyjaśniona została sprawa jej pochówku - nie spoczęła na cmentarzu w Wadowicach, od razu ciało przewieziono do grobowca rodziny Kaczorowskich na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Zostało też opublikowane drzewo genealogiczne rodziny Kaczorowskich sięgające cztery pokolenia wstecz oraz CV KArola Wojtyły - seniora. - Łączy pasję dziennikarską z historyczną - podsumował styl pracy Mileny Kindziuk ks. prof. Naumowicz.

Małgorzata Terlikowska, etyk, żona oraz matka pięciorga dzieci stwierdziła, że biografia matki Jana Pawła II pokazuje to, co w życiu jest najważniejsze. Stając przed dylematem narodzin i aborcji wybrała życie. - To ważna książka dająca nadzieję, wzorzec dla współczesnych kobiet, które uświadamiają sobie, że najważniejsze jest, przed wysłaniem dziecka w świat, dać mu solidny fundament wiary - podkreśliła Terlikowska.

Zdumiewa, jak niewiele pamiątek i dokumentów pozostało po matce papieża, który miał zaledwie dziewięć lat, gdy go osierociła, słabo ją pamiętał, ale z pewnością towarzyszyła mu duchowo do śmierci - jej zdjęcie trzymał na biurku w pałacu Apostolskim w Watykanie.

Niezrażona trudnościami Autorka skompletowała wszelkie dokumenty, wspomnienia i świadectwa, dotyczące swojej bohaterki. Jeździła do miejsc, związanych z krewnymi i powinowatymi Jana Pawła II. W efekcie powstała książka, która przybliża tę mało wciąż znaną postać.

Autorka starannie odtwarza dzieje rodziny - ojciec Emilii, Feliks, mieszkał na terenie zaboru rosyjskiego, gdzie jego ojciec, Mikołaj, był stangretem w rodzinie Zamoyskich. Po osiedleniu się w Galicji Kaczorowski zachował rodzinne tradycje - w Krakowie założył firmę, handlował nowymi i naprawiał stare powozy. Wykonywał więc prestiżowy zawód, który można porównać z dzisiejszym mechanikiem samochodowym.

Autorka odtwarza atmosferę i styl życia mieszczańskiej krakowskiej rodziny, przywiązanej do tradycji i manier, dbającą o piękno w życiu codziennym.
Zdumiewa jednak, jak niewiele wiadomo o samej bohaterce. Urodziła się 26 marca 1884 r., mieszkała wraz z rodziną przy ul. Starowiślnej, później Smoleńsk. Miała dziewięcioro rodzeństwa, a kobiety w rodzinie umierały młodo. Nie wiadomo jednak, mimo iż krakowskie archiwa przetrwały wojnę, gdzie Emilia uczęszczała do szkoły. Wiadomo, że zaczęła naukę w wieku sześciu lat i że była to szkoła, prowadzona przez zakonnice, być może siostry Córki Bożej Miłości, ale nie ma potwierdzenia tego faktu w spisie uczennic.

Brak ustaleń także o jej dorosłym życiu - nie wiadomo, gdzie poznała swojego przyszłego męża, być może w Białej, z którą była związana rodzina Wojtyłów. Wiadomo sporo o losach rodziny w czasie I wojny światowej, o jej prawie rocznym pobycie na Morawach, o osiedleniu się w Wadowicach, atmosferze miasteczka. Autorka mocno eksponuje opisywany wcześniej fakt, który szczególnie poruszył włoskiego autora biografii Wojtyłowej, że choć jej ciąża z Karolem była zagrożona, zdecydowała się na poród, ryzykując życiem i zdrowiem.

Jednak postać Emilii nadal w dużym stopniu jest zagadką. Pozostało po niej dosłownie kilka przedmiotów - dwie haftowane przez nią serwetki, misternie wykonana ze srebrnych drutów torebka, medalion z wygrawerowaną czterolistną koniczyną, który Jan Paweł II miał cały czas przy sobie. Była pobożna, często chodziła do kościoła, jednej z sąsiadek mówiła, że należy godzić się z wolą Bożą. Wszystko jednak wynika z relacji innych ludzi, krewnych i sąsiadów, Emilia nie przemawia własnym głosem, bo nie pozostawiła żadnych listów, kartek, zapisków... Nawet szczegóły o jej drugim dziecku - Oldze - zostały ustalone przez biografa papieskiego Grzegorza Polaka. Jan Paweł II pisał w Testamencie: "W miarę jak zbliża się kres mego ziemskiego życia, wracam pamięcią do jego początku, do moich Rodziców, Brata i Siostry (której nie znałem, bo zmarła przed moim narodzeniem...". Dopiero od niecałego roku wiadomo na pewno, że dziecko przyszło na świat 7 lipca 1916 r. w Białej i zmarło po 16 godzinach.

"Po Emilii nie ma tu nawet śladu. Ani po jej rodzinie. Nie wiadomo też, kto dokładnie z jej krewnych miał mieszkanie w tej kamienicy" - pisze Milena Kindziuk o pamiątkach po matce papieża w Białej. Nie wiadomo też, na co zmarła, "przeżywszy 45 lat", jak głosi nekrolog. Wiadomo, że całe tygodnie spędziła w łóżku, a młodszy syn chyba był chroniony przed widokiem umierającej matki.
Opowieść nie kończy się na śmierci bohaterki. Dziennikarka opisuje dalsze losy rodziny, śmierć starszego brata Karola Edmunda i ojca w czasie okupacji. A także kontakty biskupa, kardynała, papieża z rodziną. Osobny rozdział poświęcony jest przodkom Emilii. Genealogia Kaczorowskich i Wojtyłów pomaga czytelnikowi zorientować się w relacjach rodzinnych bohaterów.

Gdy zaczynała pracę nad książką, autorka rozmawiała z dr Wandą Półtawską, wieloletnią przyjaciółką i współpracownicą ks. Karola Wojtyły. W odpowiedzi usłyszała: "O matce? Nie ma sensu. Nic pani nie znajdzie, nikt jej nie pamięta".

Dobrze, że dziennikarka nie posłuchała tej rady. Zgromadziła w swej książce wszelkie dostępne informacje o Emilii Wojtyłowej. Na ich podstawie snuje wiele domysłów i przypuszczeń. Matka Jana Pawła II w dużym stopniu nadal pozostaje tajemnicza i zagadkowa. Owoce jej krótkiego życia potwierdzają jednak jej wyjątkowość, a jej przesłanie Autorka sformułowała następująco: "Życie ludzkie jest wartością najcenniejszą, także poczęte i jeszcze nienarodzone, wszak nigdy nie wiadomo, kto się urodzi".

Milena Kindziuk, Matka Papieża. Poruszająca opowieść o Emilii Wojtyłowej, Wydawnictwo Znak 2013.


Komentarz

  • edytowano października 2013
    A tu wywiad z autorką:

    Kulisy dramatu rodziny Jana Pawła II

    - Karol Woj­ty­ła miał za­le­d­wie dzie­więć lat, gdy umar­ła jego matka, Emi­lia. Chło­piec mu­siał szyb­ko na­uczyć się sa­mo­dziel­no­ści, szyb­ciej doj­rze­wał. To był jeden z czyn­ni­ków, że stał się tak silny, pełen głę­bo­kiej mi­ło­ści, a za­ra­zem mocy we­wnętrz­nej - pisze dr Mi­le­na Kin­dziuk w książ­ce „Matka pa­pie­ża”. Au­tor­ka pod­kre­śla, że to wła­śnie to tra­gicz­ne do­świad­cze­nie było jed­nym  z czyn­ni­ków, które ukształ­to­wa­ły pon­ty­fi­kat Jana Pawła II.

    Reprodukcja zdjęcia ślubnego Emilii Kaczorowskiej i Karola Wojtyły, rodziców Papieża Jana Pawła IIReprodukcja zdjęcia ślubnego Emilii Kaczorowskiej i Karola Wojtyły, rodziców Papieża Jana Pawła IIFoto: Marek Wachowicz / PAP

    Książ­ka „Matka pa­pie­ża” uka­zał się na­kła­dem Wy­daw­nic­twa Znak. Dr Mi­le­na Kin­dziuk do­tar­ła do nie­zna­nych wcze­śniej do­ku­men­tów, świad­ków oraz zdjęć, na pod­sta­wie któ­rych po­wsta­ła bio­gra­fia Emi­lii Woj­ty­ło­wej. Nie­zna­ne fakty na temat matki Ka­ro­la Woj­ty­ły uka­zu­ją ro­dzin­ny dra­mat przy­szłe­go pa­pie­ża. Au­tor­ka książ­ki pod­kre­śla jed­nak, że to wła­śnie tra­gicz­ne ro­dzin­ne do­świad­cze­nia przy­go­to­wa­ły Jana Pawła II do służ­by całej ludz­ko­ści.

    Z dr Mi­le­ną Kin­dziuk roz­ma­wia Prze­my­sław Hen­zel.

    Dla­cze­go dotąd tak nie­wie­le wie­dzie­li­śmy o Emi­lii Woj­ty­ło­wej? Au­to­bio­gra­ficz­ne pisma Jana Pawła II wła­ści­wie mil­czą  na temat jego matki, sam pa­pież o matce mówił nie­wie­le. Jej oso­bie po­świę­co­ne są tylko dwie książ­ki, i to nie­bę­dą­ce bio­gra­fia­mi, które uka­za­ły się we Wło­szech.

    Dr Mi­le­na Kin­dziuk: Bo wy­da­wa­ło się, że nie­wie­le o niej wia­do­mo. Nie po­zo­sta­ły po niej żadne listy, pa­mięt­ni­ki, nie ma już ludzi, któ­rzy ją pa­mię­ta­ją. Sam Pa­pież o matce pra­wie w ogóle nie mówił, stąd cisza wokół niej. Udało mi się jed­nak od­na­leźć pewne do­ku­men­ty, me­try­ki chrztu czy ślubu, za­pi­sy w spi­sach lud­no­ści,  wresz­cie pa­miąt­ki po niej: fo­to­gra­fie, bi­żu­te­rię. Szu­ka­łam także świad­ków życia jej i jej przod­ków, nawet świad­ków po­śred­nich, któ­rzy sły­sze­li o niej ja­kieś wia­do­mo­ści. Tak po­wsta­ła cie­ka­wa i za­ra­zem wier­na, jak sądzę, opo­wieść o matce Pa­pie­ża.

    Jaką ko­bie­tą była Emi­lia Woj­ty­ło­wa? Jaką po­stać udało się Pani zre­kon­stru­ować na pod­sta­wie źró­deł i prze­ka­zów osób, do któ­rych Pani do­tar­ła?

    Na pewno była pięk­ną ko­bie­tą. Widać to na zdję­ciach, gdzie stoi ucze­sa­na w kok, w dłu­gich, XIX-wiecz­nych suk­niach, w pięk­nej bi­żu­te­rii i ka­pe­lu­szu na gło­wie. Po­cho­dzi­ła z Kra­ko­wa epoki Mło­dej Pol­ski, do­brze wy­kształ­co­na w szko­le za­kon­nej, znała bie­gle język nie­miec­ki, fran­cu­ski, an­giel­ski, grała na pia­ni­nie, znała li­te­ra­tu­rę, ka­li­gra­fię, za­sa­dy sa­vo­ir-vi­vre'u, mogła być damą dworu. Póź­niej, jako żona woj­sko­we­go, ofi­ce­ra Ka­ro­la Woj­ty­ły, mu­sia­ła pod­po­rząd­ko­wać swe życie pracy męża, prze­no­sząc się z miej­sca na miej­sce. Emi­lia jawi mi się jako ko­cha­ją­ca żona i matka, dba­ją­ca o dom i o pie­lę­gno­wa­nie du­cho­wych war­to­ści. Jak wiele in­nych ko­biet i matek, zma­ga­ła się z tru­da­mi co­dzien­no­ści, tym bar­dziej że ostat­nie lata życia była cięż­ko chora i bar­dzo cier­pia­ła. Całe życie miała też do czy­nie­nia ze śmier­cią: gdy miała czter­na­ście lat, zmar­ła jej matka. Prze­ży­ła śmierć kil­ko­ro swego ro­dzeń­stwa. A póź­niej śmierć swej córki, Olgi. Mu­sia­ła być silna we­wnętrz­nie, by to wszyst­ko znieść, w czym po­ma­gał jej sys­tem war­to­ści, w któ­rym ważną rolę od­gry­wa­ła wiara.

    Karol, oj­ciec przy­szłe­go pa­pie­ża, był woj­sko­wym, ofi­ce­rem armii au­stro-wę­gier­skiej. I wojna świa­to­wa ozna­cza­ła zmia­ny dla całej ro­dzi­ny Woj­ty­łów. Wspo­mi­na Pani, że pod­czas po­by­tu w Hra­ni­cach opie­ko­wa­ła się cho­ry­mi i ran­ny­mi żoł­nie­rza­mi, potem przez lata to­wa­rzy­szy­ły jej krwa­we ob­ra­zy, które wtedy wi­dzia­ła.

    Gdy w 1914 woj­ska ro­syj­skie po­de­szły pod Kra­ków, ba­ta­lion jej męża zo­stał ewa­ku­owa­ny z Wa­do­wic do Hra­nic na Mo­ra­wach. Wy­je­cha­ła razem z mężem i synem Ed­mun­dem. Tam or­ga­ni­zo­wa­no za­ple­cze dla armii, tam były także szpi­ta­le woj­sko­we, z fron­tu zwo­żo­no ran­nych, cho­rych na tyfus i na inne cho­ro­by, wielu umie­ra­ło. Tam wła­śnie Emi­lia ze­tknę­ła się z okru­cień­stwem wojny.

    Woj­ty­ło­wie prze­ży­li ogrom­ny dra­mat. W 1916 roku uro­dzi­ła się ich có­recz­ka, Olga, która prze­ży­ła za­le­d­wie 16 go­dzin. Jak ro­dzi­na pod­nio­sła się po tym tra­gicz­nym do­świad­cze­niu?

    Olga za­du­si­ła się wo­da­mi pło­do­wy­mi. Tuż przed śmier­cią Emi­lia zdą­ży­ła ją ochrzcić. Sama, wodą. Uro­dzi­ła ją w domu swej ro­dzi­ny w Biel­sku Bia­łej. Na tam­tej­szym cmen­ta­rzu po­cho­wa­ła swoją có­recz­kę. Z re­la­cji in­nych osób wia­do­mo, że długo tę śmierć prze­ży­wa­ła. Nie mogła o niej za­po­mnieć. Ale za­ra­zem nie roz­pa­cza­ła. Mu­sia­ła się szyb­ko „po­zbie­rać”. Po­mógł jej w tym ko­cha­ją­cy mąż Karol. Czuła się po­trzeb­na sy­no­wi Ed­mun­do­wi.  Po­nad­to od dzie­ciń­stwa prze­ży­ła wiele śmier­ci swych bli­skich, ro­dzeń­stwa i ro­dzi­ców, miała więc za­ko­do­wa­ną praw­dę, że śmierć nie­od­łącz­nie to­wa­rzy­szy życiu, i że życie się nie koń­czy, tylko się zmie­nia, ist­nie­je w innej po­sta­ci i że kie­dyś spo­tka­my po­now­nie tych, któ­rzy ode­szli. Ta wiara da­wa­ła jej naj­wię­cej siły.

    Po­mi­mo utra­ty có­recz­ki, Emi­lia chcia­ła do­cze­kać się ko­lej­ne­go dziec­ka. Gdy spo­dzie­wa­ła się na­ro­dzin Ka­ro­la, le­karz za­su­ge­ro­wał jej prze­pro­wa­dze­nia abor­cji ze wzglę­du na stan zdro­wia. Emi­lia po­sta­no­wi­ła jed­nak uro­dzić dziec­ko. Czyli można po­wie­dzieć, że jej de­cy­zja zmie­ni­ła przy­szłość świa­ta?

    Sama Emi­lia, cho­ciaż miała mocne prze­ko­na­nia, była skrom­na i nie przy­pi­sa­ła­by sobie ja­kie­goś he­ro­izmu, nie wi­dzia­ła za­pew­ne nic nad­zwy­czaj­ne­go w tym, co zro­bi­ła. Taki wybór uwa­ża­ła za na­tu­ral­ny.  Nie­mniej, gdy pa­trzy­my na skut­ki jej de­cy­zji z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy, mo­że­my po­wie­dzieć, że była ona opatrz­no­ścio­wa, pięk­na i do­nio­sła.

    Karol Woj­ty­ła uro­dził się 18 maja 1920 roku ok. go­dzi­ny 17, gdy roz­le­gło się bicie ko­ściel­ne­go dzwo­nu, a potem śpiew Li­ta­nii lo­re­tań­skiej ku czuci Naj­święt­szej Maryi Panny. To był zbieg oko­licz­no­ści czy może… za­po­wiedź cudu?

    Jest to na pewno zna­czą­ce i warte od­no­to­wa­nia. Sama po­łoż­na, która przyj­mo­wa­ła poród dziec­ka, mó­wi­ła, że nigdy potem tak sym­bo­licz­ne­go, nie­zwy­kłe­go po­ro­du już nie przyj­mo­wa­ła. Uwa­żam więc, że to było coś wię­cej, niż tylko przy­pad­ko­wa zbież­ność, zwłasz­cza jeśli spoj­rzy­my na to zda­rze­nie w dłuż­szej per­spek­ty­wie. Tak już jest, że znaki, jakie Bóg daje, je­ste­śmy zdol­ni od­czy­tać nie­raz do­pie­ro po ja­kimś cza­sie. Myślę, że warto ta­kich zna­ków Bo­żych in­ter­wen­cji po­szu­ki­wać w na­szym życiu.

    Jaki wpływ na re­li­gij­ne wy­cho­wa­nie syna miała Emi­lia?

    To  ona na­uczy­ła ma­łe­go Ka­ro­la znaku krzy­ża i pierw­szych mo­dlitw, przy­go­to­wy­wa­ła go do Pierw­szej Ko­mu­nii Świę­tej, cho­ciaż  zmar­ła trzy ty­go­dnie przed tą uro­czy­sto­ścią. To Emi­lia przy wej­ściu do miesz­ka­nia za­mie­ści­ła kro­piel­nicz­kę z wodą świę­co­ną i wpro­wa­dzi­ła zwy­czaj, że każdy z ro­dzi­ny, wy­cho­dząc z domu, ma się prze­że­gnać. Przej­mu­ją­cą lek­cją było dla syna cier­pie­nie matki i jej cho­ro­ba. Zno­si­ła je god­nie, a tuż przed śmier­cią po­pro­si­ła o sa­kra­ment na­masz­cze­nia cho­rych oraz przy­ję­ła Ko­mu­nię. Pa­pież po­wie­dział kie­dyś, że „matka na­uczy­ła go cier­pieć”, za­pew­ne mając na myśli fakt, że na jej przy­kła­dzie wi­dział, jak można trak­to­wać cier­pie­nie i god­nie je zno­sić.

    Zdro­wie matki Ka­ro­la było bar­dzo kru­che. W ja­kich oko­licz­no­ściach zmar­ła Emi­lia?

    Stan jej zdro­wia tak na­praw­dę po­gar­szał się od chwi­li uro­dze­nia Ka­ro­la Woj­ty­ły. Ten poród przy­pła­ci­ła zdro­wiem, a nawet – można po­wie­dzieć - ży­ciem, cho­ciaż ode­szła dzie­więć lat po po­ro­dzie. Umie­ra­ła w domu, w obec­no­ści męża. Karol był w szko­le, Ed­mund w Kra­ko­wie gdzie stu­dio­wał me­dy­cy­nę. A ona le­ża­ła w łóżku, w sa­lo­nie, z pełną świa­do­mo­ścią od­cho­dze­nia. Mó­wi­ła zresz­tą do swo­ich są­sia­dek, że czuje, iż od­cho­dzi, ale od­cho­dzi spo­koj­nie. Mocno ufała w Boże mi­ło­sier­dzie.

     Jak bo­le­sna śmierć matki za­wa­ży­ła na życiu przy­szłe­go pa­pie­ża?

    Wtedy ta śmierć wy­da­wa­ła się nie­po­ję­ta, to na­tu­ral­ne. Można jed­nak są­dzić, że 9-let­ni chło­pak, osie­ro­co­ny przez matkę, mu­siał szyb­ko na­uczyć się sa­mo­dziel­no­ści, szyb­ciej doj­rze­wał. To był jeden z czyn­ni­ków, że stał się tak silny, pełen głę­bo­kiej mi­ło­ści, a za­ra­zem mocy we­wnętrz­nej.

    Czy odej­ście Emi­lii było tak bar­dzo bo­le­sne, że stało się nie­mal ro­dzin­nym te­ma­tem tabu? Czy to stąd wzię­ło się mil­cze­nie pa­pie­ża na temat matki?

    Być może tak. Szkol­ni ko­le­dzy pa­pie­ża wspo­mi­na­li, że Karol nawet jako dziec­ko nigdy nie mówił o matce. Po­dob­nie i jego oj­ciec. Tak jakby obaj nie umie­li się od­na­leźć po śmier­ci Emi­lii. Wy­łą­czy­li zresz­tą z miesz­ka­nia salon, w któ­rym umar­ła, mimo że w domu oprócz tego był tylko drugi, ma­leń­ki po­ko­ik. Jesz­cze miesz­ka­li w Wa­do­wi­cach przez dzie­więć lat, ale do sa­lo­nu wcho­dzi­li tylko w wy­jąt­ko­wych wy­pad­kach. Na co dzień salon był za­mknię­ty, jakby za­re­zer­wo­wa­ny dla mamy.

    Salon w ro­dzin­nym domu stał się świę­tym miej­scem dla ojca i syna, Karol czę­sto się tam mo­dlił. Do­pie­ro w 1938 roku, gdy wraz z ojcem prze­niósł się do Kra­ko­wa, nad­szedł czas na otwar­cie sa­lo­nu i usu­nię­cie rze­czy, które po­zo­sta­ły po Emi­lii. Czy był to sym­bo­licz­ny ko­niec okre­su ża­ło­by – po dzie­wię­ciu la­tach?

    Mogło tak być. To by ozna­cza­ło, że nie prze­ży­li oni do końca swej ża­ło­by, jakby tę śmierć wy­par­li. Nie po­go­dzi­li się z tym, że jej już nie ma. Stąd nie roz­ma­wia­li o niej ani mię­dzy sobą, ani z in­ny­mi ludź­mi, gdyż było to dla nich zbyt bo­le­sne. To także mogło spo­wo­do­wać, że kiedy Karol roz­po­czął stu­dia w 1938 roku na Uni­wer­sy­te­cie Ja­giel­loń­skim, za­brał ze sobą do Kra­ko­wa także ojca i tam z nim za­miesz­kał.

    Wy­da­je się, że matka dla Ka­ro­la żyła nadal… Co mówi nam o tym jego wiersz za­ty­tu­ło­wa­ny „Nad twoją białą mo­gi­łą”?

    To je­dy­ny wiersz Ka­ro­la Woj­ty­ły o matce. Na­pi­sał go wła­śnie wtedy, kiedy prze­pro­wa­dził się z ojcem do Kra­ko­wa. Wy­ra­ził w nim tę­sk­no­tę, ale też ogrom­ny sza­cu­nek do matki. I mi­łość. Na­zwał ją „zga­słym ko­cha­niem”, cho­ciaż wie­rzył, że ona jest, nadal żyje po dru­giej stro­nie. Mo­gi­ła jest bo­wiem w tym wier­szu biała, a biel sym­bo­li­zu­je życie wiecz­ne, zmar­twych­wsta­nie.

    4 grud­nia 1932 roku zmarł Ed­mund Woj­ty­ła, star­szy brat Ka­ro­la. Także on zło­żył swoje życie w ofie­rze, za­ra­ża­jąc się szkar­la­ty­ną od jed­nej z pa­cjen­tek szpi­ta­la, w któ­rym pra­co­wał jako le­karz. Pa­pież wspo­mi­nał po la­tach, że śmierć brata wryła się w jego pa­mięć moc­niej nawet, niż śmierć matki…

    Karol miał już wtedy 12 lat, więc pa­mię­tał go do­brze. Bar­dzo ko­chał swego brata, który był po­sta­cią nie­zwy­kłą, jak wska­zu­ją na to także oko­licz­no­ści jego śmier­ci. Gdy jako le­karz do­wie­dział się, że jedna z pa­cjen­tek w szpi­ta­lu w Biel­sku, w któ­rym pra­co­wał, jest chora na szkar­la­ty­nę, i że inni le­ka­rze ją opu­ści­li w oba­wie przed za­ra­że­niem się, udał się do izo­lat­ki, w któ­rej le­ża­ła dziew­czy­na i po­da­wał jej le­kar­stwa, robił za­strzy­ki, także przy niej po pro­stu sie­dział, czu­wa­jąc nawet nocą. Nie­ste­ty, za­ra­ził się od niej tę cho­ro­bą. I zmarł. W wieku 26 lat. Ta śmierć od­bi­ła się echem w całej oko­li­cy, po­ru­szy­ła całe śro­do­wi­sko me­dycz­ne. Była także moc­nym do­świad­cze­niem dla Ka­ro­la.

    18 lu­te­go 1941 roku zmarł oj­ciec Ka­ro­la. Przy­szły pa­pież mówił póź­niej, nie było go w chwi­li śmier­ci ani przy ojcu, ani przy bra­cie, ani przy matce. To wtedy za­czął od­kry­wać swoje po­wo­ła­nie. W 1942 roku wstą­pił do se­mi­na­rium du­cho­we­go w Kra­ko­wie. Czy to utra­ta naj­bliż­szej ro­dzi­ny przy­go­to­wa­ła w pew­nym sen­sie Ka­ro­la Woj­ty­łę do służ­by całej ludz­ko­ści?

    Rze­czy­wi­ście, po śmier­ci ojca Karol zo­stał zu­peł­nie sam, jeśli cho­dzi o naj­bliż­szą ro­dzi­nę. Miał jed­nak wielu ser­decz­nych przy­ja­ciół. Nie czuł się osa­mot­nio­ny czy opusz­czo­ny. Je­że­li prze­śle­dzić jego ów­cze­sne życie du­cho­we jako ucznia, stu­den­ta czy ro­bot­ni­ka, można stwier­dzić, że jego wybór se­mi­na­rium du­chow­ne­go był bar­dzo doj­rza­ły, wy­ni­kał z głę­bo­kiej mo­ty­wa­cji re­li­gij­nej.

    Pa­pież trzy­krot­nie od­wie­dzał Wa­do­wi­ce, miej­sce „w któ­rym wszyst­ko się za­czę­ło”. Czy wy­star­czy­ło mu czasu, by w tym cza­sie, choć na chwi­le, od­wie­dzić swój ro­dzin­ny dom?

    Wła­śnie nie! Jak mówił mi kard. Dzi­wisz, nie było na to nigdy czasu. Pa­pież i tak był zwy­kle spóź­nio­ny, pro­gram każ­dej piel­grzym­ki się prze­dłu­żał, i mógł tylko minąć ro­dzin­ny dom, po­pa­trzeć z sen­ty­men­tem w okna. Nigdy jed­nak nie wszedł do niego jako pa­pież do środ­ka. A może pra­gnął za­cho­wać w pa­mię­ci taki dom, jaki za­pa­mię­tał z dzie­ciń­stwa? Dom, w któ­rym „wszyst­ko się za­czę­ło”?

Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.