Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Milcząca schizma ks. Prusaka

edytowano lipiec 2008 w Arkan Noego
Tygodnik Powszechny organizuje kolejną anty-krucjatę. Świętą wojnę przeciw oficjalnej nauce moralnej Kościoła. Tym razem celem ataku jest katolicka wizja natury ludzkiej, ludzkiej płciowości i miłości erotycznej, stojąca za nauką o niegodziwości antykoncepcji. "Milcząca schizma" â?? wyrokuje TP i ogłasza na okładce, że tematem numeru jest właśnie moralne zagadnienie antykoncepcji. Wprawdzie "tematowi numeru" poświęcono zaledwie 5 stron (dwa artykuły i jeden wywiad), natomiast laudacjom na cześć B. Geremka aż 8, jednak TP sprawę traktuje nader poważnie.

(Na marginesie dodam, że obszerne "pożegnanie" B. Geremka zaczyna się wspomnieniem ks. Bonieckiego o zmarłym pod bluźnierczym tytułem "Blask prawdy"; nie sposób nie skojarzyć tych słów z encykliką "Veritatis splendor" ("Blask prawdy") Jana Pawła II z 1993r. o nauczaniu moralnym Kościoła. No comments)

Milcząca schizma ks. Prusaka.

Pierwszy artykuł podważający nauczanie katolickie nt antykoncepcji jest autorstwa jezuity o. J. Prusaka. Dobrze znamy tego ulubieńca Gazety Wyborczej i uczestnika wielu telewizyjnych debat, w których ochoczo pełnił funkcję kontestatora oficjalnych wypowiedzi hierarchów. O. Prusak na seksie zna się jak mało który duchowny, wszak współtworzył swego czasu, obok Magdaleny Środy, serię Gaz.Wyb. pt "Jak się kochać?". Publikował tam swoje niewyraźne komentarze, jak ognia unikając ocen moralnych (m.in. artykuły o namiętności erotycznej, o inicjacji seksualnej młodzieży, o wychowaniu seksualnym, o ars erotica itd.). Mniejsza z tym, że obecność katolickiego duchownego w inicjatywie wydawniczej, w której podważa się z numeru na numer kolejne normy etyki katolickiej w dziedzinie seksualności, ma jedynie na celu uwiarygodnić propagowane tam kontrowersyjne poglądy w oczach polskiego czytelnika.

Choć nie bez znaczenia jest w tym kontekście przestroga o. prof. T. Ślipko (współbrata zakonnego o. Prusaka): "Odpowiedzialność za głoszone słowo obciąża etyka w znacznie wyższym stopniu, aniżeli filozofa obracającego się w sferze zdań wyłącznie teoretycznych, a przyczyną tego stanu rzeczy jest bezpośredni związek między formułowanymi przezeń normami a ludzkim czynem. Jeśli więc głosi się normę, w której zawiera się ewentualność moralnego zła, trzeba powiedzieć, że pierwszym sprawcą możliwego pogwałcenia moralnej wartości jest twórca normy, a nie informowany przezeń podmiot praktycznego postępowania" ("Granice życia", s. 183).

Już sam tytuł â?? "Milcząca schizma", który pewnie retorycznie budzić miał nastrój grozy, w rzeczywistości razi logicznym nonsensem. "Schizma" bowiem to tyle co "faktyczny rozłam w Kościele", któremu towarzyszy organizacyjne odłączenie się części hierarchii i zerwanie wszelkich związków z Rzymem. Znamy w historii: schizmę wschodnią z roku 1054, która doprowadziła do odłączenia się prawosławia, anglikańską z roku 1534, kiedy Anglia wypowiedziała posłuszeństwo papieżowi, albo bardziej współczesną z roku 1870 - powstanie kościoła starokatolickiego. Nie zwykliśmy nazywać "schizmą" heretyckich kontestacji grup teologów, jak choćby tych po ogłoszeniu w XIX wieku dogmatu o nieomylności papieża, czy tych z kręgu "teologii wyzwolenia" w II połowie XX wieku. "Milcząca schizma" to contradictio in adiecto, jak kwadratowy stół, czy bezdzietna matka. Tytuł jedynie razi. Sama treść jednak wprawia w osłupienie.

Po jakiej linii idzie podważanie nauczania moralnego Kościoła?

Po pierwsze opisując historię recepcji encykliki "Himanae vitae" (Pawła VI) na Zachodzie, o. Prusak ukazuje jako fakty istotne: różnicę zdań między niektórymi hierarchami. A to jedna z soborowych komisji zaproponowała projekt dokumentu na temat miłości i prokreacji, którego jednak treść była tak rozmyta, że papież wyrzucił to do kosza. Dla o. Prusaka to dowód, że papież ogłaszając encyklikę, a nie będąc w stanie przekonać całego Soboru, pewnie wyszedł przed szereg. A to kilkanaście episkopatów "wykazało skłonność do łagodzenia wymowy papieskiej encykliki", co pewnie ma być dowodem na jej ekstrawagancję. A to jakiś arcybiskup amerykański na synodzie w 1980 r. wezwał do ponownego namysłu nad przesłaniem encykliki. A to z kolei jacyś europejscy teologowie w 1989 r. zaapelowali o zmianę zasad zawartych w tej encyklice.

Czy owe fakty mają jakikolwiek wpływ na obiektywną prawdę głoszoną autorytatywnie przez Kościół? Czy idee encykliki "Humanae vitae" (z 1968 r.) nie są jedynie konsekwentnym rozwinięciem (i stosownym uwspółcześnieniem) nauczania kościelnego, którego nieprzerwana linia biegnie poprzez wieki (conajmniej od św. Augustyna), a została potwierdzona w encyklice "Casti connubi" Piusa XI (z 1930 r.)? Czy â?? w końcu â?? Jan Paweł II nie potwierdził wielokrotnie i uroczyście nauki Pawła VI, choćby w Katechizmie, czy encyklice "Veritatis splendor" (1993 r.)? Jakie tu znaczenie mają wątpliwości jednego, a choćby i stu arcybiskupów, czy "oświeconych" niemieckich teologów? Roma locuta, causa finita!

Po drugie: explicite stawia pytanie: "czy Papież się pomylił?". Po czym formułuje 4 stwierdzenia" (prawidłowo winno być: "twierdzenia"), rzekomo niekwestionowane przez "większość katolików" (- jakaś nowa, "demokratyczna" sankcja moralna?):

(1)współżycie seksualne jest właściwe dla małżonków; (2)akt seksualny ma jednoczący i prokreacyjny wymiar; (3)sensem prokreacji jest nie tylko powołanie nowego życia, ale zapewnienie mu warunków rozwoju; (4) bezpośrednie działanie przeciwko wpisanemu w akt seksualny celowi jest moralnie złe. [podkr. kursywą â?? moje]. Trudno mi się odnieść do tych twierdzeń, rzekomo niekwestionowanych "przez większość", bo nie wiem, jaki jest ich status. Ani nie oddają precyzyjnie stanowiska katolickiego, ani nie są empirycznie potwierdzonym opisem stanu faktycznego (tu: deklarowanych przekonań czy faktycznych zachowań w pewnej populacji). Nie wiadomo tak naprawdę â?? czym one są. Nie oddają stanowiska katolickiego, ponieważ wprowadzają nieostre i niewyraźne terminy w miejsce właściwych i jednoznacznych: "właściwe" dla małżonków (zamiast: "dopuszczalne wyłącznie" w małżeństwie), "wymiar" jednoczący i prokreacyjny (zamiast: "cel w równym stopniu jednoczący i prokreacyjny"), "sensem" prokreacji jest "zapewnienie warunków" (niedorzeczne! - sensem prokreacji jest wyłącznie wzbudzenie nowego życia). O. Prusak kończy wyliczanie twierdzeń słowami: "Tak brzmi stanowisko Kościoła". Otóż, drogi ojcze, niestety tak nie brzmi. A przynajmniej: "nie dokładnie tak", co w tym przypadku ma kolosalne znaczenie.

O. Prusak referuje następnie stanowisko proporcjonalistów etycznych, którzy dowodzą, że nie istnieją "akty wewnętrznie złe", które takimi są same z siebie, niezależnie od okoliczności i intencji sprawcy. Gwoli przypomnienia: w etyce wyróżniamy akty dobre, neutralne i złe. Złe dzielimy na względnie złe (zło zależne od okoliczności, intencji, motywu, celu zamierzonego) i bezwzględnie złe, które nazywamy "wewnętrznie złe" (bo niezależnie od okoliczności, czy intencji sprawcy). Mówić, ze nie ma "wewnętrznie złych" (np. morderstwo, aborcja, zdrada małżeńska, antykoncepcja), to mówić tyle, że moralność jest relatywna, subiektywna i arbitralna. Na pewno więc jest to koncepcja z gruntu niechrześcijańska, radykalnie sprzeczna z Ewangelią.

Po tym zreferowaniu (chyba z sympatią) stanowiska proporcjonalistycznego, zauważa, że "ponieważ większość (!) teologów uważa, ze papieskie nauczanie nt antykoncepcji nie jest nieomylne, debata trwa". Moim zdaniem jest to arbitralny i nieprawdziwy sąd Autora. Jacy teologowie? Ci pracujący wewnątrz Kościoła? Ci akceptują nauczanie papieskie. Czy ci spoza Kościoła (np. protestanci)? Ale chyba absurdalne było by właśnie ich pytać o prawdę w Kościele. A ponadto: co to ma do rzeczy: ilu i jakich teologów? To nie jest żadne kryterium prawdy. Na koniec rozważań wspólnie zatytułowanych: "Czy papież się pomylił?" o. Prusak twierdzi: "Dominujące (!) stanowisko głosi, że jednoczący i prokreacyjny wymiar seksualności powinien zostać zachowany jako zasada podstawowa, niekoniecznie jednak w przypadku każdego aktu seksualnego". Czysty talmudyzm. Nieprawda, że to stanowisko jest "dominujące", chyba że "dominujące w Tygodniku Powszechnym". Jaką moc prawdziwościową w debacie moralnej ma argument "z dominującego stanowiska"? Ponadto: co to znaczy: "zachować, ale nie w każdym przypadku"? Czy to to samo, co: "W szabat nie można podróżować, chyba że na wodzie, wiec można podróżować, ale siedząc na butelce z wodą"? Taka to moralność "dominująca".

Po trzecie o. Prusak powołuje się na statystyki opisujące faktyczne zachowania rodzin katolickich w dziedzinie życia płciowego. Rzekomo w Ameryce Â? kobiet stosuje metody regulacji poczęć (czyli Â? nie stosuje), a z tych Â? 94% okresowo stosuje antykoncepcję (dodajmy 94% z Â? stosujących i to "okresowo"). I argument, że katolicy nie mają znacząco więcej dzieci niż niekatolicy, więc antykoncepcję muszą stosować. I że w Polsce musi być tak samo, skoro tak mało rodzi się dzieci. Wniosek z powszechnego łamania norm moralnych: coś tu trzeba zmienić. Do głowy o. Prusakowi nawet by nie przyszło, żeby starać się zmienić postępowanie ludzi. Łatwiej przecież zmienić normy.

Po czwarte, w podważaniu oficjalnego nauczania papieskiego o. Prusak stawia quasi-teologiczną hipotezę, a w zasadzie nowy pseudo-dogmat o nieomylności w Kościele: "A jeśli tak wygląda recepcja "Humanie vitae" [patrz: statystyki â?? przyp. mój], to czy to nie jest znak dla Kościoła rozumianego jako Lud Boży, ze "doświadczenie" większości świeckich powinno być uznane za oznakę rozwoju doktryny o antykoncepcji? Tylko cały Kościół zachowany w jedności wiary jest uchroniony od błędu". Zauważmy: statystyki mówią, że jakaś norma nie jest przestrzegana. Więc większość jej nie przestrzega. "Większość" to na mocy paradygmatu demokratycznego tyle co "cały Kościół". A ten z kolei (ta "większość") jest uchroniony od błędu (=nieomylny). Nie: "Papież w łączności z kolegium biskupów" jest nieomylny w sprawach wiary i moralności, jak to się głosi dogmatycznie w Kościele katolickim, ale "większość świeckich" jest "uchroniona od błędu". To jawna herezja.

O. Prusak najpierw więc (1)postraszył nas jakąś tajemniczą, nikomu nie znaną schizmą, potem (2)starał się dowieść niejednomyślności w samym Kościele (nic to, że od dwóch tysiącleci głoszona jest ta sama nauka, i że pięciu kolejnych współczesnych papieży tę naukę uroczyście potwierdzało), następnie (3)zreferował jedną z niechrześcijańskich doktryn etycznych (o względności zła) jako rzekomo dziś "dominującą" i dającą pewną odpowiedź na pytanie, czy Papież się pomylił. Potem (4)przywołał statystyki mówiące o faktycznym zachowaniu wiernych w dziedzinie seksualności (jakoby z tego "jak jest" można było wywnioskować: "jak być powinno"; a moralność mogłaby być budowana na obserwacji tego, jakie zło ludzie faktycznie czynią), w końcu (5)sformułował nowy dogmat (nową herezję) o demokratycznej nieomylności ludu Bożego.

I pomyśleć, że pisze to katolicki duchowny, który chyba nie zapomniał, że przed dwoma tysiącleciami przyszedł na świat Chrystus, by ogłosić nową (radykalną!) naukę moralną, która po dziś dzień spotyka się z równym sprzeciwem ludzi, jak tamten, który zaprowadził Syna Bożego na krzyż. Zastanawiam się tylko, czy pierwsi chrześcijanie, gdyby znali heretycką doktrynę o. Prusaka (nazwijmy ją: prusakizm) poszliby mimo wszystko "do lwów" na dobrowolne męczeństwo, czy jednak demokratycznie zmieniliby "zbyt wyśrubowane" przez ówczesnego papieża (św. Piotra) normy określające wierność Ewangeliiâ??

Wojciech Wierzejski
http://wierzejski.salon24.pl
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.