Tiina Rosenberg (z lewej) z koleżanką
W Sztokholmie odbywa się właśnie dziesięciodniowy festiwal homo-, bi- i transseksualistów. Na ich cześć tęczowe chorągiewki powiewają na miejskich autobusach.
Nawet Dom Kultury w centrum szwedzkiej stolicy przechrzczono na Pride House. Euforia ogarnęła całe miasto, a także obserwujących wydarzenie dziennikarzy i dziennikarki. Jedna z nich, Bitte Assarmo, postanowiła jednak rzucić festiwalowi wyzwanie. Najpierw sprzeciwiła się hasłu, pod jakim odbywa się impreza â?? "prawo do uprawiania seksu bez miłości, kiedy ma się na to ochotę", a potem uznała, że organizatorzy niebezpiecznie ocierają się o łamanie wolności słowa.
Hasło "prawo do seksu bez miłości, kiedy ma się na to ochotę" lansuje guru homo-, bi- i transseksualistów, profesor nauki o płci Tiina Rosenberg, która postanowiła zerwać z wieloletnią tradycją festiwalu. Dotąd był on przedstawiany jako element walki o prawa człowieka. Teraz pani profesor uznała, że ważniejsze są inne kwestie. Bo osoby kochające inaczej nie są dyskryminowane ze względu na miłość, lecz ze względu na seks. "Czy naprawdę łamanie tabu i bezwstydność są wartościami, które wspierają wszyscy homoseksualiści?" â?? pyta Assarmo, która wytyka też dziennikarzom, że nie ośmielają się już w niczym krytykować ruchu mniejszości seksualnych. Polityczna poprawność uczyniła go bowiem świętym. "(Jest) nawet bardziej święty niż wolność słowa, która stanowi integralną część demokracji" â?? oburza się.
Komentarz
g3sJM5I4bq0&feature