Dzieci i ekonomia
Irena Bylicka
Patrzono na nas podejrzliwie. Widziałam w ich twarzach pytania, "Po co im aż tyle dzieci? Przecież oboje mają wyższe wykształcenie, ona nawet ekonomiczne, on wygląda rozsądnie i niegłupio, piastuje coraz wyższe stanowiska. Co jest grane? Nie umieją liczyć?" Jedna z cioć nawet na mnie nakrzyczała. "Jak sobie poradzicie? Jak to sobie wyobrażacie? W dzisiejszych czasach tyle dzieci!".
Poradziliśmy sobie, choć różnie bywało. Jak w Starym Testamencie, były lata chude, bywały mniej chude. Najgorsze, najchudsze lata, mam nadzieję, mamy już za sobą. Dzieci wyrastają, są coraz bardziej samodzielne. Mogę zająć się tym, na czym się znam, tym co lubię. Czy naprawdę dzieci są jedynie prywatną sprawą rodziców, ich kosztem i ich kłopotem?
Popatrzmy na to okiem ekonomisty. Są różne cele w życiu, różne inwestycje i różne kierunki w gospodarce. Cele i inwestycje krótko- i długookresowe, inwestujemy lub wydajemy na konsumpcję. Zależy to od pory roku, pory życia, okazji i sytuacji. Przed rewolucją przemysłową mówiono, że dopiero szóste dziecko może dać nadzieję na dostatnią starość. Teraz czasy są inne. Dzięki ubezpieczeniom społecznym nam wydaje się, że nie musimy przejmować się na zapas starością. Płacimy przecież składki na naszą emeryturę, odkładamy pieniądze i inwestujemy. Rzecz jednak w tym, że dziś ubezpieczenia działają na zasadzie solidarności społecznej, solidarności pokoleń; obecnie zarabiające pokolenie płaci emerytury pokolenia odchodzącego z rynku pracy, ponosząc jednocześnie ciężar wychowania dzieci, jeśli je posiada. Nie wydajne się, żeby w najbliższym czasie mogło to się zmienić.
Ulg, ani dodatków na dzieci w Polsce nie ma, jakby to była prywatna sprawa rodziców. Z drugiej strony pojawiają się pomysły monitorowania przez państwo dzieci, sprawdzania rodziców, w jakim stopniu wywiązują się ze swoich rodzicielskich obowiązków. Jest w tym wyraźny brak logiki. Albo dzieci są prywatną sprawą rodziców i nikt się nimi nie interesuje, albo nie. Jeśli pojawiają się instytucje monitorujące rodziny, państwo powinno przyznać jednak ulgi lub dodatki na dzieci. Z punktu widzenia państwa dziecko jest długoterminową inwestycją. Jeśli będzie zdrowe, dobrze wychowane i wykształcone, gdy dorośnie, będzie pracować i będzie płacić podatki. Inwestycja, jaką jest dziecko, zaczyna się zwracać po 20 - 25 latach, Liczymy to tak: wiadomo, ile kosztuje wychowanie i wykształcenie dziecka: równowartość dobrego samochodu albo willi, w zależności od ambicji i możliwości rodziców.
Łatwo obliczyć średni koszt utrzymania dziecka. Przeciętnie dziecko jest na utrzymaniu rodziców około 20 - 25 lat. Potem, miody człowiek podejmuje pracę i będzie prawdopodobnie pracować przez następne 30-40 albo więcej lat. Przy założeniu, że będzie miał przeciętną pensję, wiadomo ile zapłaci podatku. Liczmy, że około 50% tego, co zarobił. To też można policzyć globalnie, w skali kraju. Pierwsze 30 lat to okres, w którym inwestycja, jaką byłyby ulgi na dzieci, dzięki którym młody człowiek jest lepiej wykształcony i być może zdrowszy, mogłaby się zwrócić. Każdy następny rok jego pracy, jest dla państwa i społeczeństwa zyskiem.
Niestety w świecie, w którym liczy się szybki i wysoki zarobek, niewielu potrafi tak myśleć. Chodzi nam raczej o krótkoterminowy, wysoki dochód i nie myślimy o dalszej przyszłości. Wydaje nam się, że jacyś "oni" będą nam wypłacać należne emerytury czy renty. Generalnie, myśl o emeryturze odkładamy na później, bo trudno ją sobie wyobrazić, a myśl o starości jest przykra. Tymczasem nasze emerytury są i będą wypłacane z pieniędzy, które wypracuje młodsze pokolenie. Będą wypłacane tak samo tym, co mieli dzieci, jak i tym, którzy dzieci nie mieli. Myślę, że sprawiedliwie by było, żeby w systemie podatkowym można było uwzględnić fakt wychowywania i utrzymywania dzieci. To duży koszt w budżecie rodziny, a przecież to one, jak dorosną, przejmą naszą rolę w społeczeństwie. Państwo będzie tym silniejsze, im młode pokolenie będzie zdrowsze, silniejsze i lepiej wykształcone.
Dzieci i młodzież są kołem zamachowym gospodarki. Każde przychodzące na świat dziecko to jedno zbiorowe miejsce pracy: producent żywności, ubrań, sprzedawca w sklepie, lekarz i pielęgniarka, nauczyciel w szkole. Młodzież, gdy dorośnie będzie kupować mieszkania, inwestować. Dzieci, są także ogromną rzeszą konsumentów, bez których trudno sobie wyobrazić na przykład dzisiejszy handel. Zresztą doskonale o tym wiedza handlowcy, kładąc koło kas gumę do żucia i popularne słodycze. Nasze dzieci są konsumentami rozrywki, chodzą do kina, do różnych klubów. O wartości dziecka przekonali się nauczyciele, kiedy okazało się, że z powodu niżu demograficznego, zamykane są szkoły, przedszkola i żłobki. Szacuje się, że w najbliższych latach będzie trzeba zamknąć około 150 prywatnych wyższych szkół z powodu niżu, który dociera na wyższe uczelnie.
Dzieci stają się podatnikiem, zanim jeszcze zarobią pierwszą złotówkę. Jeśli wydamy 100 złotych na każde dziecko, zapłacimy dodatkowo po około 70 zł różnych podatków i obowiązkowych opłat, które trafiają do budżetu państwa. Wiedząc, ile mamy dzieci w Polsce i ile średnio kosztuje utrzymanie dziecka, łatwo możemy obliczyć wysokość podatku odprowadzanego do budżetu państwa. Są to wcale niemałe pieniądze. Ta suma lub chociaż jej część mogłaby być zwrócona rodzicom w formie ulg podatkowych na utrzymanie dzieci lub w postaci dodatków/zasiłków na dziecko tym, których zarobki są za małe, żeby mogli płacić podatki.
Wiedza ekonomiczna nie jest żadni wiedza tajemną. Kalkulacje makroekonomiczne też. Nie mówię, że są proste Trzeba brać pod uwagę różne czynniki. Są rzeczy, których przewidzieć się nie da. Jeśli jednak myślimy o ojczyźnie poważnie, powinniśmy myśleć w perspektywie 10, 20 i 30 lat, nie krótszej. Tak jakbyśmy myśleli o zbudowaniu firmy, którą moglibyśmy przekazać naszym dzieciom i wnukom.
"List do Pani"