Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Guenter Verheugen: Kopernik była Niemką

edytowano październik 2008 w Polityka
Dzisiejsza "Rzeczpospolita" opisała sprawę nazwania unijnego programu globalnego monitoringu nazwiskiem Kopernika w wersji niemieckiej - Kopernikus. Program ochrzcił tak wiceszef Komisji Europejskiej Guenter Verheugen argumentując, że astronom był "obywatelem Europy" i urodził się "w1473 roku z niemieckich rodziców w Toruniu na terenie Prus".

Polscy naukowcy nie kryją oburzenia. - To skandal! Polska uczestniczy w tym programie od samego początku. Nikt nie konsultował się z nami w tej sprawie. Niemiecka pisownia nazwiska Kopernika wprowadza Europejczyków w błąd. Sugeruje, że Kopernik był Niemcem - mówi "Rzeczpospolitej" wiceprzewodniczący zespołu ds. wykorzystania przestrzeni kosmicznej przy Ministerstwie Nauki dr Włodzimierz Lewandowski.


gazeta.pl

Komentarz

  • Lawina przyczernień dziejów Polski


    Opisane przeze mnie w kilku artykułach przypadki deformowania dziejów Polski w najnowszych francuskich publikacjach poświęconych historii naszego kraju, to faktycznie tylko czubek góry lodowej. Jak wytłumaczyć aż tak daleko posunięte zakłamywanie historii Polski w sytuacji, gdy ich autorzy mogli korzystać ze znakomitej merytorycznie książki Henry'ego Rolleta o naszych XX-wiecznych dziejach czy wcześniejszych, pełnych sympatii dla Polaków historii Polski, pióra francuskiego arystokraty Henri de Montforta "La Pologne" czy książeczki "Histoire de la Pologne" Ambroise Joberta?

    W ostatnich paru dziesięcioleciach w różnych krajach świata doszło do silnego, wręcz lawinowego, przyczerniania obrazu dziejów Polski. Szczególnie przykry wydaje się jednak fakt, że do takiego przyczerniania, i to na dużą skalę, doszło również we Francji, z którą przez setki lat byliśmy związani więzami przyjaźni, a czasem nawet sojuszami. Doczekaliśmy się za to w przeszłości wielu ciepłych słów od francuskich intelektualistów, a często nawet i znanych historyków, którzy sympatyzowali z naszymi zrywami i powstaniami niepodległościowymi. Dość przypomnieć choćby jednego z najwybitniejszych historyków francuskich XIX wieku, przyjaciela A. Mickiewicza - Julesa Micheleta. Był on m.in. autorem pełnych podziwu dla Polski dzieł: "La vie de Kosciusko" (O życiu Kościuszki) i "La Pologne Martyre" (Męczeńska Polska). Potępiając podłość carskiego zaborcy, Michelet pisał z ironią: "Rosja carska tak kocha Polskę, że ścierpieć nie może, aby jakikolwiek Polak gnębiony był przez innych". Dziś tego typu osądy zostały we Francji zastąpione przez skrajną rusofilię, widoczną już w postawach czołowych polityków od Chiraca po Sarkozy'ego. Ta rusofilia, podziw dla mocarstwa ze Wschodu - mającego tak potężne atuty jako dostawca gazu i ropy, idzie we Francji najwyraźniej w parze z lekceważeniem Polski jako kraju, który "nie potrafi siedzieć cicho". W bardzo zlaicyzowanej Francji szczególnie silnym, dodatkowym źródłem uprzedzeń wobec Polski jest skrajna niechęć niektórych wpływowych kręgów, zwłaszcza masońskich, do Polski jako kraju o silnym Kościele katolickim, który wydał wielkiego Papieża, etc. Dochodzą do tego uprzedzenia mniejszości żydowskiej mającej potężną pozycję we francuskich mediach, które od lat kreują obraz Polski jako kraju "krwiożerczego" antysemityzmu. Dość przypomnieć, że właśnie w prasie francuskiej (po amerykańskiej) robiono najwięcej szumu na temat rzekomego "polskiego antysemityzmu" w związku ze sporem wokół klasztoru Karmelitanek w Oświęcimiu. Przypomnijmy wreszcie, że nawet tak filosemicki Wajda doczekał się we Francji gwałtownych ataków prasowych z powodu rzekomego antysemityzmu jego filmów "Korczak" i "Ziemia obiecana".

    O rzekomym "polskim wkładzie" w zagładę Żydów
    Oskarżenia Polaków o skrajny antysemityzm są głównym tematem dwóch szczególnie podłych antypolskich książek, autorstwa Pawła Korca i Marca Hillela. Pierwszy z tych historyków, Paweł Korzec, emigrant z 1968 roku, ma szczególnie dobrą wprawę w kłamstwach jako dawny marksistowski historyk ruchu robotniczego z Łodzi. Bez żenady poszedł więc "na całego" w antypolskich oszczerstwach na kartach wydanej w Paryżu w 1980 r. książki o stosunkach między Polakami a Żydami w okresie międzywojennym ("Juifs en Pologne. La question juive pendant l'entre - deux guerres"). W swojej książce posunął się aż do stwierdzenia, że to Polska miała swój "wkład" w zagładę Żydów na skutek polskiego antysemityzmu, wciąż narastającego między wojnami. Jak pisał Korzec: "Nie wydaje nam się przesadna konkluzja, że los zgotowany Żydom polskim przez Polskę międzywojenną przyczynił się do umożliwienia ogromnej tragedii, która ich spotkała pod jarzmem hitlerowskim". Warto wspomnieć, że ta tak obrzydliwa "konkluzja" Korca spotkała się z bardzo ostrą krytyką ze strony słynnego żydowskiego publicysty, rzecznika prawdziwego dialogu między Polakami a Żydami - Józefa Lichtena w jego obszernym studium "Żydzi w Polsce dwudziestolecia" (paryskie "Zeszyty historyczne" nr 57 z 1981 r., s. 197). Lichten zarzucił Korcowi, że nakreślił "przerażająco ciemny" obraz losu Żydów w Drugiej Rzeczypospolitej (por. J. Lichten, op. cit., s. 196). Wypomniał Korcowi, że pisząc tylko o "cieniach", pominął "blaski" tamtego okresu i zaakcentował: "Nie można zrozumieć historii Drugiej Rzeczypospolitej bez choćby częściowego odmalowania tych jaśniejszych stron współżycia Polaków i Żydów i pominięcie ich Korcowi zarzucam (...)" (por. J. Lichten: op. cit., s. 204). Ostra krytyka Lichtena niewiele pomogła. Kłamliwa książka Korca dotąd pozostaje na francuskim rynku wydawniczym najważniejszą publikacją o stosunkach polsko-żydowskich w II RP i służy jako podstawa do kolejnych zafałszowań w książkach i artykułach innych autorów.
    Szczególnie oszczerczą, antypolską książką wydaną we Francji była publikacja Marca Hillela: "Le Massacre des survivants. En Pologne apres l'holocauste (1945-1947)" - Masakra tych, którzy przeżyli. W Polsce po holokauście (1945-1947), wydana w Paryżu w 1985 roku. Nawet skrajnie wydrwiwający polską historię publicysta "Polityki" Ludwik Stomma był zaszokowany treścią książki Hillela, akcentując, że należy ona do prac, w których "pisze się systematycznie o Polakach, 'narodzie donosicieli', 'narodzie zabójców', a nawet, że Polacy (podczas wojny!) byli dla Żydów większym zagrożeniem, niż Niemcy" (por. "Polityka" z 19 kwietnia 1997 r.). W pełnej potwarzy książce Hillel unikał przedstawienia całej złożoności sytuacji w Polsce w latach 1945-1947, m.in. obrazu skutków tego, że tak wielu Żydów zajmowało bardzo wpływowe stanowiska w administracji rządowej czy bezpiece. Nie bacząc na to, że sporo Żydów zginęło w wyniku swego zaangażowania po stronie władzy komunistycznej przy prześladowaniu polskich patriotów, lansował kłamliwą tezę, że Polacy mordowali Żydów po wojnie wyłącznie z powodów ich "krwiożerczego antysemityzmu" i chęci utrzymania zagrabionego mienia. Można powiedzieć, że J.T. Gross w "Strachu" po prostu plagiatował nieznane w Polsce twierdzenia i "dowody" Hillela. A były to "dowody" dość szczególne. Marc Hillel dokumentował rzekome masakrowanie ocalałych z zagłady Żydów przez polskie "reakcyjne terrorystyczne organizacje podziemne" opiniami komunistycznego ministra bezpieczeństwa publicznego i szefa UB w Warszawie oraz ocenami z komunistycznej prasy. Zgodnie z zaczerpniętą z tak "odpowiednich" źródeł "dokumentacją źródłową" Hillel konsekwentnie określał polską opozycję antykomunistyczną, działającą w podziemiu, jako "bandy terrorystyczne", "ekstremistyczni nacjonaliści", etc. (w pracy, wydanej w 1985 r. w Paryżu). Chwaląc ludzi "lewicy" za to, że jako jedyni mieli odwagę wystąpić po wojnie przeciw antyżydowskiej "zbrodniczej akcji terrorystów", Hillel uzasadniał tym poparcie polskich Żydów dla władz komunistycznych. Bardzo ostrą krytykę podejścia Hillela do komunistycznych, bezpieczniackich źródeł zamieścił ks. Daniel Olszewski w "Znakach Czasu" (nr 7 z 1987 r.). Warto dodać, że Hillela z Grossem łączy również zajadły, nienawistny stosunek do Kościoła katolickiego w Polsce, co do którego mnożył on skrajne oszczerstwa na temat jego rzekomego antysemityzmu (por. M. Hillel: "Le massacre...", s. 15-17, 118-119, 250-252, 318-320). Podobnie jak później Gross, Hillel posunął się nawet do szkalowania za rzekomy "antysemityzm" jednego z największych polskich duchownych XX wieku, metropolity krakowskiego ks. kard. Adama Sapiehy, głównego organizatora potajemnej pomocy dla Żydów w Małopolsce w czasie wojny (por. szerzej: J.R. Nowak: "Nowe kłamstwa Grossa", Warszawa 2006, s. 23-24). Hillel oskarżył również kieleckiego biskupa Czesława Kaczmarka o rzekomą chęć do spacyfikowania nastrojów antyżydowskich w swojej diecezji przed "pogromem" z 4 lipca 1946 r. (op. cit., s. 250-252). Wśród antypolskich oszczerstw, zawartych w książce Hillela, znalazł się cytat z korespondencji z Monachium specjalnego wysłannika "New York Times" Raymonda Daniella o armii Andersa: "To jest armia najemników, zdominowana przez elementy antysemickie i antyrosyjskie" (por. M. Hillel: op. cit., s. 63).
    Potwarzom Hillela o armii Andersa warto przeciwstawić ocenę rabina wojskowego z 2. Korpusu Polskiego Pinkasa Rosengartena na temat gen. W. Andersa: "W stosunku do nas, Żydów, był bardzo tolerancyjny. (...) Zawsze ostro piętnował antysemickie wybryki. To samo dotyczy zresztą większości kadry dowódczej. Bardzo dobrze wspominam generałów Borutę Spiechowicza, Tokarzewskiego, Kopańskiego, Ducha, a także pułkownika Gaładyka i majora Durko" (cyt. za wywiadem P. Rosengartena pt. "Polski rabin", udzielonym G. Górnemu w magazynie "Rzeczpospolitej" z 19 kwietnia 2002 r.).
    Antypolska, oszczercza monografia Hillela, podobnie jak książka Korca, nie spotkała się z należytą krytyką historyków we Francji, demaskującą jej kłamstwa. W rezultacie od paru dziesięcioleci służy jako rezerwuar do kolejnych oskarżeń i antypolskich ataków.
    Warto dodać, że we Francji na początku lat 80. zrealizowano jeden z najbardziej oszczerczych filmów antypolskich - "Shoah" Claude'a Lanzmanna, który obejrzała wielomilionowa widownia w różnych krajach świata. Lanzmann bez żenady zrzucał na Polaków winę za eksterminację Żydów. Skrajne uprzedzenia Lanzmanna wobec Polski najlepiej wyraziło jego stwierdzenie podczas wywiadu udzielonego francuskiemu "L'Express" w maju 1985 roku. Zapytany, czy film "Shoah" jest "aktem oskarżenia wobec Polski", Lanzmann odpowiedział: "Tak. To Polacy sami się oskarżają. Opanowali do perfekcji sposoby eksterminacji". Nawet znany z filosemickiej tendencyjności, późniejszy wielce gorliwy propagator "Sąsiadów" J.T. Grossa, Andrzej Kaczyński, przyznawał na łamach "Rzeczpospolitej" z 2 października 1997 r.: "Skandaliczna była też reakcja zachodnich mediów - zwłaszcza francuskich i amerykańskich - które skwapliwie podchwyciły i eksponowały sugestię Lanzmanna, iż hitlerowcy dlatego umieścili obozy zagłady w Polsce, że mogli tutaj liczyć co najmniej na aprobatę, jeśli nie wręcz na współpracę antysemicko nastawionego społeczeństwa".
    "Polska na ławie oskarżonych" - wyeksponowano wielkimi literami tytuł tekstu zachęcającego do obejrzenia filmu "Shoah" Lanzmanna na pierwszej stronie lewicowego dziennika "Liberation". Potępieńczy atak na Polskę był szczególnie potrzebny francuskiej lewicy na czele z francuskimi komunistami, z którymi tak długo był związany sam Lanzmann. Ułatwiał osłabienie krytyki stanu wojennego, bo przecież gen. Jaruzelski "musiał" go wprowadzić dla uporania się z tak "niepoprawnymi" "dzikimi polskimi antysemitami".

    Zapomniane książki H. Rolleta
    Rozmiary deformacji dziejów Polski w najnowszych francuskich książkach na ten temat (D. Beauvois z 2004 r., F. Bafoila i in. z 2007 r.) są bardziej szokujące niż wcześniejsze, bardziej obiektywne francuskie publikacje na ten temat. By przypomnieć choćby wydaną w Paryżu w 1984 r. świetną kilkusetstronicową publikację Henry'ego Rolleta "La Pologne en XX siecle" (Polska w XX wieku). Książka Rolleta ukazała się również w polskim przekładzie w Krakowie w 1994 r., niestety tylko w skrócie, obejmującym okres od 1939 do 1984 roku. Ta publikacja jest jaskrawym przeciwstawieniem fałszerstw i przemilczeń deformujących obraz dziejów Polski, których jest tak wiele w omawianych wcześniej książkach D. Beauvois, F. Bafoila i in., i dlatego zasługuje na szersze przypomnienie.
    Już we wstępie do książki Rolleta, pióra francuskiego naukowca Jeana Laloya, czytamy, że Rollet obala w swym dziele różne schematy pojawiające się we Francji na temat Polaków. Według Laloya, Rollet obala wizję Polaków jako specjalistów od liberum veto czy niepoprawnych romantyków, rzucających się do buntów bez troski o konsekwencje. Rollet pokazuje - jak pisze Laloy - Polaków jako naród z bardzo rozbudowanym poczuciem wolności i tolerancji, pełnego otwartości wobec sąsiadów. Pokazuje również Polaków jako naród bez Quislingów, bez swego Petaina i Lavala. Tym mocniej za to chłostał Rollet politykę Francji wobec Polski z lat 1919-1939, pełną "pozorów i udawań", "zaangażowań podważanych przez niedomówienia" i "chwiejność". Jakże to podejście Rolleta do obrazu polskiej historii w XX wieku różniło się od oskarżycielskich tonów wobec Polski występujących w tekstach F. Bafoila et consortes czy D. Beauvois, przy równoczesnym przemilczaniu niedotrzymanych francuskich zobowiązań wobec Polski, a faktycznie francuskiej zdrady.
    Rollet, który poznał dobrze Polskę podczas dłuższego pobytu przed 1939 rokiem, jednoznacznie przeciwstawiał się różnym uogólnieniom na temat rzekomego polskiego "antysemityzmu" czy polskiego "nacjonalizmu". Pokazywał błędy, popełniane przez polskie władze w stosunku do Żydów, ale wskazywał równocześnie, że Żydzi ze swej strony częstokroć nie zachowywali się jak niewinne owieczki. Wskazywał na różnice między lojalnymi wobec Polski konserwatywnymi Żydami z grupy Agudat czy asymilatorami a zachowaniem młodych Żydów, którzy "często wspierali wojska sowieckie w ich ataku na Polskę" (por. H. Rollet, "La Pologne...", s. 106).
    Pisał o zachowaniu niemieckiej prasy, która rozdmuchiwała w świecie przeciw Polsce każdą, nawet najmniejszą pogłoskę o przejawie antysemityzmu (por. tamże, s. 106). Wskazywał na podejmowane przez polskie władze próby dogadania się z mniejszością żydowską, choćby wynegocjowaną z Żydami umowę przez rząd Grabskiego czy próby polepszenia stosunków z Żydami, podejmowane przez rząd Skrzyńskiego (por. H. Rollet, op. cit., s. 169). Przypomniał wreszcie życzliwość polityki J. Piłsudskiego wobec Żydów, przyznanie przez niego obywatelstwa 600 tysiącom żydowskich uchodźców z Rosji (por. tamże, s. 169). Rollet sprzeciwiał się również upowszechnianym szeroko w świecie twierdzeniom o jakiejś dużej sile "polskiego nacjonalizmu". Pisał, że nacjonalizm ten nie był bardziej nietolerancyjny czy groteskowy niż nacjonalizmy wszystkich innych krajów Europy Środkowej i Wschodniej, a zarazem był jak najdalszy od horrorów niemieckiego narodowego socjalizmu czy wielkoruskiego szowinizmu (por. tamże, s. 147). Wskazywał, że nacjonalizm polski wobec Litwy zderzał się tam z dużo większą niż polska nieustępliwością. Akcentował, że podobnie było w Galicji, gdzie "intelektualiści ukraińscy byli zdecydowanie wrodzy jakiemukolwiek kompromisowi" (por. tamże, s. 146). Przypominał wreszcie (s. 211) znaczenie tolerancji i dobrych stosunków z Ukraińcami, nawiązanych przez wojewodę H. Józewskiego, całkowicie pomijanych w atakującej antyukraiński nacjonalizm Polaków najnowszej francuskiej historii Polski z 2007 roku. Do szczególnie cennych i napisanych w niezwykle wyważony sposób części książki Rolleta należały fragmenty poświęcone stosunkom polsko-czeskim w latach 1918-1939. Rollet nie taił swojej krytyki błędnej polityki Becka wobec Czechosłowacji w 1938 roku. Równocześnie jednak wyraźnie obciążał Czechosłowację winą za niepotrzebne zaognienie stosunków polsko-czechosłowackich poprzez napaść zbrojną na Polaków w regionie Cieszyna (s. 116-117). Krytykował doprowadzenie do ostatecznego zatrucia stosunków polsko-czeskich przez czeskich ekstremistów z grupy Kramarza na tle sporu wokół Jaworzyny (por. H. Rollet, op. cit., s. 118). Wskazywał na obłudę zachowań Benesza w tej sprawie (por. tamże, s. 189). Krytykował Benesza (op. cit., s. 193) za nieukrywanie wobec zagranicznych dyplomatów swego negatywnego stosunku do istnienia tzw. polskiego korytarza. Rollet zapytywał: "Czy Benesz chciał w ten sposób odwrócić uwagę Niemiec od Austrii i skierować ich rewizjonizm ku granicy polskiej?".
    Jednym z najciekawszych fragmentów książki Rolleta było jego jednoznaczne potępienie prosowieckiej i antypolskiej postawy wielkiej części prasy brytyjskiej (s. 361-362). Rollet stanowczo sprzeciwiał się wszelkim twierdzeniom zarzucającym rządowi polskiemu zaniedbania w alarmowaniu światowej opinii na temat nazistowskiej eksterminacji Żydów. Powoływał się na kolejne wystąpienia polskie w tej sprawie (s. 350-351). Wskazywał na ewidentne skrajne zachodnie zaniedbania. I pokazywał paradoksalny fakt - w tym samym czasie, gdy zachodni sojusznicy nie dopełnili obowiązku maksymalnego nagłośnienia zbrodni popełnionych na Żydach, to tym mocniej uderzano w polski rząd oskarżeniami o rzekomy antysemityzm z powodu dezercji żołnierzy żydowskich z armii polskiej. Według Rolleta, brytyjska Izba Gmin poświęciła w latach 1940-1944 aż 12 debat oskarżeniom przeciwko polskiemu antysemityzmowi (w tym 8 debat w okresie między 5 kwietnia i 8 czerwca 1941 r.), podczas gdy zaledwie 8 debat poświęcono na piętnowanie okrucieństw niemieckich (por. H. Rollet, op. cit., s. 351).
    W kontekście książki Rolleta, tak świetnej warsztatowo i tak bogatej faktograficznie, tym bardziej muszą oburzać zafałszowania i deformacje późniejszych o parę dziesięcioleci francuskich publikacji poświęconych historii Polski (D. Beauvois z 2004 r. oraz F. Bafoila i in. z 2007 r.). Jak jednak wytłumaczyć aż tak daleko posunięte zakłamywanie historii Polski w najnowszych francuskich książkach historycznych w sytuacji, gdy ich autorzy mogli korzystać ze znakomitej merytorycznie książki Rolleta o naszych XX-wiecznych dziejach. Na gorzką ironię zakrawa fakt, że w Polsce prof. Daniel Beauvois został uhonorowany trzema doktoratami honoris causa.

    Inni przemilczani przyjaciele Polski
    Dużo wcześniej od momentu wydania książki Rolleta, mianowicie zaraz po wojnie, w 1946 r., ukazała się pełna sympatii dla Polaków historia Polski pióra francuskiego arystokraty Henri de Montforta "La Pologne". W ponad 300-stronicowej, dziś zapomnianej książce Montfort starał się o maksymalne odtworzenie prawdy o heroizmie i martyrologii Narodu Polskiego. Tenże autor opublikował kilkusetstronicową książkę "Le Massacre de Katyń" (Masakra w Katyniu). Wydana w 1966 r. w Paryżu książka Montforta była jednym z najdramatyczniejszych potępień sowieckiej zbrodni.
    W 1965 r. we Francji ukazała się, również pełna sympatii dla Polski, książeczka "Histoire de la Pologne" (Historia Polski) Ambroise Joberta, później przełożona na język hiszpański. Autor m.in. mocno wysławiał rolę Konstytucji 3 Maja, później z takim uporem podważaną przez D. Beauvois. Jobert (por. op. cit., s. 40) przytoczył np. opinię pruskiego ministra Herzberga, który niepokoił się, że Konstytucja 3 Maja bardzo wzmocni Polskę, gdyż dzięki niej "Polska otrzymała konstytucję lepiej porządkującą stosunki w kraju niż to, co jest w Anglii".
    Omawiane przeze mnie książki Korca i Hillela o wszystko, co było złe w stosunkach polsko-żydowskich, oskarżały Polskę i Polaków. Na tle ich skrajnej antypolskiej tendencyjności jakże odmienne były, wydane niestety tylko w języku polskim w Paryżu, książki autorów żydowskich: Feliksa Mantela, Michała Borwicza czy Klary Mirskiej. Polonofil żydowskiego pochodzenia Feliks Mantel był działaczem PPS, podsekretarzem stanu w Rządzie Tymczasowym i w Rządzie Jedności Narodowej, a później oficjalnym przedstawicielem tzw. Polski Ludowej (jako minister pełnomocny) w Wiedniu. Tam właśnie wybrał wolność w 1948 r. i przeniósł się do Francji. Jego publikacje są jaskrawym przeciwstawieniem opartych na komunistycznej propagandzie twierdzeń Hillela. Feliks Mantel, świetnie znający stosunki w Polsce w pierwszych latach po 1945 r., należał do nielicznych niestety żydowskich krytyków roli dużej części Żydów w komunistycznych władzach i bezpiece w pierwszych latach powojennych. Już w wydanej w 1980 r. w Paryżu książce "Wachlarz wspomnień" ostro krytykował nieproporcjonalnie wielki udział "towarzyszy" pochodzenia żydowskiego na szczytach komunistycznej władzy. Zdaniem Mantela, przy bardzo wielu nominacjach nie liczono się ani z odczuciami społeczeństwa, ani z elementarnym poczuciem taktu, i dlatego nie mają racji ci, "co widzą antysemityzm tam, gdzie go nie ma, a są jego powodem tam, gdzie można go uniknąć" (por. F. Mantel: "Wachlarz wspomnień", Paryż 1980, s. 220, 221). Nader ważne były stwierdzenia Mantela opublikowane w wydanej sześć lat później w Paryżu książce "Stosunki polsko-żydowskie. Próba analizy" (Paryż 1986). Opisał on w niej trzy grupy komunistów żydowskiego pochodzenia w Polsce. Szczególnie ostro wypowiadał się o tej grupie komunistów żydowskich, którzy opętani doktryną, zapomnieli o interesach Narodu Polskiego, narodu żydowskiego i współpracy polsko-żydowskiej. Stwierdzał: "To są ci, którzy nie zważając na swoje pochodzenie, brali na siebie wypełnianie najbrudniejszych zadań polityczno-policyjnych. (...) Faktycznie Żydzi byli tylko narzędziem w rękach polityków sowieckich, którzy ich w odpowiednim momencie wyrzucili na śmietnik. Winą niezaprzeczoną tych Żydów, polskich komunistów, jest to, że dali się użyć jako instrument polityki sowieckiej, dążącej do ujarzmienia narodu polskiego" (por. F. Mantel: "Stosunki polsko-żydowskie. Próba analizy", Paryż 1986, s. 13-14). Niestety, bardzo ciekawa, pogłębiona analiza Mantela ukazała się tylko w języku polskim, nie docierając do francuskich czytelników. Co więcej, została całkowicie przemilczana, nieprzypadkowo chyba, w polskich kręgach opozycyjnych, podczas gdy nie miała szansy ukazania się w oficjalnych PRL-owskich wydawnictwach.
    W 1956 r. ukazał się w Paryżu w kilkujęzycznej wersji piękny album o tysiącletniej obecności Żydów w Polsce "1000 ans de la vie juive", pióra emigranta żydowskiego z Polski Michała Borwicza. Pokazywał on właśnie te "jaśniejsze" karty z życia Żydów w Polsce, których tak zabrakło w książce P. Korca. W 1966 r. Borwicz wydał w Paryżu kilkusetstronicową książkę o powstaniu w getcie warszawskim - "L'insurection de Getto de Varsovie". Książka Borwicza była bardzo zobiektywizowaną relacją, wolną od antypolskich wtrętów występujących u tak wielu późniejszych żydowskich autorów. Borwicz przedstawiał m.in. bardzo silną sympatię dla powstania w getcie w kręgach polskich, szeroko na 6 stronach (s. 179-185), cytując pełne sympatii dla narodu żydowskiego głosy podziemnej prasy polskiej. Tylko w objętości około 1 strony (s. 186-187) Borwicz cytował niechętne powstaniu w getcie teksty z "Szańca", "Wielkiej Polski" i "Walki". Były to autentyczne proporcje pokazujące, że przeważająca część polskiej prasy podziemnej sympatyzowała z walczącymi Żydami. Jakże odmienny pod tym względem był skrajnie oszczerczy obraz stosunku Polaków do Żydów w czasie powstania w getcie, kreślony przez J.T. Grossa w "Strachu", obraz obalony przeze mnie w "Nowych kłamstwach Grossa" (Warszawa 2006, s. 51-55). Warto przypomnieć, że M. Borwicz w 1983 r. był jednym z 3 działaczy żydowskich, którzy wystąpili na łamach paryskiej "Kultury" wspólnie z trzema byłymi emisariuszami Polskiego Państwa Podziemnego z apelem, by skończyć z wzajemnymi obwinieniami polsko-żydowskimi. Apel ten dość szybko został zignorowany przez stronę żydowską (vide choćby wydaną w 1985 r. książkę Hillela czy film "Shoah" Lanzmanna).
    Warto przypomnieć, że właśnie w Paryżu w 1980 r. ukazała się jedna z najpiękniejszych książek wspomnieniowych o czasie wojny, około 500-stronicowa publikacja Żydówki Klary Mirskiej. Opuściła ona Polskę w 1968 roku. Ostro potępiając ówczesną moczarowską nagonkę, nigdy nie uogólniła swych urazów na cały Naród Polski. Wręcz przeciwnie, wielokrotnie na kartach swej książki pisała z ogromną sympatią dla Polaków, z docenieniem ich gotowości do pomocy bliźnim zagrożonym zagładą i prawdziwego heroizmu. Pisała m.in.: "Zebrałam wiele zeznań o Polakach, którzy ratowali Żydów, i nieraz myślę: Polacy są dziwni. Potrafią być zapalczywi i niesprawiedliwi. Ale nie wiem, czy w jakimkolwiek innym narodzie znalazłoby się tylu romantyków, tylu ludzi szlachetnych, tylu ludzi bez skazy, tylu aniołów, którzy z takim poświęceniem, z takim lekceważeniem własnego życia, tak ratowali obcych" (por. K. Mirska: "W cieniu wielkiego strachu", Paryż 1980, s. 457).
  • Antypolonizm nie może być bezkarny


    fot. M. Borawski


    Rozmowa z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim, biblistą, wykładowcą na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie i na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu

    Wiele się mówi o wadze polityki historycznej, tymczasem zbyt wielkich efektów nie widać, na co zwrócił uwagę na naszych łamach w serii artykułów prof. Jerzy Robert Nowak. Obcojęzyczne monografie naukowe dotyczące historii Polski zawierają ogromne uproszczenia, nierzadko kłamstwa i demagogiczne stereotypy. Czarny obraz naszych dziejów nie spotyka się z żadną reakcją. Dlaczego?
    - Istnieje kilka powodów, dla których te zjawiska, niezwykle niepokojące i bardzo dla nas szkodliwe, narastają. Po pierwsze, musimy sobie uświadomić prostą, lecz bolesną prawdę, że nie wszyscy są przyjaciółmi Polaków, czyli naszymi przyjaciółmi. W dyplomacji i w środkach masowego przekazu często mówi się o przyjaźniach między politykami, a nawet między narodami. W okresie PRL byliśmy stale przyzwyczajani do mówienia o "wiecznych przyjaźniach" i "wiecznych sojuszach". Ten sposób patrzenia i uprawiania propagandy zachował się po 1989 r., z tym że gruntownie zmieniliśmy sojusze i przyjaciół. Na skutek narzucania tej polityki forsuje się zakłamany i błędny obraz świata, z którego wynika, że niemal wszyscy są albo wkrótce będą nam życzliwi. Otóż nie, nie wszyscy! Tak, niestety, było w dalszej przeszłości, a potem w XIX i w XX wieku, co znalazło wyraz zwłaszcza podczas II wojny światowej w łamaniu zawartych umów oraz skandalicznym niedotrzymywaniu zobowiązań i sojuszy. Pojawianie się antypolskich wystąpień, tekstów oraz programów to kontynuacja i przejawy tego samego nastawienia, które w zamierzony sposób od dawna obraca się przeciwko Polsce i Polakom.

    Ale to nie jedyna przyczyna tego stanu rzeczy?
    - Druga perspektywa, w jakiej trzeba postrzegać owe zjawisko, to zupełna bezkarność tych, którzy poczynają sobie w antypolski sposób. Nie możemy liczyć na to, że inni będą bronić naszych interesów albo troszczyć się o nasz wizerunek, ale też nie możemy bezczynnie patrzeć na to, że istnieją środowiska, w których antypolska retoryka i wrogość wobec nas są na porządku dziennym. Tymczasem w kontekście ostatnich transformacji politycznych i społecznych nie wypracowaliśmy żadnych mechanizmów, które pozwoliłyby na to, by tym, którzy nam szkodzą i nas krzywdzą, choćby utrudnić wjazd do Polski czy swobodne przemieszczanie się po naszej Ojczyźnie. Istnieją państwa, wcale nie egzotyczne i totalitarne, lecz powszechnie traktowane jako demokratyczne, do których wjazd każdego obywatela z zewnątrz jest starannie kontrolowany; zdarzają się - i to wcale nierzadko - przypadki odmowy wizy, nawet jeżeli ruch jest na pozór bezwizowy, czy odmowy wjazdu komuś, czyje zamiary są oceniane jako niejasne lub odbierane jako szkalowanie. Tymczasem po Polsce podróżują bez żadnych trudności najrozmaitsze osoby, które mają w oczywisty sposób antypolskie intencje i interesy, podsycają antypolskie nastawienie i kreują wrogi wizerunek Polski, jaki w sobie noszą, ozdabiając go refleksami tego, co mogą w Polsce zobaczyć i usłyszeć.
    Po trzecie, brzemienny w dramatyczne konsekwencje jest niemal zupełny brak spójnej polityki historycznej, która odzwierciedla polski punkt widzenia i polski interes narodowy. W ogóle słowo "naród" zeszło po 1989 r. na plan dalszy i w wielu kręgach politycznych brzmi dziwnie, a nawet bywa wyśmiewane i wykpiwane. Ponadto osoby i instytucje powołane, by chronić i rozwijać polską tożsamość oraz reprezentować polską rację stanu, robią to w sposób niechętny czy ułomny, a zdarza się - można cytować liczne przykłady - że przechodzą na stronę wrogich nam kręgów, które z Polski i Polaków otwarcie kpią i szydzą. Działając za pieniądze podatnika (ulubiony zwrot w pewnych środowiskach), obracają swoją działalność przeciw tym, którzy na nich łożą. Trzeba zatem znacznie uważniej przyglądać się działalności Ministerstwa Spraw Zagranicznych i polskich placówek kulturalnych, które w najbardziej newralgicznych punktach, jak Rzym, Paryż i Berlin, nie mówiąc już o Stanach Zjednoczonych, nie zawsze działają dostatecznie wyraziście na rzecz polskiej racji stanu, promowania polskiej kultury, pokazywania polskiej historii i obecnej rzeczywistości taką, jaka ona jest naprawdę. Do tego dochodzi pewne uwarunkowanie wewnątrzpolskie. Znajomość historii oraz poczucie dumy narodowej coraz bardziej zanikają. Bez przerwy jesteśmy zachęcani, by patrzeć wyłącznie w przyszłość, bez oglądania się w przeszłość. Ale taka strategia nie ma sensu, ona tylko osłabia poczucie narodowej tożsamości, spójności i godności. Nasza wewnętrzna słabość przeplata się więc z tendencjami antypolskimi, które idą z zewnątrz, a czasami również od wewnątrz, a wtedy zagrożenie jest jeszcze większe.
    Musimy postawić sprawę jasno: wszyscy obywatele polscy, wszyscy, którzy mieszkają na terenie naszego kraju i posiadają polski paszport, powinni traktować Polskę jak swoją Ojczyznę. Podstawową zasadą każdego, kto się tutaj urodził, czy tutaj żyje, powinna być lojalność - lojalność względem własnej Ojczyzny. Zbyt często spotykamy się z postawami, gdy bez żadnej żenady są składane deklaracje typu: "opuszczam ten kraj", "wyjeżdżam z tego kraju". Słowo "ojczyzna" zostało zastąpione przez "ten kraj", a w tym określeniu pobrzmiewa mnóstwo niechęci i pogardy, dystansu emocjonalnego, psychologicznego i duchowego wobec wszystkiego, kim jesteśmy i co się u nas dzieje. Skutki tego są naprawdę opłakane. Jeszcze gorzej, gdy takie nastawienie jest przenoszone do szkół i gdy w takim duchu są wychowywane dzieci i młodzież, a to, niestety, też się zdarza.

    Bardziej musimy więc zachęcać odpowiednie władze, by podejmowały działania w obronie dobrego imienia Polski?
    - Władzy nie powinniśmy zachęcać, my musimy od niej tego wymagać, bo samo zachęcanie niczego nie gwarantuje ani do niczego nie prowadzi. Problem w tym, że na naszych oczach gwałtownie postępuje erozja władzy. W ostatnich latach nasiliła się absolutna bezkarność sprawujących władzę, brak jakiejkolwiek odpowiedzialności, nawet tzw. politycznej, nie mówiąc o perspektywie etycznej czy moralnej, która jest zupełnie nieobecna w życiu publicznym. W tym miejscu na myśl przychodzą prorocy Starego Testamentu. Ileż w księgach biblijnych mamy odniesień do ówczesnej rzeczywistości Izraela, ileż surowych napomnień i potępień pod adresem tych, którzy źle sprawują władzę, którzy pełni są pychy, chciwości, obłudy, egoizmu i fałszu, którzy karmią się ludzką krzywdą, wydają niesprawiedliwe wyroki i tuczą się na biedzie innych. Ten profetyczny wymiar wiary w Boga Jedynego powinien być również obecny w naszej religijności i naszej wierze! W Starym Testamencie roi się od potępiania zgubnych sojuszy politycznych, złudnego oglądania się na sąsiadów, dalekich czy bliskich. Gdybyśmy cały ten potencjał prorockiego obrachunku z rzeczywistością usunęli z Biblii, co by w niej pozostało? Natomiast dzisiaj uparcie powtarza się nam, często za naszym milczącym przyzwoleniem, że Kościół powinien trzymać się z dala od polityki, że religia i polityka nie mają ze sobą nic wspólnego, co jest oczywiście karygodną nieprawdą. Życie publiczne, społeczne i polityczne winny być tak samo przedmiotem oceny moralnej i religijnej jak każda inna dziedzina życia. Właśnie dlatego pilnie potrzeba dzisiaj profetycznego dynamizmu, jaki cechował bohaterów wiary Starego Testamentu oraz jaki cechował Jezusa i był obecny w Kościele apostolskim. Współczesne życie religijne jest poważnie okrojone i okaleczone, spychane w tzw. sferę prywatności, na skutek czego coraz bardziej brakuje gruntownej, rzetelnej i odważnej religijnej oceny tego, co się wokół nas i w nas dzieje. Lecz należy postawić tę sprawę jasno: przeciwstawienie się wszechobecnej i dysponującej olbrzymimi środkami propagandzie, która tak dogłębnie ogłupia ludzi, wymaga odwagi i bardzo wiele kosztuje. Łatwiej, to znaczy wygodniej, jest milczeć, co jeszcze bardziej nakręca spiralę ideologizacji i propagandy.

    Mamy więc doczynienia z chowaniem głowy w piasek, chociażby przez MSZ, które rozkłada ręce wobec fali oczerniających Polskę zagranicznych publikacji. A nawet gorzej: nieobiektywni, nieżyczliwi nam obcy historycy otrzymują doktoraty honoris causa polskich uczelni! Czy jesteśmy też świadkami erozji życia naukowego?
    - Ona już dawno nastąpiła, a od kilkunastu lat zmieniła jedynie swój charakter i kierunki. Ci sami ludzie, którzy pisali historię w okresie PRL, wcale nie zaniechali tego w nowych warunkach. Pod tym względem nie było żadnego obrachunku z przeszłością ani z tymi, którzy przez dziesięciolecia wypaczali wizerunek naszych dziejów, nie tylko najnowszych. Raz jeszcze - nie widzę lepszego słowa - zupełna bezkarność sprawiła, że z tego, co złe, z konformizmu, z umiejętności układania się i naginania do doraźnych okoliczności, ze służalczości i łatwego zysku uczyniono cnotę. Jeszcze niedawno kilka prominentnych osób polskiego życia publicznego uparcie powtarzało, że "tylko krowa nie zmienia poglądów". Dlatego ludzie rzetelni, prawi i szlachetni są spychani na margines, a odbywa się to za głośnym przyzwoleniem tzw. autorytetów. W wysokonakładowej gazecie publikowano co jakiś czas ich listę, od kilku lat zaniechano tego procederu, bo pewne "autorytety" się wyświechtały i skompromitowały. Jeżeli mają miejsce takie zjawiska, iż człowiek, który kreśli i propaguje czarny obraz Polski i Kościoła katolickiego, otrzymuje doktoraty honoris causa polskich uczelni, trzeba postawić pytanie, o co w tym wszystkim chodzi. Trzeba się przyjrzeć, kto był promotorem owych doktoratów, kto je recenzował, kto przedstawiał, jak brzmiała argumentacja, jak zafałszowywano wizerunek doktora honoris causa na użytek członków rad wydziału czy senatów poszczególnych uczelni. Wnikliwe zbadanie owych mechanizmów oraz przyjrzenie się im odkryje coś z prawdy o tym, co się w Polsce aktualnie dzieje. Myślę, że wcześniej czy później do tego dojdzie, dojść powinno. Nie trzeba przekonywać, że tego typu żądania i postulaty natychmiast natrafiają na ostracyzm, ponieważ ci, którzy przyzwyczaili się do wygodnego życia i czerpią z niego różnorakie zyski, niełatwo ustępują miejsca prawdzie. Pozostają też ciągle bardzo wpływowi, ale i ich czas przeminie.

    Narzucanie tendencyjnej interpretacji historii ułatwia kiepska edukacja historyczna...
    - Te sprawy zazębiają się ze sobą, bo słaba edukacja historyczna sprzyja temu, by forsować jednostronne i negatywne stereotypy, a z kolei ich forsowanie powoduje osłabianie poziomu edukacji. Istnieje tutaj sprzężenie zwrotne, które trudno przerwać. Słaba edukacja ma to do siebie, że rozmywa i osłabia tożsamość, najpierw dzieci, potem młodzieży, a w końcu dorosłych, na skutek czego zagubiony człowiek nie wie, kim jest. Skoro nie wie, kim jest, nie bardzo jest zainteresowany tym, żeby rozmawiać o sprawach, o których nie ma pojęcia.

    Może więc powinna powstać odrębna instytucja, która monitorowałaby antypolonizm w świecie, ale i podejmowała działania na rzecz tworzenia pozytywnego obrazu naszej Ojczyzny. Są przecież kraje, które znakomicie wykorzystują historię jako narzędzie uprawiania polityki.
    - Modelowym państwem, w którym troska o przeszłość, teraźniejszość i przyszłość idą ze sobą w parze, jest Izrael. Tam doskonale widać pożytki i korzyści oraz umiejętność uprawiania historii. Chodzi o to, by analogiczne mechanizmy i sposób podejścia, a więc w konsekwencji poważne traktowanie przeszłości, skutecznie przenosić na nasz grunt, odwzorowując polski i chrześcijański punkt widzenia. Ale tutaj zaczynają się problemy. Okazuje się, że to, co w Izraelu jest dobre i godne pochwały, u nas jest przedstawiane jako naganne i wyśmiewane. Okazuje się, że to, co tam jest cenne i przynosi znakomite rezultaty, u nas jest niedopuszczalne i nie można nawet o tym myśleć. Wyraźnie widać jakąś schizofrenię! Albo może chodzi o nacisk, żebyśmy nie umieli, nie potrafili czy nie chcieli umacniać własnej tożsamości. Dzisiaj, kiedy świat coraz bardziej się otwiera, każdy, kto pojedzie do Izraela, np. podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej, widzi, jak silne jest poczucie tożsamości i godności Izraelczyków. Można powiedzieć tak: gdybyśmy w tej trosce o przeszłość i tożsamość umieli ich naśladować, udałoby się nam osiągnąć znacznie więcej. Jednak również pod tym względem nie mamy sojuszników, nie mamy pomocy, nie mamy środków, a i sami nie posiadamy tej świadomości, którą dostrzegamy i podziwiamy u innych.

    Potrzeba więc zaangażowania z różnych stron?
    - Wszyscy, którzy odpowiadają za życie publiczne i społeczne, ponoszą ogromną odpowiedzialność, i to nie jakąś nieokreśloną, wobec niejasnej przyszłości i nie wiadomo kogo, ale konkretną odpowiedzialność dzisiaj. Dochodzi ona do głosu przede wszystkim wtedy, gdy działalność osób sprawujących władzę staje się przedmiotem odważnej oceny religijnej i moralnej. W Polsce brakuje dzisiaj odwagi, przez całe lata oduczono nas odważnego oceniania rzeczywistości, wyśmiewając, kpiąc, wytykając palcami. Pod pewnymi względami sytuacja jest nawet o wiele gorsza niż 20 czy 30 lat temu. Wtedy czasy nie sprzyjały uprawianiu rzetelnej historiografii, ale przynajmniej każdy o tym wiedział. Dzisiejsze czasy również jej nie sprzyjają, natomiast istnieje wrażenie, że wszystko jest w najlepszym porządku. I to właśnie jest chore!

    Obcojęzyczne publikacje dotyczące historii Polski często niosą negatywny obraz Kościoła, pełen antykatolickich mitów i tandetnej propagandy. Jaka powinna być nasza odpowiedź?
    - Kościół, czyli my wszyscy, którzy jako wyznawcy Jezusa Chrystusa go tworzymy, powinniśmy podnieść się z marazmu i zdać sobie sprawę, że to, co dotyczy Kościoła, dotyczy każdego z nas. Ataki na Kościół mają bardzo często jako podglebie wrogość wobec Jezusa Chrystusa. Przykładu dostarcza tegoroczny patron - św. Paweł. Na drodze pod Damaszkiem, jeszcze jako prześladowca Kościoła, usłyszał: "Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz? - Kto Ty jesteś, Panie? - Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz". Coś podobnego ma miejsce również dzisiaj! Kościół katolicki zawsze był w Polsce nierozerwalnie związany z dziejami Narodu, o czym wszyscy ci, którzy nas atakują i nam szkodzą, doskonale wiedzą. Jeżeli by się udało oddzielić Kościół od naszego życia narodowego i społecznego, jeżeli udałoby się Kościół ośmieszyć i osłabić, co bardzo często się dzieje, także od środka, to wtedy łatwiej będzie uporać się z Narodem. Pamiętajmy, że kiedy z początkiem II wojny światowej uderzyli na nas Niemcy i Sowieci, zaczęli od duchownych oraz od nauczycieli i inteligencji, w przekonaniu, że z ludźmi prostymi szybko sobie poradzą. Chociaż czasy się zmieniły i obecne wyzwania nie są aż tak dramatyczne jak tamte, ta sama strategia nadal obowiązuje. Jednym ze specyficznie antypolskich i antykatolickich posunięć jest ponawiane osłabianie natury, roli i autorytetu Kościoła. To się odbywa nagminnie i jest zręcznie zaplanowane. Wobec tego zagrożenia Kościół ma tylko jeden sposób postępowania: odważnie głosić prawdę, nawet jeżeli jest ona niewygodna oraz nawet jeżeli jej głoszenie natrafia na dotkliwe przeszkody i powoduje represje.

    Dziękuję za rozmowę.

    Małgorzata Rutkowska
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.