Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Ulica Zwycięstwa

edytowano listopada 2014 w Polityka
"Gdy byłem jeszcze studentem, zdarzyło mi się wyjechać na stypendium do
Niemiec. Tam w miasteczku Marburg, kilkudziesięciotysięcznym i trochę
prowincjonalnym, zgłębiałem wiedzę z przedmiotu swej pracy magisterskiej
w Herder Instytucie specjalizującym się w historii Europy
Środkowo-Wschodniej. Gdy pracownicy Instytutu dowiedzieli się, że
pochodzę z Litwy, zaraz mi zaproponowali spotkanie z emerytowanym już
wówczas ich współpracownikiem naukowym, który był „echter Litauer"
(prawdziwy Litwin).



Nazywał się Reklajtis i był uchodźcą z Litwy, którą opuścił razem z
wojskiem niemieckim w czasie II wojny światowej. Gdy zadzwoniłem, bardzo
się ucieszył. Oczywiście nie było takiej opcji, bym nie wpadł do niego
na obiad w czasie pobytu na stypendium. Z zaproszenia chętnie
skorzystałem, choć byłem nieco zakłopotany, bo nie wypadało przecież od
razu przez telefon meldować, że ja to „echter Litauer" nie jestem. Ale,
jak wkrótce się okazało, moje obawy były płonne. Przy obiedzie panowała
bowiem bardzo miła atmosfera. Mówiliśmy po niemiecku, gdyż żona i córka
Reklajtisa litewskiego nie znały. Dopiero po konsumpcji, gdy z
gospodarzem przeszliśmy do jego domowej biblioteki na wspólne
wspomnienia o kraju, w którym mój rozmówca nie był od zakończenia wojny,
doszło do pewnej konsternacji. Konwersację wszczęliśmy po litewsku i ja
uznałem, że muszę na jej początku od razu gospodarzowi wyjaśnić, że
Litwinem nie jestem. Gdy usłyszał, że jestem litewskim Polakiem, na
chwilkę zamilkł. Potem zaś tajemniczo zapytał: „Czy pan nikomu nie
powie?". Bez zastanowienia od razu odpowiedziałem, że nikomu, nie mając
zresztą pojęcia, jaką tajemnicę mój rozmówca chce mi powierzyć. Wtedy
trochę zmieszany cicho mi powiedział: „Bo, widzi pan, ja też tak
naprawdę jestem Polakiem". Następnie wyjaśnił mi, że przed wojną
mieszkał z rodziną na Kowieńszczyźnie. Jego ojciec był polskim oficerem,
a mama – Niemką. Na Litwie Kowieńskiej jednak w tamtym czasie stosunek
do Polaków był bardzo negatywny, dlatego Reklajtis, kształcąc się w
„Laikinoji sostinė", postanowił zostać Litwinem.



Opowiedział mi nawet jedną zabawną historyjką z tamtego czasu. Będąc
studentem poznał nowego kolegę, który zaprosił go w pewnym momencie
odwiedzić jego dom rodzinny (a tak naprawdę dworek) gdzieś pod Kownem.
Gdy jechali tam pociągiem, kolega wraz z przybliżaniem się do celu
podróży stawał się jakby coraz bardziej niespokojny. Aż w końcu, jak
prawie byli już na miejscu, powiedział: „Wiesz co, nie zdziw się, bo my w
domu to wszyscy mówimy po polsku". Wtedy Reklajtis też przyznał się, że
jest Polakiem. Zostali przyjaciółmi.



Dlaczego tak długo o tym rozpisuję się, skoro tytuł komentarza sugeruje
całkiem inny temat, pewnie państwo zapytają. Otóż, moim zdaniem, wyżej
opisana autentyczna historyjka empirycznie niejako dowodzi, co znaczy
przymusowe usunięcie z przestrzeni publicznej języka polskiej
mniejszości narodowej, z czym mieliśmy niewątpliwie do czynienia na
Litwie Kowieńskiej. Zabronienie polskiego, napiętnowanie za jego
używanie publicznie doprowadziło do tak komicznej sytuacji jak w
pociągu. Każdy normalny obywatel bowiem nie chce mieć problemów z
władzą, dlatego szykanowany językowo zaczyna stopniowo unikać ojczystej
mowy w obecności innych osób. Język ojczysty staje się kwestią
wstydliwą, tematem tabu - aż stopniowo umiera.



A czyż nie taki sam cel prześladują dzisiaj litewscy radykałowie walcząc
z polskimi tabliczkami ulicznymi na Wileńszczyźnie? Czyż nie liczą, że
zastraszając, stosując opresję i drakońskie kary zrobią z nas
przysłowiowych „reklajtisów"? To właśnie mają na celu. Ale niedoczekanie
wasze. Pryncypialna, a zarazem pełna godności postawa polskich
samorządowców na Wileńszczyźnie, którzy stali po stronie walczących o
swoje mieszkańców, wymusiła wreszcie na władzach wycofanie się z
absurdalnych batalii sądowych w sprawie polskich tabliczek. Nagle
wszystko stało się OK, choć podwójne tablice w większości przypadków na
domach prywatnych pozostały. Sądy jednak odstąpiły od dalszego karania
dyrektorów administracji niepokornych rejonów zadawalając się tym, że
szyldy na słupkach przyulicznych są tylko po litewsku.



Co to oznacza? A to oznacza to, że trwając w słusznym uporze jako
społeczność – zwyciężyliśmy. Doczekaliśmy się w końcu swej „Ulicy
Zwycięstwa".



Tadeusz Andrzejewski"

http://l24.lt/pl/opinie-i-komentarze/item/42348-ulica-zwyciestwa

za kresy.pl
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.