Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Prof R. Broda o "przyjaciołach" Kościoła

edytowano listopad 2008 w Ogólna
"28 października 2008 - 138
Panie, chroń Kościół przed fałszywymi przyjaciółmi !

Już ponad dwa tysiące lat trwa Kościół rzymsko-katolicki, zmagając się z siłami Zła, które przybierają różne postaci i posługują się rozmaitymi metodami, od tych całkiem brutalnych, po inne, bardziej wyrafinowane, których skuteczność jest zwykle największa. Kościół trwa, bo tak zapowiedział Pan Bóg, ale ta Boża wola realizuje się przez coraz bardziej doświadczonych ludzi Kościoła, którzy wyciągają lekcje z wcześniejszej historii i w zbiorowej mądrości starają się wybrać optymalną odpowiedź na kolejne zagrożenia. Nauki służące znajdywaniu właściwej odpowiedzi płyną także z obserwacji rozwiązań stosowanych w świeckim świecie.

To właśnie łatwo zauważalne, ewidentne wady rozwiązań stosujących procedury demokratyczne, skłaniają Kościół do rygorystycznego przestrzegania ustanowionego wewnętrznego porządku hierarchicznego i wzmocnienia go ścisłym nakazem posłuszeństwa dla całego duchowieństwa. Zasady te są oczywiste dla każdego, kto zgodnie z powołaniem przyjmuje święcenia kapłańskie i zakonne, a także dla wszystkich świeckich członków Kościoła, którzy muszą je przyjąć bez zastrzeżeń. Jedyny, ale podstawowy element demokracji obejmujący członków Kościoła realizuje się przez uznanie wolnej woli każdego pojedynczego człowieka, który ma prawo decydować o przyjęciu, lub odrzuceniu tych zasad. W istocie przynależności wiernych do Kościoła towarzyszą różne nastroje i zachowania - od pełnego zrozumienia i oddania, przez dręczące wątpliwości, obojętność, chwile buntu, rezygnację, czasem odejście, aż po nierzadki blask nawróceń i powrotów. To są zwykłe koleje losu związane z przyznaną każdemu człowiekowi osobistą wolnością wyboru. Natomiast hierarchiczny Kościół sam autonomicznie wybiera sposób postępowania w każdej sprawie, by najlepiej realizować swoją ziemską misję wobec świeckich obdarzonych niekwestionowaną wolnością. Ci, którzy próbują z zewnątrz naprawiać Kościół, demokratyzować jego ustrój, przysposabiać go wedle własnych wyobrażeń, czy upodobań do tzw. nowych czasów, są fałszywymi przyjaciółmi Kościoła. Przed nimi trzeba Kościół chronić.

Naprawiacze Kościoła działają czasem z pozycji laikatu, a czasem z samego wnętrza. Ci ostatni są o wiele groźniejsi, bo suknia duchownego skłania do większej wiary w dobre intencje zatroskanego i zaangażowanego reformatora. Bo przecież w głoszonej argumentacji zawsze chodzi o dobro Kościoła, o prawdę, o moc ewangelizacyjną, o dobro ludu Bożego, który winien być prowadzony przez światłych, mądrych i wrażliwych na jego odczucia i potrzeby kapłanów. Charakterystyczne, że zawsze też głównym miejscem akcji jest arena publiczna, na której można głośno wykrzyczeć swoje pretensje i zamanifestować najbardziej pozytywne motywacje. Ci fałszywi przyjaciele Kościoła wiedzą, że najbardziej skutecznym narzędziem jest sterowanie opinią publiczną, z pomocą której tak łatwo udaje się zapędzić ofiarę pod ścianę.

Główny cel zabiegów fałszywych przyjaciół Kościoła najbardziej precyzyjnie odsłonił J.M.Rokita, gdy komentując wydarzenia związane z niedoszłym ingresem abp. S.Wielgusa radośnie wykrzyczał: "To jest najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Po raz pierwszy świeckim udało się odwrócić decyzję hierarchów." Udało się. Włożyli but w drzwi i teraz starają się przez szparę sączyć demokratyczny ferment, który musi przynieść pożądane owoce. To ciekawe, że ta prawda wymknęła się Rokicie właśnie podczas tego wydarzenia, które zogniskowało najważniejszy dzisiaj wymiar zagrożenia dla Kościoła.

Spośród wielu niewyjaśnionych spraw z minionych dwudziestu lat, mało jest takich, w których byłbym pewien swoich racji równie mocno, jak tego, że abp. Wielgus został straszliwie skrzywdzony i jest całkowicie niewinny. Pisałem o tym wiele wtedy, gdy sprawy się działy (można to znaleźć w archiwum moich zapisków na portalu "Ojczyzna") i dzisiaj poprzestanę na stwierdzeniu, że stosunek do tej sprawy jest dla mnie wskazówką, na której opieram swoją prywatną ocenę wypowiadających się na ten temat osób. W istocie ułatwia mi to rozpoznawanie fałszywych przyjaciół Kościoła, choć muszę zaznaczyć, że pejoratywne określenie "fałszywy przyjaciel" nie powinno być utożsamiane z kwalifikacją "wróg", bo to wymagałoby wiedzy, że udawanie "przyjaciela" jest świadome.

W minionym dwudziestoleciu naprawą Kościoła zajęło się wielu fałszywych przyjaciół. Choć poczynili wiele zła, w miarę upływu czasu i konfrontacji głoszonych intencji z rzeczywistymi skutkami, ich moc kruszyła się, a szeregi topniały. Ci najgroźniejsi jak Węcławski, czy Obirek upadli do końca, a ten pierwszy już nawet wyrzekł się Chrystusa, mimo że jeszcze nie wyjaśniono do końca jego roli w niszczeniu abp. J.Paetza i osobistego przyczynku do pogrążenia abp.Wielgusa ( rewelacje na temat sprawy płk. Tobiasza mogą tutaj wnieść nowe wątki). Garstka tzw. medialnych biskupów, dźgających ustawicznie Kościół wypowiedziami zdumiewającymi innych hierarchów, duchowieństwo i wiernych, straciła już wpływ na opinię publiczną - jeszcze od czasu do czasu mówią, ale niewielu już ich słucha, a prawie nikt nie traktuje tych wypowiedzi poważnie. Spuszczono już zasłonę obojętności na propagatorów kościoła otwartego ze środowiska Tygodnika Powszechnego, po których wynurzenia sięga garstka czytelniczych dinozaurów i być może ideolodzy właścicielskiego koncernu ITI. Podobnie entuzjaści postępu w Kościele skupieni w Znaku, Więzi, czy wokół agencji KAI zdają się być już Polsce niepotrzebni ze swymi potokami zużytych słów i fraz, a jeśli już ktoś z nich utrzymuje się w sferze publicznej, jak senator J.Gowin, to raczej unika wszelkich skojarzeń ze środowiskami, z których wyszedł.

Dzisiaj w sprawach Kościoła szczególnie głośna jest para dziennikarzy -T.Terlikowski i E.Czaczkowska, którzy ćwiczą profesję fałszywego przyjaciela, uzurpatorsko przyjmując przydomek publicystów katolickich, bezpodstawnie przez kogoś im nadany i starannie, z wielkim impetem podtrzymywany. Nie mam najmniejszego zamiaru wchodzić w analizę tekstów i zachowań tych dwojga autorów, bo ich postawa tak bardzo przekracza kompetencje publicystów zajmujących się delikatną materią Kościoła, a arogancja i właśnie owe uzurpatorskie skłonności wyzwoliły taką przesadę, że wszystko obraca się w formę jakiejś nieprzystojnej, głupiej parodii. Ludzie ci, przez brak powagi, po prostu nie mogą być zbytnio szkodliwi.

Inaczej sprawy wyglądają w przypadku ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, którego również uważam za fałszywego przyjaciela Kościoła, bo te błędy, które popełnia naprawdę szkodzą Kościołowi. Właściwie cały ten mój długi wstęp jest opisem kontekstu,dla skupienia uwagi na tej jednej sprawie.

Przykra to rzecz, bo nie ma wątpliwości, że ks. Isakowicz-Zaleski był mocno związany z antykomunistyczną opozycją, był prześladowany, ma ogromne zasługi w działalności charytatywnej, jest człowiekiem ideowym, odważnym i także dzisiaj mówi głównie rzeczy słuszne i prawdziwe. Jest jednak obarczony wadą straszliwej, wręcz chorobliwej pychy, która każe mu wciąż poszukiwać sposobu na stanięcie w środku uwagi publicznej, w blasku reflektorów, w centrum kontrowersji, która często, może wbrew jego woli, upokarza i krzywdzi jednych, bez potrzeby podważa autorytet innych i współgra z tymi, którzy są rzeczywistymi wrogami Kościoła. Trudno pojąć, że tej intensywnej ideowości, zmąconej niepohamowanym brakiem skromności, towarzyszy taki brak rozeznania sytuacji, że może on uznać telewizję TVN, Superexpress, czy Terlikowskiego za właściwych partnerów w walce o prawdę i rzekomą naprawę Kościoła. Trudno pojąć, że ktoś może tak bezwzględnie uzurpować sobie prawo do własnej wersji prawdy, że nie zwraca uwagi na własne czyny krzywdzące innych, a zwłaszcza lekceważy potencjalnie szkodliwe skutki dla całego Kościoła.

Dzisiaj, jak nigdy przedtem, jestem przekonany, że tzw. lustracja ludzi Kościoła jest jego wewnętrzną sprawą i nikt z zewnątrz nie ma prawa domagać się otwartości procesu tego samooczyszczenia, a tym bardziej wpływać na podjęte decyzje. Tylko z wnętrza Kościoła, przy współpracy dobranych, czasem niezbędnych ekspertów, można dostatecznie wnikliwie rozważyć całą złożoność pojedynczych przypadków, ustalić konkluzje i podjąć decyzje służące dobru, które jest także wyznaczone przez uznanie ważności chrześcijańskich zasad. Tym bardziej, że analiza tak trudnych spraw może wymagać rozważań związanych z autentycznymi tajemnicami, których Kościół nie może i nie powinien ujawniać. Kapłan nie ma prawa wywracać tego porządku i wciągać świat zewnętrzny w rozważanie tych kwestii. Nie ma prawa także wtedy, gdy czuje się osobiście skrzywdzony, bo nie może kwestionować dobrych intencji swoich przełożonych i stawiać własne rozeznanie, obarczone subiektywnym postrzeganiem, ponad przyrzeczony obowiązek posłuszeństwa. Sprawa może mieć wymiar zewnętrzny jedynie wtedy, gdy pretensje zgłosi świecka osoba skrzywdzona przez duchownego.

Ks. Zaleski został słusznie dopuszczony do studiowania dokumentów IPN zgromadzonych w jego sprawie i można usprawiedliwić jego chęć zbadania przypadków związanych z własną krzywdą. Także kwestią jego sumienia była decyzja, w jakim rozmiarze ujawni publicznie wyniki swoich badań. Jednak jego publiczna walka o poszerzenie własnych zapędów śledczych i przyjęcie roli głównego lustratora kościelnego, a zwłaszcza sposób, w jaki wykonywał tę rolę i podważał autorytet swoich przełożonych, był trudny do zaakceptowania. Wcale nie dziwiła mnie reakcja wielu księży, do których zwrócił się o wyjaśnienia, bo znalazł dokumenty o ich współpracy. Wielu z nich po prostu odsyłało pismo bez odpowiedzi, bo nie widzieli powodu, by uznawać tę uzurpację księdza za godną akceptacji.

Jeżeli dzisiaj ks.T.I.-Z. argumentuje słuszność swego podejścia, bo kontaktował się z bodaj 130 księżmi w sprawie ich SB-ckich dokumentów i "żaden z nich nie podał mnie do sądu", to człowiek traci ochotę na szukanie usprawiedliwień. Dla używania tego typu argumentacji potrzeba wyjątkowego poziomu arogancji i braku rozeznania rzeczywistości w polskim sądownictwie - to jest właściwie podejście kpiarza.

Przez dłuższy czas ksiądz Zaleski trwał w wyciszeniu i przyjmowałem ten fakt z satysfakcją, a nawet z życzliwością przyjąłem jego protesty związane z przemilczaniem zbrodni wołyńskiej. Jestem tego samego zdania, że uciekanie od prawdy tylko pogorszy nasze relacje z narodem ukraińskim. Co więcej, sytuacja, w której Ukraińcy budują swoją tożsamość na tradycji zbrodniczych organizacji, uniemożliwia kontynuację tak powszechnego gestu strony polskiej, w którym nie wiąże się tej zbrodni z narodem ukraińskim, a jedynie z małą jego częścią. I ten rozwój sytuacji wymaga stanowczych reakcji, bez względu na korzyści polityczne.

A jednak nawet tutaj ks. Zaleski wywołał szkodliwy dla Kościoła konflikt. Wielu autorów przedstawiło historyczne analizy wydarzeń, a jednak nikt nie sprowokował do reakcji przedstawicieli Kościoła grecko-katolickiego. Udało się to księdzu Zaleskiemu, mimo że brak ujawnienia listu abp. Martyniuka nie pozwala do końca zrozumieć, jak mu się to udało. W delikatny dialog bratnich Kościołów ks.Zaleski bez odpowiedzialności wtłoczył łyżkę dziegciu, a jeszcze dodatkowo dźga w kurię krakowską, że nie bierze go w obronę, milczy, nie ujawnia etc. Nie wiadomo jeszcze, co z tego wszystkiego wyniknie, ale jedno wiadomo, bo widzimy, że ks. T.Isakowicz-Zaleski znów jest na ustach mediów, znów jest w centrum zainteresowania, a niektórzy szykują się nawet do akcji w jego obronie, nie znając jeszcze całości sprawy.

Jestem przekonany, że mamy do czynienia z fałszywym przyjacielem Kościoła, który znajdzie w końcu drogę do uświadomienia sobie, że krzywdził Kościół, mimo iż tego nie chciał. Uświadomienie to może jednak trwać bardzo długo, bo charakterologiczne cechy tego księdza mocno determinują jego impregnację na argumenty.

Mam jedno osobiste doświadczenie z księdzem Zaleskim, gdy próbowałem rozmawiać z nim na temat sprawy abp. S.Wielgusa - to było nieprzyjemne doświadczenie, bo nie zdołał pohamować gniewu, wykrzykując tylko jeden argument: "Ja się na tym znam, bo ja oglądałem różne dokumenty, a Pan nie!". Ciekawe, na czym opierał to swoje: "..a Pan nie!".

Każdy z nas, zwłaszcza starsi ludzie, jesteśmy trochę psychologami. Gdybym miał wyciągać wnioski z tego wszystkiego, co pisze i zamieszcza na swoim blogu ksiądz Zaleski, stwierdziłbym, że mamy do czynienia z człowiekiem o skrajnie rozwiniętym ego i skrywanymi kompleksami, które skłaniają go do wielkich wysiłków, by skupić na sobie uwagę. Chciałbym dotrzeć do profesjonalnej analizy sylwetki księdza wykonanej przez prawdziwego psychologa na podstawie wyłącznie tekstów i zdjęć z jego blogu.

Ten zapisek jest wyjątkowo długi, ale gdy wkłada się kij w mrowisko, to lepiej, gdy ten kij jest długi."

Blog Rafała Brody ze strony ojczyzna.pl

Komentarz

  • Prof Rafał Broda : "Z wykształcenia i zamiłowania -fizyk jądrowy (wciąż aktywny w nauce) - prof. dr hab.
    Z potrzeby serca i obowiązku - polski patriota, współtwórca Klubu "Myśl dla Polski"
    "
  • [cite] Werka:[/cite]A w jakiej dziedzinie profesor się specjalizuje? Bo stylistyka, składania i poziom wypowiedzi nie pozwalają się zaskakują, że z profesorem mamy do czynienia.


    baaa... sens powyższej wypowiedzi dla mnie tez nie jest jasny:shocked::wink:
  • Z wykształcenia i zamiłowania -fizyk jądrowy
    ale z Was świntuchy
  • To nie ja. To on :shamed:
  • Przypuszczałaś , że polonista?
  • Ty to naprawdę jesteś mądra, bo ja nawet nie wiedziałam, że jest taka dziedzina nauki :shocked: Ciekawe jak wygląda habilitacja... :bigsmile:
  • Ezoterysta jądrowy?
  • A wróżbita to nawet u nas jest zawodem wpisanym na oficjalną listę ministerstwa pracy. Dokonał tego Leszek Miller, który brał pieniądze z Moskwy.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.