Sytuacja nastąpiła praktycznie z dnia na dzień.
F. ma 2 lata i 8 m-cy.
Mówi odkąd skończył mniej więcej 1,5 roku. Mówił bardzo płynnie, dużo, pełnymi zdaniami (czasami wileokrotnie złożonymi) i miał niesamowity zasób słownictwa, łapał wszystko "w lot" i potem jeszcze potrafił odpowiednio zastosować.
I nagle bam! Zaczęło się jednego dnia od kilku "zacięć" w pojedynczych słowach, a teraz praktycznie jest to początek każdej wypowiedzi.
Powtarza głównie sylaby początkowe np. "Weweweweweźmiemy tototo." albo "Mamamamamamo dadadaj mi wody", "Bebebebebedę jejejejechać autem z mamama" itd.
Kilka razy już sam się zdenerwował (pomimo, ze mu nie przerywamy i nie popędzamy) i powiedział, że nie umie powiedzieć czegoś tam.
@maliwiju mówiła, żeby się nie stresować i że to minie...ale kurcze - widać, że jemu też to przeszkadza i jak jest naprawdę przy każdej wypowiedzi, to utrudnia porozumiewanie.
Staramy się ignorować i pokazywać, ze nie ma problemu, ale przy takiej częstotliwości jest trudnawo - szczególnie dziadkom;/
Widziałam w necie, że ważny spokój, jakieś cwiczenia na przeciąganie mówienia, dmuchanie swieczek (to robie perfekcyjnie i nie ma żadnych kłopotów). W przeciąganie też lubi się bawić i oczywiście wtedy się nie zacina.
Nie zacina się też przy śpiewaniu, mówieniu wierszyków, czy modlitwie (czyli jak coś leci z pamięci).
Czy mogę mu jakoś pomóc?
Ile może to trwać, jeśli to rzeczywiście rozwojowe (że aparat mowy nie nadąża za myśla)?
Mamy w perspektywie spotkanie ze znajomą, ktora jest logopedą, ale może Wasze doświadczenie coś podpowie?