Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Ekstremalna Droga Krzyżowa

13»

Komentarz

  • edytowano marzec 2021
    PawelK powiedział(a):
    Małgorzata32 powiedział(a):
    PawelK powiedział(a):
    Chyba zmienili minimum, nie widać tras poniżej 30 km. Dla mnie 26 to było już na granicy wytrzymałości.
    @PawelK aktualnie są trasy i po 70km. Widać można.
    Ja idę pierwszy raz- 43 km. Wybrałam najlatwiejszą(z opisu) trasę w okolicy
    Gratuluję kondycji.
    Przy 26 ostatnie 4km to było dla mnie ciągnięcie nóg za sobą i walka z bólem.
    Szkoda, że zniknęły te krótsze, dla jednego 70 to mniej niż dla drugiego 26. 
    Za wcześnie na gratulacje
    Kondycji to ja nie mam. Ale mam wolę pójscia. Tylko tyle.
    Najwyzej przejde 3, 5 czy iles tam stacji i odpadnę.

    Podziękowali 1mamababcia
  • Za wcześnie na gratulacje
    Kondycji to ja nie mam. Ale mam wolę pójscia. Tylko tyle.
    Najwyzej przejde 3, 5 czy iles tam stacji i odpadnę.

    Ja na końcu miałem auto zostawione... ;)


  • Jestem spakowana, powoli się zbieram bo jeszcze muszę dojechać. Msza św. o 20.00. 
    Trzymajcie kciuki, żebym chociaż kilka stacji wytrwała. 
    Podziękowali 1mamababcia
  • My idziemy teraz rodzinnie na Msze sw. w parafii z biskupem z racji inauguracji roku rodziny.
    Potem wracam do domu, przebieram sie, pije kawe i jade na Msze przed wyjsciem o 21.
    Mam lekki stres po przejrzeniu trasy, gdzie np. piszą "rozwidlenie w lesie za polaną i stawem - w prawo" :D
    Podziękowali 1mamababcia
  • Mam nadzieję, ze mnie wilki w tym lesie nie pożrą
    Podziękowali 1Mle
  • Małgorzata32 powiedział(a):
    My idziemy teraz rodzinnie na Msze sw. w parafii z biskupem z racji inauguracji roku rodziny.
    Potem wracam do domu, przebieram sie, pije kawe i jade na Msze przed wyjsciem o 21.
    Mam lekki stres po przejrzeniu trasy, gdzie np. piszą "rozwidlenie w lesie za polaną i stawem - w prawo" :D
    dasz radę, masz bardzo dobrą orientację w terenie
    Podziękowali 1mamababcia
  • Bogu niech będą dzięki, @Małgorzata32 dotarła szczęśliwie 
    Podziękowali 1MonikaN
  • CHWAŁA PANU!!!  <3 <3 <3
     
    Podziękowali 2wiesia mamababcia
  • Brawo :)
    Podziękowali 1wiesia
  • Doszłam do końca. 
  • Jak odpoczniecie, napiszcie więcej szczegółów.
    Podziękowali 2stephanos mamababcia
  • Dla mnie było naprawdę EKSTREMALNIE!!!
    EKSTREMALNY fizyczny wysiłek i ból zrekompensowany przez EKSTREMALNE przeżycia duchowe.

    Chętnie się podzielę relacją jak dojdę do siebie...
    Podziękowali 2Mle mamababcia
  • @Tomasz i Ewa
    Idąc samemu trudniej o rozproszenia. Dialog tylko wewnetrzny. 
  • edytowano marzec 2021
    No to się podzielę...
    O pojściu na EDK myslałam od kilku lat. Ale ciagle były jakies przeszkody- a to mieszkaliśmy za granicą, a to sie rozchorowałam, a to termin mi z czymś innym kolidował...
    Tym razem temat wrócił dokładnie tydzien temu, kiedy to odwiedził nas kuzyn- swego czasu mocno zaangażowany w organizację EDK. Gdzieś w rozmowach wyszlo, że to już w najbliższy piątek.
    No i znów w mojej głowie zrodziła się myśl, która nie dawała mi spokoju. A może pójść? Może tym razem się uda? 
    A jednocześnie pojawiło się wiele obaw. Ale jak to tak bez przygotowania? Treningu? Ja- która nawet na kilkusetmetrowe dystanse wożę tyłek samochodem? Ja, która z jakimkolwiek sportem żyję na bakier? I sama? Z komś było by raźniej, bezpieczniej. Owszem- rzuciłam hasło w rodzinie, ale jakoś nikt nie byl zainteresowany. Biłam sie z tymi myslami trzy dni.
    Szukałam argumentów "za" W końcu pomyślałam, że "zaryzykuję". Przyszłośc jest nieznana. Z każdym rokiem może byc trudniej, bo przecież człowiek coraz starszy... Zaczęłam więc przegladać trasy. Ta, którą wybrałam niby łatwa, dedykowana początkujacym. 43 km- lasami i wioskami. Zgłoszenie wysłałam w środę wieczorem. Liczyłam, że moje "doświadczenia pielgrzymkowe" z młodości mogą mi w czymś pomóc. Próbowałam jeszcze namowić znajomego. I choć w pierwszej chwili wykazał zainteresowanie, to ostatecznie nie zdecydował się. 
    Decyzja więc zapadła. Zaczęły sie przygotowania. Szukanie latarki, odpowiednich butów... Pytanie jak się ubrać? Co wziąć? Jak się zabezpieczyć na nieprzewidziane okoliczności? Dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Najwiecej watpliwości dopadło mnie już w piątek. A może zrezygnowac? Przecież to szaleństwo biorąc pod uwagę moją kondycję? A jak sie zgubię w tym lesie? A jak trzeba mnie będzie ściągać z trasy? Nie znam zupełnie tamtych okolic- nawet nazwy wsi nic mi nie mówią. I ludzi nie znam- nie moja parafia...Na szczęście był to bardzo intensywny dzień. Na rozkminy nie było czasu... Ani na dokładniejsze przygotowania. W pośpiechu szukałam butów, bo okazało się, że żadne z moich nie były wystarczająco odpowiednie. Ostatecznie poszłam w pożyczonych traperach. Myślałam, że uda mi się zdrzemnąć w ciagu dnia. Niestety...Jeszcze o 18 Msza z biskupem w parafii, na której nam zależało być. Potem w biegu konczyłam ciasto na sobotę (jak na ironię śmietana nue chciała się ubić ;) ) I jeszcze miałam coś od kogoś odebrać. No codzienność...
    Ale udało się dotrzeć kwadrans przed zaplanowaną Mszą św o 21 dla wychodzacych. Nawet na kawalek adoracji zdążyłam :) Rzutem na taśmę skorzystałam też ze spowiedzi.
     Po Mszy błogoslawienstwo i ruszyliśmy tłumnie ok 22.10. Po wyjsciu z osiedla wkroczylismy do lasu. Cisza i ciemnosć. I tylko w tej ciemności migajace swiatełka latarek. I skrzacy się w swietle latarki padający śnieg. Dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Na początku dominowała ciekawość. Szło się dobrze. Więc pomyślalam sobie "luzik"
    Ludzie szli w grupkach. Ja sama, w odleglosci od innych. Wybrałam taką taktyke- idę nie tracąc z oczu
    tych co z przodu. W miare możliwości gasiłam swoją latarke, bazujec jedynie na nikłym blasku latarek dalekich sasiadów, bo to mi pomagalo w skupieniu. Cisza i ciemność. No chyba, że droga mi sie gubiła, więc wtedy posiłkowalam się własną czołówką. I na czas rozważań czytanych z książeczki. Nie chciałam korzystać z aplikacji w telefonie.  Tempo było szybkie.
    Dla mnie chyba za szybkie. Ale wiedziałam, że jak zostanę, odłączę się, to może być różnie. Żadnych odpoczynkow, jedynie kilkuminutowe zatrzymywanie sie na rozważania przy stacjach drogi krzyżowej- każdy indywidualnie...Pomiedzy stacjami, idąc, odmawiałam różaniec, koronkę, rozmawialam z Bogiem, rozmyślałam... Piękny to czas takiej bliskości z Nim w sensie duchowym. Niezwykle piękny! Czas łaski. Fakt, że szłam sama ostatecznie okazał się błogoslawienstwem. Nie miałam pokusy rozmów z innymi...
    Pierwsze zwątpienie pojawiło sie po kilku godzinach, kiedy to  we własnym odczuciu szliśmy już tak dłuuugo, a z planu wynikało, że to dopiero kilkanaście kilometrów. Niemożliwe! Potem doszło zmęczenie, ból mięśni, poobcierane kostki...Wiatr wiejący w twarz..."Zaczepne" gałęzie drzew...
    Nsjtrudniej szło się po leśnych piaszczystych drogach, kiedy nogi zapadały się w grunt. Miejscami też były szerokie na cała drogę, trudne do ominiecia kałuże. 
    Im blizej do celu tym szło sie cieżej. Ale na szczęscie zaczęło świtać. Wiedziałam już, że nawet jeśli nie będe w stanie nadążyć za innymi, to i tak sobie poradzę. Istotnie na tym etapie ludzi już bardzo się rozproszyli. Tempo stawało sie coraz wolniejsze. Pierwotny plan był taki, żeby dotrzeć na poranną Mszę sw o godz 7. Niestety z czasem stawało się to mało realne. Nie wiem ilu ostatecznie się to udało?
    Wreszcie nastał ranek. A my weszliśmy już na znany mi teren. Do celu zostało mniej niz 10 km. Ale nogi stawaly się coraz cięższe. Przez jakiś czas trasa biegła polem wzdłuż nasypu kolejowego. Droga dlużyła się niemiłosiernie. Miałam ochotę położyc się w rowie i zasnać. Ale wiedziałam, że to oznacza przegraną. Czułam się, jakbym przeszła nie 40 ale przynajmniej 140 km. Myślalam o Panu Jezusie na jego drodze krzyżowej. On wprawdzie nie szedł 40 km, ale jakże bardziej cierpiał fizycznie! Takie myśli mnie mobilizowały. Wiedziałam, że kiedy wzdluż tego nasypu dojdziemy do kolejnej stacji pkp, wówczas przechodzimy na drugą stronę i wchodzimy już do miasta. Na mapie to był maleńki kilkucentymetrowy odcinek. W rzeczywistosci...szkoda gadać! Z nadzieją wypatrywałam w oddali oznaczeń stacji, która urastała do rangi "ziemi obiecanej". To był "najdłuższy" etap na tej drodze. W końcu pojawiające się na horyzońcie samochody zapowiedziały sukces. Udało się! Stacja Śródborów. Przedostatnia stacja drogi krzyżowej przy kościele. Potem przekroczyłam nasyp kolejowy i wszłam do miasta. I tu po raz pierwszy miałam ochotę się rozpłakać. Było coś koło 6 rano. Wiedziałam, że już całkiem niedaleko jest cel. A ja nie miałam sił by iść dalej. Nie miałam sił na nic. Nie mialam nawet siły, by sprawdzic na mapce ile jeszcze zostało. Poddalam się. Podjełam decyzje: dzwonię do męża, żeby po mnie przyjechał i zabrał mnie stąd. Usiadłam na ławce. I w tej chwili przechodzily obok dwie uczestniczki EDK. Zapytałam jak daleko jeszcze?  I powiedziałam, że  ja odpadam. Zmobilizowały mnie, że na tym etapie to zły pomysł, bo do kościoła jest jakieś 1,8km. W istocie bylo 4,2, co sprawdziłam dopiero w domu. Pewnie gdybym to wiedziała nie poszła bym dalej. Skończyłabym tę moją drogę krzyżową na przedostatniej stacji.  Ale zebrałam się w sobie i resztką sił ruszyłam przed siebie. Przejście tych ostatnich kilometrów zajęło mi jakieś 2,5 godziny. W końcu na horyzoncie pojawił się kościół. Ale jeszcze terzeba było go obejść, bo wejście było z drugiej strony. "Doczołgałam" się. Niemal dosłownie. Część ludzi już wracało. Przekroczyłam furtkę Była 8.15. Na frontonie koscioła powitały mnie słowa Pana Jezusa "JA JESTEM MIŁOŚCIĄ I MIŁOSIERDZIEM SAMYM". I błękitne niebo ponad nim. W serce wstąpiła niesamowita radość: "Nie wierzę! Udało się!" Zostały do pokonania trzy schodki. Bez barierki nie dałabym rady... weszłam do środka. Było wystawienie Najświetszego Sakramentu. Upadłam na kolana. I się głośno rozpłakałam. Nie ważne bylo co ludzie pomyślą...Nie wiem czy bardziej płakałam z bólu czy ze szczęscia.
    Czułam się jak biegacz, który dobiegł do mety. Czułam się jak kobieta chwilę po porodzie, ktorej ból i wysiłek został nagrodzony. Czułam się wielce obdarowana! 
    Dopiero potem byla herbata. Gąraca i pyszna.

    Nie wiem czym dla innych jest EDK. Nie obchodzi mnie jak inni ją oceniają. Czy traktują ja jako rodzaj fitnesu, sportu itp. ? Czy uwazaja ją jako stratę czasu.
    Nie namawiam nikogo ani też nie odradzam.
    Osobiscie jestem szczęśliwa, że dane mi było ją przeżyć.
    Jestem głeboko wdzięczna Panu Bogu za tę łaskę.

    Edit: literówki
  • edytowano marzec 2021
    Wspaniale świadectwo! Dziękuję, że to wszystko opisałas. Niesamowite.

    Podziękowali 1Małgorzata32
  • edytowano marzec 2021
    Najsnieszniejsze ze jak wyszłam juz z tego koscioła taka zaryczana to mąż zobaczywszy mnie był przerażony, ze coś się stało  :D

    A! I doświadczenia pielgrzymkowe nijak się mają do tych tutaj.

    I tez trudno oceniać czy to łatwa trasa. Bo kazdy ma inne mozliwosci i inne odczucia.
    Trasy EDK są rozne. Są takie i po 80 km. Ale może dla niejednego te 20 moze byc trudniejsze niz dla drugiego 80.
    Dla mnie był to bardzo duży fizyczny trud. Bardzo!
    Po powrocie chciałam zasnąć, ale nie mogłam. Jednoczesnie bylam tak obolała, że trudno mi się było przekręcić w łóżku.

    Dziś wiem, że tak bez przygotowania to było szaleństwo.
    Ale tak naprawdę to każdy sam podejmuje ryzyko i idzie w EDK na wlasną odpowiedzialność.

    To takie "przekraczanie siebie". W sensie fizycznym
    Ja bardzo mocno przezylam to zarówno w sensie fizycznym jak i duchowym.


  • @Małgorzata32 czytam i płaczę, ze wzruszenia. Gratuluję  <3
    Podziękowali 1Małgorzata32
  • Wyruszyliśmy, doszliśmy, znów warto było.....

    Drugi raz z żoną razem, obawy były bo niecałe dwa miesiące po operacji. Było strasznie zimno - zamarzł nam naturalny izotonik, temperatura w aucie jak wracaliśmy do domu była -5,5oC ale przy wietrze odczuwalna była większa.

    Doznanie ciszy i czas na rozważanie przepiękne. Szliśmy razem ale każdy osobno, sam ze sobą i z Bogiem.

    Jak szedłem pierwszy raz sam to nie chciało mi się wierzyć, że przy stacji III upadek jest kryzys - jaki kryzys myślałem wtedy.... W tym roku tego doświadczyłem.

    W naszej parafii EDK jest zawsze tydzień szybciej niż w ten piątek przed Niedzielą Palmową więc jeśli ktoś się zastanawia to WARTO spróbować.
  • Z ciekawości przejrzałam różne trasy w całej Polsce. Najkrótsze liczą po 30 km. Najdłuższa- 111(!)km
  • W tym roku nie pójdę, bo pracuję w sobotę i muszę być przytomna w pracy.
  • Są dłuższe - min. z Krakowa na Wiktorówki 133km
  • @pierniki zastanawiam się jak to wtedy wygląda?
  • Ja o EDK myślałam od kilku lat na zasadzie "kiedyś pójdę". To kiedyś nastąpiło bardzo szybko i totalnie bez przygotowania. W czwartek na spotkaniu rodzinnym brat mimochodem wspomniał, że jutro idzie z żoną na EDK. Oooo naprawdę? to świetnie! Mogę iść z Wami? - uff zgodzili się, chociaż bratowa mówi, że obowiązuje reguła milczenia z czym mogę mieć problem :D Szybko podjęta decyzja sprawiła, że wieczorem zaczęłam się stresować czy dam radę, bo żaden ze mnie sportowiec. Pocieszyłam się, że przecież oni też nie za bardzo więc jakoś to będzie. Zasnęłam o północy i po 6 musiałam wstawać do pracy. Cały piątek był jakiś taki dziwny, do końca biłam się z myślami czy dobrze robię. Miałam momenty, że czułam jakby łapało mnie jakieś przeziębienie i ból głowy. Po południu zaczęłam pakować plecak do końca się wahając. Naprędce wykonałam mały krzyż z patyków. Uspokoił mnie mąż, który nie pochwalał mojej nocnej wędrówki tak na spontana, że jak coś to po mnie podjedzie. 
    Wybraliśmy najkrótszą z możliwych 31 km trasę. Msza rozpoczęła się o 20, potem jeszcze skorzystaliśmy ze spowiedzi i jako ostatni ruszyliśmy w drogę dokładnie o 21 godz. 
    Narzuciliśmy sobie tempo, żeby dogonić kogokolwiek i mieć pewność, że dobrze idziemy. Na szczęście aplikacja działała bez zarzutu bo gdybym miała korzystać tylko z opisu trasy na pewno bym pobłądziła. 
    Z czasem na kolejnych stacjach spotykaliśmy ludzi, głos panującej ciągle ciszy był zachwycający. Początkowo czytałam gotowe rozważania, potem już tylko własnymi słowami. 
    Pierwsze kilometry były pomimo zimna i opadów śniegu przyjemne. Dobrze się ubrałam!
    Mogłam skupić się na modlitwie, spokojnym myśleniu o tysiącu spraw jakie się ostatnio wydarzyły. Po 12 km zaczął się pierwszy kryzys, bynajmniej nie z powodu bólu. Przedłużająca się droga ciemnym lasem i widok swoich stóp oświetlanych czołówką spowodował uczucie oczopląsów, lekkiej paniki i klaustrofobii. Zrobiło mi się duszno i oblał mnie pot, bałam się, że zemdleję i tylko narobię moim towarzyszom kłopotu. Chwilkę przystanęłam, wyrównałam oddech i jakoś minęło.
    Po kolejnych paru km doszedł nie tyle ból nóg co bioder i z tym mierzyłam się już do końca. Czasem bolało bardziej, czasem mniej. 
    Naszła mnie wtedy taka niby oczywista, ale w tym momencie jakaś odkrywcza myśl:
    Szykując się do drogi zrobiłam jak najmniejszy krzyż z lekkich patyków, żeby za dużo nie dźwigać, gdybym miała większy z solidniejszego materiału miałabym się teraz o co oprzeć i czego złapać. Pomyślałam, że Pan Jezus na swojej drodze musiał polubić ten swój kawałek drewna. Był jego i tylko jego i kiedy dostawał razy miał się czego złapać. Ja z wygody wybrałam najmniejszy z możliwych krzyży, ile razy w swoim życiu robię tak samo? Boję się wyzwań, odpowiedzialności, cierpienia... lubię mieć wszystko zaplanowane i nie ponosić strat i ryzyka... a przecież Krzyż dodaje siły a nie ją odbiera, chociaż tak po ludzku kalkulując nijak ma się to do rzeczywistości i naszych oczekiwań! Właśnie tego "naszych", "swoich" poczułam, że muszę się pozbyć. Zaufać Temu, który realnie ma wpływ na moje życie.
    Im bliżej końca drogi robiło się coraz mroźniej a zamarznięte leśne ścieżki były bardzo śliskie. Ciężko się szło pod koniec... ale daliśmy radę!
    Poczułam się dumna z siebie. O 4.45 byliśmy na miejscu. Jako jedni z ostatnich, ale to nie ma znaczenia. Chociaż miałam wrażenie, że większość osób to byli zawodowcy wprawieni w taki typ wędrówki. 
    Było to dla mnie potrzebne doświadczenie, dodało mi na pewno odwagi. Czy jeszcze kiedyś pójdę? Chciałabym...
  • @September a ja myślałam, ze ty weteranka
  • @Małgorzata32 nie wiem jak to wygląda bo nie byłem. Czytałem tylko, że to dla tych ultra -biegaczy/chodziarzy itp. Dodatkowo jest tylko ślad brak dokładnego opisu więc dochodzi jeszcze znajomość poruszania się w terenie.

    Z 20 lat wstecz na studiach pewnie bym wybrał tą najdłuższą ;-)
    Podziękowali 1Małgorzata32
  • @Małgorzata32 czytając Twoją relacje widzę wiele wspólnego z moimi wrażeniami. Podziwiam Cię, że dałaś radę do końca! Myślałam o Tobie na moim 30 km, wtedy czułam, że kolejnych 10 nie dałabym rady. 
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.