Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

A tymczasem w Indiach

Wkleję cały artykuł, może kogoś zainteresuje. Zapłaciłam za dostęp, to wykorzystam. :)

Indyjska tragedia: kto zawinił

Hindusi żyją w kraju, który każdego dnia odsłania całe piękno i nędzę istnienia. Niczego nie ukrywa – teraz w pandemii również własnej śmierci.

Między świtem i zmierzchem Indie rozkładają cały wachlarz doświadczeń estetycznych i metafizycznych. Nie sposób skryć się przed nimi, nie można odwrócić wzroku. To właśnie sprawia, że Indie nazywane są odrębną planetą, krajem niepodobnym do żadnego innego.

Tu życie i śmierć przyjmują najbardziej wyrafinowane i najpotworniejsze formy. A w skłębionym tłumie, w różnorodności języków, wiar i obyczajów każde zjawisko ulega przejaskrawieniu i spotęgowaniu.

Tragedia, jaką stała się pandemia Covid-19 dla liczącego ponad 1,3 mld ludzi społeczeństwa, jest właśnie czymś takim: ich dramatyczną codziennością, wzmożoną i podniesioną do entej potęgi.

Od marca wskaźniki zakażeń galopują w górę, aktualnie wirusem zakaża się 400 tys. osób dziennie, umiera ok. 3,5 tys. A zdaniem światowych ekspertów ma być gorzej – pół miliona nowych chorych każdego dnia przez kilka kolejnych tygodni. Niczego nad Gangesem nie da się policzyć dokładnie, dlatego znawcy lokalnych realiów każą mnożyć oficjalne liczby nawet dziesięciokrotnie, by zbliżyć się do prawdy.

Pandemia jest jednym z nieszczęść, które wydarzają się obok struktur państwa indyjskiego, w rozległych kręgach jego deficytu i niemocy. Ta nieobecność opieki i wsparcia zabija także na co dzień. Tylko nie tak masowo, nie tak nagle. Zakażeni covidem chorują w większości sami, wielu z nich tak też umiera – z dala od lekarzy.

Kolejka ciał

W miejskich szpitalach i przychodniach, nawet tych prywatnych, nie ma łóżek, nie ma tlenu, leków antywirusowych. Ludzie umierają, stojąc w kolejkach, na chodnikach, w samochodach pod szpitalami. Teraz pieniądze i koneksje niewiele znaczą. Nie sposób zdobyć szybciej pomoc, gdy w maszynach nie ma ocalającego gazu. Mój przyjaciel, wysoko postawiony prawnik z New Delhi, stracił matkę. Z pewnością zrobił wszystko, co było w jego mocy, także finansowej. Ale wszystko to teraz w Indiach za mało.

Pogrzebów z pełnym obrządkiem także nie da się kupić. Krematoria nie nadążają z ciałopaleniem. Trzeba było stworzyć naprędce nowe, prowizoryczne krematoria – na placach, parkingach. Bramini i palacze pracują na okrągło, stos przy stosie, ciało przy ciele. Mówią, że czują się, jakby byli w strefie wojny. Zamiast kręgu krewnych i długich ceremonii są szybkie mantry i przekazanie prochów jednej osobie. Ciała nie wolno obmyć, namaścić, przybrać. Z miejskich parków znikają drzewa. Nie ma żadnych świętości. Jest kolejka ciał, czas oczekiwania – minimum dobę.

Skali indyjskiej tragedii nie można wytłumaczyć jedynie rozmiarem tego olbrzymiego społeczeństwa. Nie wyjaśnia go nawet niska jakość usług publicznych, nieprzekraczające 1 proc. PKB wydatki rządu na opiekę zdrowotną ani indyjski styl życia: tłoczny, zawsze zbiorowy.

Nie musiało być tak źle. Zabójczy brak zapasów tlenu, miejsc i kadr w szpitalach to wynik zaniedbań i zaniechań po pierwszej, relatywnie niskiej fali zakażeń. Tragicznego bilansu chorych i ofiar nie spowodował nagły i nieprzewidziany skok zachorowań. Indyjscy epidemiolodzy wiedzieli, że idzie druga i znacznie groźniejsza fala. Już w lutym informowali o tym najbliższych współpracowników premiera Narendry Modiego, którego hinduistyczna i powiązana ze skrajną prawicą Indyjska Partia Ludowa zajęta była prowadzeniem kampanii wyborczej i promowaniem masowych festiwali religijnych.

A teraz – wobec tragedii, którą Hindusi już nazywają największym nieszczęściem od czasu krwawego podziału na Indie i Pakistan w 1947 r., gdy w hindusko-muzułmańskich rzeziach zginęły miliony, partia i rząd zajęte są wybielaniem swego wizerunku oraz tłamszeniem doniesień o prawdziwej skali dramatu. Ale nawet obyci z politycznym cynizmem wyborcy indyjscy widzą, że ta masowa katastrofa została wyprodukowana. Sądy stanowe już szykują orzeczenia i nie unikają w nich terminu „ludobójstwo”. Były przecież długie miesiące na zgromadzenie zapasów, budowę tymczasowych szpitali, wprowadzenie lockdownów.

Modi obiecywał Indiom złotą erę inwestycji, antyelitarne rządy, odrodzenie mocarstwowej potęgi. Tymczasem nie tylko do tragedii dopuścił, ale nie realizuje żadnej strategii ratunkowej. Wstrząsani płaczem zrozpaczeni ludzie mówią do dziennikarskich kamer, mikrofonów i ekranów własnych smartfonów: „Rząd nas zawiódł. Rząd nas opuścił. Umieramy”.

Świat ogląda obrazy z masowych krematoriów i chaotyczne sceny ze szpitali. Reaguje szokiem, ale i specyficznym zahipnotyzowaniem. Tymczasem w Indiach widok ludzkiego cierpienia nie należy do rzadkich. Podobnie zresztą jak widok ciał, świadomość śmierci i jej bliskość. Zdarzyło mi się kiedyś siedzieć w wielkiej poczekalni dworca kolejowego w Ćennaju w bliskim sąsiedztwie otulonego białym całunem ciała, które rodzina transportowała do jednego z miast nad rzeką Ganges.



Podziękowali 1matka-Olka
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.