Pewnie ta rodzina jest znana wielu, ale warto aby ten tekst był na tym forum.
Paweł Zuchniewicz
OZON, styczeń 2006
Historia szczęśliwego człowieka
Raphael Pich ma 77 lat. Jest hiszpańskim inżynierem, współzałożycielem i wiceprezydentem Międzynarodowej Federacji na Rzecz Rozwoju Rodziny (International Federation for Family Development). â??"Jestem praktykiem rodzinnym, mam szesnaścioro dzieci... Wszystkie z jedną żoną!" Â
Rafael PichObjechał pięć kontynentów. Zamiast wizytówki pokazuje zdjęcie. Znajduje się na nim kilkunastoosobowa grupa dziewcząt i chłopców. W sumie szesnastka. Jego dzieci. Wszędzie, gdzie o tym mówił robiło to duże wrażenie. Wreszcie dotarł do Afryki. "Jestem praktykiem rodzinnym, mam szesnaścioro dzieci" Ââ?? powiedział i po raz pierwszy nie zobaczył zdziwienia na niczyjej twarzy. Zorientował się, o co chodzi. "Tak, mam szesnastkę â?? powtórzył. â?? Wszystkie z jedną żoną". "Ooo!!!" â?? jęknęli z podziwem czarni słuchacze.
Raphael Pich ma 77 lat. Jest hiszpańskim inżynierem, współzałożycielem i wiceprezydentem Międzynarodowej Federacji na Rzecz Rozwoju Rodziny (International Federation for Family Development). Mieszka w Barcelonie, ale w jesieni życia więcej czasu spędza podróżując po świecie niż przebywając w domu. W Azji i w Afryce, w Ameryce i w Australii oraz w Europie pomaga organizować kursy dla â?? jak mówi â?? profesjonalnych rodziców. Był także w Polsce, gdzie udzielał porad słuchaczom Akademii Familijnej â?? polskiej wersji programu "Family Enrichment". Przez dwa dni po kilkanaście godzin dziennie brał aktywny udział w spotkaniach z uczestnikami i moderatorami kursów. Skąd ten blisko osiemdziesięcioletni człowiek bierze tyle siły? â?? pytali samych siebie jego słuchacze.
Raphael to człowiek, który prowokuje pytania. Pytanie pierwsze: jak to możliwe, żeby nowoczesna rodzina miała szesnaścioro dzieci? Pytania następne: jak pogodzić udaną karierę zawodową z tak ogromnym obciążeniem, jak sprawić, aby te dzieci pragnęły również posiadać liczne rodziny, jak wypełnić obowiązki zawodowe, rodzinne i społeczne, a nawet â?? jak pomieścić całą tę czeredę w czasie rodzinnego obiadu?
"W naszym domu w Barcelonie mamy duży okrągły stół â?? opowiada Hiszpan. Ââ?? To wiejski wynalazek, który hiszpańscy chłopi stosowali od pokoleń. Środkowa część stołu obraca się i tam układa się jedzenie. Rodzina modli się przed posiłkiem, a potem zabieramy się do jedzenia. Ponieważ środek stołu obraca się, nikt nie musi się ruszać ze swojego miejsca. Taki stół ma dwie zalety. Po pierwsze â?? możesz widzieć wszystkich, którzy siedzą dookoła. To ułatwia rozmowę - przy podłużnych stołach dialog całej rodziny nie jest taki prosty. A po drugie â?? trzeba być szybkim i nakładać sobie jedzenie, bo za chwilę może ono odjechać. Dzięki temu dzieci nie są powolne i uczą się dostosować do zmieniającej się sytuacji."
Życie Raphaela to też historia szybkiego przystosowania się do okoliczności. Myliłby się jednak ten, kto uważałby go za kameleona zmieniającego kolor w zależności od tego, w jakim otoczeniu przebywa. Gdy w Hiszpanii (a także w innych krajach europejskich) stopa przyrostu naturalnego spadała, rodzina Pichów stawała się coraz liczniejsza. Gdy wzrastała liczba rozwodów, Raphael i jego żona Carmina obchodzili kolejne okrągłe rocznice ślubu. Gdy pogłębiał się tzw. "konflikt pokoleń" i młodzież coraz bardziej odcinała się od systemu wartości swoich rodziców, koleżanki i koledzy dzieci Raphaela i Carminy przychodzili do ich domu i prosili, by mogli tu bywać jak najczęściej. "Bywało, że w naszym ogrodzie bawiła się dwudziestoosobowa gromada, dobrze było słyszeć jak się śmieją â?? wspomina starszy pan. â?? A potem niektórzy (szczególnie tacy, którzy pochodzili z niezbyt licznych rodzin) przychodzili do mojej żony i pytali: â??Czy mogę przyjść jeszcze razâ??. â??Oczywiście â?? odpowiadała Carmina â?? A dlaczego chcesz tu przyjść?â?? â??Bo tak dobrze spędziłem się tu czasâ??. Liczną rodzinę chcieli mieć już wtedy, gdy decydowali się na wspólne życie.
"Pobraliśmy się w 1954 roku â?? mówi Raphael. - Ja miałem 26 lat a moja żona 22. Miałem sześcioro rodzeństwa, podobnie żona. Bardzo dobrze wspominaliśmy nasze dzieciństwo i dlatego staraliśmy się mieć szóstkę dzieci. Ale kiedy już mieliśmy szóstkę, pomyśleliśmy, że siódme dziecko to znowu nie taka wielka różnica. Patrząc na to zdjęcie ( całej szesnastki) ludzie przerażają się, bo wydaje im się, że to za dużo na raz. Ale przecież jest inaczej â?? dzieci przychodzą jedno za drugim w odstępie piętnastu, szesnastu miesięcy â?? to różnica. Stworzyciel to wszystko bardzo mądrze urządził."
Jak sobie dać radę z taką gromadą? Już pojawienie się pierwszego dziecka potrafi przewrócić do góry nogami świat małżonków. A jeśli jest ich pięcioro, sześcioro, ośmioro, nie mówiąc nawet o podwojeniu tej liczby? "Zamiast ograniczać rozwój rodziny â?? odpowiada Hiszpan â?? zachęcaliśmy dzieci, aby zajmowały się sobą. W ten sposób najstarsze opiekowało się piątym z kolei, drugie â?? szóstym itd. Ojciec i matka delegują swój autorytet, swoją władzę, a także swój udział w pomocy w lekcjach, w sprawowaniu nadzoru. To częste rozwiązanie wśród licznych rodzin."
Ich przygoda z macierzyństwem i ojcostwem zaczęła się od nieszczęścia. To wydarzyło się dwa lata po ślubie. Carmina była w ósmym miesiącu ciąży. Zaczęła się akcja porodowa. Okazało się, że to była ciąża bliźniacza. Na świat przyszły dwie dziewczynki. Jedna z nich zmarła trzy godziny po porodzie. Stojąc na cmentarzu i patrząc na małą białą trumienkę Raphael pomyślał: "Powinniśmy zapraszać dzieci na ten świat i przygotowywać je, aby poszły do nieba, ale nie tak szybko".
Raphael ma już trzydzieścioro wnuków. "Następnych dwoje jest w drodze â?? mówi â?? a nasza najstarsza córka, Rosa Maria urodziła piętnaścioro dzieci. Podąża śladem swojej matki. Czasem ludzie mówią mi, że moja rodzina jest archaiczna, że nie należymy do tych czasów, że teraz już nie ma takich rodzin. Rosa Maria dowodzi, że to nieprawda. Oni mają trzynaścioro dzieci, a do tego jeszcze dwoje w niebie. Jedno z nich poszło do nieba osiem dni po narodzinach, a drugie trzy miesiące po przyjściu na świat. Rosa Maria chciała mieć następne dzieci, a przyjaciele mówili jej: â??Co za brak odpowiedzialności. Nie powinnaś mieć więcej dzieci. Ona jednak nie zaufała im. Zaufała Opatrzności i proszę â?? ma już trzynaścioro żywych dzieci. One nie przyszłyby na świat, gdyby posłuchała swoich znajomych. Myślę, że to była dobra lekcja dla nas wszystkich."
Widać, że ten starszy człowiek wciąż chętnie się uczy, a życie traktuje jak nieustający uniwersytet. Opisując jego historię trudno byłoby ją rozdzielić na standardowe etapy: najpierw nauka, potem praca zawodowa. W dzieciństwie pomagał ojcu w warsztacie, studia inżynierskie łączył z pracą ("rano chodziłem na wykłady, a po południu do fabryki"), pracując zawodowo ukończył renomowaną Wyższą Szkolę Biznesu IESE ("ostatnio angielski tygodnik Economist uznał ją za najlepszą szkolę biznesu na świecie" â?? mówi z wyraźną dumą). Zrobił też doktorat. Karierę zawodową w przemyśle tekstylnym łączy z pracą na rzecz kursów dla rodziców. Na to poświęca swój wolny czas, dlatego do Polski przyjechał tylko na weekend. Jest praktykiem w każdym calu i równie praktyczne są kursy, których organizacją zajmuje się od przeszło trzydziestu lat. Wykorzystują one tę samą metodę, którą posługuje się IESE. Ukończenie tej szkoły Raphael nazywa "ogromnym krokiem naprzód" w swoim życiu. Najpierw w życiu zawodowym, ponieważ zrozumiał, na czym polega robienie nowoczesnego biznesu, a potem w życiu akademickim â?? gdyż został zaproszony do grona profesorów tej uczelni. "Po ukończeniu rocznego kursu w IESE postanowiłem każdą sobotę spędzać w bibliotece i uczyć się, ponieważ widziałem, jak szybko zmienia się świat biznesu i jak ważne jest śledzenie tych zmian, aby nie wypaść z obiegu. Mój przyjaciel, założyciel IESE, profesor Antonio Valero powiedział mi po jakimś czasie: â??Jesteś egoistą. Dlaczego nie dzielisz się z innymi tym, czego sam się uczysz?â?? W ten sposób rozpocząłem pracę na pół etatu w charakterze wykładowcy w IESE. Przez piętnaście lat uczyłem studentów wykorzystując metodę studium przypadku (case method)."
Wtedy jeszcze nie przypuszczał, że to doświadczenie przyda mu się na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy wraz z grupą rodziców wpadli na pomysł uruchomienia kursu, który pomoże im wychowywać własne dzieci.
"Tworzyliśmy dużą grupę przyjaciół â?? opowiada. â?? Łączyła nas wspólna troska o przyszłość dzieci. Obserwowaliśmy coraz szybsze zmiany na świecie i stwierdziliśmy, że nie wystarczy już wychowywać nasze pociechy według tych samych wzorów, które sprawdzały się w przypadku nas, naszych rodziców i dziadków. Zrozumieliśmy, że błędem jest przygotowywanie dzieci do naszego "dzisiaj", że należy przygotować je do "jutra", a to jutro będzie zupełnie inne. Zastanawialiśmy się, co moglibyśmy zrobić. I stwierdziliśmy, że metoda studium przypadku jest wspaniałym narzędziem nauki dla rodziców, którzy chcą być profesjonalistami w wychowaniu. Dzięki tej metodzie osiąga się bardzo wysoką efektywność w bardzo krótkim czasie. A dziś czasu mamy coraz mniej. Uczyliśmy się wiele, ale też i wiele się śmialiśmy. Rodziny spotykały się, omawiały poszczególne przypadki, zastanawiały się jak je rozwiązywać. Było też przy tym sporo dobrej zabawy, co czyniło te kursy jeszcze atrakcyjniejszymi. Któż nie chce się uczyć, jeśli przy tym spędza sympatycznie czas ze swoją żoną i przyjaciółmi."
Pierwszy kurs dla rodziców zaczyna się od pytania uczestników o zawód. Potem następuje konstatacja: twoim równie ważnym, a nawet ważniejszym zawodem jest bycie ojcem i matką. Uczestniczyć w nim mogą małżeństwa â?? udział samej matki lub samego męża nie jest możliwy. "Nie zezwalamy na udział w kursie sztucznym wdowom" â?? mówi Raphael. Faktycznie, trudno byłoby wyobrazić sobie taki scenariusz, ponieważ istotną częścią kursu jest dialog między mężem i żoną, którzy najpierw w domu omawiają konkretny przypadek. "To nie są tylko lekcje â?? dodaje Pich â?? to wspólna podróż mamy i taty, którzy odkrywają wspaniały teren swojej działalności w postaci wychowania dzieci."
Na początku był tylko jeden kurs â?? dla wszystkich rodziców. Ale z czasem inicjatywa zaczęła się rozrastać. Pich wyjaśnia: "Przyjaciele zauważali, że nasze dzieci zachowują się inaczej i pytali: â??Jak wy to robicie?â?? Mówiliśmy im: â??Przyjdźcie i zobaczcie samiâ??. Patrzyli i chcieli w tym uczestniczyć. Teraz prowadzimy kursy na pięciu kontynentach. Rodzice prosili też o specjalizację. Opracowaliśmy zatem system kursów dla różnych grup wiekowych: "Pierwsze kroki" (dla rodziców dzieci w wieku od zera do czterech lat), "Pierwsze litery" (4-8) i następne (między innymi "Pierwsze decyzje" 8-12, "Decyzje" 16-18). Jest nawet kurs dla dziadków. To bardzo ważne, ponieważ współcześnie niektóre media usiłują przekonać starszych ludzi, że oni zrobili już to, co do nich należy i mogą pozwolić swoim dzieciom, aby same ciężko pracowały, a dla dziadków nadszedł czas wakacji, podróży etc. Celem tego działania jest rozdzielenie rodziny. Tymczasem my, na odwrót, chcemy scalać rodzinę. I oczywiście dziadkowie, którzy są jej korzeniem, powinni być w niej tak głęboko jak tylko się da."
W 2004 roku ruszyły kursy dla rodziców w Japonii i Hongkongu. Czy wzorce wypracowane w zupełnie innej kulturze mogą być stosowane w krajach azjatyckich? "Oni są tacy sami jak my â?? twierdzi Pich â?? ponieważ ludzka natura na całym świecie jest taka sama. Czy słyszałeś o hikikomori?" â?? pyta Hiszpan i opowiada o japońskich nastolatkach, którzy zamykają się w swoich pokojach, nie wychodzą z nich całymi tygodniami, a rodzice zostawiają im pod drzwiami tacę z jedzeniem. Jedyną łączność ze światem utrzymują za pomocą internetu, za pomocą internetu umawiają się też na zbiorowe samobójstwa. Raphael uważa, że odpowiedź na pytanie o przyczynę tej choroby znajduje się w ludzkiej naturze. "trzy pokolenia wstecz japońskie rodziny były wspaniałe â?? mówi â?? miały po sześcioro dzieci. Potem przyszło następne pokolenie z jednym dzieckiem, a teraz jest pokolenie z jednym wnukiem. Tata i mama spędzają czas poza domem. Dziecko zamiast rodziców zastaje w domu kartkę z informacją, że ma odgrzać jedzenie w kuchence mikrofalowej. Te dzieci nie otrzymały miłości, a człowiek ma naturalną potrzebę bycia kochanym. Znacie takie przysłowie: â??Bóg przebacza zawsze, człowiek od czasu do czasu, a natura nigdyâ??. Dziecko nie znajdzie w internecie tego, czego najbardziej potrzebuje. Mówi się, że rodzina jest w kryzysie. Powiedziałbym, że fałszywa rodzina jest w kryzysie. Normalna rodzina ma się bardzo dobrze. Ona jest najlepszą szczepionką i najlepszą witaminą na tę chorobę."
Najlepszą obroną zaś jest atak â?? twierdzi Hiszpan â?? a rodzice mają obowiązek bronić swoich dzieci. Recepta? Tak prosta, że aż niewiarygodna. "Jeden wspólny posiłek rodzinny dziennie, ograniczenie telewizji, która czyni człowieka biernym i nakierowanym na siebie, odkrycie pasji dzieci i rozwój hobby w rodzinie: muzyka, sport, wspólne zabawy. No i humor.
Za tym musi iść profesjonalne przygotowanie rodziców. Kursy "Akademii Familijnej" nie tylko pozwalają poznać różne sytuacje rodzinne, ale przede wszystkim uczą analizować fakty, rozpoznawać objawy i wyciągać wnioski. "Dobry lekarz, aby postawić diagnozę analizuje i dobrzy rodzice też muszą się tego nauczyć â?? przekonuje Raphael. â?? To się przydaje w drobnych i poważniejszych sytuacjach." Jak u pewnego małżeństwa, które nie mogło sobie dać rady z nieustannym płaczem swojego trzymiesięcznego dziecka. "Byli niewyspani i zdesperowani, mieli ochotę wyrzucić dzieciaka za okno" W końcu zaczęli analizować po kolei fakty i doszli do banalnego wniosku â?? używali smoczka niedostosowanego do wieku dziecka. Zmienili smoczek i problem znikł. "Mała rzecz - duży efekt" â?? mówi Pich.
Wydaje się, że ten pogodny starszy człowiek nigdy się nie zmęczy. Ma za sobą kilkanaście godzin wykładów i z niezmienną cierpliwością odpowiada na kolejne pytania rodziców. Ktoś skarży się, że jego dziecko płacze zaraz po odłożeniu do łóżeczka. "Dzieci nie są głupie â??odpowiada Hiszpan â?? wołają, bo potrzebują, albo myślą, że potrzebują. Jeśli są głodne, albo mają mokro to wiadomo. Ale często jest tak, że dziecko po prostu chce być w ramionach matki. Dobrze mu było przez dziewięć miesięcy ciąży, lubiło być bujane i chce, żeby tak dalej było. Dorosły wie, że jeśli naciśnie guzik w jakimś urządzeniu, to je uruchomi. Dziecko też wie. Naciska guzik, to znaczy krzyczy, i widzi, ze urządzenie do bujania zaczyna działać. Więc będzie dalej naciskać ten guzik. O, nasze dzieci są bardzo mądre" â?? dodaje.
Słuchając Raphaela ma się wrażenie, ze życie jest proste. On sam powtarza często: "Itâ??s easy" ("To łatwe"). Pytam go o wychowanie, o karierę zawodową, o rozwój kursów dla rodziców, a on nieodmiennie zaczyna: "Itâ??s easy. A little work and a lot of fun"("To łatwe Trochę pracujemy i mamy dużo zabawy.") W końcu nie wytrzymuję. Przecież w życiu rodzinnym są i trudne, dramatyczne chwile. Wiem, że jego żona zmarła dziewięć lat temu. Czy to też było "easy"?
"Moja żona zmarła w samym środku dnia" â?? mówi uśmiechając się łagodnie. â?? "Rano poszła na Mszę świętą, a potem do sklepu. Tam kupiła składniki na ciasto, ponieważ następnego dnia były moje urodziny. Potem zaczęła szyć. Mówiła właśnie Anioł Pański. Dokończyła tę modlitwę w niebie. Miała wylew krwi do mózgu." Czy to nie liczne ciąże wyczerpały jej organizm? "Nie â?? Raphael protestuje energicznie â?? Kiedy żona umarła nasza najmłodsza córka Katarzyna miała 20 lat. A Carmina po każdej ciąży wyglądała ładniej i młodziej." Następnego dnia cała rodzina zebrała się wokół ciała matki. Po wspólnej modlitwie znowu usiedli przy okrągłym stole. "Może to dziwnie zabrzmi, ale byliśmy szczęśliwi, a dzieci nawet się śmiały wspominając czasy, kiedy były małe â?? opowiada Rapahel. â?? "Pamiętasz, jak mamusia...?" â?? powtarzali często przytaczając różne rodzinne anegdoty. Jeden z synów powiedział wtedy, że gdyby wszedł do nas ktoś obcy, to nie domyśliłby się, iż jesteśmy rodziną w żałobie. W licznej rodzinie smutek jest mniejszy, jakby dzieli się, a radość się mnoży. My byliśmy absolutnie przekonani, że Mama jest w niebie."
Raphael wierzy, że spotkała tam ich zmarłe dzieci (Carmina miała cztery poronienia) oraz świętego Josemarię Escriva, założyciela Opus Dei. Z Dziełem Bożym rodzina Pichów jest związana od dawna, Raphael należy do tych, coraz mniej licznych osób, które pamiętają św. Josemarię. "Także w czasie dużych spotkań potrafił on stworzyć prawdziwie rodzinną atmosferę â?? wspomina Pich â?? czuliśmy się wtedy bardzo dobrze. Nawet, jeśli siedziałeś wśród kilku tysięcy osób, czułeś, że on mówi właśnie do ciebie, że właśnie z tobą rozmawia. A to, co mówił głęboko poruszało twoje serce." Często dotyczyło to bezpośrednio rodziny. W czasie jednego z takich spotkań założyciel Opus Dei powiedział: Bóg pomoże nam być świętymi i wypełniać nasze obowiązki stanu: jeśli jesteś żonaty będziesz bardzo kochał swoją żonę, będziesz bardzo kochał twoje dzieci, będziesz się o nie troszczył pracując zawodowo, z poczuciem sprawiedliwości i z hojnością, wypełniając, poza obowiązkami wypływającymi ze sprawiedliwości także obowiązek miłości, wkładając serce w wykonywanie przyziemnych spraw. Jeśli nie będziesz tego robił, życie będzie bardzo ciężkie, bardzo suche. Wkładajmy serce; wkładajmy miłość Chrystusa, a wtedy wszystko w życiu będzie miłe, nie będzie przemocy. Idź drogą świętości.
Raphael Pich w to uwierzył.
Historia szczęśliwego człowieka
Komentarz
A czy kursy Akademii Familijnej są może organizowane w Polsce?
Miałam przyjemność poznać jedną z moderatorek Akademii - Anię Hardt. Bardzo miła osoba. Z tego, co wiem Akademia działa bardzo prężnie w Warszawie.
Akademia Familijna patronuje kilku ciekawym książkom wydawanym przez Apostolicum w serii "budować rodzinę"
Wymagać żeby wychowywać
Wychowywać dziś
Twoje dziecko między 1 a 3 rokiem życia
Twóje dziecko między 4 a 5 rokiem życia
Zwyczajne problemy dzieci w wieku 6 - 12 lat
Generalnie stolarze. Mogę jednego spytać.
hm.cóż.znam taką sytuację z autopsji,mimo,że moi rodzice nie postawili nas w takiej sytuacji z wyrachowania.być może to tylko ja jestem dziwna ale nie było to dla mnie oczywistością ani też przyjemnością.było nam -starszym dzieciom naprawdę trudno.zgadzam się z Tobą Moniko.to rodzice zapraszają na świat dzieci i powinni myśleć o dobru również tych starszych.no chyba ,że starsze wyrażają gotowość przejęcia na siebie rodzicielskiej odpowiedzialności.jeśli nie, uważam ,że rodzice powinni organizować sobie pomoc w postaci osób dorosłych: babć,dziadków,wujków cioć,kuzynów,czy płatnych opiekunów albo wolontariuszy.
poza tym dla mnie duża rodzina to MÓJ styl życia ,i nie uważam że trzeba mnie oceniać dlatego ,że mam tyle dzieci bądz nie mam ich wcale.żadna w tym moja zasługa-jednym Pan Bóg pozwala cieszyć się płodnością inni dostają krzyż bezpłodności.
Mam koleżankę, która ma tylko jedną młodszą siostrę. Jednak jej rodzice pracowali bardzo dużo, od rana do wieczora i pamięta, że wiecznie się nią opiekowała i obrywała za jej przewinienia. Ciężko to wspomina do tej pory.
Myślę, opieka nad młodszymi też rozkłada się na dużą liczbę starszego rodzeństwa i staje się nie tylko obowiązkiem ale i zabawą.
Mój ośmiolatek świetnie bawi się sam opiekując się dwulatkiem.
A 10-letnia córka lubi wychodzić z młodszym bratem do swoich koleżanek i dopiero wtedy to ją kupę śmiechu. Oczywiście mam na nich oko.
Myślę, że to może działać podobnie w tak dużych rodzinach, gdzie dzieci wzrastają w swoim własnym środowisku.
Między rodzeństwem też tworzą się pewne sympatie i antypatie i jedni po prostu lubią przebywać z innymi nawet mimo dużej różnicy wieku, ale to dopiero widać przy licznej rodzinie (z doświadczenia innej mojej przyjaciółki, która miała pięcioro rodzeństwa).
Pozdrawiam wszystkich, którzy mają czasem wyrzuty sumienia, że ich dzieci oiekują się rodzeństwem. ja też się do nich zaliczam mimo, że dopiero czwarte w drodze. :grouphug::fierce:
Czy to nie liczne ciąże wyczerpały jej organizm? "Nie â?? Raphael protestuje energicznie â?? Kiedy żona umarła nasza najmłodsza córka Katarzyna miała 20 lat. A Carmina po każdej ciąży wyglądała ładniej i młodziej." Następnego dnia cała rodzina zebrała się wokół ciała matki. Po wspólnej modlitwie znowu usiedli przy okrągłym stole.
"Może to dziwnie zabrzmi, ale byliśmy szczęśliwi, a dzieci nawet się śmiały wspominając czasy, kiedy były małe â?? opowiada Rapahel. â?? "Pamiętasz, jak mamusia...?" â?? powtarzali często przytaczając różne rodzinne anegdoty. Jeden z synów powiedział wtedy, że gdyby wszedł do nas ktoś obcy, to nie domyśliłby się, iż jesteśmy rodziną w żałobie. W licznej rodzinie smutek jest mniejszy, jakby dzieli się, a radość się mnoży. My byliśmy absolutnie przekonani, że Mama jest w niebie."
Zawsze mnie budowały pogrzeby, gdzie rodzina była smutna, ale i szczęśliwa "szczęściem wiecznym" zmarłego ojca czy matki.
Dużo gorsza jest rozpacz dzieci, które przez większość swojego dorosłego życia zapominali "czcić ojca i matkę", a podczas pogrzebu dochodzi do nich, że na wszystko jest już za późno.
A wracając do wcześniejszych rozważań: Bożeno, Chwilko, myślę że za dużo od siebie wymagacie. Idealne matki chyba nie istnieją.
Strona Pawła Zuchniewicza
Koleżnaki intuicyjnie widzą, że Rapheal jest bohaterem artykułu, ale bohaterem tej rodziny jest jego żona
Tak się składa, że osobiście znam jedną z tej 16 - Carminę, nie wyglądała na nieszczęśliwą z powodu posiadania tak licznej rodziny... wręcz przeciwnie! Większość z jej rodzeństwa założyła już własne rodziny i poszli w ślady rodziców - też są to rodziny bardzo wielodzietne - więc im chyba też nie było aż tak źle, i nie są zrażeni do wielodzietności w skali makro
:bigsmile:
Myślę też, że zarówno mama, jak i tato są bohaterami tej rodziny, bo wychowali dzieci na osoby niezwykle hojne, ciepłe i silne. Owszem był w tym ogromny wysiłek mamy, ale i ogromna siła ojca - to przecież to on był odpowiedzialny za ich utrzymanie.
A od października zaczynam kurs w Akademii Familijnej )) normalnie już się doczekać nie mogę!:crazy::jumping:
Scena (27): (w toalecie)
[Sprzataczki dostrzegaja podążającego w strone ubikacji Stuwałę]
Sprzątaczka II: Oooo ! Znowu idzie !
Sprzątaczka I: Mój mąż miał przeziębiony pęcherz, to ja wiem co to za ból !
Ale oczywiście nie masz obowiązku ich naśladować
Nie wiemy czy dotyczyło to wsztystkich czynności czy wybranych. Cóż to za obowiązek sprawdzić, czy młodzy brat zęby umył albo śniadanie do szkoły wziął. To i przy 2 dzieci takie drobne zadania sie powierza.
przepraszam,że tak mnie poniosło ale niestey,niestety różnie to z rodzicami bywa.czasem nawet nie ze złej woli tylko dlatego,że tak jest im łatwiej a po jakimś czasie staje się to normą.:sad:
Twierdzę jednak, że te najmłodsze już raczej nie zdobędą umiejętności zabawiania małych dzieci (chyba, że "załapią się" na małych siostrzeńców albo bratanków ).
A student w Parku Narodowym musiał m.in. organizować "ekologiczne" zabawy dla dzieci, które odwiedzały działające tam centrum edukacyjne.:bigsmile::bigsmile::bigsmile:
Do kompletu wkleję, jak od strony Carminy Rafael wyglądało życie w ich rodzinie
Wielka radość dużej rodziny
Jestem dziewiątym dzieckiem spośród szesnaściorga dzieci moich rodziców i pierwszą, która wyszła za mąż – spośród pięciorga mojego rodzeństwa, które ożeniło się do tej pory. W moim domu rodzinnym panowała atmosfera ogólnej radości i gwaru. W sposób naturalny rozmowy tylu osób powodowały swego rodzaju hałas rodzinny, wzmacniany dodatkowo dźwiękami muzyki. Moi rodzice pobrali się w wieku 23 i 26 lat i oboje pochodzili z bogatych barcelońskich rodzin. Mój ojciec pracował w branży tekstylnej, a mama zajmowała się domem, licznym potomstwem i dużo pomagała w szkole, do której chodziliśmy.
Ważną rzeczą jest to, by móc swojemu potomstwu przekazać rodzinną firmę. Ponieważ starszy brat mojego ojca nie miał dzieci, dziadkowie zaczęli się martwić faktem, że nie widać na horyzoncie żadnych wnuków. Udali się więc na pielgrzymkę do Sanktuarium w Montserrat, aby modlić się o potomstwo. Modlili się tak mocno, że dziś ich 16 dzieci jest żyjącym dowodem na skuteczność tej modlitwy.
Na początku małżeństwa mój ojciec czuł się doświadczany przez Boga. Ich pierwsza córka miała siostrę bliźniaczkę, imieniem Maria Angeles, która niestety umarła w dwie godziny po porodzie. Ojciec marzył o tym, by mieć dużą rodzinę – nie rozumiał więc, dlaczego Pan miał dla niego w planie pogrzeb nowonarodzonego dziecka. W miarę upływu lat zdał sobie sprawę z tego, jak ważne dla rodziny jest posiadanie jakiegoś jej członka w niebie, który może stamtąd pomagać swojemu rodzeństwu i opiekować się nimi. Jako porządny inżynier miał ostatecznie 8 córek i 8 synów: rodzinę w równowadze i dobrze zaplanowaną, jak mawiał.
Na początku mieszkaliśmy w niewielkim domu: na 140 mkw moi rodzice zmieścili się tam z 12 dzieci. Potem przeprowadziliśmy się do większego domu, jednakże zawsze spaliśmy razem: takie spanie np. w czwórkę było zawsze bardzo dobrym doświadczeniem. Dom nasz zawsze był otwarty na gości i nieustannie coś wspólnie świętowaliśmy: imieniny, urodziny, chrzciny, pierwsze Komunie, ... Posiłki zawsze przygotowywaliśmy w domu, co wymagało oczywiście dużo pracy: rozkładania i znoszenia talerzy, porcelany, szklanek, dodatkowych stołów i obrusów. Mój ojciec zawsze robił to wszystko i starał się pomagać mamie z wielkim humorem. Bawiliśmy się w jadłodajnię – ale w rzeczywistym świecie. Pamiętam, jak kiedyś, rozkładając talerze śpiewaliśmy i tańczyliśmy wokół stołu.
Do naszych regularnych zajęć należało także dbanie o ogród – pod dobrym okiem naszego kapitana-taty. Pamiętam takie śmieszne wydarzenie: tata pracował zwykle w ogródku w weekendy i pewnego dnia sadził żywopłot od strony ulicy. Kiedy tak klęczał na kolanach i wyciągał z ziemi chwasty, ulicą przechodził słynny piłkarz Johan Cruiff i powiedział do taty: „hej, panie ogrodniku, czy zna pan właścicieli tego domu? Chciałbym wiedzieć, czy jest może na sprzedaż, bo szukam domu dla siebie w tej okolicy”. Tata wyglądał tak naturalnie, że spokojnie mógł uchodzić za ogrodnika. Innym razem, nasz sąsiad – widząc, jak dobrze zadbany jest ogród, poprosił tatę, by nauczył go trochę ogrodnictwa.
W domu, nasi rodzice mieli do każdego dziecka przypisane jakieś większe zadanie i pewne cele do zrealizowania – tak, by każde z nas mogło się nieustannie jakoś rozwijać. W tym celu stworzyli specjalny zeszyt, a w nim rubryki przeznaczone dla każdego dziecka. Chodzili również do szkoły i rozmawiali z nauczycielami i opiekunem na temat każdego dziecka przez pół godziny co najmniej trzy razy w ciągu roku szkolnego. Te same cele stawiane były przed dziećmi w domu i w szkole. Wszystkie dzieci rodzą się z grzechem pierworodnym, dlatego więc prawem i obowiązkiem rodziców jest wychowywanie ich w sposób jak najlepszy – dziękuję więc Bogu za szkoły, które mamy. Nawet w wieku przedszkolnym dziecko musi pracować nad swoim rozwojem zarówno w domu z rodzicami, jak i w szkole. Zapewniam Was, że gdy poślecie tak wychowane dzieci na studia, to pokonają tamtejszy świat, zamiast zostać przezeń pokonane.
Wszyscy moi bracia i siostry byli liderami w swoich klasach i wśród przyjaciół. Wychowywano nas w duchu troski o innych, dlatego też bawiliśmy się zawsze ze wszystkimi: nie tylko z tymi, którzy nas lubili, ale także z tymi grubszymi lub antypatycznymi, którze byli omijani przez innych. Nauczono nas, byśmy zawsze byli przyjacielscy, byśmy troszczyli się o nieobecnych i odwiedzali w domu tych, którzy przez dłuższy czas chorowali. Tak! Człowiek jest szczęśliwszy gdy daje, niż gdy otrzymuje! Szczęście to ciągła troska o innych i brak egoistycznego myślenia o sobie.
Siedzenie przy okrągłym stole sprawiało, że prowadzona była jednocześnie tylko jedna rozmowa i każdy z nas musiał czekać na swoją kolej, by opowiedzieć, co działo się w szkole. Podczas posiłku nie było oczywiście włączonego telewizora. Telewizor stał w szafce w innym pokoju i korzystaliśmy z niego tylko w weekendy, uzgodniwszy wcześniej obejrzenie jakiegoś meczu piłkarskiego albo filmu. W ten sposób tata i mama w mgnieniu oka wiedzieli, jak idzie każdemu i każdej z nas.
Zauważali natychmiast, gdy któreś z nas było złe lub smutne lub agresywne, albo też gdy któreś dziecko usiłowało specjalnie zwrócić na siebie uwagę, a nawet fakt, że komuś nie smakowało jedzenie. Przy stole jadło się i rozmawiało o rzeczach ważnych, ponieważ gdy wszyscy już wstali, wspólne spotkanie wszystkich było już niemożliwe. Po kolacji modliliśmy się wspólnie różańcem, zawsze podając tysiące intencji modlitewnych. Dla mojego taty te wspólne spotkania i modlitwa były tak ważne, że pewnego piątkowego wieczora przyleciał prosto z Madrytu, by jeść z nami obiad, a następnie wyjechał tam z powrotem w sobotę wcześnie rano. Muszę przy tym dodać, że latanie samolotem było dla niego dużym problemem, ponieważ cierpiał na chorobę uszu.
PODZIAŁ ODPOWIEDZIALNOŚCI. Dom należał do nas wszystkich i każde z nas miało swój wyznaczony obszar odpowiedzialności, dzięki czemu dom mógł funkcjonować bez większych problemów. Na spotkaniach rodzinnych – jedno z nas pełniło rolę sekretarza – ustalaliśmy zakresy odpowiedzialności. Każdy miał pewne pole manewru odnośnie wyboru swojego zadania, wybór nadzorowali oczywiście rodzice. Zajęcia najmniej lubiane przydzielane były rotacyjnie każdemu po kolei. Nie można było zmienić zakresu swoich zadań zanim nie nauczyło się ich wykonywać dobrze. Musieliśmy oczywiście ścielić swoje łóżka i porządkować pokoje przed zejściem na śniadanie. Wśród zadań były między innymi takie, jak: odbieranie telefonu, otwieranie drzwi, sprzątanie w salonie, nakrywanie do stołu, uzupełnianie papieru toaletowego, opróżnianie koszy na śmieci czy zajmowanie się najmłodszym bratem lub siostrą. Wszyscy musieliśmy zbierać talerze i chować je do zmywarki oraz porządkowć duży stół. Jeśli coś jeszcze zostawało do zrobienia, musiał to dokończyć ten, kto aktualnie pełnił ten dyżur.
INICJATYWY SPOŁECZNE. Mój ojciecj zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że został obdarzony wysoką inteligencją i dużymi zdolnościami. Nigdy się tym nie pysznił, jednakże starał się służyć nimi społeczeństwu. Ponadto, był osobą bardzo uporządkowaną, opanowaną i pełną silnej woli – wszystko to opierało się na ciężkiej pracy nad sobą i na modlitwie.
Tata zaczął zakładać szkoły, którymi właścicielami byli rodzice, a nie żadne instytucje religijne w roku 1963. Niedawno obchodziliśmy 50 rocznię powstania jednej z takich szkół, o nazwie Viaró. Kupiono wówczas 24 akry pola z uprawą ziemniaków gdzieś na wsi. Nie było tam wody, prądu, drzew ani stacji kolejowej. Nie było też pieniędzy. Prawdziwa wielkoduszność! Damy radę! – powiedział. I szkoła ta stała się “alma mater” przedsięwzięcia, które pociągnął wraz z innymi rodzicami. W każdą środę spotykali się na lunch niedaleko biura taty, ponieważ tata miał tylko jedną godzinę przeznaczoną na lunch, po którym musiał wracać do pracy. „Miejcie marzenia, a rzeczywistość was zaskoczy”. W chwili obecnej w szkole uczy się 1250 uczniów, ponadto ukończyło ją 7000 chłopców, z których 55 jest księżmi. Są to ludzie zaangażowani i chętni, by służyć innym. W szkole prowadzona jest edukacja spersonalizowa: zawsze skupiona na konkretnej osobie, ale również na jej wynikach w nauce. Często pytam moje dzieci: jaki masz cel w życiu? Czy chcesz po prostu zaliczyć tę klasówkę? Czy chcesz zostać inzynierem? Musimy wychowywać nasze dzieci tak, by miały szerokie perspektywy oraz by były wielkoduszne. Niech nigdy nie mówią: to wystarczy. Zawsze wymagajcie od nich więcej i więcej i więcej – ale z miłością. Miłość może wszystko!
Tata pomagał tworzyć kolejne szkoły w Hiszpanii i na całym świecie. Zdawał sobie sprawę z tego, że odpowiedzialność za wychowanie leży po stronie rodziców i że szkoła musi wyznawać te same wartości, które wyznają rodzice. A głównym i najważniejszym zadaniem rodziców jest troska o dzieci i właśnie o ich wychowanie.
Tata aktywny był również podczas tworzenia IESE, prestiżowej międzynarodowej szkoły biznesu w Barcelonie, był także zaangażowany w początki tego, co dziś znane jest pod nazwą UIC – Międzynarodowy Uniwersytet Katalonii. Tata był ponadto członkiem zarządów licznych klubów młodzieżowych, w których wychowanie łączono z formacją chrześcijańską. Został także zarządcą niewielkiej wioski, położonej niedaleko Torreciudad w Pirenejach, gdzie rodziny mogą spędzać wakacje w sposób radosny i ciekawy, uprawiając sport i bawiąc się razem. Mogą tam również uczestniczyć w zajęciach poświęconych rodzinie, w których uczestniczą w ciągu roku w rodzinach, w szkole i w klubach.
Cele kursów Akademii Familijnej można scharakteryzować następująco:
Wzmocnienie relacji małżeńskich i pogłębienie tematów takich, jak życie rodzinne i wychowanie dzieci
Pomoc dzieciom w rozwinięciu ich zdolności poprzez wychowanie i stawianie czoła wyzwaniom dzisiejszego świata
Dzielenie się doświadczeniami z innymi rodzinami, mającymi podobne problemy.
W naszych rodzinach mamy wiele możliwości rozwoju. Powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, jakimi jesteśmy szczęściarzami! W życiu nieustannie spotykają nas sytuacje, w których możemy wzrastać w dawaniu coraz więcej innym i w ten sposób osiągnąć szczęście w codzienności. Jak może wiecie, napisałem książkę o tym, że ludzie szukają szczęścia i nie wiedzą, że mogą znaleźć je w domu – ze swoim małżonkiem i z dziećmi. W tych prostych czynnościach: przygotowywaniu jedzenia z entuzjazmem i udekorowaniu go czymś, co kupiliśmy po drodze z pracy – jednym słowem w codziennym dotyku radości i szczęścia. Poproście dzieci, by dzieliły się z Wami tym, co zauważyły wokół siebie nowego: w ten sposób sprawimy, że będą zwracać większą uwagę na drobne szczegóły, które mają wpływ na codzienne życie. W ten sposób znajdziecie receptę na codzienność. Pamiętajcie jednak, że w wychowaniu 2 +2 nie równa się 4. Znajdziecie się z pewnością w sytuacjach pełnych stresu i napięcia: dzwoni telefon, dwaj chłopcy biją się na podłodze, jedzenie właśnie się przypala, sąsiad przyszedł pożyczyć trochę ziemniaków, woda cieknie spod zmywarki... Co robić? Jak postępować? Miejcie zawsze dobry humor i śmiejcie się z tych rzeczy. Śmiejcie się z dzieci i zaczynajcie od nowa. Nie dramatyzujcie i wykorzystujcie każdą okazję, którą przynosi Wam życie. To naprawdę dużo!
W domu, na lodówce, mamy listę rzeczy, które każdy ma u siebie poprawić. W ten sposób staramy się pomóc sobie nazwajem. Każda mama i każdy tata musi też się w czymś poprawić. Na przykład moje jest takie: nie rozkazywać mężowi. Gaby, mój 13-letni syn powiedział mi któregoś dnia, że widzi, że się staram i że idzie mi coraz lepiej. Cuqui, mająca 18 lat, lubi robić zakupy – ma więc zadanie, by nie kupować zbyt dużo. Pepa ma 9 lata i musi się więcej uśmiechać, ponieważ milej jest siedzieć obok osoby, która się śmieje, niż przy tej, która jest cały czas poważna. Tomas ma 6 lat i może płakać tylko raz dziennie. Jego rodzeństwo wie, że lubi płakać z byle powodu – lubią go więc prowokować. Tak więc każde z nas ma jakiś mały cel i musi pokonać swoje ograniczenia.
Obchodzimy właśnie 10-lecie Akademii Familijnej w Polsce. Sądzę, że wydarzyło się tak wiele, że mamy się naprawdę czym dzielić. Ludzie nieustannie szukają szczęścia, a myśmy je znaleźli: ciesz się każdym dniem, w małych wydarzeniach codziennego życia. Ważne jest, by pragnąc osiągnąć wszystko, nie zaniedbać w tej codzienności nikogo i w ten sposób spełnić wiele marzeń osób wokół nas.
Carmina Rafael
stąd
I znana na .orgu Rosa Pich, wywiad
Wywiad z Rosą Pich z Barcelony, matką 15 dzieci.
Więcej miłości w społeczeństwie.
Wywiad z Rosą Pich z Barcelony, matką 15 dzieci.
04 listopada 2008
Fabrizio Assandri, CATALUNYA CRISTIANA, 9.10.2008
W kuchni Rosy Pich i José M. Postigo, którzy mieszkają z piętnaściorgiem swoich dzieci – dwoje pozostałych zmarło – w mieszkaniu w dzielnicy Sarriá (Barcelona), znajduje się okrągły stół, przy którym wszyscy się mieszczą. Rosa skopiowała go z domu swoich rodziców, którzy z kolei mieli 16 dzieci. W środku znajduje się okrągły blat, którym mama obraca po nałożeniu nań potraw. Każdy nabiera sobie co chce, a przy tym opowiada reszcie, jak minął mu dzień. Mają w domu dwie toalety, jedną dla chłopców i drugą dla dziewcząt, oraz trzecią dla rodziców. Dzieci mieszkają we wspólnych pokojach, gdzie jest też łóżko dla ich przyjaciół, których czasem zapraszają do domu na noc.
- Jak Pani sprawia, że wszystkie dzieci Panią słuchają, kiedy woła je Pani np. na obiad?
Mówiąc prawdę, posiłek przy stole jest jedynym momentem kiedy możemy być razem. Dzieci bardzo to lubią, bo każde z nich może opowiedzieć o swoich bitwach w szkole i śmiesznych rzeczach, które im się przydarzyły. Jeśli muszą iść pod prysznic albo w inne miejsce, albo kiedy muszą przygotować się do wyjścia do szkoły, mówią pozostałym, że nic nie opowiedzą, zanim nie wrócą do stołu.
- A jeśli chodzi o inne rzeczy, jak o naukę, wyjście z domu, powrót z dworu?...
Nasz system polega na tym, aby starszy brat czy siostra zajęli się młodszym. Byłoby niemożliwe iść na przykład wieczorem i opowiedzieć bajkę przy łóżku każdego dziecka. Dlatego każdy wybiera sobie młodszego, którym może się zająć. W pewnym okresie ten system nie działał najlepiej, aż do momentu kiedy Tere, moja 9-letnia córka, przykleiła na drzwiach każdego pokoju napis „każda owca ze swoją parą” (hiszp. cada oveja con su pareja). To jest poniekąd nasze hasło.
- Ale kto pomaga Pani w kuchni, kto pomaga im w odrabianiu lekcji, w praniu?
- Pracuję w administracji jednej firmy ubraniowej, ale na część etatu. W ten sposób mogę jeść w domu i popołudniami mogę zająć się dziećmi, bo rano wszystkie idą do szkoły. Mamy osobę, która pomaga nam w porządkach, w kuchni i w innych pracach domowych. Moja pralka jest zupełnie zwykła, ale używam jej do trzech razy dziennie. A do naszego rondla w kuchni zamiast 2 litry wlewam od razu 10, i zamiast 150 g makaronu wkładam 2 kilo. Myślę, że nie poświęcam na to więcej czasu, niż gdybym miała jedynie dwoje czy troje dzieci. Ważne jest tylko umieć się zorganizować i upraszczać rzeczy.
- Utrzymanie wszystkich dzieci na pewno nie jest tanie.... Jesteście bardzo bogaci?
- Żyjemy z pensji, jakie ja i mój mąż otrzymujemy w pracy. José M. pracuje w wielu branżach. Kończy studia podyplomowe z przemysłu mięsnego i zajmuje się pośrednictwem w handlu nieruchomościami. A więc jeśli na przykład osoba, która pomaga nam w domu, prosi mnie o płatność z góry, mogę dać jej pewną zaliczkę, ale nie mogę zapłacić całości, dopóki nie dostanę na koniec miesiąca mojej pensji. Państwo pomaga nam bardzo niewiele: do trzech lat, dają mi jako pracującej matce 100 euro miesięcznie, a teraz Zapatero, premier Hiszpanii, obiecał 2.500 euro za każde urodzone dziecko, ale w zasadzie pomoc państwa jest znikoma. Zawsze chodzę do najtańszych supermarketów, używamy produktów niemarkowych, a dzieci śpią na łóżkach piętrowych 3-4 poziomowych. Ja też na takim spałam. Kiedy wyszłam za mąż, przeszłam z łóżka piętrowego do łóżka małżeńskiego i jestem szczęśliwa, i moje dzieci też. Najważniejsze, żeby były ze sobą razem, żeby się dobrze bawiły i żeby były szczęśliwe.
- Czy nie jest wam trudno być rodzicami tylu dzieci, zajmować się problemami każdego, słuchać ich?...
Trzeba mieć samemu porządek w głowie, aby przekazywać im ważne rzeczy, jak wartości, cnoty, zasady... Pomaga w tym pamięć o obecności Bożej i posiadanie życia wewnętrznego, bo modlitwa pomaga mi w skupieniu się na tym, co najważniejsze, co naprawdę istotne w wychowaniu moich dzieci, podczas gdy jeśli mogę zlecić coś komuś, to zlecam. Nie jest najważniejsze, żeby dom błyszczał, a kurze były wytarte, choć oczywiście dom musi być uporządkowany, radosny, pogodny... Nie potrzeba, aby wszystko było doskonałe, bo jeśli jednego dnia jest trochę więcej kurzu, ale mama jest zadowolona i nie stresuje się, będzie dobrze.
całość tu: http://www.akademiafamilijna.pl/3-aktualnopci/aktualnopci/27-kaide-dziecko-jest-podarunkiem-na-casp-wiecznop-darem-od-boga-wywiad-z-rosp-pich-z-barcelony
-