Zastanawiam się, jak podejść do wielodzietności z bardziej dojrzałej perspektywy, niż tylko wskaźników demograficznych. Nie jesteśmy przecież bydłem rozpłodowym, które ma "wyrobić normę" przyrostu naturalnego dla korzyści przyszłych emerytów.
Nie da się zaprzeczyć, że dużo dzieci to mniej czasu i uwagi na pojedyncze dziecko. Czas nie jest z gumy i trzeba go dzielić. Podobnie z gumy nie są nasze portfele i duża rodzina żyje biedniej, bo ma więcej wydatków.
Pytanie, czy ten bilans wychodzi na niekorzyść wielodzietności. Moim zdaniem, mimo wszystkich trudności, warto mieć dużo dzieci. Dlaczego?
1. Więcej dzieci to więcej miłości. Relacje między rodzeństwem wyrównują z naddatkiem to, czego nie mogą dać rodzice. I nawet, jeżeli na co dzień pojawiają się jakieś drobne zatargi, to rodzeństwo dąży do jedności i zgody w rodzinie. Wiele razy nasze dzieci mediowały w przypadku konfliktów swojego rodzeństwa z rodzicami. Myślę, że dzięki temu żyjemy w większej zgodzie.
2. Biedniej nie musi znaczyć gorzej. Przeciwnie, mając tyle głów i tyle pomysłów, wydajemy nasze pieniądze z większym sensem. Nasza rodzina angażuje się w skauting, robimy masę rzeczy po kosztach, albo za darmo. Wcale nie uważam, abyśmy na tym tracili.
3. Więcej dzieci to więcej talentów. Każde dziecko przynosi ze sobą niezwykłe umiejętności. Jedne grają na instrumentach, inne malują, jeszcze inne programują. W skali dużej rodziny robi to wrażenie. Dodatkowo, wspólne talenty jednoczą rodzeństwo i pozwalają uzyskać efekt synergii.
4. Duża rodzina to wesoła rodzina. Tak przynajmniej jest u nas. Wspólne posiłki, czy inne okazje by być razem, to niekończące się żarty, śmiech, anegdoty, które potem długo przypominamy. Nawet, jeżeli ktoś przychodzi smutny, to jest pewne, że rodzeństwo go rozbawi.
Komentarz
a też z perspektywy Księgi Rodzaju
jesteśmy "bydłem rozpłodowym", jak każde bydlątko we wszechświecie
wygląda to tak, jak napisałeś,
z tym, że dochodzą także efekty skali - im więcej ludzi, tym łatwiej się wszystkim żyje
1. Wystarczy popatrzeć na dorosłe rodzeństwa - tu nie kwestia wielkości rodziny ale podejścia samych rodziców i ich wizji wychowania ma wpływ na to co z tego wyniknie.
2. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
4. Znów punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, np wspólne posiłki to u nas co najwyżej w niedzielę a i tu się robi problem ze wzgl na logistykę Kościelna i ewentualne zajęcia dodatkowe.
Moim zdani żadne kalkulacje czy przemyślenia nie będą uniwersalne. To małżonkowie muszą mieć wspólna wizję wielodzietności żeby to wypaliło, inaczej będzie to szarpanina i trud którego nikt nie chce się imać
Ale fakt, jest wiele radości i śmiechu. Duzo miłości i pięknych chwil. I według mnie, daje tez takie poczucie równowagi, człowiek nie rozmienia się na drobne. I wie, co w życiu naprawde jest ważne.
więc wszelkie wytwory ludzkiej pracy stają się tańsze
Edit: błąd składniowy
Myślę, że dzieci dziedziczą charaktery po rodzicach Nie biorą się one znikąd.
I tak pol żartem, pol serio, zamiazt lania, jedziemy do psychologa/ terapeuty, co generuje koszty i pochłania czas
wiadomo, że każde dziecko to 2 lata niewyspania (przynajmniej u mnie tak było)
natomiast teraz, gdy dzieci są dorosłe, to nie wiadomo co zrobić z tym szczęściem i dumą
no wierzę w Twoją perspektywę - Żony jeszcze zapytaj o jej perspektywę
"natomiast teraz, gdy dzieci są dorosłe, to nie wiadomo co zrobić z tym szczęściem i dumą"
No jak to co?
a doradzać to ewentualnie na forum, bo jestem odludek,
i kontakty bezpośrednie średnio mi wychodzą, delikatnie mówiąc
Zastanawiam się, jak opisałbyś doświadczenie kontaktów bezpośrednich, gdybyś porzucił "delikatnu mowu"
a ze znajomymi, kompletna nieumiejętność przekonywania
to się dzieje gdzieś w wyrazie twarzy, głosie, zbyt mocnym odbieraniu cudzych emocji,
w pewien sposób nie potrafię udawać dorosłego
dlatego najlepiej mi z dziećmi, gdy jeszcze nie udają, są prawdziwe,
no i z naprawdę dobrymi znajomymi
tzn. tak było kiedyś, teraz się trochę wyrobiłem, ale nadal kontakty z ludźmi, szczególnie obcymi, mnie męczą