Zmiana pracy, nowe dziecko, trudność z uzyskaniem kredytu, choroba, nieprzewidziane szczęście i nieprzewidziane problemy. Czy podchodzicie do ważnych momentów w życiu jak do wyrażenia Bożego Planu wobec Was, czy raczej widzicie w tym konsekwencje czysto ludzkich działań?
Komentarz
A
Za wydarzenia szczęśliwe, radosne, dobre - zawsze dziękuję Bogu, nawet, jeśli jest to po ludzku biorąc konsekwencja mojego wyboru czy mojej pracy. Bo wszystko dobre od Boga pochodzi.
Na przykład mamy niewiarygodne szczęście do mniejszych i większych transakcji. Z poprzednimio właścicielami mieszkania jesteśmy w jak najlepszych stosunkach, ostatnio kupiliśmy samochód, który nie tylko jest fantastyczny, ale srzedawali nam go przesympatyczni młodzi ludzie, którzy do dziś piszą sms-y, kiedy sobie przypomną o jakiejś funkcji alarmu, o której nam nie opowiedzieli. I tak dalej. Zważywszy na fakt, że obydwoje z Meterm jesteśmy sempiterny do handlu, odczytuję w tym znak szczególnej łaski. Pan Bóg jest dla takich naiwniaków szczególnie miłosierny, najwyraźniej.
Podobnie mam z samolotami. Zdarzyły mi się już najróżniejsze przygody - spóźnienie na przesiadkę, strata bagażu, wylot z NY dzień po wielkim blackoucie, kiedy lotnisko było zapchane do granic możliwości i po ludzku nie było żadnych szans, żebym zdążyła na swój lot. I wszystko rozwiązywało się samo, łatwo i wesoło, w nagrodę za opóźnienie leciałam business klasą itp. Mam wypasionego Anioła stróża z żyłką lotniczą.
Moja koleżanka ateistka powtarza mi, że to psychologicznie bardzo niezdrowe - przyjmowanie, że za złe wydarzenia jestem odpowiedzialna ja, a za dobre nie ja. I nie potrafi zrozumieć, że to nie o to chodzi, no ale jak ma bidula zrozumieć.
tylko wtedy może się nam udać.
ja, np. byłem dosyć zrezygnowanym, 32-letnim starym kawalerem
i nagle się udało :bigsmile:
chociaż już myślałem o jakimś wyjściu awaryjnym w rodzaju biura matrymonialnego
Najpierw, to jak poznałam Opus Dei - to długa historia, ale pełna tak przedziwnych zbiegów okoliczności, że z pewnością nic nie było w niej przypadkiem.
Potem małżeństwo. Mój mąż był moim pierwszym "chłopakiem", a poznaliśmy się akurat jak kończyłam studia. W sanktuarium w Torreciudad powiedziałam NMP: "Matko, dziś będę prosić o coś tylko dla siebie - o dobrego męża" i cztery dni później poznałam Marcina.
Pracy też nie szukałam, pewnego dnia zadzwonił mój szef i powiedział, że jego kolega mu mnie polecił, i tak przepracowałam w jego pracowni parę kolejnych lat.
A ostatnio nasz synek: w jednym miesiącu skończyły mi się zlecenia, odeszła niania (tak sama z siebie) i zaszłam w ciążę. Nie chcę tu się wdawać w szczegóły, ale w tym, że akurat w tym miesiącu się udało widzę wyraźnie Wolę Bożą. Było to dla mnie bardzo wyraźnym znakiem tego, co już wcześniej przeczuwałam, ale tego tak wyraźnie nie doświadczyłam: że to Bóg daje życie.
Tak miałam, kiedy wysiadł mi kręgosłup. Wysiadł i już. Przeleżałam dwa miesiące na boku, w pozycji embrionalnej i w pampersie. A najmłodszy syn miał wtedy 8 miesięcy i w związku z leczeniem musiałam go przestać karmić.
To, w jaki sposób Bóg pokierował znalezieniem odpowiedniego lekarza, który przyszedł do mnie do domu, postawił odpowiednią diagnozę i nie wziął za to złotówki, potem innego, który poskładał w całość to, co się rozsypało, to, jak Maryja pomagała i kierowała wszystkim, jak znalazłam odpowiednią klinikę- to zobaczyłam dopiero z perspektywy czasu. W danym momencie myślałam, że taka super organizatorka jestem, że nawet z łóżka zarządzam całym światem.
Dodatkowym skutkiem mojego stanu była przedziwna łaska, za którą jestem wdzięczna Bogu.
Przyszła do mnie w tym czasie w odwiedziny dziewczyna, która miała dwójkę dzieci i poroniła trzecie. Pierwsze jej ciąże były z komplikacjami, więc musiała leżeć w łóżku przez 7 miesięcy. Przyszła, żeby powiedzieć, że jest w ciąży, że się cieszy ale jeszcze bardziej boi, że znów będzie leżeć całą ciążę.
Obiecałam jej modlitwę w ich intencji. I modliłam się za nią cały ten czas, aż do porodu.
Potem powiedziała mi, że moja choroba była błogosławieństwem, bo dzięki temu, że ja leżałam i się modliłam, ona mogła chodzić.
Pan Bóg z każdej trudnej sytuacji potrafi wyprowadzić dobro. Tylko trzeba Mu zaufać.
:heartbounce: